Historia i storczyki. „Klimaks” w Muzeum Emigracji
Dwa obrazy zagnieździły się w mojej głowie po obejrzeniu wystawy Klimaks w gdyńskim Muzeum Emigracji.
Pierwszy to muchomory sromotnikowe, które kilka tygodni temu afgańskie dzieci zjadły podczas pobytu w polskim ośrodku dla uchodźców. Afgańczycy znaleźli je w okolicznych lasach i przygotowali z nich zupę, po zjedzeniu której dzieci zmarły. Muchomory sromotnikowe, zwane też zielonawymi rosną na długich nóżkach i mają duże kapelusze. Bezpowrotnie uszkadzają wątrobę w kilkadziesiąt minut po spożyciu. W większości przypadków ich zjedzenie oznacza śmierć. Ale trujące są tylko dla ludzi – ślimakowi po zjedzeniu takiego muchomora nic się nie stanie. W Polsce to grzyb pospolity, łatwo go spotkać pod dębami, z którymi żyje w symbiozie. Afgańczycy od pokoleń jedzą dzikie grzyby, które zbierają w górskich lasach na północy kraju. Nie znają jednak muchomora ze wschodniej Europy; najpewniej nigdy nie widzieli sromotnika. Może wzbudził ich zaufanie zieloną barwą? Może wyglądał przyjaźnie? W tym roku media donosiły, że hodowla grzybów to nadzieja Afganistanu, nowy pomysł na biznes, szczególnie dla tych, którzy nie mają ziemi, ponieważ pożywne grzyby można hodować w domu. Może sromotnik też niósł chwilową nadzieję?
W jaki sposób włączać przyrodę do narracji historycznej jako pełnoprawnego, autonomicznego, ale nie do końca zrozumiałego aktora? Jaki język może upodmiotowić przyrodę? Jak myśleć o roślinach bez fantazjowania o pięknie, a korzystając z wiedzy botaników i biologów?
Drugi obraz to lasy przy polsko-białoruskiej granicy. Dobrze je znam, ponieważ chodziłam do nich z dziadkiem na grzyby. Są tam małe brzozowe zagajniki i większe lasy mieszane. Nie boję się ich i się w nich nie zgubię; rozpoznaję większość gatunków drzew. Wiem, że mech porastający pnie wskazuje drogę na północ. Wiem, gdzie najlepiej iść na poziomki, gdzie na pewno nie ma jagód, gdzie jest najwięcej mrowisk rudnic i gdzie położone są bagna, na których można obserwować wylegujące się łosie. Teraz w tych lasach wędrują uchodźcy uciekający z Bliskiego Wschodu i Afryki, którzy przepychani są raz przez białoruską, raz przez polską straż graniczną. Marzną i umierają. Czasem ukrywają się w lesie żeby nie trafić w ręce polskich służb, ale las nie jest dla nich ostoją, a bagna są niebezpieczne. Co myślą o tym lesie? Czy rozpoznają tutejsze rośliny? Jak reagują na nich zwierzęta?
Klimaks kuratorowany przez Maksymiliana Bochenka inspiruje, by w sytuacji migracji dostrzec nie tylko ludzi uwikłanych w relacje władzy, ale również innych, nie-ludzkich aktorów, a przede wszystkim przyrodę. Dzięki takiemu ruchowi można ustrzec się ograniczeń poznawczych, jakie niesie prześlepiająca naturę perspektywa antropo- i eurocentryczna. Widzę więcej, ale jednocześnie obawiam się estetyzacji przemocy, która towarzyszy migracjom, ponieważ jestem przyzwyczajona do rośliny jako obrazu przyjemnego i kojącego. W jaki sposób włączać przyrodę do narracji historycznej jako pełnoprawnego, autonomicznego, ale nie do końca zrozumiałego aktora? Jaki język może upodmiotowić przyrodę? Jak myśleć o roślinach bez fantazjowania o pięknie, a korzystając z wiedzy botaników i biologów?
Klimaks to retoryczna figura, za pomocą której określa się czasowość naszej planety. To apogeum, końcowy etap rozwoju biocenozy, kiedy jej struktura stabilizuje się. To moment przed zakończeniem, kulminacja wydarzeń i emocji, a także chwila zawieszenia, o której wiadomo, że poprzedza finał. Taka dynamika – wyczekiwania, napięcia i przeczuwania końca – buduje ramę opowieści na wystawie. Jednak uczucie melancholii związane z apokalipsą ustępuje tu miejsca nadziei (powściągliwej) na możliwość manewru, który odda przyrodzie odebraną przez człowieka sprawczość. Celem wystawy, jak czytamy w tekście kuratorskim Maksymiliana Bochenka, jest przedstawienie relacji człowieka z naturą „za pomocą języka wykraczającego poza nauki humanistyczne, który w swojej narracji uwzględnia podmiotowy charakter Przyrody”. Stawką jest rozbicie dychotomii natury i kultury, przewartościowanie perspektywy i zobaczenie świata w jego całości, a zwłaszcza przyrody jako równej człowiekowi. W tym celu Bochenek sięga po rozmaite języki, obrazy i obiekty, aby ułożyć z nich konstelację najpełniej oddającą siatkę relacji ludzi i nie-ludzi. Język naukowy krzyżuje się tu z poezją, a współczesne fotografie z archiwaliami.
Materiałem badawczym Klimaksu jest historia emigrantów z ziemi polskich do Ameryki Łacińskiej na przełomie XIX i XX wieku i ich spotkania z „odmiennością Przyrody”. To historia ludowa, ponieważ większość tej emigracji stanowili chłopi, wychodźcy z polskiej wsi, którzy mogli ją opuścić dzięki rewolucji przemysłowej i rozwojowi transportu lądowego i morskiego. Powodem wędrówek były między innymi pouwłaszczeniowe ubóstwo i brak ziemi do życia i uprawy.
Sercem ekspozycji jest projekt fotograficzny Czekając na śnieg Marianny i Katarzyny Wąsowskich. To zbiór archiwalnych materiałów wizualnych, dokumentów, historycznych map i wielkoformatowych barwnych zdjęć dokumentujących losy polskich emigrantów i emigrantek w Brazylii i Argentynie. Wąsowskie tworzą kompozycję różnych przedstawień, które mają ukazać relację wychodźców z egzotyczną przyrodą Ameryki Południowej. „Egzotyka” jest tu kluczem estetycznym (jak i politycznym) do zrozumienia stosunku migrantów do natury, a w głównej mierze roślinności, o której opowiada cykl.
Oglądam czarno-białe zdjęcie krzaków yerba mate, nazywanej „zielonym złotem”, którą uprawiała polonijna mniejszość i kolonialne materiały prasowe dokumentujące brazylijskie osady polskich chłopów. Na fotografiach, na których potomkowie emigrantów ukazują swoje więzy z przyrodą, roślinność jest tajemnicza i monumentalna. Państwo Cydejko wchodzą niepewnie do dziewiczego lasu w prowincji Misiones w Argentynie. Udomowione papugi mają oszałamiająco błękitne pióra, a mrówki poskramiane są poprzez modlitwy do mrowisk. Rzeka w brazylijskiej Paranie skrzy się od przecinających ją słonecznych promieni. Nad Rio Claro rosną wysokie sosny, które wysiano pewnie z nasionka przywiezionego w szyszce. Przyroda jest okazała i niesamowita, jednak rośliny nie występują tu jako pojedyncze, odmienne gatunki, ale jako całość niezmierzonego ekosystemu.
Wąsowskie pokazują, że wędrują nie tylko ludzie i nie tylko rośliny, wraz z emigrantami przemieszcza się także estetyka, która kryje nostalgię za tym, jak wyglądały rzeczy utracone wraz z opuszczeniem kraju narodzin: domy z drzew araukarii mają słowiańskie zdobienia, sztuczne kwiaty w wazonie przypominają chabry, maki i polne rumianki, naczynie do picia yerba mate wysztafirowane jest polskim orłem.
Adam Mazur w tekście o projekcie Wąsowskich umieszczonym w katalogu wystawy pisze, że kurator i autorki zdjęć „podważają dychotomię natury i kultury, a zebrane zdjęcia i obiekty oraz ich grupowanie zdają się rozmontowywać tę nazbyt prostą opozycję”. Czy rzeczywiście fundujący zachodnią kulturę podział zostaje na wystawie zaburzony? Natura wychodzi tu na pierwszy plan, jest motywem przewodnim, ale opozycja nie znika. Z jednej strony, historia migracji, w której uwzględnia się rośliny, idzie w poprzek wyobrażeń o pasywności i martwocie przyrody. Z drugiej – przyroda występuje tu jako (egzotyczny) obszar do podbicia, okiełznania i kolonizacji. W historii migracji Polaków do Ameryki Południowej przyroda stają się widzialna, ale zawsze w połączeniu z losami człowieka, jako surowiec, produkt i dekoracja. W ten sposób narrację ustawia również skrzynka Warda, która otwiera ekspozycję. Wynalazek brytyjskiego lekarza umożliwił przewożenie roślin między kontynentami i dał początek kolonizacji i rozwojowi medycyny. Jest to więc historia władzy, w której oddziałują na siebie trzy wektory: rozpędzający się w epoce industrialnej kapitał, przemieszczające się masy ludowe i przyroda. To historia jej ujarzmiania, czego konsekwencją jest współczesne wymieranie gatunków i kryzys wyobraźni, który nie pozwala zmienić paradygmatu myślenia o naturze, jako wielu żyjących, autonomicznych bytach.
Z tym kryzysem mierzy się botaniczka i pisarka Urszula Zajączkowska, której krótkie formy literackie towarzyszą zdjęciom Wąsowskich. W gęstej narracji Zajączkowska chce wyrazić to, co pozostaje jednolitą, trudną do zrozumienia masą. Opisuje emocje, które mogły towarzyszyć przybyszom do obcego kraju, kiedy pierwszy raz w życiu zobaczyli grubolistne fikusy, pomarańczowe dzioby tukanów i wiecznie świeżą zieleń buszu. Zajączkowska poszerza język na rozmaite sposoby, szuka go w poetyckiej deskrypcji i antropomorfizuje.
Bochenkowi udaje się pokazać, że miejsce przyrody jest nie tylko w muzeach przyrodniczych i muzeach historii naturalnej, ale niezbędna jest ona również w muzeach historycznych, szczególnie takich, którym zależy, by ich narracja była oddolną historią ludowych mas, a nie elit.
Klimaks rozłamuje się na dwie części. Pierwsza poświęcona jest przeszłości, emocjom i nostalgii, druga to wizja przyszłości, w której język poetycki miesza się z naukowymi danymi. Przestrzeń drugiej części otwiera gablota z epifitami, czyli roślinami, które żyją na drzewach tropikalnych lasów, a dzięki zagnieżdżaniu się w koronach zdobywają większy dostęp do światła. Najliczniejszą grupą wśród epifitów są storczyki, które licznie zamieszkują nasze parapety. Pradawnej orchidei poświęcony jest film Stanhopea Tigrina, w reżyserii Macieja Dydyńskiego, do którego tekst napisała Julia Fiedorczuk, a o konsekwencjach utraty bioróżnorodności opowiadają materiały przygotowane przez Fundację Biodiversitatis – pierwszej w Polsce organizacji zajmującej się badaniem i ochroną bioróżnorodności lasów tropikalnych. Biodiversitatis pokazuje, jak destrukcja puszczy tropikalnej pod uprawy prowadzi do zapaści całego ekosystemu. Ścieżką do tej katastrofy jest myślenie o naturze jako całkowicie podległej człowiekowi, co pozwoliło traktować ją wyłącznie jako źródło zysku i podporządkować ekonomicznej logice kapitalizmu. Michael Marder, autor książki Plant-thinking wskazuje, że to nie tylko kwestia kapitalistycznej racjonalności, ale również zachodniej metafizyki, która nie widzi różnicy między roślinnymi bytami, traktując przyrodę jako jedną roślinę. Rolnicze monokultury są więc konsekwencją filozofii zafiksowanej na jedności i myśleniu hierarchicznym.
Klimaks podpowiada, jak historię myśleć z roślinami i o roślinach, włączać je do opowieści, ale już niekoniecznie jak roślinnie myśleć. Moim zdaniem wystawa Maksymiliana Bochenka jest badaniem przedwstępnych warunków możliwości przeformułowania języka, skupiającym się na opowieści o tym, jak ziemię uczyniliśmy sobie poddaną, ale nie na tym, jak ją z poddaństwa wyzwolić. Do tego potrzebujemy zaś rekalibracji wyobraźni, która pozwoli pomyśleć autonomię natury i radykalną odmienność roślin – samoistnych i wyrażających się inaczej niż poprzez język, na przykład przestrzennie czy poprzez procesy chemiczne.
Bochenkowi udaje się jednak pokazać, że miejsce przyrody jest nie tylko w muzeach przyrodniczych i muzeach historii naturalnej, ale niezbędna jest ona również w muzeach historycznych, szczególnie takich, którym zależy, by ich narracja była oddolną historią ludowych mas, a nie elit. Jak pokazuje opowieść o „gorączce brazylijskiej”, historia ludowa to również historia roślin i zwierząt. Skromny Klimaks wystawia Muzeum Emigracji na próbę, wskazując, że muzealna instytucja historyczna musi być dziś plastyczna i w ruchu. By aktywnie uczestniczyć w zmianach społecznych, na przykład tych, które dokonują się w obliczu konsekwencji antropocenu, powinna otwierać archiwa i ożywiać je w nowych kontekstach.
Monika Borys – kulturoznawczyni, badaczka, dziennikarka. Absolwentka Uniwersytetu w Białymstoku i Uniwersytetu Jagiellońskiego. W Szkole Doktorskiej Nauk Humanistycznych na Uniwersytecie Warszawskim pracuje obecnie nad doktoratem poświęconym wizualności klas ludowych po 1989 roku. Autorka książki Polski bajer. Disco polo i lata 90. wydanej w 2019 roku nakładem wydawnictwa WAB; współkuratorka wystawy Disco Relaks pokazywanej w Państwowym Muzeum Etnograficznym w Warszawie. Laureatka stypendium artystycznego Prezydenta Miasta Białegostoku. Publikowała m.in. w „Praktyce Teoretycznej”, „Widoku. Teoriach i Praktykach Kultury Wizualnej”, „Magazynie Szum”, „Dwutygodniku”, „Popmodernie” i „Gazecie Wyborczej”.
WięcejPrzypisy
Stopka
- Wystawa
- Klimaks
- Miejsce
- Muzeum Emigracji w Gdyni
- Czas trwania
- 26.06–31.10.2021
- Osoba kuratorska
- Maksymilian Bochenek
- Fotografie
- dzięki uprzejmości Muzeum Emigracji w Gdyni
- Strona internetowa
- polska1.pl