Halo, czy tu Radio Poznań? Zgłaszam modę na drag queer
Tegoroczne Warsaw Gallery Weekend zapisze się w historii jako impreza rozłamowa, choć pod względem temperatury pokazów dość zbliżona do lat poprzednich. Warszawscy galerzyści starali się ratować nowym narybkiem z Krakowa czy Poznania, ale wyczuwalną innowacją tej edycji WGW było przede wszystkim wyraźne postawienie na performans – gatunek na co dzień z powodzeniem zapychający wszelkie dziury w programach instytucji publicznych czy innych podmiotów kulturalnych. Kogo więc nudziło zwykłe chodzenie po galeriach, mógł wybrać któryś z zaplanowanych performansów. Mi samej wszędzie być się nie udało, ale nawet obejrzenie (większej) części programu performatywnego nasuwało refleksję o tematach modnych i modniejszych.
Jeśli hitem sezonu letniego w polskiej sztuce był performans Alexa Baczyńskiego-Jenkinsa w Fundacji Galerii Foksal (tenże swoją drogą szybko znajduje naśladowców, co pokazał ostatni performans Wojciecha Pusia w Departamencie Obecności), to tytuł hajpu artystycznej jesieni przypadł kreacji bardziej zanurzonej w polskiej rzeczywistości. Nie jest to wbrew pozorom Klocuch, jak kilka tygodni temu stwierdził Aleksy Wójtowicz na swoim blogu, ale queerowo-narodowa propozycja Mikołaja Sobczaka, który polskie drag queen przemianował na nowe żołnierki wyklęte. Sztuka Sobczaka to coś, co chyba nie mogło się nie udać: mamy tu bowiem i polityczne zaangażowanie, i lokalny, super aktualny kontekst, i element fajności ostatnio na topie (drag queen); kolorowe, figuratywne malarstwo ($$$) z licznymi nawiązaniami do historii sztuki (#kapitałkulturowy), w końcu – jakże mile widziany performans. Nic więc dziwnego, że Sobczak zaraz wyskoczy nam z lodówki – starannie przygotowana przez Polana Institute wystawa Wonder Woman w willi na Ochocie (którą to wystawę można by streścić zdaniem, że to wydarzenie typu All about Sobczak) i rosnąca opieka Muzeum Sztuki Nowoczesnej nad artystą, tylko podgrzewają temperaturę wokół nowej gwiazdki polskiej sztuki.
Ktoś, kto miał okazję śledzić wcześniejsze działania Sobczaka, rozbłysk jego kariery może na swój sposób zastanawiać. Jeszcze nie tak dawno temu był on znany głównie jako męska część duetu Polen Performance, tworzonego razem z Justyną Łoś. Ten performerski duet zasadniczo był sprofilowany na krytykę instytucjonalną: Polen Performance kreowali się na artystów do wynajęcia, wykonujący dla zainteresowanych instytucji nie tyle dzieła, co zlecone chałtury. Mitem założycielskim duetu był pomysł emigracji zarobkowej do Niemiec, gdzie wiadomo – można się dorobić lepiej i szybciej, nawet za cenę bycia tanią siłą roboczą ze Wschodu. Założycielski pomysł w końcu udało się zrealizować i pod koniec 2016 roku duet PP wykonał swój ostatni performance Deutschlandtransport, dzięki któremu para faktycznie znalazła swoją ziemię obiecaną. Justyna Łoś postanowiła zostać w Berlinie, gdzie ponoć czuje się świetnie, ale kariery artystycznej jakoś nie robi; co innego Mikołaj Sobczak, który z polską sceną artystyczną na dobrą sprawę wcale się nie rozstał, a w ciągu ostatnich dwóch lat jakby dojrzał: z heheszkującego ze świata sztuki performerskiego wannabie wchodzi w buty profesjonalisty. Bardziej od poważania reguł rządzących światem sztuki zdaje się być teraz zainteresowany spełnianiem jego fantazji i potrzeb. Nie, wcale nie insynuuję tu interesowności – tak bowiem zasadniczo wygląda dorosłość.
Trudna nauka dojrzałości nie wyklucza jednak elementu dystansu, dzięki któremu młody profesjonalista może uniknąć potencjalnej śmieszności. Z tym akurat Sobczak ma ewidentny problem, co wychodzi, gdy zabiera się on za swoje „pierwotne” medium, czyli performans. Widziałam dwa dragowe performanse Sobczaka i oba emanowały trudną do zniesienia pretensjonalnością. Pierwszy, wykonany przy okazji wystawy Czym jest Oświecenie?, był desperacką szamotaniną pomiędzy gablotami, okraszoną nużącymi wywodami performerów-drag queenów, czasami symulujących kopulację. Zaplanowany na drugi dzień WGW (dla ścisłości dodam jednak, że był on częścią kuratorowanego przez Natalię Sielewicz Departamentu Obecności) performans Wyklęte był pod względem przekazu równie ambitny i męczący: Sobczak, wbity w żołnierski mundur, jego kolega i artysta Nicolas Grafia w efektownej kurtawce-skorupie, oraz drag queen Uel – dwoili się i troili, żeby jakoś rozbawić publiczność, a wszystko to dało efekt jakby wzięty ze złego performerskiego snu. Było więc dużo krzyczenia, podniosłych wywodów o militaryzacji pamięci i złym pokoleniu młodych wykształciuchów, którzy z braku pracy zaczęli głosować na narodowców (co skądinąd brzmi głupio). Nie zabrakło też wylewającej się na widownię wody i rozbitego jajka, i aż dziw, że do tego zestawu nie dołączyła mąka. Całość trwała prawie godzinę, ale już mniej więcej po połowie nabierało się ochoty, by wpuścić na salę Radio Poznań i Piotra Bernatowicza (gratuluję dyrektorskiego awansu!) – oni by z pewnością dodali temu wydarzeniu trochę ikry.
Trudno powiedzieć, czy performans Małpeczek był ironicznym komentarzem do wzmożonej mody na drag i queer, czy po prostu chichotem z aspiracji artystycznej socjety, ale trochę na to wyszło – zaserwowany zaś tuż po performansie Sobczaka stał się właściwie jego dość absurdalną satyrą.
Co jednak ciekawe, tego samego wieczora publiczność mogła obejrzeć jeszcze jeden performans z drag queen w roli głównej. Tuż po zakończeniu Wyklętych rozpoczynał się bowiem występ Małpeczek w BWA Warszawa, dosyć intrygująco opisany jako „instalacja audioperformatywna z udziałem gości-sobowtórów”. Na miejscu okazało się, że rzeczoną instalacją są same Małpeczki (Maria Toboła i Maria Kozłowska), zawinięte w brązową tkaninę niczym starożytne wieszczki, które publiczności przedstawiły swoje „dziecko” – wbitego w żołnierski mundur (sic!) drag queena Gąsia (Macieja Gośniowskiego) o długich blond włosach, które, jak rozumiem, odziedziczył po matkach. A kim jest ojciec? Po krótkiej zabawie kalamburowej wyszło, że Leszek Balcerowicz, znany specjalista od transformacji. Krótki performans zakończyła piosenka, która z pewnością spodoba się każdemu znudzonemu przedstawicielowi artystycznej bohemy: „Choć w sztuce dobrze idzie mi/ Czymkolwiek się nie zajmę/ Barw nadmiar jednak męczy mnie/ I chciałbym żyć normalnie”. Trudno powiedzieć, czy performans Małpeczek był ironicznym komentarzem do wzmożonej mody na drag i queer, czy po prostu chichotem z aspiracji artystycznej socjety, ale trochę na to wyszło – zaserwowany zaś tuż po performansie Sobczaka stał się właściwie jego dość absurdalną satyrą.
Dla uspokojenia zszarganych nerwów miłośników kultury queer dodam jednak, że z mojej perspektywy ten rodzaj ekspresji ciągle ma potencjał – co udowodniła Bella Ćwir, która ostatniego dnia WGW spontanicznie wkroczyła do Fundacji Galerii Foksal i nakręciła tam własny teledysk, w dość udany sposób queerując rzeźbę Pawła Althamera, słynną już figurę byka. Dość ciekawie wypadła także Marta Ziółek, która w BWA Warszawa zaprezentowała performans Fałda. Razem z W towarzystwie performera Wojciecha Grudzińskiego wcieliła się ona w dzikie, rozseksualizowane monstrum, wymachujące grubym dildem i napierające na publiczność nagim ciałem. Oglądając Ziółek czekałam właściwie na moment, w którym rzuci się ona na publiczność i schrupie nas swoją vagina dentata. Warto dodać, że performansy Małpeczek i Ziółek były dopełnieniem wystawy Boginie, na której zobaczyć można było m.in. matriarchalne rzeźby Agnieszki Brzeżańskiej i epickie zdjęcia puszystych modelek, wykonane przez Zuzę Krajewską. Wystawa, pomimo tematu przewodniego, formalnie była raczej grzeczna, ale element performatywny dodawał jej sporo pikanterii.
Tegoroczne WGW pokazało, że polscy galerzyści zaczynają odrabiać lekcję z performansu – kto wie, licząc być może na „efekt Baczyńskiego”. Zaproszenie performerów do galerii być może nie wiąże się z łatwym zyskiem (ciągle jest to najtrudniejsze do spieniężenia medium), zapewnia za to publiczność i medialną widzialność (fotki, foteczki, instastories, lifestramingi na fejsie etc.). Trudna do przecenienia jest też eksperymentalna aura performansu, którą sprytny galerzysta może wiele ugrać – czego przykładem sukces stoiska Galerii Dawid Radziszewski na Art Basel Statements w 2017 roku, kiedy to pokazany został tam właśnie performans Joanny Piotrowskiej. Przy okazji warto zauważyć, że nawiązujący do technik samoobrony performans Piotrowskiej, na żywo może nie robić dużego wrażenia, ważna jest jego fotograficzna potencjalność – Piotrowska to wszak fotografka, swoją choreografię przygotowała więc tak, by przypominała kolejne kadry jakiejś nowej serii fotograficznej. Do materializacji tej serii są tym razem zaproszeni widzowie, a magia partycypacji może mieć tu swoje konkretne ekonomiczne przełożenie. Powtórzenie performansu sprzed roku w Galerii Dawid Radziszewski to oczywiście nie przypadek – znany ze swojego upodobania do wystawienniczych żarcików galerzysta tym razem postanowił przypomnieć, że to on (w domyśle: jak zwykle) wyczuł hajp na performans i zaczął go robić zanim to było modne. Ktoś złośliwy mógłby jednak dodać, że mody na drag queer już nie przewidział i niewykluczone, że to dla niego za dużo – może więc przy okazji następnego weekendu galerii Bella Ćwir powinna zawitać także do 19 Dzielnicy?
Karolina Plinta – krytyczka sztuki, redaktorka naczelna magazynu „Szum” (razem z Jakubem Banasiakiem). Członkini Międzynarodowego Stowarzyszenia Krytyków Sztuki AICA. Autorka licznych tekstów o sztuce, od 2020 roku prowadzi podcast „Godzina Szumu”. Laureatka Nagrody Krytyki Artystycznej im. Jerzego Stajudy (za magazyn „Szum”, razem z Adamem Mazurem i Jakubem Banasiakiem).
Więcej