Głosy z wyspy. O 10. edycji festiwalu Narracje
Tegoroczna odsłona festiwalu Narracje była wyjątkowa przynajmniej z dwóch powodów. Raz, była to edycja jubileuszowa – pierwsza edycja Narracji odbyła się równo dziesięć lat temu. Dwa, jej kuratorem został tym razem Piotr Stasiowski, od trzech lat dyrektor Gdańskiej Galerii Miejskiej, który po czasie kuluarowych obserwacji postanowił wreszcie sam zaproponować autorską wizję festiwalu. Z perspektywy polityki instytucjonalnej można uznać to za symboliczny gest zaangażowania dyrektora GGM-u w życie miasta, z którym od niedawna jest związany (wywiad w „Wyborczej” znacząco kończy uwagą, że w Gdańsku wziął kredyt mieszkaniowy, tu głosuje i stara się o stałe zameldowanie). Gest niewątpliwie potrzebny i ważny, choć też automatycznie rodzący pytania na temat charakteru tego zaangażowania. Jubileusz był też okazją do potencjalnych podsumowań i zmian, na co jednak Stasiowski zasadniczo się nie zdecydował – 10. edycja Narracji charakterem nie odbiegała od poprzednich, a z historią początków festiwalu linkować mógł tylko motyw przewodni tegorocznej imprezy, czyli światło. Narracje u swojego zarania były „festiwalem światła” i mam wrażenie, że to dzięki temu tak wyraźnie zapisały się w świadomości gdańszczan, którzy do dzisiaj tłumnie w nich uczestniczą. Odwołanie się do tego motywu ma niezaprzeczalny sens w listopadowych okolicznościach pogodowych, ale w zamyśle Stasiowskiego nawiązuje także do literackiej anegdotki sprzed ponad wieku – spotkania Rainera Marii Rilkego z pisarką Lou Andreas-Salomé w Parku Oliwskim, gdzie razem mieli obmyślać zakończenie dla jednego z wierszy młodego wówczas poety. Jego fragment – „Słońca w ciszy / były jak wielki śpiew w zenicie” – stały się hasłem przewodnim 10. edycji Narracji.
Romantycznej aurze festiwalu sprzyjała też lokalizacja w Oliwie – dzielnicy niegdyś ponoć zapomnianej, a obecnie należącej do jednej z modniejszych, z niebotycznie wysokimi czynszami. Przyjemnej architekturze willowej towarzyszą tu obiekty użyteczności publicznej – szkoły, uniwersytet, muzea, czy też słynny park, dzięki którym dzielnica stanowi coś w rodzaju sielankowej enklawy na mapie Gdańska. Pokazane podczas Narracji prace w dużej mierze tą sielankowość i fantastyczność podbijały – Maciej Salamon ustawił na brzegu Stawu Młyńskiego stado fluorescencyjnych łabędzi, wykonanych ze starych opon i efektownie podświetlonych; litewska artystka Indrė Lišauskaitė przygotowała instalację dźwiękową składającą się z odgłosów fantastycznych zwierząt, którym można było przysłuchiwać się nad stawem w lesie oliwskim. Równie poetycki wymiar miała projekcja filmu Wyspa jest pełna rozgłosów Jamiego Whitby’ego, inspirowanego II aktem Burzy Williama Szekspira – gdzie Kaliban namawia rozbitków do zamachu na życie Prospera, a ten nasyła na nich Ariela, straszącego rozbitków magicznymi dźwiękami. Film został pokazany w nastrojowym, leśnym otoczeniu, z wyraźną sugestią, że Oliwa, podobnie jak w dziele Szekspira, jest wyspą pełną rozgłosów, „żyjącą własnym, magicznym życiem”.
Na magicznej wyspie artyści szczęśliwi mogą rozrzucać medalioniki naładowane pozytywną energią, jak Hubert Czerepok, żartować z nutą narcyzmu na swój własny temat, przedstawiając siebie w formie podświetlonego balona-laleczki (Viktor Frešo), czy wreszcie oddawać się melancholijnej zadumie nad ideą śmierci samobójczej (Piotr Skiba). Nie braknie na tej wyspie bóstw-szaleńców, a jednego z nich – wcielającego się w Michaela Jacksona nastolatka, Elohima „Prince’a” Ntsiete – sportretował w filmie Prince Wojtek Doroszuk. Poetycka metafora wyspy jest jednak na tyle pojemna, że zmieściły się w niej głosy potencjalnie bardziej niepokojące – nieznane, obce lub sygnalizujące nadchodzącą katastrofę. Stąd też w programie festiwalu wyraźnie zaznaczył się wątek uchodźczy. W nawiązaniu do figur Rainera Marii Rilkego i Lou Andreas-Salomé, przechadzających się wspólnie po Parku Oliwskim, do udziału w Narracjach zaproszono młodego poetę pochodzącego ze Strefy Gazy, Sariego Alhassanata, który przybył do Gdańska na roczny pobyt twórczy. Na tę okazję Alhassanat przygotował wiersz opowiadający o doświadczanej przez niego na obczyźnie samotności. Zapis wideo, na którym poeta czyta własny poemat, umieszczono w bramie Domu Zarazy – cierpliwi, którym poezja niestraszna, mogli go wysłuchać i kontemplować smutny los artysty.
Mniej więcej podobny, choć bardziej oderwany od Oliwskiego kontekstu wydźwięk miała praca Jakuba Danilewicza, który bohaterką swojego filmu uczynił dziewięcioletnią uchodźczynię imieniem Precious, śpiewającą Bella ciao na pożegnanie udzielającej jej schronienia Kalabrii we Włoszech. Film wyświetlono na murze liceum, do którego kiedyś uczęszczał Danilewicz, i właściwie to jego oliwska tożsamość skleja pracę z festiwalem. Takim argumentem nie mogli posłużyć się Irmina Rusicka i Kasper Lecnim, którzy też postanowili zabrać się za wątek obcego, właśnie w opozycji do narzucającego się obrazu Oliwy jako magicznej, wsobnej wyspy. W ich zamyśle Inny objawił się festiwalowym gościom jako tajemnicza grupa zamaskowanych osób, ukrytych w parku tuż przy pętli tramwajowej. Ich obecność można było obserwować przez kamery termowizyjne. Trudno przy tym nie zauważyć, że Rusicka i Lecnim należeli do tej grupy artystów, którzy w rajskim otoczeniu Oliwy czuli się zapewne najmniej komfortowo. W czasie gdy kurator Stasiowski namawiał do pochylenia się nad Innym za pomocą wiersza i piosenki, Rusicka i Lecnim otwarcie przestrzegali oliwian przed rodzącym się w ich głowach faszyzmem, a pod krzaczkami urokliwego parku Oliwskiego ukryli komandosów z karabinami. Nie wiem, na ile ich mroczny przekaz był zrozumiały dla gości festiwalu, z upodobaniem robiących sobie selfie przy kamerze termowizyjnej, ale chciałabym zobaczyć Narracje kuratorowane przez tą dwójkę – niewykluczone, że byłaby to mocna, choć pewnie też ostatnia edycja tego festiwalu.
Podczas ostatniej odsłony Narracji tajemniczym Innym okazała się też natura. Oprócz wspomnianej już realizacji Indrė Lišauskaitė, o dwuznacznym charakterze natury opowiadały filmy Przemka Branasa, zrobione przez niego jeszcze na studiach w Krakowie. Problem zbliżającej się katastrofy ekologicznej wzięła na warsztat także Emilia Orzechowska, która w ramach Narracji przygotowała swój osoby kuratorski projekt, do którego zaprosiła piątkę artystek i artystów (Magdę Jędrę, Tatianę Kamieniecką, Katarzynę Konieczkę, Piotra Pawlaka i Julię Porańską). Projekt ten, zatytułowany The Dark Side of The Sun i zlokalizowany na wyspie w Ogrodzie Oliwskim, wydawał się ze wszech miar efektowny – na wyspie urządzono bardzo scenograficzny, ukryty za krzakami obóz, z którego dobywały się światła, dymy oraz mistyczna muzyka. Jak rozumiem, owo niesowite obozowisko, z którego od czasu do czasu wyłaniały się zamaskowane osobniki, by wykonywać trudne do określenia czynności, miało być poetycką metaforą czasów postkatastrofistycznych, w których przyszło nam żyć. W swoim tekście kuratorskim Orzechowska rozpisuje się płomiennie o zniszczeniach, jakich codziennie dokonuje człowiek na ziemi. Co jednak znamienne, jakby nie zauważyła, że swoją dudniącą instalacją sama skutecznie zanieczyściła hałasem przestrzeń parku i jego okolic. No, ale jak sama zauważa, „dyskusja o antropocenie to w rzeczywistości dyskusja o tym, jak zarządzać nieodwracalnością” – więc dalsze zanieczyszczanie jest chyba elementem tego zarządzania.
Umowność połączenia sztuka – miejsce jest od dawna problemem Narracji, a może raczej – ich charakterystyczną cechą. Jest to więc wydarzenie, które może i trochę opowiada o wybranej dzielnicy, ale w dużej mierze po prostu wykorzystuje ją jako tło do prezentacji dzieł sztuki.
Schodząc trochę na ziemię, do prozaicznego, codziennego życia w Oliwie, tegorocznym Narracjom udało się właściwie zmapować jeden, widoczny gołym okiem problem, z którym zmaga się ta dzielnica. Jest to oczywiście postępująca gentryfikacja i inwestycje deweloperskie, które senną Oliwę przemieniły w centrum biznesu. Z negatywną opinią mieszkańców na temat Olivia Bussines Center – „tkanki rakowej” dzielnicy – można było zapoznać się w lokalnej bibliotece, gdzie Bartek Lis i Joanna Morawiecka przedstawili wyniki badań przeprowadzonych wśród oliwian. Ich projekt zyskał niestety dość szkaradną oprawę wizualną – wypowiedzi mieszkańców Oliwy były wyklejone na drzwiach holu biblioteki i umieszczone za tanimi, plastikowymi oprawami, najwyraźniej sygnalizując, że w lokalnych przybytkach kulturalnych sztuka montażu jest czymś nieznanym.
Wątek deweloperski podjął w swojej pracy Mariusz Waras, który przygotował specjalną instalację imitującą tor do biegów z przeszkodami, zastąpionymi tu płotami budowlanymi. W domyśle ma ona być ofertą specyficznej rozrywki dla lokalnych inwestorów. Który z nich nie będzie w stanie pokonać wykonanych przez artystę przeszkód, może spróbować je po swojemu obejść. Przewrotnego, ekonomicznego znaczenia nabrała na Narracjach praca Łukasza Radziszewskiego, na którą składa się dwukanałowe 24-godzinne nagranie zawisłego nad horyzontem słońca. Na film Radziszewskiego można było natknąć się w różnych lokalizacjach, a jedną z nich był hol hotelu Hilton – działającego całą dobę, czyli podobnie jak słońce w pracy artysty, zatrzymanego w nieokreślonej strefie czasowej, gdzie nie ma dnia ani nocy, ale trwa za to nieprzerwany przepływ kapitału.
Jednak zarówno praca Radziszewskiego, jak i znakomitej części innych artystów czy artystek nie była przygotowywana specjalnie z myślą o Oliwie i Narracjach, stąd czasami wydawały się one oderwane od kontekstu. Tak było choćby z pracami Elvina Flamingo, który pozostaje wierny swoim badaniom nad mrówkami, czy filmem spill Grzegorza Stefańskiego, który warszawski widz mógł już obejrzeć w Project Roomie Zamku Ujazdowskiego. W Oliwie zyskał on bardzo ciekawą i trafną aranżację – film, przedstawiający wolno upadających mężczyzn, można było oglądać z poziomu specjalnej, pochylonej rampy, intencjonalnie destabilizującej percepcję widza, a sama instalacja została umieszczona na miejskim skwerze, obok przyrządów do ćwiczeń, odsyłających do idei tężyzny fizycznej i męskości. Jaki to jednak miało związek z Oliwą, Gdańskiem, literaturą czy motywem światła? Odpowiedzi na to pytanie próżno szukać w przewodniku po wystawie, a jedyną wskazówką jest tu ów skwerek z urządzeniami do ćwiczeń – skoro był, trzeba było tam coś wsadzić, kropka.
Umowność połączenia sztuka – miejsce jest jednak od dawna problemem Narracji, a może raczej – ich charakterystyczną cechą. Jest to więc wydarzenie, które może i trochę opowiada o wybranej dzielnicy, ale w dużej mierze po prostu wykorzystuje ją jako tło do prezentacji dzieł sztuki. Piotr Stasiowski jako kurator edycji jubileuszowej pozostał tej zasadzie wierny, co nawet jest zrozumiałe – formuła ta bowiem rokrocznie się sprawdza, a umiejętne balansowanie pomiędzy rozrywką i komponentem krytyczno-edukatorskim, przyciąga żądną atrakcji publiczność. Wydaje się więc, że Stasiowski jako kurator Narracji za cel postawił sobie przede wszystkim spełnienie oczekiwań widzów – w jego optyce Narracje to festiwal rodzinny, który ma bawić (w programie wydarzeń towarzyszących był np. warzywny bal przebierańców) i uczyć, a jeśli podejmuje tematy trudne, to tylko w lekko baśniowej otoczce. Uczestnicząc w kuratorskim oprowadzaniu po pracach festiwalowych można było wręcz poczuć się jak na wycieczce szkolnej z panem katechetą, który na każdej stacji był zobowiązany do wygłoszenia komunału w stylu „warto rozmawiać” (ten akurat padł przy lingwistycznej pracy Karoliny Wiktor, kończącej festiwalową trasę).
Zresztą kto wie, może tak właśnie powinno być – ludziom trzeba oddać to, co ludyczne, a jeśli ktoś ma pretensje do zobaczenia bardziej wykwintnej sztuki, zawsze może wpaść do filii GGM-u przy Powroźniczej, gdzie trwa właśnie fantastyczna wystawa Agnieszki Brzeżańskiej. Nadmierne zawierzenie artystycznym wyobrażeniom na temat przestrzeni miejskiej może zresztą dawać dziwaczne rezultaty, o czym przekonałam się podczas wycieczki na Górę Szubieniczną, zorganizowanej przez Instytut Kultury Miejskiej. Góra Szubieniczna, zlokalizowana we Wrzeszczu, swoją nazwę zawdzięcza działającej tu przed wiekami miejskiej szubienicy; na początku XX wieku powstał tu urnowy cmentarz krematoryjny – po wojnie część nagrobków została zlikwidowana, a krematorium przekształcono w kościół prawosławny. Na samym szczycie góry nadal można jednak zobaczyć niemieckie nagrobki, co ciekawe – był to cmentarz bezwyznaniowy. Przez lata resztka cmentarza dziczała, a górka stała się ulubionym miejscem pijatyk miejscowych kibiców i młodzieży. W końcu miejscem zainteresował się IKM, który do współpracy zaprosił Julitę Wójcik. Artystka zaproponowała zainstalowanie na górce własnych Epitafiów ekonomicznych – cmentarnych płyt z wygrawerowanymi mottami, ostrzegającymi przed nadmierną wiarą w kapitalizm. Co ciekawe, równolegle do IKM i Wójcik miejscem zainteresował się lokalny aktywista i artysta Witold Paweł Burkiewicz, pracownik Gdańskiego Zarządu Dróg i Zieleni, prywatnie miłośnik historycznych kamizel oraz peleryn. Burkiewicz na Górze Szubienicznej postanowił urządzić Park Nostalgiczny – część nagrobków zaaranżował w sekwencje scenograficzne, uporządkował alejki i postawił bramę rodem z Disneylandu przy wejściu na teren Parku. Brama jest, a jakże, zwieńczona krzyżem, jak przystało na każdy porządny (w domyśle katolicki) cmentarz. Jak zrozumiałam z opowieści kuratorki projektu, Natalii Cyrzan, obie grupy grupy roboczo-artystyczne patrzyły na siebie raczej z dystansem. Przedstawiciele IKM byli raczej zniesmaczeni działaniami Burkiewicza, koniec końców okazało się jednak, że jego idea Parku Nostalgicznego pasuje do kontekstu miejsca – wszak kiedyś cmentarze projektowano z myślą o tym, że w przyszłości samoczynnie przekształcą się w parki. Paradoksalnie, mniej adekwatny wydaje się tutaj projekt Wójcik, który jest co prawda bardzo dobrze zakomponowany pod względem formalnym, ale treściowo kuleje. Trudno wytłumaczyć ekonomiczny przekaz epitafiów w tym akurat miejscu, a potencjalni goście parku mogą być naprawdę zdziwieni po odczytaniu inskrypcji zostawionych przez artystkę. Końcowy efekt wysiłków Wójcik, IKM-u i Burkiewicza jest na dobrą sprawę absurdalnie komiczny. Ciekawa jestem także, czy kiedyś obu grupom uda się dogadać, aby razem zrobić coś z sensem. Czy przy nadmiarze artystycznej energii i ambicji jest szansa na jakiś dialog? Trudnej sztuki komunikacji powinna ich zacząć uczyć Karolina Wiktor, która wszak jest specjalistką od pracy u podstaw.
Karolina Plinta – krytyczka sztuki, redaktorka naczelna magazynu „Szum” (razem z Jakubem Banasiakiem). Członkini Międzynarodowego Stowarzyszenia Krytyków Sztuki AICA. Autorka licznych tekstów o sztuce, od 2020 roku prowadzi podcast „Godzina Szumu”. Laureatka Nagrody Krytyki Artystycznej im. Jerzego Stajudy (za magazyn „Szum”, razem z Adamem Mazurem i Jakubem Banasiakiem).
WięcejPrzypisy
Stopka
- Osoby artystyczne
- Sari Alhassanat, Przemysław Branas, Hubert Czerepok, Jakub Danilewicz, Wojtek Doroszuk, Elvin Flamingo, Kristaps Epners, Viktor Frešo, Magdalena Jędra, Tatiana Kamieniecka, Katarzyna Konieczka, Anna Królikiewicz, Kasper Lecnim, Bartek Lis, Indrė Liškauskaitė, Joanna Morawiecka, Emilia Orzechowska, Piotr Pawlak, Julia Porańska, Łukasz Rad-x Radziszewski, Irmina Rusicka, Maciej Salamon,Piotr Skiba, Grzegorz Stefański, Mariusz Waras, Jamie Whitby, Karolina Wiktor, Piotr Zamojski
- Wystawa
- Narracje #10. Słońca w ciszy były jak wielki śpiew w zenicie
- Czas trwania
- 16-17.11.2018
- Osoba kuratorska
- Piotr Stasiowski
- Fotografie
- Bogna Kociumbas
- Strona internetowa
- narracje.eu
- Indeks
- Anna Królikiewicz Bartek Lis Elvin Flamingo Emilia Orzechowska Festiwal Narracje Grzegorz Stefański Hubert Czerepok Indrė Liškauskaitė Irmina Rusicka Jakub Danilewicz Jamie Whitby Joanna Morawiecka Julia Porańska Karolina Plinta Karolina Wiktor Kasper Lecnim Katarzyna Konieczka Kristaps Epners Łukasz Radziszewski Maciej Salamon Magdalena Jędra Mariusz Waras Piotr Pawlak Piotr Skiba Piotr Stasiowski Piotr Zamojski Przemek Branas Sari Alhassanat Tatiana Kamieniecka Viktor Frešo Wojtek Doroszuk