Feministka, Ofelia czy Maria Antonina? Insta-dziewczyny w lokalu_30
Kiedy w styczniu ubiegłego roku Zofia Krawiec ogłosiła swój selfie-feministyczny manifest, w gruncie rzeczy nie spodziewałam się, że będzie ona aż tak wytrwała w realizacji jego postulatów. Minął ponad rok, a Krawiec nadal popularyzuje na Instagramie selfie-feminizm, bez względu na uderzającą w nią z różnych stron krytykę. Tymczasem jej amerykańska odpowiedniczka, Audrey Wollen, która jest de facto pomysłodawczynią hasła „selfie-feminizm” poddała się jeszcze w 2016 roku i uciekła z Instagrama. Jak tłumaczy w swoich ostatnich wpisach, przytłoczył ją brak zrozumienia dla jej projektu. Ludzie, których ceniła, byli przeciwko niej, stała się z kolei inspiracją dla tych, których nie szanowała. Taka recepcja własnych pomysłów faktycznie może zaboleć, ale wydaje się, że ten problem akurat nie dotyczy Krawiec. Jej Instagram niemalże codziennie jest uzupełniany o nowe fotki, życie selfie-bogini (swoją drogą dość monotonne) możemy też śledzić godzina po godzinie na jej instastory. 23 stycznia w lokalu_30 otworzyła się kuratorowana przez nią wystawa Na pozór silna dziewczyna, a w środku ledwo się trzyma, na której możemy poznać inne insta-dziewczyny, podobnie jak Krawiec „twórczo wykorzystujące media społecznościowe” do walki z patriarchatem i kapitalizmem. Wszystkie są Polkami, jest to więc niezła okazja, żeby zapoznać się z lokalną odmianą „selfie-feminizmu”. I zadać sobie pytanie, kim właściwie są te dziewczyny i czy selfie-feminizm jest hasłem, które faktycznie najlepiej je definiuje. Dla mnie samej wycieczka w krainy polskich insta-girls była niczym lot na Marsa: patrzysz przez okienko na wielką próżnię i coraz bardziej nie dowierzasz, że to wszystko dzieje się naprawdę.
Polskie selfie-feministki – przyzwyczajone do pracy z prostym medium, jakim jest Instagram – w obliczu wyzwania stworzenia fizycznego obiektu wykładają się na łopatki i choćby z tego względu najciekawiej ciągle ogląda się je w internecie.
Takich emocji nie budzi jednak sama wystawa, która pod kątem formalnym przedstawia się licho. Co prawda kuratorka w swoim tekście zapobiegawczo zaznaczyła, że zaproszone dziewczyny to częściowo amatorki – zapomniała jednak dodać, że ona sama na dobrą sprawę nie ma przesadnie dużego kuratorskiego doświadczenia i, jak można wywnioskować po pokazanych dziełach, zbyt dużego budżetu na produkcję. Tymczasem, jak pokazuje lekcja sztuki postinternetowej, internet może być fajny w galerii tylko wtedy, kiedy wyłożymy na niego kasę. W lokalu_30 Krawiec poradziła sobie z internetem tak, że po prostu wydrukowała go, zdobiąc ściany kartkami z selfiakami i statusami. Udało się jakoś skołować trochę podstawowej elektroniki, nie zabrakło też obowiązkowych akcesoriów każdej liczącej się selfie-feministki: łóżka, luster, kolorowych kotar i toaletki. Goście, zwabieni nazwiskami ulubionych gwiazd insta, wydawali się nawet zadowoleni, ponoć niektórzy czuli się „prawie jak na domówce”. Wszystkim zaprezentowanym w galerii obiektom lepiej było przyglądać się jednak z daleka, żeby nie podziwiać nędzy wydruków, niechlujnych karteczek z podpisami, nieporadnych „instalacji” z fruwającymi statusami czy „dzieł” wydrukowanych na papierze toaletowym, którym dosłownie można było sobie wytrzeć pupę. Nawet prace Zuzanny Janin, które na tej wystawie miały najbardziej klasyczną, artystowską formę (duże wydruki portretowe, oprawione w ramki), wyglądały na zrobione po kosztach. Najefektowniejszym elementem wystawy była praca Soni Milch – wanna wypełniona różowym kisielem, na którym unosił się brokatowy napis „eat”, w którym pierwsza litera przypominała logo Internet Explorer. Ironiczno-afirmatywny symbol przywiązania insta-girls do internetu, tkwiącego w nim potencjału i zagrożeń.
Polskie selfie-feministki – przyzwyczajone do pracy z prostym medium, jakim jest Instagram – w obliczu wyzwania stworzenia fizycznego obiektu wykładają się na łopatki i choćby z tego względu najciekawiej ciągle ogląda się je w internecie. Oglądając ich konta lub profile szybko można też dostrzec tkwiące pomiędzy nimi różnice i punkty wspólne. Ostentacyjną selfie-feministką jest na dobre tylko Zofia Krawiec (aka Nuerotic Girl), która do swoich selfików dodaje cytaty z klasyczek feminizmu, robi foty z książką Bad feminist Roxane Gay i tłumaczy, czym jest cyberfeminizm. Wszystkie te komentarze pojawiają się w towarzystwie zdjęć, czy to samej Krawiec, czy to jej pupila Misia, wiecznie głodnego mopsa (mały piesek – obowiązkowy atrybut każdej szanującej się selfie-feministki). Dzięki ostentacyjnemu erotyzmowi foty Krawiec mają po kilkaset lajków, czym wyprzedza inne zaproszone na wystawę instagramerki – niektóre z nich piękne, ale bardziej zdystansowane, inne mniej atrakcyjne i siłą rzeczy mniej lajkowane.
Internet jak widać jest brutalny i daleko mu do równościowych, feministycznych ocen, problem ten można jednak próbować przepracować. Alicja Gąsiewska, polskie wcielenie Leny Dunham, w internecie funkcjonująca jako existinamoeba, robi na przykład Instagram prześmiewczy, parodiując klasyczne ujęcia „życia idealnego”, którym wielu lubi chwalić się na mediach społecznościowych. Gąsiewska śmieje się z własnej figury, trochę odbiegającej od standardów wyznaczonych przez Anję Rubik, pozuje na tle nieszczególnie pięknego, zapewne wynajmowanego mieszkania, w ramach foodpornu wrzuca selfiaka z pasztetem, jeśli chwali się paznokciami, to tylko takimi zrobionymi z papieru. Trudne sprawy egzystencjalne też zbywa żartami, okraszonymi zestawem absurdalnych, bezużytecznych hasztagów („czasem jak jest mi źle i samotnie rozlewam alkohol do kilku szklanek / zawsze mogę wtedy udawać że akurat wszyscy wyszli na fajkę na balkon #a #ja #tylko #na #nic #czekam #w #środku #no #bo#przecież #zimno #na #zewnątrz #a #ja #teraz#nie #palę #i #na #koniec #sama #wszystko #wypijam”). Wszystkie te żartobliwe zabiegi mieszczą się jednak w określonej konwencji, dzięki której existinamoeba i Nuerotic Girl grają w jednej drużynie. Tą konwencją jest oczywiście melancholia, której z zapałem ulegają selfie-feministki.
Melancholia, smutek, celebracja własnych lęków – o, to są właśnie rzeczy, które insta-girls lubią najbardziej. Karolina Suboczewska, Matka Boska od Stanów Lękowych, walczy nieustanie z atakami paniki, Nola Karamazow ma chorobę dwubiegunową. Trudno to oczywiście wywnioskować po samych zdjęciach instagramerek, na dobrą sprawę emanujących aurą beztroski. Przeglądając je można nabrać dziwnego przekonania, że większość czasu upływa naszym bohaterkom na wixapolowych imprezach, wizytach w Pogłosie i wypoczywaniu po zabawach. Jedno ze zdjęć „po” Karamazow opisuje następująco: „Ja, już nieco spuchnięta po całonocnym rejwie, filuternie zerkam znad kawałka czekolady. Artur, archetyp dziada, snuje opowieści. A Maciek […] tylko patrzy i robi zdjęcie. Tak się żyje.”.
Melancholia, smutek, celebracja własnych lęków – o, to są właśnie rzeczy, które insta-girls lubią najbardziej.
Lęki i choroby psychiczne to rzecz jasna poważna sprawa, w przypadku bohaterek wystawy w lokalu_30 ulegają jednak one silnej estetyzacji, czasem infantylizacji, rozpływają się w ironii. Wzorowa selfie-feministka jest więc, jak to ujęła Matka Boska Kapslokowa na jednym ze swoich memów, „ZESTRESOWANA, ZDEPRESJONOWANA, ALE PRZYNAJMNIEJ DOBRZE UBRANA”. Trochę w tym terapii, a trochę stylu, jeśli nie mody. Zofia Krawiec na swoim instastory niedawno deklarowała: „Tears are the best makeup remover” – można to interpretować ironicznie, ale też całkiem serio, oglądając jej zdjęcia trudno bowiem zgadnąć, w jakim innym celu Zofia Krawiec mogłaby płakać. Znamienne zresztą jest to, że na wystawie oprócz tzw. „zwykłych dziewczyn” pojawiają się też modelki, jak Coco Kate, promującej na rodzimym gruncie estetykę post-biedy, o której napisał kiedyś hiszpański „Vogue”. Na swoich ostatnich zdjęciach Coco Kate występuje w kreacjach z internetowego sklepu „Polski paradise”, który wydaje się być idealnie sprofilowany pod gusty młodzieży z dużych miast: jest to moda a-genderowa, bazująca na melancholii za latami 90. i 2000., narodzinami kapitalizmu w Polsce, czasami, jak widać, coraz bardziej mitycznymi. W tym postkonsumpcyjnym, postinternetowym i postsowieckim kodzie idealnie odnajdują się oczywiście wixapolskie imprezy, na które Coco Kate, wiadomo, też chodzi.
Stylówa polskich selfie-feministek wydaje się jak w soczewce zbierać wszystkie problemy związane z nowym pokoleniem feministek, które wałkujemy co najmniej od pojawienia się na ekranach serialu „Girls”. Mówimy więc o grupie dziewczyn zdecydowanie uprzywilejowanych, a w tym przypadku właściwie reprezentantkach klasy próżniaczej, które mają wystarczająco dobre zaplecze ekonomiczne i społeczne, by spokojnie oddawać się swoim lękom i melancholiom. Jakkolwiek by było, figura melancholiczna zarezerwowana jest dla wyższych sfer – robotnica pracująca w fabryce raczej nie mogła cały dzień wylegiwać się w łóżku i pisać smutnych wierszy, podobnie współczesna pracownica korporacji porusza się w innej rzeczywistości i ma inne problemy. Dziewczyny pokazywane na wystawie w lokalu_30 trudno więc nazwać wojowniczkami o lepsze feministyczne jutro – to raczej modowo-lajfstajlowa subkultura, w której polityka funkcjonuje trochę jak biżuteria albo mały piesek-zabawka, instagramowy lejtmotyw. Czasem jednej czy drugiej instagramerce wymsknie się może coś o feminizmie, #metoo albo zadymach z okazji 11 listopada, wiadomo jednak, że ich naturalnym środowiskiem są nie tyle ulice, co domowe wnętrza i sale klubów; wielu z nich marzy się kariera modelki. Wielką nieobecną na wystawie w lokalu_30 jest choćby Zuzanna Bartoszek, która powoli rozkręca swoją karierę w modowym biznesie i wystąpiła w pierwszym numerze polskiego „Vogue’a”. Bartoszek swojego czasu ostentacyjnie odcięła się od selfie-feminizmu, a jednak jej podobieństwo do innych insta-koleżanek jest uderzające. Cóż – być może akurat ona osiągnęła już zbyt wiele (po filmie…) i lokal_30 to dla niej za niskie progi? A może to Zofia Krawiec nie chciała sobie robić konkurencji, biorąc pod uwagę, że ona też pracuje czasem jako modelka, a jednak ciągle nie ma jej w „Vogue’u”?
Przepraszam za takie plotkarskie wtręty, są one jednak trudne do uniknięcia w przypadku opisu tej osobliwej społeczności, która wydaje się na dobrą sprawę wąziutkim kręgiem znajomych chadzających na te same imprezy. Jest to oczywiście krąg ludzi z odpowiednim kulturowym zapleczem, ceniący różnorodność, mający wręcz lewicowe aspiracje, który swoją fascynację proletariatem wyraża przez strój i słuchaną muzykę. Jednak jest to krąg elitarny, do którego niełatwo się dostać, nawet jeśli ląduje się na tej samej wystawie. W lokalu_30 znalazło się w końcu miejsce także dla artystek spoza magicznej selfie-społeczności – Iwony Demko, Agaty Zbylut i Zuzanny Janin. Wszystkie starsze i na dobrą sprawę anty-cool, na wystawie w lokalu_30 paradoksalnie wychodzą najbardziej zwyczajnie i właśnie proletariacko. Demko i Zbylut zaczęły robić selfie-feministyczne instagramy na zasadzie beki, w odpowiedzi na wygórowane standardy piękna narzucone przez selfie-feministki. Nie ma na ich zdjęciach żadnej melancholii ani opowieści o traumach, jest za to pocieszne ironizowanie z własnej starości i fitness w fotoszopie. Nie ma też hipsterskiej stylizacji na „faszyn from Raszyn”, bo one na dobrą sprawę są w swoim ludycznym faszjonizmie autentyczne. Ten niuans klasowy nie został swoją drogą zauważony przez kuratorkę i artystki, chyba że jest to bardzo zawoalowana gra tocząca się pomiędzy Krawiec, Demko i Zbylut – one żartują z niej, ona z nich zapraszając na wystawę; gdzieś w kąciku czają się jeszcze mroczne portrety Janin: traumy uosobionej, egotyczki, Ofelii sztuki współczesnej, wreszcie – łączniki pomiędzy Raszynem autentycznym i odgrywanym. Do tego zestawu brakuje tylko Pauliny Ołowskiej, która by to wszystko porządnie wykuratorowała.
A jeśli nie Ołowska, to może chociaż Natalia Sielewicz? Ale zaraz, ona przecież już kiedyś taką wystawę przygotowała. Było tam nawet więcej krytyki kapitalizmu niż selfiaków i piesków, no ale wiadomo, zwierzaki są fajne i dają więcej lajków. Można nawet dzięki nim rozkręcić własny biznes (uwaga, tu wchodzimy na grząski grunt ekonomicznej zaradności!) i jak Matka Boska Kapslokowa sprzedawać koszulki z własnymi memami. Jak deklaruje, część zysków przeznaczy na organizację Plaskaty Azyl, która pomaga „plaskatym” pieskom – shih tzu, pekińczykom, mopsom i buldożkom. To dopiero, proszę państwa, sztuki stosowane społecznie.
Karolina Plinta – krytyczka sztuki, redaktorka naczelna magazynu „Szum” (razem z Jakubem Banasiakiem). Członkini Międzynarodowego Stowarzyszenia Krytyków Sztuki AICA. Autorka licznych tekstów o sztuce, od 2020 roku prowadzi podcast „Godzina Szumu”. Laureatka Nagrody Krytyki Artystycznej im. Jerzego Stajudy (za magazyn „Szum”, razem z Adamem Mazurem i Jakubem Banasiakiem).
WięcejPrzypisy
Stopka
- Osoby artystyczne
- Coco Kate, Alicja Gąsiewska (existinamoeba), Sonia Milch, Monika Kozdroń, Nola Karamazow, Agata Zbylut, Iwona Demko, Karolina Suboczewska, Zuzanna Janin, Zofia Krawiec
- Wystawa
- Na pozór silna dziewczyna, a w środku ledwo się trzyma
- Miejsce
- lokal_30, Warszawa
- Czas trwania
- 23.02–14.04.2018
- Osoba kuratorska
- Zofia Krawiec
- Strona internetowa
- lokal30.pl