Duchy transformacji. Martyna Kielesińska w Galerii Sztuki Wozownia
Toruńska Galeria Sztuki Wozownia to miejsce na uboczu polskiego świata sztuki, które coraz bardziej stara się przebić do jej mainstreamu. Konkurencję robi jej CSW Znaki Czasu, jedna z instytucji wybudowanych ponad dekadę temu w ramach NCK-owego programu Znaki Czasu, która jednak pod wodzą Wacława Kuczmy przeszła konserwatywną rewolucję i bardziej niż ze swojej działalności wystawienniczej, znana jest z protestów organizowanych przez Grupę nad Wisłą. Toruń nie sprzyja nowym inicjatywom galeryjnym – założona w 2014 roku Miłość pociągnęła trzy lata i słuch po niej zaginął. Wozownia trwa jednak od dekad i obecnie staje się jedynym miejscem, do którego warto regularnie w Toruniu wpadać, choć jej program nadal kształtuje się w bólach.
Książka Olgi Drendy Duchologia polska i podobne jej publikacje na temat transformacji spadły Martynie Kielesińskiej jak z nieba – artystka nie zajęła się transformacyjnymi wątkami, kiedy stały się one modnym tematem, jednak dopiero niedawno rozrzucone puzzle zaczęły się przy teoretycznym wsparciu składać w całość.
Niegdyś część dawnej sieci BWA, Wozownia nie załapała się na pierwszą falę potransformacyjnej modernizacji. Gdy BWA we Wrocławiu, Zielonej Górze czy Tarnowie udało się za sprawą prężnych dyrektorów wskoczyć do instytucjonalnej pierwszej ligi, toruńska galeria przeżywała małą zapaść. Historię Wozowni łatwo zrekonstruować na podstawie samych pamiątkowych fotografii, gęsto wypełniających ściany biur galerii. Na czarnobiałych fotografiach sprzed dekad zobaczyć można otwarcia wystaw Józefa Szajny, Władysława Hasiora czy Jana Berdyszaka. Po pasażu gwiazd późnego PRL-u pojawia się kolor, znika za to koloryt prezentowanej sztuki. Zastępują go jowialni panowie w za dużych poliestrowych garniturach i trzecioligowa sztuka z kręgów ZPAP-owskich. Sporadycznie pojawiają się klasycy lub młodsze grupy – Azorro czy Sędzia Główny. Wozownia nie zaliczyła może potężnego upadku, ale nie stała się też przykładem modelowej transformacji.
Od kilku lat ilość interesujących wydarzeń w toruńskiej galerii zaczyna się jednak nieco zagęszczać, między innymi za sprawą Marty Smolińskiej, regularnie współpracującej z galerią. Program jak na peryferyjne bądź co bądź post-BWA jest tu wyjątkowo napięty. Regularnie otwierane są po trzy wystawy i choć nie ma w nich jednej wyraźnej linii programowej i poziom bywa bardzo nierówny, konikiem Wozowni stają się w ostanim czasie prezentacje młodych artystek. W aktualnym, wakacyjnym rozdaniu w tej roli występują Martyna Kielesińska i Beata Szczepaniak, a towarzyszy im wystawa Marty Frej.
Z tej trójki wystawa Kielesińskiej jest najbardziej niepozorna, ale to dla niej warto do Torunia przyjechać. Zajmuje dwie małe salki i przestrzeń wokół klatki schodowej, skromnie wciśnięta pomiędzy wypełniające większe sale pokazy Szczepaniak (prostoduszny poznański nowy materializm) i Frej (memy wydrukowane na ścianach i puszczane w loopie z rzutnika). Kielesińska bezpośrednio sąsiaduje z Frej, która sprawdza się tu o tyle dobrze, że swoją coraz bardziej banalną tekstowo i irytującą wizualnym kiczem memiczną produkcją robi jej dobre tło i pozwala błyszczeć.
Z zewnątrz wszystko wygląda trochę inaczej to także wystawa o feministycznym zacięciu, choć tutaj jest to jeden z wątków większej opowieści. Zaczerpnięty z jednej z prac tytuł całej wystawy w oczywisty sposób kojarzy się z filmem Sasnali, Kielesińska sięga jednak do historii mniej odległej i traumatycznej, niż zmetaforyzowane przedstawienie szabru i stosunków polsko-żydowskich w Z daleka widok jest piękny – do czasów własnego dzieciństwa w dobie transformacji ustrojowej.
Przez lata marginalizowany, temat transformacji od pewnego czasu przeżywa renesans. Zabrać się za niego musieli jednak nie ci, którzy jako dorośli ludzie doświadczyli ustrojowej zmiany, a ci, którzy już w raczkującej III RP dorastali. Rynek wypełniły książki, od naukowych, jak Normy widzialności Magdy Szcześniak, po eseistyczne, jak Duchologia polska Olgi Drendy, a w sztuce z najtisową wizualnością zaczęli pracować artyści urodzeni w tamtej dekadzie, od Domu Mody Limanka po Kielesińską właśnie. Dla tej ostatniej wspomniana książka Drendy stanowi, jak sama przyznaje, ważny punkt odniesienia. Podkreśla to jedyny obiekt na złożonej głównie z prac wideo wystawie – duch rodem z młodzieżowych komedii z PRL-u, złożony z prześcieradła z wyciętymi dziurami na oczy, dodatkowo udrapowany firankami i zasłonami upiętymi na dwóch spinkach w kształcie małż. To poliestrowe haute couture w stylu wczesnych lat dwutysięcznych dostrzegamy wchodząc na wystawę w odbiciu – jak na zjawę przystało, widzimy odbicie rzeźby en face w wiszącym na ścianie lustrze, jednym z obiektów będących tu „od zawsze”, na potrzeby artystki przewieszonym jednak na inną ścianę i pośrednio włączonym w pracę.
Książka Drendy i podobne jej publikacje na temat transformacji spadły Kielesińskiej jak z nieba – artystka nie zajęła się transformacyjnymi wątkami, kiedy stały się one modnym tematem, jednak dopiero niedawno rozrzucone puzzle zaczęły się przy teoretycznym wsparciu składać w całość. Gdy debiutowała jeszcze jako studentka w 2015 roku, zdecydowaną większość jej prac stanowiły found footage’owe wideo przypominające wizualne notatniki, gęste od retro-motywów, z których tkała teledyskowe kolaże. Z czasem, po premierze między innymi Duchologii polskiej, coraz wyraźniej zaczęły opowiadać o utraconej niewinności.
W dwóch niszach na końcu sali Kielesińska ustawiła małe kineskopowe telewizory, na których prezentowane są wideo powracające do ulubionego wątku artystki – imaginarium dziecka dorastającego w latach 90.
Wczesne intuicje Kielesińskiej pokazuje na wystawie wideo Truskawki. Leniwe ujęcia rozświetlonej porannym światłem kuchni, w której ustawiono znany z co drugiego polskiego ogródka i balkonu plastikowy biały stół i krzesła ogrodowe, przerywa w pewnym momencie krótka migawka z pojawiającymi się w przestrzeni ludźmi. Nie wiemy kim są i co robią, ale sielankowy nastrój bezpowrotnie ulatuje. Prezentowany na sąsiedniej ścianie nowy film Josie’s Social Death dopełnia to, co w Truskawkach jedynie naszkicowane. Tym razem zaczynamy od ujęć oglądanego w wieczornym świetle nowo powstającego blokowiska. W nieotynkowanych jeszcze budynkach malowniczo powiewają folie w oknach, powstające deweloperskie osiedle przypomina opuszczoną ruinę rodem z Detroit. Oniryczne przebitki nakładające się na obraz osiedla tworzą katalog mieszczańskich luksusów, którymi tę pustą jeszcze skorupę będzie można wypełnić. Oczami anonimowej bohaterki oglądamy jej wizytę w sklepie wnętrzarskim, widzimy jak przegląda ociekające od ornamentów zasłony i ciężkie kryształowe żyrandole. W końcu jednak spotyka ją taki los, jak tytułową Josie, bohaterkę Twin Peaks zamienioną w uchwyt od szuflady. Kielesińska gustom aspirującej klasy średniej przygląda się krytycznie, ale ich nie wyśmiewa, stara się raczej zrozumieć, co własna generacyjna i klasowa pozycja jej umożliwia. Nie piętnuje wnętrzarskiego złego gustu, raczej delikatnie sugeruje jego podłoże, które pozostaje takie samo jak zawsze – nadmiar dekoracji i sztucznego blichtru zakrywa strukturalną przemoc, tak jak zakrywały ją srebrne rocaille po schyłku grand sièclei wiktoriańskie koronki.
W dwóch niszach na końcu sali Kielesińska ustawiła małe kineskopowe telewizory, na których prezentowane są wideo powracające do ulubionego wątku artystki – imaginarium dziecka dorastającego w latach 90. Na jednym z nich, znanym z niedawnych Zwierząt domowych w Bunkrze Sztuki, Kielesińska kompiluje sceny z Toma i Jerry’ego, pozostawiając jedynie sceny przemocy, w których bohaterowie, najczęściej kot Tom, męczeni są na dziesiątki wymyślnych sposobów, o jakich się gestapowcom nie śniło. Pozbawiona wypełniających cały pozostały czas anegdot kreskówka staje się naprawdę niepokojąca, zwłaszcza w scenach, w których przemoc przestaje być jedynie fizyczna – w jednym z ujęć obserwujemy Jerry’ego z podręcznikowym blackfacem na twarzy, tańczącego na rozżarzonej powierzchni jak aktorzy w minstrel shows. Naprzeciwko widzimy z kolei współczesną wersję Jak tresuje się dziewczynki. Grupa kilkuletnich dziewcząt uczy się tańca w rytm Money, money, money Abby, szybko dowiadując się, że światem rządzi hajs i patriarchat, a one musza swoich ciał używać jako narzędzi do uwodzenia zanim jeszcze nauczą się nad nimi panować, o odkrywaniu własnej seksualności nie wspominając.
Nowy język wizualny czasów potransformacyjnych, gdzie produkt reklamowany jest już nie użytkowo, ale przez uwodzące abstrakcyjne kształty, przypominające molekularne wizualizacje w Photonie Normana Leto, zapowiadał nowy wspaniały świat konsumpcji, który ostatecznie okazał się podobną ułudą, jak rzeczywistość ze snów panny Stefci.
Wystawę wieńczą jeszcze dwa found footage’owe wideo, w tym kluczowe, tytułowe Z zewnątrz wszystko wygląda trochę inaczej. Jedna z części dwukanałowego filmu pierwotnie była osobną pracą o innym tytule. To sekwencja ujęć z reklam słodyczy, pełna lejącej się czekolady i nabożnie przełamywanych w slo-mo wafelków, zawsze pozbawionych sztafażu, ograniczonych do produktów. Kielesińska jednak szukała dla niej dopełnienia – i znalazła, w Hoffmanowskiej ekranizacji Trędowatej Heleny Mniszkówny. W połączeniu ze sztandarowym polskim melodramatem z początku XX wieku tworzy ona opowiadana w dwóch językach historie o materialnych aspiracjach.
Z Trędowatej Kielesińska pozostawia jedynie momenty przed kluczową sceną na balu, kiedy okazuje się, że klasowy mezalians stanowi nieprzekraczalną przeszkodę na drodze do szczęścia Stefci, głównej bohaterki, ostatecznie doprowadzając do jej choroby i śmierci. Kielesińska pozostawia w swoim wideo jedynie sceny skrajnie sielankowe, zanim rozegra się dramat protagonistki. Dopełniają je wspomniane kadry z reklam słodyczy, świetnie zresztą dobrane montażowo, jak w ujęciu, gdy Stefcia wiruje sama w sali balowej, a obok niej unoszą się majestatycznie w powietrze wyrenderowane kulki czekolady. Nowy język wizualny czasów potransformacyjnych, gdzie produkt reklamowany jest już nie użytkowo, ale przez uwodzące abstrakcyjne kształty, przypominające molekularne wizualizacje w Photonie Normana Leto, zapowiadał nowy wspaniały świat konsumpcji, który ostatecznie okazał się podobną ułudą, jak rzeczywistość ze snów panny Stefci.
Ostatecznie najskromniejsza pod względem wielkości wystawa w Wozowni okazuje się nie tylko najbardziej wielowątkową z aktualnych propozycji toruńskiej galerii, ale też jedną z najinteligentniejszych wypowiedzi młodej artystki na tematy dotykające transformacji i jej społecznych skutków, wychodzącą poza proste przyglądanie się „najtisowej” estetyce, w którym radośnie pogrążają się niektórzy jej rówieśnicy. Narracja Kielesińskiej stroni też od wielkich diagnoz i quasi-socjologicznego mędrkowania. Jest szczera, intymna i gorzko-zabawna – ja to kupuję w zupełności.
Piotr Policht – historyk i krytyk sztuki, kurator. Związany z portalem Culture.pl, Muzeum Literatury im. Adama Mickiewicza w Warszawie i „Szumem”. Fanatyk twórczości Eleny Ferrante, Boba Dylana i Klocucha.
WięcejPrzypisy
Stopka
- Osoby artystyczne
- Martyna Kielesińska
- Wystawa
- Z zewnątrz wszystko wygląda trochę inaczej
- Miejsce
- Galeria Sztuki Wozownia, Toruń
- Czas trwania
- 13.07–2.09.2018
- Osoba kuratorska
- Natalia Cieślak
- Strona internetowa
- wozownia.pl