Druga Wielka Odpowiedź Dziennikarzom i Krytykom
Po pojawieniu się w Internecie mojego ostatniego utworu Lecimy ze Smoleńska z powrotem w przeciągu paru dni napisało o nim ponad 30 gazet i portali – zaczynając od plotkarskich jak „Świat Gwiazd”, „Życie.pl”, osobliwych jak „Disco News”, a kończąc na „Dzienniku Łowieckim”. Nie liczę oczywiście wszystkich tytanów medialnych w typie „Super Ekspresów”, „Wyborczych”, „Rzeczpospolitych”, „AntyRadiów” czy inteligenckich „Klubów Jagiellońskich”. Mój klip został również rozpowszechniony przez nowinkowo-memowe portale, takie jak „Vogule Poland” czy „Make Life Harder”. Wywiad ze mną sprzed paru dobrych lat z „Wysokich Obcasów” znalazł się z dnia na dzień w dziale „Teksty wszechczasów”. Muszę przyznać, że tak intensywna reakcja publiczności nie przydarzyła mi się od czasów Jaraj się Marią. Było to dla mnie wielką radością i nobilitacją zarazem, że tak dużo mediów i publicystów zauważyło Lecimy… – dzięki czemu udało mi się z przekazem dotrzeć o wiele szerzej niż dotychczas. Jednak nawet porównania z siostrami Godlewskimi („Super Expres”) czy publikacja „kompromitujących” zdjęć („Życie.pl”), na których niby piję „wódkę z karpiem”, nie wywołały u mnie takiego zasmucenia, jak chęć przedmiotowego użycia mojej twórczości do kolejnej politycznej wojenki. Oto wrzucam do sieci utwór nawołujący do pojednania, a od razu znajdują się tacy, którzy bez jakiegokolwiek zastanowienia szukają sposobu, aby użyć mojej piosenki jako amunicji do kolejnej bitwy. Niestety wraz z sączeniem publicystycznego jadu, sprawdza się również strategia produkcji kłamstw, insynuacji czy przekłamań. Mam pełną świadomość tego, że nie każdy może zgadzać się z przekazem mojej twórczości, nie każdy musi się w niej odnajdywać, a każdemu może się zdarzyć pomyłka. Jednak nikogo to nie upoważnia do rozsiewania plotek, powtarzania z premedytacją bzdur i pomówień, które rezonują medialnie i wypaczają spojrzenie na mnie i moją twórczość.
W pierwszej kolejności odpowiem na zarzuty, które pojawiły się stosunkowo niedawno. Mam na myśli chociażby Krzysztofa Skibę, którego najwyraźniej poniosła wyobraźnia. Według niego w Lecimy… „przebieram się za dziewicę” – i to za pieniądze przyznane przez resort kultury. Poruszę też temat audycji w TOK FM z 26 kwietnia prowadzonej przez Piotra Najsztuba, gdzie podczas recytacji tekstu mojego utworu – nazwanego „konserwatywnym prawierszem” – można było wyraźnie wyczuć niesympatyczny i czerstwy chichot „dziaderskiego lewactwa”, którym zanosił się prowadzący wraz z gościem audycji, Tomaszem Piątkiem. Odpowiem też Bartkowi Chacińskiemu z „Polityki”, który podobnie jak już wymienieni, dopatrzył się u mnie „kusej sukienki komunijnej”. Najwidoczniej sukienka i jej długość rozemocjonowała go na tyle, że zdecydował się na recenzję mojego utworu w stylu „na brutala”.
Przy okazji chciałabym też odpowiedzieć innym autorom wypowiadającym się na temat mojej twórczości, tym, którzy opublikowali swoje wypowiedzi jeszcze przed publikacją Lecimy…. I tutaj oczywiście, jako jednego z adresatów nie zabraknie stałego komentatora mojej twórczości z „ostrzejszej” prawej strony, czyli Jana Bodakowskiego z „Prawy.pl”. Tym razem redaktor postanowił na portalu „Puls Polonii” i „Salon24” wcisnąć mnie w szeregi osób tworzących sztukę pełną „patologii” i „syjonistycznej propagandy” zarazem. Zdecydował się także odprawić gusła w postaci palenia „marzann”, wśród których znalazła się najpewniej i ta, która symbolizowała moją twórczość. Pojawi się też odpowiedź Markowi Wasilewskiemu, obecnemu dyrektorowi Galerii Arsenał w Poznaniu i profesorowi, u którego niegdyś robiłam dyplom. Nigdy nie myślałam, że kiedykolwiek staniemy przeciwko sobie. Jednak wraz z przekręcaniem faktów na mój temat w tekście opublikowanym przez „Blok Magazine”, muszę stanąć w swojej obronie i sprostować słowa na temat mojej współpracy z rządowymi mediami. Pojawi się również moja odpowiedź skierowana w stronę Aleksandry Sikorskiej („Arteon”), która w swoim artykule oddała się głównie tropieniu jakiś rzekomych, tajemnych, mesjanistycznych ruchów. Twierdzi ona nawet, że jestem tych środowisk marionetką. Nie zabraknie też odpowiedzi Piotrowi Sarzyńskiemu, który w artykule na temat uczuć religijnych w „Polityce” stwierdził, że „wątki patriotyczne” w mojej twórczości „oddalają mnie od poważnego kulturowego dyskursu”. Według mnie wypowiedź Sarzyńskiego jest skandalem i przejawem totalnego upadku krytyka.
Tak więc trochę się zadzieje, choć muszę przyznać, że zarzuty kierowane w moją i mojej twórczości stronę są płaskie i w większości bazujące na przekłamaniach. Wobec tego żałuję, że nie mogę się jakoś bardziej tu intelektualnie wykazać, zważając na to, że zostałam określona kiedyś przez „Szum” jako „artystka ekstremalna”, lubię naprawdę twórcze i ambitne wyzwania. Aby moją Odpowiedź intensywniej się czytało, prezentuję obok tekstu fotografie z sesji zdjęciowej do projektu Amber Emperor. Pozuję na nich nad polskim morzem we własnoręcznie wykonanych bursztynowych artefaktach z teledysku Bursztynami mnie obejmij. Zdjęcia wykonała młoda i utalentowana Hanna Sieńko, której dałam się okazjonalnie sfotografować. Zapraszam zatem do czytania i oglądania.
Odpowiedź Krzysztofowi Skibie na publiczny post na Fb z 24.04.2021
Pamiętam czasy – a było to całkiem niedawno – kiedy to właśnie skrajna prawica atakowała artystów za tworzenie z pieniędzy podatników (czyli od Ministerstwa Kultury) kontrowersyjnej sztuki, która odnosiła się do religii czy polityki. Wówczas świat sztuki, przeważnie o poglądach lewicowych lub opozycyjnych, był oburzony, że w ten sposób odbiera się wolność twórczą. Niestety dziś wydarza się rzecz odwrotna. Oto część opozycjonistów z lewicowo-liberalnej strony oskarża artystów o rzekome pobieranie funduszy z pieniędzy podatników, a moim przypadku sfinansowanie przez Ministerstwo realizacji Lecimy…. Pan Krzysztof Skiba, samozwańczy ekspert i gwiazdor opozycji – no i w końcu też twórca – pisząc o tym jak „przebieram się za dziewicę” i „gram na dmuchanym samolocie”, wzniósł ironiczny okrzyk, że „urzędnikom ministerstwa kultury, którzy przyznali dotacje pani Adu gratuluję wyczucia i gustu”. Wbrew insynuacjom, nie otrzymałam ministerialnego wsparcia w ramach programu „Kultura w sieci”, jak i Ministerstwo nie dotowało produkcji Lecimy…. Wypowiedź Skiby nie dość, że jest kłamstwem, tak pokazuje również pewną hipokryzję sytuacyjną. Choć wielu internautów zaczęło go usprawiedliwia, „że pewnie się pomylił, bo mnie nie zna”, tak pan Skiba zna mnie i moją twórczość już od 6 lat. Co prawda, pobieżnie. Wówczas, w 2015 roku w programie „Na Językach” w TVN komentował moją Czystą pipę, która spośród wielu moich religijnych utworów najwyraźniej wydała mu się najbardziej przyciągająca. Niestety myślę, że w tym wypadku nie chodzi tutaj o pomyłkę czy przeoczenie, ale po prostu o zwykły jad. Być może, jak wskazywali niektórzy komentujący, w grę może wchodzić także zazdrość. Jednak tego oceniać nie mogę – nie jestem w stanie wniknąć w zakamarki jego duszy. Nawet oświadczenie Ministerstwa Kultury ani też moje, opublikowane na Facebooku nie spowodowały wycofania się „eksperta” z zarzutów. Jednak liczę, że w końcu odsłucha mój utwór, ale tym razem ze zrozumieniem. Być może wtedy pojawi w jego głowie jakaś iskierka refleksji, a następnym razem pohamuje się przed emocjonalnym komentarzem, publicznym wykrzykiwaniem kłamstw i pomówień.
Odpowiedź Piotrowi Najsztubowi i Tomaszowi Piątkowi na podcast „Prawda nas zaboli” w TOK FM 26.04.2021
Na fali zainteresowania Lecimy… oprócz wszelakich informacji prasowych o mojej twórczości czy tekstów recenzenckich, stałam się także bohaterką audycji Piotra Najsztuba w TOK FM. Zaproszony tam Tomasz Piątek recytował w przerysowanie patetyczny sposób tekst mojego utworu. Niestety także przekręcając parę słów, akurat bardzo znaczących. Recytujący odczytał sformułowanie „ku zszyciu zerwanej ciągłości jest nasz trud” jako „ku życiu zerwanej ciągłości jest nasz trud”. Odwraca to zupełnie sens tego sformułowania, jak i mojego przekazu. Widocznie dla obydwu panów ta kwestia jest mało ważna, że w zdaniu pojawia się określenie „zerwana ciągłość”, która to dotyczy zerwania ciągłości polskiej historii i kultury przez wydarzenia drugiej wojny światowej i komunizm. Na miejscu redaktorów – czytając z uwagą i mając świadomość, że w recytowanym tekście pojawia się takie sformułowanie jak „zerwana ciągłość” – chciałabym poznać autorskie intencje oraz kontekst użycia tego pojęcia. Ma to olbrzymi wpływ na odbiór utworu, jednak dla obu redaktorów wydało się to wszystko raczej zabawne niż w jakikolwiek sposób ważne. Prześmiewcza recytacja wiersza (zresztą nie tylko mojego), który wcale nie jest wyrazem prawicowych czy lewicowych sympatii – tylko właśnie myślenia negującego ten podział – świadczy o tym, że obaj panowie najwyraźniej są kolejnymi z ignorantów zaślepionych wojenką polityczną. Recytujący Tomasz Piątek niestety nie zadał sobie trudu wyczytania kontekstu sformułowania „zerwanej ciągłości” z moich ust, ani też nie próbował skontaktować się ze mną – autorką – żeby poprosić o oficjalny tekst. Najprawdopodobniej wziął za pewnik jeden z tekstów utworu publikowanych przez internautów, spisany niestety byle jak, ze słuchu. Świadczy to o poziomie profesjonalizmu obu redaktorów.
Dodam jeszcze, że pojawił się jeszcze inny moment, który wydał się Najsztubowi i Piątkowi powodem do drwin i insynuacji, że moja dykcja jest niewyraźna. Chodzi o fragment dotyczący tego, że lecimy przeciw „przeciwności kolcom”. Redaktor odczytuje go jako „przeciwności kocom” – co po raz kolejny służy jako argument za tym, żeby patrzeć na mój utwór z góry i drwić sobie z niego. Cały podcast redaktorów pokazuje, w jaki sposób patrzą na twórczość, która przekracza ich horyzonty umysłowe. Tym, co ich najbardziej interesuje są niskich lotów drwiny, zupełnie bez żadnej chęci przyjrzenia się uważniej temu, co się prezentuje.
Odpowiedź Bartkowi Chacińskiemu na artykuł Niczego gorszego już w tym roku nie usłyszycie, polifonia.blog.polityka.pl, 29.04.2021
Wyobraźmy sobie, że gazety są restauracjami, a krytycy kucharzami serwującymi specjalne menu. „Newsweek” serwuje hummus, „Wyborcza” – kebaby, a „Gazeta Polska” to bar mleczny „Barbara”, gdzie dzień w dzień na stół ląduje ten sam schabowy. „Rzeczpospolita” serwuje kuchnię polską i europejską, a „Polityka” serwuje sushi. No i właśnie zastanawiam się nad kwestią tego ostatniego medium. Jeżeli „Polityka” specjalizuje się w sushi i przychodzi klient, który lubi sushi, a nie lubi marchewki z groszkiem, to dlaczego kucharz podaje tę marchewkę z groszkiem uprzedzając klienta, że podaje mu właśnie coś, co nie będzie mu smakować, czego nie zamawiał, a przy tym jeszcze się skrzywi, mówiąc „fe” ? To dobre pytanie. Skoro jest tyle smacznych sushi, które czekają na zapleczu na konsumpcję, to dlaczego taka knajpa serwuje gościom tę nielubianą przez nich marchewkę z groszkiem? To pytanie wydaje się zasadne w kontekście recenzji Bartka Chacińskiego, w której z obrzydzeniem prezentuje mnie swoim czytelnikom. Dlaczego autor postanowił napisać o czymś, co jest „fe” dla koneserów wyrafinowanego jazzu, którym na łamach „Polityki” się przeważnie zajmuje? Skoro wiemy, że nie lubi lżejszych form muzycznych, to dlaczego interesuje się moim utworem? Cóż, najwyraźniej coś musi go przyciągać, tak jak z prawej strony ciągnie do mnie Jana Bodakowskiego. To tajemniczy magnetyzm, który musi znaleźć ujście i wypłynąć poprzez ostrą do bólu recenzję. Przecież tylko przez nią może mnie dotknąć, tylko w ten sposób może zwrócić na siebie moją uwagę, przecież tylko tak może mnie zmusić, żebym zareagowała. Wie dobrze, że komplementując mój utwór przepadłby w otchłani tych wszystkich „ochów” i „achów” innych redaktorów. Widzę, że lubi się droczyć i wie dobrze, że będę nadąsana, kiedy porówna mnie do celebrytek takich jak siostry Godlewskie. Zatem mu odpowiem i udam, że lekko się wściekam. Jak widać, kręci go sytuacja, w której gotowana marchewka z groszkiem skwierczy na rozgrzanym woku.
Zastanawia mnie użyte przez krytyka sformułowanie „licencja na obrażanie uczuć”. Gdzie są te obrażone uczucia przez mój teledysk? Najwyraźniej są w tych wszystkich artykułach części liberalno-lewicowych „ekspertów”, których uczucia najpewniej uraża sfinansowanie Lecimy… z ministerialnych pieniędzy. Tyle, że nie miało to miejsca.
Krytyk muzyczny „Polityki” pisze, że „tak bezczelnie nieutalentowanej wokalnie osoby z podobnymi zasięgami nie było od czasu odkrycia sióstr Godlewskich.” Po pierwsze – z całym szacunkiem, ale nie śpiewam aż tak źle, jak to opisuje autor tekstu. Oczywiście nie śpiewam profesjonalnie jak Beyoncé, ale też nie śpiewam tak źle jak siostry Godlewskie – a już z pewnością nie wykrzywiając wszystkiego jak one. Otóż uważam, że po prostu śpiewam średnio, ale to nie znaczy, że nie powinnam śpiewać. Co więcej, myślę, że śpiewam nawet jak wielu wokalistów punkrockowych czy rockowych, u których zbyt piękne śpiewanie wcale nie ma sensu i potrzeby, o czym profesjonalny krytyk muzyczny z pewnością wie. Najważniejsze jest tam bycie prawdziwym i naturalnym. I ja właśnie wokalnie taka jestem!
Kolejny zarzut tyczy się formy: „Tak grafomańskie teksty i tak prymitywne produkcje też rzadko się widzi na rynku, który mocno jednak śrubuje średnią wykonawczą i uznaje prymat good enough”. Grafomania? A w którym miejscu? Czy grafomańska jest dla krytyka zbytnia chwytliwość moich utworów (jak Jaraj się Marią), a może właśnie zdanie „Lecimy ze Smoleńska z powrotem, a miłość jest pilotem” – bo za bardzo się rymuje? Może wolałby, żeby moje teksty były bardziej wyrafinowane i jeszcze bardziej niezrozumiałe, żeby wydawały się ambitniejsze?
Krytyk doparzył się też tego, że mój „prowokacyjny klip” jest „nakręcony w kusej sukience komunijnej”. Ojej! Przecież to sukienka sięgająca za kolana! Jeżeli jednak to jest dla pana redaktora za krótka sukienka, to trzeba przyznać, że jakikolwiek argument w tym tekście nie ma jakichkolwiek podstaw. Nie trzeba mieć sokolego wzroku, aby zobaczyć, że moja biała, nadziejotwórcza kreacja jest daleka od jakichkolwiek seksualnych skojarzeń. Oj, widzę, że wyobraźnia i fantazje wzięły u pana redaktora górę!
Inną kwestią poruszaną przez Chacińskiego jest również fakt, że mój klip „rozchodził się wirusowo z przewagą kciuków w dół nad tymi uniesionymi w górę”. Prawda, lecz od kiedy to sztukę współczesną ocenia się na podstawie kciuków „w dół” i „w górę” na YouTube? Myślę, że jeżeli jakakolwiek sztuka współczesna jest (mimo wszystko) w stanie zebrać nawet te prawie trzy tysiące łapek w górę (które Lecimy… zebrał), to jest to szalenie pozytywny wynik. A niestety tego faktu, zahaczającego o realia świata sztuki, Chaciński nie jest w stanie dostrzec.
No i oczywiście, jak zwykle, pojawia się temat pieniędzy, bo on wywołuje najwięcej emocji. „Adu, wylansowana na okładce przez »Frondę Lux« (magazyn hojnie dotowany przez ministra kultury, do sprawdzenia w dotacjach dla czasopism AD 2021) …” – pisze Chaciński. W tym miejscu autor nie wspomina o tym, że w momencie, w którym współpracowałam z „Frondą Lux” i pojawiłam na okładce, ten magazyn był jednym pierwszych skreślonych z listy beneficjentów dotacji w 2016 roku. Współpracowałam również z „Pressjami”, które – jak pamiętamy – za poprzedniej władzy nie dostały dotacji, w przeciwieństwie do np. bardzo dotowanej wówczas „Krytyki Politycznej”. Ale zapewne te fakty są zbyt niewygodne dla wielu redaktorów, żeby o tym wspomnieć.
Kolejny argument krytyka jest równie pokręcony: „[…] i strzelająca sobie słit focie z krzyżem lub z Mickiewiczem na mało obleganym profilu na Instagramie w ramach programu stypendialnego MKDNiS (stypendium na 2020 rok), licencję na obrażanie uczuć ma w kieszeni”. Z tego, co wiem to strzelanie sobie „słit foci” polega na wydęciu ust w „dzióbek” i wypinanie tego i owego, najlepiej promując przy tym jakiś modny produkt. Na moim „mało obleganym” Instagramie słit foci brak, może właśnie dlatego, że pokazuję się z symbolami nawiązującymi do dzieł wielkich polskich filozofów epoki romantyzmu. To trafia raczej do moich stałych obserwatorów.
Także zastanawia mnie użyte przez krytyka sformułowanie „licencja na obrażanie uczuć”. Gdzie są te obrażone uczucia przez mój teledysk? Najwyraźniej są w tych wszystkich artykułach części liberalno-lewicowych „ekspertów”, których uczucia najpewniej uraża sfinansowanie Lecimy… z ministerialnych pieniędzy. Tyle, że nie miało to miejsca. Na zakończenie pada takie stwierdzenie, że wyszło mi „złe zło”. Cóż zatem oznacza to złe zło? Zło znosi zło, więc wychodzę na zero i stoję pomiędzy złem a dobrem. Jest to zatem bardzo ciekawe spostrzeżenie!
Muszę jednak przyzna, że krytyk jednak dokonał czegoś, czego inni redaktorzy „bardziej na lewo” nie byli w stanie. To on jedyny odczytał z moich ust określenie „o zszyciu zerwanej ciągłości”, które jest bardzo istotne w Lecimy… To takie mrugnięcie do mnie okiem, że jego tekst to ściema i że on wie, o co tak naprawdę „kaman”. W tym ujawnia się jego wrażliwość – co jeszcze bardziej utwierdza mnie w przekonaniu, że ta recenzja to jedna wielka poza. Paszportu „Polityki” jak widać raczej nigdy nie dostanę, nawet legitymacji „Polityczki” ani w ogóle biletu autobusowego „Polityczek”. Ale gorące zainteresowanie od „Poli-potyczki”, jak widać – tak.
Odpowiedź Mateuszowi Witkowskiemu na artykuł Odsłuchy Kwietnia który ukazał się w Czasie Kultury nr 5/2021
Jednym z krytyków, który postanowił odnieść się do mojej ostatniej piosenki i całej mojej sztuki zarazem, jest Mateusz Witkowski. W jego recenzji dla „Czasu Kultury” zastanawia mnie, czym jest ten wzmiankowany „bełkotliwy performans”, o którym tak zawzięcie autor pisze. Choć stawia tutaj mocną i dosyć bolesną dla mnie tezę, to nie podaje żadnego sensownego przykładu. Mam wrażenie, że może wynikać to z faktu, że po prostu słowa czy symbole, które pojawiają się w moich utworach widzi on w zupełnie innym kluczu interpretacyjnym od mojego. A może po prostu te tematy dla pana redaktora są bełkotem same w sobie? Czy chodzi mu o tematy, które podejmowałam – dla przykładu, o te o wartości jaką niesie rodzina (Rodzina to)? Może „bełkotem” jest dla niego otwarcie się na wędrowca w potrzebie w Święta („Na Święta chcę Ciebie/Wędrowcu w potrzebie”)? Może to inspirowanie do czytania książek (jak w Orle we mnie) jest bełkotem? A może chodzi właśnie o to, że używam zbyt bełkotliwych słów? A przecież od czasów Jaraj się Marią – którą krytyk twierdzi, że ceni – mój język i sposób mówienia o „tych” tematach się nie zmienił. Muszę przyznać, że określanie czyjejś twórczości jako „bełkotliwa” nie podając przy tym przykładów, jest zagraniem bardzo nieprofesjonalnym.
Krytyk się nie myli, że dostałam stypendium. Jednak na zupełnie inny projekt niż przez niego recenzowany, tworzony w zupełnie innym medium. Pozostaje pytanie, czy Ada Karczmarczyk nie może ubiegać się o stypendium, skoro on – wielki krytyk literacki – może? Witkowski był przecież stypendystą MKiDN w roku 2018!
Witkowski pisze o moim performansie: „Rozciągnięty, bo po otrzymaniu ministerialnego stypendium – czyli po obnażeniu mechanizmów, jakimi posługują się decydenci z resortu kultury – ADU nie ma już właściwie nic do dodania; postawienie kropki w tamtym miejscu byłoby absolutnym zwycięstwem”. I znów pojawia się temat pieniędzy… znów ten atrakcyjny temat dla graczy rozgrywających wojenkę polsko-polską. Krytyk się nie myli, że dostałam stypendium. Jednak na zupełnie inny projekt niż przez niego recenzowany, tworzony w zupełnie innym medium. Pozostaje pytanie, czy Ada Karczmarczyk nie może ubiegać się o stypendium, skoro on – wielki krytyk literacki – może? Witkowski był przecież stypendystą MKiDN w roku 2018! W tym tekście razi mnie także sformułowanie o tym, że miałabym „stawiać kropkę w tamtym miejscu”, aby odnieść jakieś „absolutne zwycięstwo”. To po raz kolejny świadczy o tym, że autor traktuje sztukę jako jakąś wojnę; grę, w której trzeba zwyciężać i coś udowadniać.
Krytyk pozwolił sobie na taki opis Lecimy…: „Nie ma w nim niczego poza »bekowością« – a śmiesznych filmików na YouTube nie brakuje”. Ciężko jest uwierzyć, że krytyk nie umie dostrzec choć trochę głębi w tym kawałku i spłaszcza go do kategorii „beki”. Być może autorowi nie jest po drodze z pojednaniem, a może sam stan wojny jest dla niego większą wartością? Ale cóż, po raz kolejny nie mogę wniknąć do głowy autora tekstu i ocenić jego intencji. Nie mniej jednak zupełnie nie zgadzam się z tym stanowiskiem.
Odpowiedź Janowi Bodakowskiemu na artykuł Skandal w Zachęcie: facet z gołą du..ą w Puls Polonii oraz Prawy.pl, goniec.net 12.10.2019
Po paru latach milczenia redaktora Jana Bodakowskiego z „Prawy.pl” odkryłam, że moja twórczość znalazła się na stworzonej przez niego liście „patologii” sztuki nowoczesnej, które wyliczanych m.in. na stronie „Salon24”. Mimo mojej ostatniej odpowiedzi, opublikowanej we „Frondzie Lux” w 2016 roku, dziennikarz nie zaprzestał ataków na pracę Church is a Girl, prezentowaną wówczas w Zachęcie. W marcu 2021 roku wystosował względem niej określenie „Profanacja sacrum przesiąknięta była gender klimatami erotyzmu”. Co więcej, aby odgonić moje i inne przejawy „patologii sztuki nowoczesnej” pan Bodakowski zaaranżował razem z kolegami specjalny performans – palenie własnoręcznie stworzonych „marzann” w tegoroczne święto wiosny. Zastanawiam się, którą spośród tych marzanną byłam, lub w której mieściły się moje rzekome „patologie”, które przepędzali aktywiści? Czy może wyrażała mnie kukła z dziobem w masońskiej masce, stworzona przez Bartłomieja Kurzeję? A może raczej byłam tą, którą Bodakowski narysował kolorowymi flamastrami na kartce papieru? Jednak z uwagi na częste odwoływanie się dziennikarza do „bluźnierczej” Church is a girl, w której noszę wizerunki świątyń w formie masek, najpewniej była to kukły z „masońskim” dziobem. Druga propozycja wyglądała jednak na zbyt przy tuszy, co raczej byłoby słabym odwzorowaniem mojej skromnej postury. Widzę jednak u redaktora Bodakowskiego zwrot w stronę słowiańskich rytuałów przesiąkniętych pogańskimi i magicznymi znaczeniami – właśnie takimi jak palenie marzanny. Czyżby chrześcijaństwo nie było już główną religią wyznawaną przez jej dziennikarskiego obrońcę z „Prawy.pl”?
Istotny jest tu także fakt, że jestem oskarżana przez niego w tekście Skandal w Zachęcie: facet z gołą du..ą, że moje prace pokazywane w Zachęcie były „obsceniczne, szydzące z katolicyzmu oraz zawierające syjonistyczną propagandę”. Tutaj muszę przyznać, że jestem pełna konsternacji. Nie mam pojęcia, w którym miejscu można by doszukiwać się w tej pracy takiej propagandy… help! W takiej sytuacji znów kusi mnie zaproponowany parę lat temu na łamach „Frondy Lux” wspólny z Bodakowskim spacer po muzeach i galeriach. Wówczas może mogłabym się dowiedzieć, co kryje się za określeniem „propaganda syjonistyczna” w moich pracach. Póki co, wiem tylko tyle, że mieszczę się w kategorii „brzydoty”. A nie, przepraszam, „żydoty” – biorąc sobie do serca tytuł akcji palenia marzann, zatytułowanej przez redaktora niezwykle subtelnie Stop bżydocie!. Jak widać, mimo upływających lat, u Bodakowskiego toporny styl pisania i widzenia rzeczywistości są w niezmiennej formie. Co trzeba przyznać, Bodakowskiemu oraz innym skrajnie prawicowym dziennikarzom daleko jednak do atakowania mnie w białych rękawiczkach. W tym natomiast specjalizują się publicyści lewicowi bądź liberalni.
Odpowiedź Karolinie Staszak na tekst Wspólna sprawa versus plemienizm i Aleksandrze Sikorskiej na tekst Koło Sprawy ADU w Arteonie nr 11 (233) 11.11.2018
Artykuł Aleksandry Sikorskiej w „Arteonie” ukazał się niedługo przed zakończeniem działalności miesięcznika. Widać, że redakcja, przeczuwając swój upadek próbowała się ratować i chwytać ostatniej deski ratunku, jaką miał być temat ADU i jej internetowego projektu Miss_Messianist. Swoje przekonanie opieram na tym, że niezwykle oziębłą i krytyczną recenzję zapowiada na pierwszej okładce mój mesjanistyczny pseudonim – który niewątpliwie mógł przyciągać uwagę czytelników, aby nakręcić zainteresowanie miesięcznikiem. Ciężko ukryć, że Michael Jackson, Jaremianka, Peter Bruegel i Miss_Messianist tworzą przyciągający zestaw nazwisk. Jednak o ile artykuły o moich kolegach z okładki nie są tak niesympatyczne, o tyle ten o mnie zionie chłodną, płaską i mało subtelną krytyką. W takich sytuacjach czuję się wykorzystana przedmiotowo. Z jednej strony mam być sensacją i nakręcać sprzedaż tonącej gazety znajdującej się na skraju upadku, a z drugiej, jestem bardzo płytko i powierzchownie analizowana przez autorkę tekstu.
Zanim jednak przejdę do artykułu Aleksandry Sikorskiej, odpowiem Karolinie Staszak, redaktorce naczelnej miesięcznika, która od wielu lat już próbuje na wszelkie sposoby udowodnić, że moja twórczość jest „niedobra”. Mój internetowy projekt w oczach Staszak jest „niepoważną zabawą na Instagramie”. Wszystko wskazuje na to, że w oczach krytyczki jedyną naprawdę poważną i wartą uznania jest sztuka „cicha”. Dodałabym też, że pewnie też taka, która absolutnie nie może się wychylać, sztuka bezpieczna oraz ta, która nigdy nie doświadcza hejtu. Nie twierdzę, że każda „cicha” sztuka jest zła, jednak wartościowanie twórczości na lepszą (bo cichą) i gorszą (bo głośną) jest dosyć płytkim jej postrzeganiem. Staszak dodaje, że „W telewizji nie ma miejsca na poważne, refleksyjne rozmowy o malarstwie, rzeźbie, grafice, ale zawsze znajdzie się czas dla polskiej mesjanistki”. Po czym sama pojawia się w owych mediach „narodowych” – chociażby w „Sądach, przesądach – Rozróby u Kuby”, emitowanych w TVP na początku 2019 roku. Jednak redaktorka „Arteonu” i nie widzi w tym żadnego problemu ani własnej hipokryzji.
Ale wróćmy do tekstu samej Aleksandry Sikorskiej o Miss_Messianist, moim projekcie mesjanistycznym na Instagramie. Autorka artykułu rozpisuje się o tym, kto pierwszy podjął temat mesjanizmu, sugerując pośrednio, że czymś niedozwolonym jest interesować się nim osobom takim jak ja. Sikorska twierdzi, że myśl Pawła Rojka, zaczerpnięta od Zbigniewa Warpechowskiego jest „spiritus movens” mojej twórczości. Otóż, kiedy się nawracałam, nie wiedziałam o istnieniu Pawła Rojka, środowisku „Pressji”, a i w zasadzie – nawet nie za bardzo interesowałam się Zbigniewem Warpechowskim. Dopiero po paru latach moja twórczość trafiła w kręgi „około-Rojkowe”. Jak to możliwe? Dzieje się tak, ponieważ pewne umysły w tym samym czasie wyczuwają pewne napięcia w świecie. Ich myśli podążają w podobnym kierunku, a potem to zaczyna to ich wszystkich przyciągać. Nie ma w tym nic dziwnego, a doszukiwanie się w mojej twórczości tego, że jestem „tworem” Pawła Rojka jest niedorzecznością i dziwnym wytworem fantazji recenzentki.
Autorka pisze, że „W moim przekonaniu mesjanizm przez nią odtwarzany nie jest taką uniwersalną ideą – jego obecność w historiozoficznej refleksji XIX-wiecznych polskich pisarzy (których fragmenty utworów artystka przywołuje) – Józefa Hoene-Wrońskiego, Augusta Cieszkowskiego, Adama Mickiewicza, Juliusza Słowackiego, Zygmunta Krasińskiego [(Sikorska zapomniała o Towiańskim – przyp. A.K.]) – wiązała się z ich określonym „tu i teraz”. Widać, że sama Aleksandra Sikorska sama nie do końca rozumie ideę mesjanizmu łączącego ziemię z niebem (wziętą z Hoene-Wrońskiego), bo właśnie do tego najczęściej odnosili się mesjaniści, a nie do „tu i teraz” – co jest domeną patrzenia na mesjanizm z perspektywy tylko „ziemskiej”.
Recenzentka twierdzi również, że w moim projekcie „odniesienia do eschatologii katolickiej są zbanalizowane, a ich wymowa – daleka jest od przesłania Katechizmu Kościoła Katolickiego”. Oczywiście nie podaje żadnych argumentów na poparcie swoich tez, co pokazuje jej płaskie i manipulanckie traktowanie mojego projektu. Jednocześnie szczególny status artystki, można by rzec, że z ducha romantyczny, również daje przyzwolenie na głoszenie wszelkich głupot, zwłaszcza w środowisku sympatyzujących z nią przedstawicieli mediów”. Niestety po takim stwierdzeniu autorka znowu również nie podaje ani jednej „głupoty”, ani jednego cytatu, ani jednego zdania, które byłoby ową głupotą – co po raz kolejny świadczyć może o jej zupełnej arogancji.
Autorka twierdzi też, że w mesjanizmie nie interesuje mnie Jezus Chrystus tylko… ja sama. Cóż, czy ksiądz, który odprawia mszę robi to zza murów plebanii, a kaznodzieja zza krzaka, aby wszyscy byli przekonani, że chodzi im o Jezusa, a nie o siebie?
Kolejnym zarzutem z jakim się spotykam, jest przywołanie nazwy Grupy Twórców Chrześcijańskich Vera Icon – na której spotkania przychodziłam parę lat temu – aby zarzucić mi, że zasadą mojego działania jest egocentryzm, a nie działanie „dla Boga”. Spostrzeżenie to zostało opatrzone cytatem „Trzeba by on wzrastał, a ja się umniejszał”. Wobec tego wydaje się, że najlepiej byłoby, żeby gdyby artysta, który dotyka tematu Boga był zupełnie anonimowy – żeby przypadkiem go nie przesłonić. Ale czy mesjaniści byli anonimowi? Czy Mickiewicz i Słowacki publikowali pod pseudonimami? Czy żadna z osobistych pobudek albo nic osobistego nie było w stanie przebić się przez ich sztukę oprócz afirmowania Stwórcy? Przecież romantyzm i mesjanizm łączą się właśnie z byciem medium w rękach Stwórcy – plasteliną, przez którą przepływa sygnał. A według mnie, tak krytykowany przez krytyczkę selfie-mesjanizm wydaje się współczesnym medium dla sygnałów Boga, przepływu ponadczasowych idei przez kanał, jakim jest osoba ludzka, jej ciało, a i także – jej konto na Instagramie.
Autorka twierdzi też, że w mesjanizmie nie interesuje mnie Jezus Chrystus tylko… ja sama. Cóż, czy ksiądz, który odprawia mszę robi to zza murów plebanii, a kaznodzieja zza krzaka, aby wszyscy byli przekonani, że chodzi im o Jezusa, a nie o siebie? Czy w końcu sam Jezus ukrywał się za maską, aby żeby nikt go nie widział? Przecież nieodłącznym atrybutem każdego głoszącego słowo jest robienie tego „przez siebie” – a w kontekście artysty-performera również przez ciało! Malarz robi to przez obraz, rzeźbiarz przez rzeźbę, a performer przez ciało i performans!
W końcu nastaje wiekopomny moment podania konkretnego przykładu z mojego projektu. Sikorska bierze za przykład moje zdjęcie opatrzone tytułem Selfie miłości i prostoty Chrystusowej, na którym pozuję w srebrnym stroju i futurystycznym makijażu, patrząc z dołu na obiektyw. Sikorska skupia się tu głównie na „ekstrawaganckim makijażu”, który rzekomo daleki jest od „Chrystusowej prostoty”. Autorka tekstu ujawnia w tym miejscu zupełny brak chęci głębszego interpretowania sztuki. Nie dostrzega, że patrzę tu „z dołu”, a nie „z góry”, pomimo, że na tym przedstawieniu jestem tą właśnie niebiańską, błyszczącą Miss_Messianist. To właśnie ten gest patrzenia „z dołu” na człowieka jest tutaj wyrazem rozumienia przeze mnie owej „miłości i prostoty Chrystusowej”, której krytyczka, patrząca niejako z góry, nie jest w stanie dostrzec, skupiając się przede wszystkim na szczegółach mojego makijażu.
No i na koniec cytuję hit: „Trudno się wyzbyć wrażenia, iż tak totalnie pojmowany mesjanizm, nie pozostawiający żadnej szczeliny na światło z zewnątrz, a jednocześnie redukcjonistyczne podchodzący do rzeczywistości, zawiera w sobie pewną dozę nihilizmu”. To stwierdzenie pokazuje autorkę jako osobę zupełnie odklejoną od rzeczywistości i w dodatku nie rozumiejącą idei mesjanizmu. Najpierw kręci nosem na rzekomą „totalność” mesjanizmu, którego ja (niby) mam być ucieleśnieniem w oczach „Rojków”. Później znów pisze coś totalnie zaprzeczającego tej tezie, łącząc projekt z określeniem „nihilizmu”, a ten przecież jest zaprzeczeniem jakiegokolwiek twórczego działania, jakiejkolwiek sprawczości, jakiegokolwiek dążenia do przemiany! Z jednej strony kręci nosem na treści heretyckie – które ja rozumiem jako dodanie mesjanizmowi pewnej elastyczności i przestrzeni na szersze przemyślenia, a z drugiej strony zarzuca mojemu mesjanizmowi brak „szczeliny na światło z zewnątrz”. Naprawdę trudno o tak niekonsekwentną recenzję – wymowa tego tekstu w kontekście projektu Miss_Messianist jest z góry nastawiona na „i tak źle, i tak niedobrze”.
Odpowiedź Markowi Wasilewskiemu na tekst Przechwycenia i konfrontacje – o sztuce i religii w Polsce w blokmagazine.com 13.02.2020
Gdy studiowałam, prof. dr hab. Marek Wasilewski, obecny dyrektor Galerii Arsenał w Poznaniu był dla mnie bardzo ważnym autorytetem. To w jego Pracowni Wideo mogłam rozwijać lekkość formy oraz poszukiwać siebie. To z nim konsultowałam swoje najważniejsze i najbardziej przełomowe w tamtym czasie prace (takie jak Kryzys). Ostatecznie to w jego pracowni przygotowywałam dyplom pt. Blog. Został on wysoko oceniony przez komisję dyplomową, która przyznała mi za tę pracę wyróżnienie. Niestety z profesorem nasze drogi zaczęły się rozchodzić, w miarę jak wojna polsko-polska przybierała na sile. Ostatecznie, w tekście dla „Blok Magazine”, zostałam uznana przez swojego mentora za tą, która stoi na politycznym „drugim biegunie”.
Autor pisze: „Ada Karczmarczyk w swojej sztuce tworzy postać gwiazdy internetowej muzyki popularnej, która afirmuje w bezpośredni sposób wartości tożsame z narracją kościoła.” Chciałabym tutaj dodać, że zupełnie nie zgadzam się z określeniem tzw. „bezpośredniej afirmacji”. Moja forma jest jednak zdecydowanie bardziej awangardowa, przez co nie do końca zrozumiała dla środowisk kościelnych i konserwatywnych. Ta awangardowość formy skutkuje niestety atakami na mnie przez skrajną prawicę, która chce widzieć w mojej twórczości „wykrzywienia”, a nie płasko podaną „bezpośrednią afirmację”, której oczekują od sztuki.
Nie rozumiem też o co chodzi z rzekomą pochwałą „męskiej siły” – tym bardziej, że od początku do końca sama tworzę swoje utwory i teledyski, co jest rzadką strategią w polskiej sztuce. Co więcej, moja twórczość mogłaby się z pewnych względów zaliczać nawet do sztuki feministycznej.
Kolejnym niezrozumiałym dla mnie fragmentem jest stwierdzenie „Wiara, przywiązanie do tradycji, zaufanie do hierarchii, pochwała patriotyzmu i męskiej siły podane w kiczowatej i kampowej wersji internetowych teledysków domowej roboty z początku wprowadziły zamieszanie po obu stronach estetyczno-politycznego konfliktu”. Nie wiem zupełnie, gdzie w mojej twórczości autor tekstu widzi utwory o „zaufaniu do hierarchii” i „pochwale męskiej siły”? Niestety autor nie przytacza żadnych konkretnych prac ani ich fragmentów. Nie rozumiem też o co chodzi z rzekomą pochwałą „męskiej siły” – tym bardziej, że od początku do końca sama tworzę swoje utwory i teledyski, co jest rzadką strategią w polskiej sztuce. Co więcej, moja twórczość mogłaby się z pewnych względów zaliczać nawet do sztuki feministycznej. Czym zatem jest owa „męska siła”, której podobno oddaję hołd w mojej sztuce? Może chodzi autorowi o Wielką Rozgrzewkę Narodową, w której wcielając się w rolę trenerki demonstruję ćwiczenia patriotyczne, za którymi to wskazówkami podąża dwóch mężczyzn przypominających kibiców? Ale czy to, że panowie powtarzają za mną ćwiczenia– symbolicznie „uelastyczniające” Polskę – miałoby znaczyć, że chwalę jakąś męską siłę? Wobec tych refleksji tezy Wasilewskiego są zupełnie bezpodstawne.
Na sam koniec przytaczam stwierdzenie, które budzi największy mój sprzeciw: „Ada Karczmarczyk przyjmując ofertę realizacji prac w rządowej telewizji i publikując w konserwatywno-religijnych periodykach wpisała się w narrację tego, co lider rządzącej partii Jarosław Kaczyński opisał jako plan kontrrewolucji kulturowej w Europie.” Pomijając fakt, że autor insynuuje, że jestem jakimś narzędziem w planie kontrrewolucji kulturowej Jarosława Kaczyńskiego (co jest niedorzecznością), to przede wszystkim, wprowadza w błąd czytelników. Zakłada, że moja współpraca z konserwatystami rozpoczęła się po przejęciu przez nich władzy. Prawda jest taka, że publikowałam w konserwatywnych mediach (w tym m.in. w „Pressjach”) teksty swoich utworów jeszcze przed zmianą sił politycznych. Jest to ważne, gdyż do podjęcia tej współpracy skłoniły mnie zdecydowanie inne czynniki, niż fakt, że są to media rządowe. Już wcześniej tworzyłam z tymi ludźmi ciekawe realizacje i czułam, że mój występ może wnieść coś nowego – i zmusić (bądź zachęcić) do refleksji na ważne tematy. Dodam jeszcze, że występując w programie Kultura Fizyczna na TVP Kultura wcale nie byłam jedyną artystką, która wzięła w nim udział, bowiem w projekcie oprócz mnie wystąpiło sporo różnych artystów, którzy pochodzą ze środowisk o wiele bardziej opozycyjnych w stosunku do rządu. Jednak im Marek Wasilewski nie zarzuca czegokolwiek. Tylko ja w jego oczach jestem tą, która przyjęła ofertę – czyli „sprzedała się”. Niestety przy tym autor nie widzi zupełnie jak twórczo potraktowałam ową „propozycję” i w jak specyficzny sposób stworzyłam serię wartościowych filmów z tzw. „podwójnym dnem”. Dla mnie najważniejszym celem, z powodu którego wystąpiłam w TVP, było tworzenie ponad podziałami. Spłaszczenie interpretacji tych prac i wybiórcze oskarżenia pokazują, nad czym ubolewam, hipokryzję recenzenta. Odnoszę także wrażenie, że ktoś, kto jest zaślepiony wojenką polityczną, nigdy nie będzie w stanie dostrzec moich intencji i sposobu ich przekazania. Jednak, mimo wszystko mam nadzieję na zakończenie tego konfliktu.
Odpowiedź Piotrowi Sarzyńskiemu na artykuł Uczucia religijne/ Kościół w młodej sztuce w „Polityce” nr 35 (3225) 28.08 – 3.09.2019
Dwa lata temu pan Piotr Sarzyński napisał artykuł dla „Polityki”, w którym podjął temat uczuć religijnych. Jedną z bohaterek tekstu jest malarka Kle Mens (Klementyna Stępniewska), której reprodukcja pracy Sąd Ostateczny z motywami patriotycznymi i religijnymi ilustruje refleksje krytyka. W artykule pojawiła się także wypowiedź na mój temat: „Ostatnio o artystce słychać mniej, co nie oznacza, że zarzuciła swoją osobliwą artystyczno-ewangelizacyjną misję. Przydała jej niedobrze brzmiących akcentów patriotycznych, narodowych i seksistowskich, co powoli wyklucza ją z poważnego kulturowego dyskursu”. Widocznie używanie przez jednych artystów (jak Kle Mens) akcentów patriotycznych nie powoduje „wykluczania” ich z „poważnego kulturowego dyskursu”. Jednak używanie ich przez takie osoby jak ja, które mogłyby „nie daj Boże” afirmować takie wartości jak patriotyzm – już mnie przekreślają. Myślę, że symboliczne wypychanie kogokolwiek z przestrzeni kultury za treści patriotyczne, jest wyrazem totalnej dyskryminacji i niedojrzałości wspólnotowej. Widzę także, że w mediach „politykopodobnych” patriotyzm stał się powodem do marginalizacji. A skoro ktoś twierdzi, że troska o wspólnotę (czym jest w istocie patriotyzm), staje się czymś nie do przyjęcia w „poważnym intelektualnym dyskursie kulturowym”, to jest zwraca się przeciwko wspólnocie, dla której pisze przecież pisze artykuły. Brak mi słów.
Kolejnym mocnym akcentem są oskarżenia o rzekomy „seksizm”, rzekomo obecny w moich pracach. Nie wiem, o co autorowi konkretnie chodzi, bo nie przytacza żadnego przykładu dotyczącego mojej twórczości, a przecież przypisywanie komuś intencji seksistowskich jest już ciężkim poważnym oskarżeniem. Spróbuję jednak domyślić się, gdzie recenzent opacznie dojrzał przejawy takiego działania w moich pracach. Być może chodzi mu o utwór Hej Husarzu, w którym owszem pada zdanie „czuję się wtedy chłopaku prawie jakąś seksistką”. Jednak jego kontekst ma tutaj niebagatelne znaczenie, jest użyty w zupełnie odwrotnym celu. Po pierwsze „czuję się […] prawie” – co nie oznacza, że się tak czuję. Po drugie jest to utwór, w którym wcielam się w dziewczynę wabiącą tytułowego husarza. Słowo „wcielam się” jest tu istotne. W końcu podmiot liryczny nie równa się autorowi. Dziewczyna wabi „husarza” i marzy jej się, że on nie rozczaruje jej w ten „podniosły dzień, niepodległości dzień”. W pierwszej zwrotce dziewczyna szarpie się i walczy wewnętrznie z pociągiem fizycznym i uprzedmiotowieniem partnera, ale już w trzeciej zwrotce okazuje się, że jego fizyczność wcale nie jest tym, co ją tu pociąga najbardziej. To wartości, czyli to, co „w środku” okazują się dla niej najważniejsze: „I marzę by pod tym nadrukiem, w twej duszy, sercu i głowie było tak samo super, naprawdę pachniało Bogiem, naprawdę pachniało dobrem, pokojem i cnotami, bo husarz walczy sercem, a nie rozczarowaniami”. Podpowiedź dla krytyka: ciężko jest oceniać całość utworu poprzez pryzmat jedynie fragmentu, bez zobaczenia/wysłuchania go do końca.
Podsumowując – zarzuty, jakie kieruje się w moją stronę, stwierdzam, że mają wspólny element. W większym lub mniejszym stopniu łączy je interpretacyjna słabość, jaką jest zatrzymanie się na formie. Najprawdopodobniej dzieje się tak głównie ze względu na niesprawiedliwe założenie, że sztuka o barwnej, popowej, kampowej czy po prostu lżejszej formie, nie jest tak czytelna i uznawana jak sztuka o formie cięższej, poważniejszej – bądź bardziej jednoznacznej (Aleksandra Sikorska, Karolina Staszak). Poważnym powodem uprzedzeń w stosunku do mojej twórczości jest – obecne u dziennikarzy i krytyków z obu stron politycznego sporu – zaślepienie wojenką polityczną, która rzutuje na stawianie wielu bezpodstawnych tez na temat mojej twórczości i oskarżeń (Marek Wasilewski, Piotr Sarzyński, Krzysztof Skiba). Z innej strony, pojawiają się również takie komentarze, które są po prostu obliczone na chęć zwrócenia mojej uwagi tak, abym dostrzegła autora w morzu masy komentarzy na temat moich prac i została sprowokowana do odpisania (Bartek Chaciński). Mam jednak gorącą nadzieję, że z upływem czasu przekaz obecny w mojej sztuce, a także w utworze Lecimy ze Smoleńska z powrotem wejdzie do (pod)świadomości komentatorów i skłoni ich do refleksji, w której forma nie będzie przesłaniać wagi tematów przeze mnie poruszanych. Żywię także nadzieję, że poskutkuje to u nich innym widzeniem rzeczywistości – już nie tak bardzo przesłoniętego wojną polityczną.