Dlaczego nie protestuję przeciwko nominacji Piotra Bernatowicza
Nie będzie odkrywczym stwierdzenie, że podział polityczny w Polsce przecina wszelkie obszary życia codziennego; ani to, że spór organizuje się wokół osi PiS – anty-PiS. Jeżeli jednak przyjrzeć się temu zjawisku z bliska, jego skala musi zdumiewać. Chyba już zapomnieliśmy, jak żyje się w rzeczywistości, w której nie rozgrywa się wojna polsko-polska. Partyjni spin doktorzy codziennie animują kolejne gównoburze, które następnie angażują media (klik! klik!), a także, niestety, publiczność. Sprawy fundamentalne (500+) mieszają się tu z zupełnie błahymi (winny kierowca Seicento – jesteś za PiS; niewinny – jesteś anty-PiS), a prawda z post-prawdą, tworząc miazgę, którą uklepujemy każdego dnia, w każdej godzinie, każdym wpisem na fejsie i każdą rozmową na korytarzu w pracy, w sklepie, w windzie. Merytoryczna ocena faktów już dawno została wyparta przez plemienne dystynkcje.
To dlatego, poza wszystkim, debata publiczna w Polsce jest – poza nielicznymi wyjątkami – najzwyczajniej w świecie nudna. Po prostu wiadomo, co powiedzą obie strony, role zostały już dawno rozpisane, pozostały odruchy opisane przez Pawłowa. Najbrzydsze jest w tym wszystkim oczywiście to, że gdyby zmieniła się władza, analogiczne zachowania byłyby piętnowane przez drugą stronę z równą zajadłością. TKM zawsze i wszędzie.
Środowisko artystyczne tu akurat długo wykazywało się sporą roztropnością. Na zasadzie: nie mój cyrk, nie moje małpy – ale jednak. Wiedzieliśmy dobrze, że można krytykować transformację (i jej skutki) bez resentymentu; że populiści dają złą odpowiedź na dobrze postawione pytania; że transfery socjalne nie demoralizują stada rozpasanych Januszów, tylko wydobywają ludzi z ubóstwa. Ta lekcja została odrobiona wiele lat temu (nieprzypadkowo to wśród ludzi sztuki tak dużym poparciem cieszy się partia Razem).
Jakże przewidywalne są listy poparcia/potępienia Bernatowicza! Czyta się je jak listy partyjne. Niestety to bardzo przykra lektura.
Jednak i to zaczyna się zmieniać. W ostatniej „Polityce” Sławomir Sierakowski expressis verbis napisał, że dzisiaj populiści dają już dobre odpowiedzi na dobrze postawione pytania (czyli nie prowadzą polityki neoliberalnej, lecz socjalną), w związku z czym trzeba zacząć grać w ich grę, nie certolić się i zacząć wywijać post-prawdą niczym cepem. Być może jest to dobra strategia w wymiarze politycznym, nie wiem, rzecz na osobną dyskusję. Wiem jednak, że wdrożenie (a raczej dokręcenie śruby, bo to zjawisko już przecież występuje) jej w obszarze debaty publicznej byłoby zabójcze (Sierakowski pisze o fact-checkerach z szacunkiem, ale i pewną protekcjonalnością – ot, szlachetni naiwniacy). Także w obszarze sztuki.
Niestety środowisko artystyczne też zaczyna ulegać ogólnopolskiemu szaleństwu. Jest jednak zasadnicza różnica: o ile media głównego nurtu uruchamiają gównoburze o rodakach srających na wydmach, małym żydowskim dziecku w tramwaju czy Seicento, my aktywizujemy się w momencie, kiedy zadeklarowany konserwatysta ma objąć stanowisko w którejś z publicznych instytucji artystycznych.
Dokładnie coś takiego dzieje się właśnie w sprawie kandydatury Piotra Bernatowicza na szefa Arsenalu. Ilu retorycznych dział byśmy nie wytoczyli (że konkursy to przecież „nie wyrocznie”; że „trzeba dyskutować każdy werdykt” itp. itd.), i tak wiadomo, że chodzi o jedno – o to, że on jest nasz/nie nasz. I znowu ta przykra świadomość – jeśli chodziłoby o „słusznego” kandydata, zapadłaby cisza. Teraz też zresztą zapadła – tylko, by tak rzec, milczenie ma odwrotny wektor (ale mogłem przeoczyć apel OFSW w sprawie uznania legalnego konkursu). Jeśli to nie jest kalizm, to co nim jest? Wiem, wiem – ci, którzy wywierają medialny nacisk na prezydenta Jaśkowiaka, po prostu dbają o wysoki poziom poznańskiej kultury i jedynie dają wyraz swojemu oburzeniu; przecież „każdy może napisać sobie list” (w Polsce, jak wiadomo, nie ma innych źle prowadzonych galerii miejskich, w odniesieniu do których należałoby protestować właściwie non-stop). Jakże przewidywalne są listy poparcia/potępienia Bernatowicza! Czyta się je jak listy partyjne. Niestety to bardzo przykra lektura (Jakub Dąbrowski, który podpisał się pod apelem o uwzględnienie wyników konkursu to tylko – i aż – wyjątek, który potwierdza regułę).
Albo chcemy konkursów, albo politycznych nominacji. Tak, nie jest to system doskonały – bo nie jest nim demokracja jako taka, o czym lubimy przecież przypominać, i w związku z czym lubimy protestować; nie znaczy to jednak, że mamy ją demontować.
Tymczasem sprawa jest – by zacytować klasyka – arcyboleśnie prosta. Piotr Bernatowicz wygrał konkurs rozpisany według legalnych procedur. Co więcej, to prezydent Jaśkowiak powołał komisję (sic!). Świętym obowiązkiem tegoż prezydenta jest, a na pewno powinno być podpisanie tej nominacji (nieporozumieniem jest w ogóle to, że jego parafka jest potrzebna; polityk powinien mieć prawo weta tylko w wypadku jednoznacznego naruszenia prawa). Jeżeli prezydent – ten czy inny – skreśli legalnie wygrany konkurs, będziemy mieli do czynienia z upolitycznieniem instytucji kultury, i to w stanie krystalicznie czystym. Albo chcemy konkursów, albo politycznych nominacji. Tertium non datur. Tak, nie jest to system doskonały – bo nie jest nim demokracja jako taka, o czym lubimy przecież przypominać, i w związku z czym lubimy protestować; nie znaczy to jednak, że mamy ją demontować. Tak, czasem wygrywają nie ci, których chcielibyśmy widzieć na danym stanowisku. Tak, konkurs powinna poprzedzić środowiskowa debata (kiedyś poprzedzała?). Tak, po ogłoszeniu wyników Arsenał powinien niezwłocznie ujawnić protokoły i program (czy to na pewno reguła postępowań konkursowych?). Ale to didaskalia. Stało się, trudno (lub nie, zależy do punktu widzenia). Jeżeli jesteśmy przeciw, krytykujmy program, codzienne decyzje kierownictwa danej placówki, wpływajmy na opinię publiczną tak, żeby na następną kadencję nikt danego kandydata nie wybrał. Tyle możemy i powinniśmy robić. Jeżeli jednak zaczniemy podważać legalne wybory, zamienimy dyskusję w jatkę. A argumenty „z pomidora” mnie nie interesują.
Pewien artysta – moim zdaniem o mikrym talencie, choć wyraźnym dorobku – napisał na fejsie (bo gdzieżby indziej) mniej więcej tak: „Bernatowicz taki zły? Co, warszawce się nie podoba? To dlaczego wszystkie instytucje zignorowały moje listy z prośbą o wystawę, a Bernatowicz nie zignorował, tylko moje prace pokazał?”. Znamy? Znamy. Transformacja wyprodukowała resentyment (i jego rewers: teorie spiskowe) także wśród artystów (po więcej w tej sprawie odsyłam do tekstu Język, którym myślimy).
Piotr nie jest bohaterem mojej bajki. Ale jeżeli chcemy dać sobie prawo do protestów w momencie, w którym polityk z niemiłej nam partii zablokuje kandydaturę miłego nam zwycięzcy jakiegoś przyszłego konkursu, dajmy Bernatowiczowi pokierować Arsenałem drugą kadencję.
Jakub Banasiak – historyk i krytyk sztuki, czasami kurator. Adiunkt na Wydziale Badań Artystycznych i Studiów Kuratorskich warszawskiej ASP. Redaktor naczelny magazynu krytyczno-artystycznego „Szum” (z Karoliną Plintą), członek zespołu redakcyjnego rocznika „Miejsce”. Ostatnio opublikował monografię Proteuszowe czasy. Rozpad państwowego systemu sztuki 1982–1993 (2020).
Więcej