Dlaczego mamy być grzeczne? Rozmowa z Anną Siekierską
Joanna Ruszczyk: Tworzysz pomniki roślinom, na przykład wyrzeźbiłaś wielokrotnie powiększone nasiono lipy czy uczepu trójlistkowego. To drugie, z popiołu i gliny, można zobaczyć na otwartej w końcu wystawie Wiek półcienia. Sztuka planetarnej zmiany w Muzeum Sztuki Nowoczesnej.
Anna Siekierska: Nadaję im szczególną pozycję. Zwracam uwagę na to, jakie mają wspaniałe właściwości. Dlaczego stawiać pomniki królom na koniach, a nie lipie? Gdyby zastanowić się nad historią naszego gatunku – bez roślin nie byłoby nas! Nie byłoby zwierząt oddychających tlenem. To ważne, by celebrować siły przyrody i jej wartości. Stoi za tym uwrażliwianie na potrzeby innych istot zamieszkujących z nami świat, w tym przypadku nieużytki miejskie. Bardzo inspirujący jest Gilles Clement – francuski pisarz, botanik, ogrodnik. W Manifeście trzeciego krajobrazu pisze on właśnie o nieużytkach, że to tereny wyłączone z gospodarki, które nie poddają się kontroli człowieka. Których nie da się okiełznać, jak np. Zakole Wawerskie, bardzo ciekawe i ważne przyrodniczo miejsce w Warszawie. Ponad 250 hektarów, ogromny teren, który kiedyś był bagnem. Jeszcze na początku XX wieku mieszkańcy z okolicznych osiedli przeprawiali się tamtędy łodziami. Potem wykopano kanały odwadniające, które zaburzyły naturalne życie torfowisk, ale wciąż pozostała niewielka część, której nie udało się osuszyć. To mokradła, które nie zostały zmienione przez człowieka przez tysiące lat. Przyroda się nie dała.
Niestety, tylko mała część tego terenu jest obszarem chronionego krajobrazu, reszta jest sukcesywnie zabudowywana. Makabryczny widok, jak te wille tam wchodzą i wydzierają przestrzeń. A można by ten teren przywrócić mokradłom, dać mu się zregenerować. Szczególnie dziś, gdy wiemy o wszechogarniającej suszy. Są tam bobry – pracownicy na rzecz retencji. Odwracają błędną logikę melioracyjną, która pozbawia glebę wody. To jest miejsce w Warszawie, o które trzeba walczyć. Wspólnie z Krysią Jędrzejewską-Szmek spędzamy tam mnóstwo czasu, obserwujemy. Zbierałyśmy tam nasiona chwastów, z których powstała instalacja i film na wystawę Chwasty i ludzie w Miejscu Projektów Zachęty. Przyszłość terenu wciąż nie jest pewna, także działamy dalej, nie poprzestając na praktykach z pola sztuki. Biolog Wiktor Kotowski robił tam spacer. Nawiercał to torfowisko. Milimetr torfu odkłada się przez rok. Podczas spaceru można było zobaczyć torf, który odkładał się tam dwa tysiące lat. Bagna pełnią ważną rolę, magazynując ocieplający planetę dwutlenek węgla i wodę.
Ostatnio oglądałam film o mieście we Francji, gdzie jest duży teren zaskłotowanych ogródków działkowych. O ten teren toczy się walka od dziesięciu lat. Inspirujące. Pomyślałam o Zakolu Wawerskim, że może tam trzeba się osiedlić? W ramach wystawy Chwasty i ludzie odbył się pokaz filmu o kilkunastoletnim procesie odzyskiwania dla przyrody wyspy, która była całkowicie rolnicza. Był to projekt rządowy, zresztą przeprowadzony brutalnie, i po tym filmie miałam ambiwalentne odczucia. Ale jest to trend w Europie Zachodniej – zaczyna się renaturalizować tereny, przywracać ich dawny charakter. My mamy jeszcze w Polsce trochę „dzikiej” przyrody, mamy szansę zatrzymać się i nie zniszczyć wszystkiego, żeby potem to naprawiać za miliony.
Np. stadion im. Edmunda Szyca w Poznaniu. Jak tam trafiłaś? Skąd zainteresowanie tzw. nieużytkami w mieście?
Bo to przestrzenie wolności dla przyrody. Do Poznania pojechałam na zaproszenie festiwalu Malta. Najpierw trafiłam na Wolne Tory, a potem znalazłam ten stadion. Zafascynowało mnie to miejsce. Od 25 lat to dzika przestrzeń, wykształcił się bogaty ekosystem. Stary stadion, trybuna zarośnięta drzewami, krzewami, a w środku piękna łąka. Unikatowy teren na skalę Polski. Czterdzieści różnych gatunków samych drzew! A ile roślin zielnych! Np. całe łany żmijowców, takich fioletowych kwiatów, a wokół nich bardzo dużo zapylaczy. I to wszystko bardzo blisko centrum miasta, około półtora kilometra od starego rynku. Naokoło są wielkie ulice. Jak się tam wchodzi zmienia się dźwięk, wilgotność powietrza, temperatura… To naprawdę czuć. Z Krysią robiłyśmy tam inwentaryzację szaty roślinnej. Spotkałam się też z ornitologiem. Bardzo mu się spodobało to miejsce, zaprosił tam swoich kolegów, np. chiropterologa, czyli specjalistę od nietoperzy, i entomologa – od owadów. Dzięki temu powstała grupa osób, którym zależy na tym miejscu. Robiłam tam też działania, powiedzmy, artystyczne, performatywne. Nazywam je uwrażliwiającymi.
No czym one polegają?
Zapraszam lokalną społeczność na spacery, rozmowy. Zorganizowałam np. dyskusję o terenach przyrodniczych w mieście z udziałem filozofki, pani z Zarządu Zieleni Miejskiej, prawnika i właśnie mieszkańców. To było połączenie wiedzy naukowej i prawnej z intuicją, działaniem edukacyjnym. Zdobyłam też inwentaryzację drzew, która została przeprowadzona przez administratora tego terenu – posłużyła za bazę do napisania wiersza odczytywanego podczas kolejnego działania. Wszystkie drzewa mają numerki, są pewnie do wycinki. Jest to teren zagrożony.
Przez kogo?
Przez dewelopera. Już raz to miejsce zostało niemal zabudowane przez apartamentowce, ale Stowarzyszenie My-Poznaniacy doszło do tego, że jest to teren przeznaczony w planie zagospodarowania przestrzennego na zieleń i rekreację. Wtedy udało się to zatrzymać, choć łatwo nie było. Teraz, pomimo konsultacji społecznych, które były przeprowadzone i ich wyniku – około 80% ludzi opowiedziało się za parkiem – najprawdopodobniej będzie tam filharmonia.
W Nowym Jorku jest High Line – stara zarośnięta linia kolejowa. Jej walory przyrodnicze i społeczne zostały zauważone – można tam spacerować, ale nie ingeruje się w życie innych organizmów. W bliższym Berlinie też oddano przestrzeń samodzielnej przyrodzie na nieużywanych torowiskach, tworząc park Schöneberger Südgelände. A w Polsce?
Dlaczego, skoro ludzie chcą parku?
Władze miasta tak zadecydowały. Filharmonia też jest potrzebna, ale czy naprawdę musi powstać kosztem tak wartościowego przyrodniczo miejsca? Kultura kontra natura. Niestety. Dlatego tak ważne jest mówienie o tym, że wszystkie i wszyscy jesteśmy naturą. Powstał ostatnio termin „naturokultura”, który podkreśla to powiązanie. Pasuje do takich dzikich miejsc w miastach. W Nowym Jorku jest High Line – stara zarośnięta linia kolejowa. Jej walory przyrodnicze i społeczne zostały zauważone – można tam spacerować, ale nie ingeruje się w życie innych organizmów. W bliższym Berlinie też oddano przestrzeń samodzielnej przyrodzie na nieużywanych torowiskach, tworząc park Schöneberger Südgelände. A w Polsce? Okolice Dworca Głównego koło Placu Zawiszy. Moja babcia opowiadała, jak wyjeżdżała stamtąd na wakacje, tam jej mama ją wpychała przez okno do pociągu. Od lat 90. dworzec jest nieczynny, są stare torowiska, zarośnięte jak High Line. Idealne miejsce w centrum miasta dla przyrody, ona tam już zresztą świetnie funkcjonuje, wystarczy ją zostawić. Ale nie. Będzie centrum handlowo-usługowo-biurowe. Tamte okolice to niemal same biurowce, beton…
Takie miejsca na świecie są pod ochroną prawną?
Na ile High Line to zabieg odpuszczenia kontroli, ingerowania, a na ile włożenie pracy w ochronę tego miejsca? Czy ma to prawne podparcie? Nie wiem. W Bukareszcie takie miejsce jest rezerwatem. Za czasów komunistycznych wykopano kilkadziesiąt czy nawet setki hektarów w miejscu, gdzie miały powstać olimpijskie baseny. Ale inwestycja nie doszła do skutku. Latami zbierała się tam woda, rozwinął się podmokły ekosystem i po 30 latach powstał Parcul Natural Vacarești. W centrum miasta. Otoczony blokami. Jest tam wiele gatunków chronionych: 150 gatunków ptaków, 13 gatunków ssaków, 5 gadów, 331 roślin… Super byłoby, gdybyśmy już nie zabudowywali nieużytków, żeby mogły być rezerwatami przyrody w miastach.
Uspołecznienie przyrody jest wyzwaniem naszych czasów. Zrozumienie tego implikuje ograniczenie konsumpcji i regenerację. Nie istnielibyśmy bez innych organizmów. Dobrym przykładem są zioła. Bardzo dużo roślin, które nazywane są chwastami, było do niedawna używanych w różny sposób.
Jest szansa na uratowanie tego miejsca w Poznaniu?
Teraz to się raczej przechyla na stronę centrum muzyki. Nawet zorganizowaliśmy posiedzenie Komisji Dialogu Obywatelskiego przy Wydziale Ochrony i Kształtowania (!) Środowiska na ten temat. Byli radni, urzędnicy, którzy teoretycznie nam przytakiwali i zadeklarowali rozważenie naszych postulatów. A potem dowiedzieliśmy się, że los tego miejsca jest raczej przesądzony.
Może prawnie uda się coś zadziałać?
Napisałam już mejla do prawnika w tej sprawie. Może warto wprowadzać gatunki chronione w takie miejsca? Może to byłby sposób na ich ratowanie? Wtedy można ustanowić prawną ochronę. Mam też pomysł, aby zaangażować istniejącą już wspólnotę wyznaniową w ochronę tego terenu jako miejsca kultu.
Dlaczego władze tak nie doceniają przyrody? I w ogóle my, ludzie.
Źródeł jest wiele, dostrzegam je zarówno w religii, jak i w oświeceniowej humanistyce, które wywyższyły człowieka ponad inne byty. Oddzielono kulturę wyższą, ludzką od natury, nie-ludzi, których można eksploatować i masowo mordować bez konsekwencji etycznych ani prawnych, ponieważ są oni/one wypchnięte poza nawias społeczeństwa. Na kształtującą postawy teorię nakłada się praktyka kapitalistyczna, która traktuje przyrodę, całe życie na Ziemi, jako zasób tanich surowców. Dominowanie natury było sposobem na przetrwanie, bo jeszcze do niedawna ona była wielka, groźna, nieprzewidywalna. A teraz wreszcie została „okiełznana”.
Rozumiem, że mówisz o antropocenie, o ogromnym wpływie człowieka na planetę, ale to okiełznanie nie do końca nastąpiło – mamy właśnie epidemię, natura pokazuje nam swoją siłę. Myślisz, że epidemia coś zmieni w podejściu do natury, czy wszystko wróci do normy?
Ważną informacją jest to, że gospodarka globalna może zwolnić – do tej pory wmawiano nam, że nie da się zatrzymać tej pędzącej maszyny. Myślę, że wiele osób się nad tym zastanawia. Rozmawia się o lokalizacji produkcji, jest wiele gestów solidarności i wsparcia. Oprócz możliwości, które się pojawiają, jest też mnóstwo zagrożeń, rosnących nierówności społecznych. Zastanawiam się, co robić, by nie wrócić do modelu sprzed COVID-19? Jakie działania zawieszone dziś, mogłyby nie być podejmowane? Dlaczego uważam je za szkodliwe? Jak pomagać przedsiębiorstwom, pracownikom tych branż się przekwalifikować? Jakich działań brakuje? Na drugim torze kapitalizm szykuje się do ultraprzyspieszenia. Lobby związane z energetyką, przemysłem, rolnictwem, transportem robi wszystko, aby cofać normy środowiskowe. Udzielane jest ogromne wsparcie dla banków, przemysłu naftowego… Te komunikaty są bardzo przejmujące. Ale wolę moją uwagę i energię kierować w stronę działania pozytywnego. Uspołecznienie przyrody jest wyzwaniem naszych czasów. Zrozumienie tego implikuje ograniczenie konsumpcji i regenerację. Nie istnielibyśmy bez innych organizmów. Dobrym przykładem są zioła. Bardzo dużo roślin, które nazywane są chwastami, było do niedawna używanych w różny sposób. Wytwarzano z nich np. świece (dziewanna) i kadzidła (bylica, wrotycz), leki do stosowania wewnętrznego i zewnętrznego (każda roślina ma moc leczniczą na wiele dolegliwości), środki antykoncepcyjne (dzika marchew, wrotycz) i afrodyzjaki (chmiel, lubczyk). Stanowiły ważną część pożywienia (liście mniszka, podagrycznika, pokrzywy; nasiona wiesiołka) oraz praktyk magicznych (krwawnik, babka). W pewnych kręgach powraca zainteresowanie i szacunek do roślin. Dużo uczę się od przyjaciółki Ani Czeremchy, która ma ogromną wiedzę o ziołach. Jest współczesną wiedźmą. Też lubię o sobie tak myśleć. Jednak u większości społeczeństwa nastąpiła zmiana postrzegania roślin. Z takich, które były lekarstwem, bardzo ważnym elementem życia, nieodzowną częścią rytuałów, na takie, których najlepiej trzeba byłoby się pozbyć, zostały uznane za niepotrzebne. Chwasty!
Kiedy ta zmiana nastąpiła?
Trudno powiedzieć. Czuję, że palenie czarownic to mocny punkt w tym kontekście. To jakby wypalanie relacji z przyrodą, a także wiedzy o świecie budowanej na relacji, a nie na podręcznikach. I potem zastąpienie tych wiedźm lekarzami. A przecież to kobiety odbierały porody, leczyły, dopóki nie wykształciła się medycyna konwencjonalna. Potem te kobiety zastąpili mężczyźni z narzędziami, wiedzą, technologią… Teraz wiedza o świecie nie jest budowana na zasadzie relacji, poznawania, bycia w przyrodzie, doświadczania jej, dotykania ziemi, tylko na zasadzie wykresów, wiedzy naukowej, systematyki. Albo posiadania, dominowania. Człowiek chce wszystko odkryć, dotknąć, mieć. Podobno najbogatsi przylatują helikopterami na szczyty Himalajów, żeby się spuścić na ośmiotysięcznik i tak go zdobyć.
Czujesz się bezradna, czy masz energię, nadzieję na zmianę?
Różnie, to przychodzi falami. Czuję, jak ważna jest wspólnota i poszukiwanie osób, które tak samo myślą, z którymi można się wspierać i razem działać. Np. Inicjatywa Dzikie Karpaty albo Wspólnota Międzygatunkowa, którą współtworzę. Ideą jest solidarność z innymi gatunkami. Państwo polskie daje Kościołowi bardzo mocne przywileje, więc chcemy założyć związek wyznaniowy, w którego doktrynę byłyby wpisane wartości takie jak uszanowanie życia innych istot. Będzie to narzędzie pozwalające na duże, poważne i skuteczne interwencje w celu ochrony przyrody. Np. wycinka, czy zabijanie zwierząt na polowaniu mogłaby być obrazą uczuć religijnych, miejsca kultu byłyby w lesie.
Świetne, ale podobno nie jest łatwo w Polsce zarejestrować się jako wyznanie religijne.
Na pewno spróbujemy to zrobić, jestem już w kontakcie z entuzjastycznym prawnikiem gotowym z nami współpracować. Nie odpuszczamy! 100 osób musi wypełnić deklarację przynależności do wspólnoty, co jest podstawą prawną do zarejestrowania. To mamy. Nie mamy aktów prawnych – statutu, doktryny. Pracujemy nad tym. Pierwsza ceremonia Mszak odbyła się w Ogrodzie Botanicznym w Noc Muzeów 2019. Ludzie mówili, że to było mocne i inkluzywne doświadczenie.
Inspirujecie się ceremoniami kościoła?
Staramy się nie inspirować. Pracujemy nad nowymi formami. Wiele praktyk Kościóła katolickiego uważamy za negatywne, a czasem kryminalne.Wolimy nie być kojarzone z nim w żaden sposób. Nasza inicjatywa nie służy też absolutnie parodiowaniu kościoła, co zarzuca się np. Kościołowi Latającego Potwora Spagetti. Wspólnota Międzygatunkowa jest narzędziem w zaangażowaniu na rzecz przyrody i grupą wsparcia w trudnych czasach.
Łatwo jest łączyć sztukę z aktywizmem?
Nie rozgraniczam tego tak bardzo. W sztuce jestem aktywistką, np. przebrałam się za lochę podczas rozdania Paszportów Polityki, żeby zwrócić uwagę na bezsensowny odstrzał dzików z powodu ASF. Moja sztuka służy temu, żeby uwrażliwiać ludzi na życie innych istot, żeby budować do nich szacunek. W przygotowaniu jest wystawa Magiczne zaangażowanie w Poznaniu. O ruchach angażujących się w obronę przyrody i o sztuce zaangażowanej. Zbierałyśmy dużo zdjęć od aktywistek/ów, np. z obrony Rospudy, z Obozu dla Puszczy. Pomyślałam, że może jednym sposobem, żeby zablokować dewastację przyrody jest okupowanie terenu? W Rospudzie się udało. Może trzeba zacząć tworzyć jakiś landart w zagrożonych miejscach?
Jesteś „ekoterrorystką”?
To hasło mnie śmieszy, ale powtarzane przez władze szkodzi aktywist(k)om ekologicznym. Z drugiej strony sytuacja z przyrodą jest na tyle poważna, że trzeba się uciekać do poważnych środków, może czasami też poza prawem.
Decydowałaś się na takie działania?
Brałam udział w blokadach w obronie Puszczy Białowieskiej, jeżdżę na monitoringi polowań. Zrobiłam film o płonącej ambonie myśliwskiej – to chyba moment, kiedy moja sztuka weszła w obszar nielegalny. Władza nie działa bezprzemocowo. Wobec nas, wobec świata. Jest wiele nadużyć. Dlaczego my mamy być grzeczne i pokojowe? Czasami działania bezprzemocowe nie wystarczają, zresztą nie ma jednoznacznej definicji przemocy. Dla mnie przemocą jest rabunkowa gospodarka wyniszczająca Ziemię, a Lasy Państwowe nazywają terroryzmem obronę ponadstuletnich drzewostanów.
Joanna Ruszczyk – dziennikarka, popularyzatorka sztuki. Współpracuje z tygodnikiem „Newsweek Polska”. Współautorka książki Lokomotywa/IDEOLO. Ukończyła filologię polską na Uniwersytecie Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie i Kuratorskie Studia Muzealnicze na Uniwersytecie Jagiellońskim.
Więcej