Dizajnerski wózek widłowy – 29 lat polskiego projektowania
Przyzwyczailiśmy się pod pojęciem „dizjan” rozumieć fajne, modne przedmioty, które kupuje się dla przyjemności od młodych projektantów na kiermaszach lub w galeriach. Wystawa, która trwa w krakowskim Muzeum Narodowym, pokazuje projektowanie w ujęciu historycznym, ale też w innej – właściwszej – perspektywie.
Trwającą do 19 sierpnia wystawę Z drugiej strony rzeczy. Polski dizajn po roku 1989 anonsuje zamknięty w szklanej gablocie… ciągnik Ursus C-3110. Ustawienie traktora na placu przed monumentalnym gmachem Muzeum Narodowego w Krakowie – to nie tylko prowokacja.
Ten gest ma być znakiem, że wystawa nie opowiada o kolorowych gadżetach, które ustawia się w kuchni, gdy mają przyjść goście, ale o przedmiotach wpływających na jakość życia każdego człowieka. A także o znojnej pracy projektantów i o tym, jak wyboistą drogę od systemu państwowych zamówień do gospodarki wolnorynkowej przeszli w ostatnich trzech dekadach.
Wnętrzarskie magazyny, portale modowe oraz masa miejskich wydarzeń w postaci targów i kiermaszów doprowadziły do tego, że słowo dizajn kojarzy nam się z kolorową („dizajnerską”) miseczką, oryginalnym plakatem albo niebanalnym napisem na koszulce (co bardziej ambitni odbiory pomyślą jeszcze o typografii, o meblach, zabawkach). A przecież dizajn – to także wózki widłowe, toalety w pociągach, wiaty przystankowe, sokowirówki, patyczki do czyszczenia uszu oraz masa innych elementów codzienności. I to pierwszy walor krakowskiej wystawy: pozwala ona uświadomić sobie, że dizajn nie obejmuje tylko przedmiotów dekoracyjnych, a projektanci mają realny, praktyczny i dosłowny wpływ na to, jak funkcjonujemy.
O ile na początku XX wieku praca projektantów była „sztuką” – użytkową, jednak cenioną jako twórczość artystyczna, po 1945 roku trafiła w świat przemysłu (a co za tym idzie – do domów Polaków). W kapitalistycznej rzeczywistości potrzebne było już angielskie słowo – pasujące do marzeń, ambicji, aspiracji, ale i wejścia na zglobalizowany rynek międzynarodowy.
„Krakowska wystawa pokazuje, że dizajn to część naszej codzienności i nie należy go traktować jako dzieła sztuki. Ma on przede wszystkim spełniać funkcje użytkowe, ale jednocześnie nie sposób sprowadzić go wyłącznie do roli praktycznego narzędzia” – zawiłość znaczenia dizjanu we wstępie do katalogu wystawy zauważa Andrzej Szczerski, zastępca dyrektora Muzeum Narodowego. Oto przykład. Wśród prezentowanych w Muzeum eksponatów znalazł się wózek widłowy. Produkowany w latach 2002–2007 przez Gliwickie Przedsiębiorstwo Urządzeń Transportowych ZREMB SA pojazd zaprojektował w 2002 roku Andrzej Sobaś. W towarzyszącej wystawie publikacji można poznać opowieść projektanta: „Założyłem, że podnośnik będzie bardziej przyjazny wizualnie – mniej kojarzony z maszyną, a bardziej z sympatycznym pojazdem, ale jednocześnie będzie wiązany z takimi cechami, jak niezawodność, moc, bezpieczeństwo. Chodziło również o formę odczytywaną jako logiczny układ konstrukcyjny, i o to, aby obsługa podnośnika wydawała się oczywista”. W tym projekcie jest wszystko: inżynieria i konstrukcja, wrażliwość na potrzeby (także emocjonalne!) zleceniodawcy i przyszłego użytkownika, ale jest też estetyka. Co ciekawe, tak doskonale łączą się w projekcie, którego większość ludzi nigdy nie zakwalifikowała do podzbioru „dizajn”. „W Polsce trochę się nadużywa słowa design jako synonimu czegoś lansiarskiego, ekstrawaganckiego, zaskakującego. Produkt designerski ma sprawiać przyjemność, ale najważniejsza jest jego funkcja. Dobrze zaprojektowany but to taki, który jest przede wszystkim wygodny, dobrze uszyty, nie został wykonany przez chińskie dzieci, przyniósł zarobek producentowi i da się go jeszcze potem zutylizować” – kilka lat temu tłumaczył w „Gazecie Wyborczej Trójmiasto” przedwcześnie zmarły projektant, Janusz Kaniewski. Czy obecność w szacownych murach krakowskiego Muzeum Narodowego wózka widłowego pomoże poszerzyć znaczenie słowa „dizajn”, lepiej zrozumieć jego sens?
Kuratorowana przez Czesławę Frejlich ekspozycja nie jest tylko zbiorem przykładów na to, że projektowanie dotyka wielu sfer życia. Wystawa miała przede wszystkim pokazać – za pomocą dorobku wybranych projektantów – przemiany polityczno-ekonomiczne, rynkowe, estetyczne, czyli to, jak wraz z systemem politycznym po 1989 roku zmieniła się nasza kultura materialna. O ambicjach twórców wystawy świadczy też imponująca publikacja, towarzysząca wydarzeniu.
Opasły, ponad pięćsetstronicowy tom nie jest zwykłym katalogiem, a zbiorem tekstów dotykających tematu od różnych stron – przez pryzmat przemian społecznych, tożsamościowych, rynkowych, warsztatowych. Wszystkie były istotne, bo dotknęły fundamentów funkcjonowania dizajnerów. Choć nadal sensem ich pracy jest tworzenie przedmiotów czy rozwiązań ulepszających życie, po 1989 roku zmienił się kompletnie sposób ich funkcjonowania – system zamówień, produkcji, sprzedaży, dostępności materiałów, pojawili się inni zleceniodawcy i inni użytkownicy. Zmienił się nawet język opowiadania o projektowaniu. Tak jak po 1945 roku „sztukę użytkową” zastąpiło „wzornictwo przemysłowe”, tak w rzeczywistości kapitalistycznej peerelowski termin wymieniliśmy na „design/dizajn”. Swoją drogą, analiza terminów, którymi określano projektowanie w różnych epokach politycznych, daje wiele do myślenia. O ile na początku XX wieku praca projektantów była „sztuką” – użytkową, jednak cenioną jako twórczość artystyczna, po 1945 roku trafiła w świat przemysłu (a co za tym idzie – do domów Polaków). W kapitalistycznej rzeczywistości potrzebne było już angielskie słowo – pasujące do marzeń, ambicji, aspiracji, ale i wejścia na zglobalizowany rynek międzynarodowy.
Dla rozwoju naszego dizajnu ogromne znacznie miał przełom wieków, kiedy to rynek zleceniodawców, producentów i klientów zaczął się normalizować i porządkować, Polacy stali się bogatsi, ukształtował się nasz gust, wyjazdy zagraniczne pozwoliły zobaczyć, że dobry dizajn nie jest dziełem z galerii, a przedmiotem codziennego użytku.
Pierwszym eksponatem (nie licząc traktora na placu) jest banknot 50-złotowy. Dzieło projektanta Andrzeja Heidricha z 1993 roku jest nie tylko przykładem grafiki użytkowej, ale i symbolem okresu przemian, o którym mówi wystawa. Bo pieniądze stały się determinantem wszystkich działań. Tak samo w latach 90., kiedy prywatna inicjatywa – czy to handel z metalowej „szczęki”, czy rodzinny zakład wytwórczy, działający w garażu – kształtowała gust, i później, po wejściu Polski do Unii Europejskiej. Lata 90. były wyjątkowo trudne dla rodzimych projektantów. „(…) niewiele firm decydowało się na inwestowanie we wzornictwo. Bogatsza warstwa społeczna wolała kupować sprawdzone wzory uznanych zagranicznych dizajnerów i marek” – pisze Czesława Frejlich. Powstawały liczne oddolne inicjatywy, dizajnerzy tworzyli grupy i spółdzielnie, banki wzorów, wspierali się w promowaniu swoich koncepcji w gronach inwestorów, prywatni przedsiębiorcy nie byli jednak skłonni wykładać pieniędzy na polskie projekty, a zakłady państwowe przechodziły właśnie przez bolesny proces prywatyzacji. W tym samym czasie sześć państwowych uczelni co roku wypuszczało na rynek kolejne grupy absolwentów wydziałów wzornictwa – młodzi projektanci nie mieli wiele szans na zalezienie pracy w zawodzie. „Dla wielu absolwentów naturalną drogą była realizacja obiektów galeryjnych, jak meble, ceramika, szkło czy tkaniny, o dominujących wartościach wizualnych, a czasami całkowicie pozbawionych funkcji użytkowych. Zazwyczaj proste technologicznie, powstawały w prywatnych pracowniach, a jeśli w hutach, jak szkło i ceramika, to produkowane w krótkich seriach” – pisze w towarzyszącej wystawie książce Czesława Frejlich. Wydaje się, że dzisiejsza moda na dizajnerskie przedmioty z galerii czy kiermaszu jest spadkiem po tamtych czasach. Bo tak naprawdę sytuacja projektantów dużo się nie zmieniła i nadal muszą oni „brać sprawy we własne ręce”… W zglobalizowanym świecie szans jest więcej, znacznie wzrosła jednak także konkurencja.
Na wystawie można znaleźć przedmioty, które mimo „trudnych czasów” transformacji trafiły do masowej produkcji. Bo lata 90. stały się dla niektórych przedsiębiorstw początkiem rozwoju, szczególnie w branży meblarskiej kilku firmom, zaczynającym w przysłowiowym garażu, udało się nie tylko utrzymać, ale zdobyć wysoką pozycję na rynku. Dziś Polska jest drugim co do wielkości eksporterem mebli na świecie, od 2004 roku sprzedajemy więcej mebli niż Niemcy i Włosi. Wciąż cenione jest także polskie szkło i ceramika. Dla rozwoju naszego dizajnu ogromne znacznie miał przełom wieków, kiedy to rynek zleceniodawców, producentów i klientów zaczął się normalizować i porządkować, Polacy stali się bogatsi, ukształtował się nasz gust, wyjazdy zagraniczne pozwoliły zobaczyć, że dobry dizajn nie jest dziełem z galerii, a przedmiotem codziennego użytku itd. „W 2007 roku działało około 300 projektantów wzornictwa i około 10 firm zatrudniających od kilku do kilkunastu projektantów” – wylicza Czesława Frejlich. To niewiele jak na prawie 40-milionowy kraj, ale dużo jak na miejsce, które dopiero zaczyna się stabilizować po ekonomicznej, politycznej i kulturowej rewolucji.
Nie było pewnie łatwo za pomocą nieco ponad 160 przedmiotów (tyle liczy ekspozycja) opowiedzieć o politycznych, ekonomicznych i społecznych kontekstach ostatnich 30 lat rozwoju wzornictwa, nie można jednak nie docenić chęci potraktowania dizajnu poważnie, wpisania go w szerszy kontekst i pokazania w instytucji, w której obecność nobilituje, a zarazem pozwala trafić do szerokiego grona odbiorców.
Oglądając wystawę wyraźnie widać, że rynek dizajnu w Polsce podzielony jest na dwie części: jedną stanowią projekty tworzone dla przemysłu, wdrażane do masowej produkcji, użytkowane przez tysiące ludzi (np. sprzęty AGD, wiaty przystankowe, pociągi, sofy i krzesła). Druga – to kraina indywidualnych projektów, które choć często stanowią odpowiedź na naprawdę ważne problemy, pozostają przedsięwzięciami unikatowymi. „Przedmioty użytkowe oceniamy zazwyczaj na podstawie ich wyglądu. Stwierdzamy, że to ma piękną formę, tamto wydaje się przydatne albo wygodne. To pierwsza, widoczna i oczywista strona rzeczy. Wybierając projekty na wystawę w MNK, kuratorka, Czesława Frejlich, kierowała się także ich drugą, mniej czytelną, a niekiedy niewidoczną stroną: okolicznościami powstania, celem, który założył sobie autor, jego inspiracjami, trafnością doboru materiału czy technologii, reakcją rynku itp.” – brzmi opis wystawy. Jej kuratorka, która w latach 80. i 90. sama projektowała wdrażane do produkcji przedmioty (m.in. czujniki temperatury i wilgotności, gogle, lampy do pracy przy komputerze, urządzenia laboratoryjne dla potrzeb zootechniki, dyktafon), jednocześnie będąc nauczycielką, promotorką i badaczką dizajnu, doskonale rozumie zawiłości rynku projektowego.
. I to one są najważniejszymi bohaterami krakowskiej wystawy, na której prezentowane przedmioty uzupełniają filmy z opowieściami projektantów, ich wspomnieniami, doświadczeniami, refleksjami.
Wystawa w krakowskim Muzeum Narodowym nie jest ekspozycją ekspercką. Jej wielkim walorem jest chęć uświadomienia, że dizajn znajduje się bliżej przemysłu niż sztuki. W projekcie Marcina Klaga, dotyczącym ludzi związanych z dizajnem Czesława Frejlich mówiła: „Jestem osobą pragmatyczną i dla mnie wzornictwo jest profesją, która powinna odpowiadać na potrzeby ludzi, nie na zachcianki, bo te nakręcają konsumpcjonizm, który z punktu widzenia społecznego jest niekorzystny”. Pogląd ów jest bardzo czytelny na wystawie, na której nie znajdzie się tak dziś modnego sentymentalnego wspomnienia o szalonych latach 90., raczej nie ujrzy też dizajnerskich gadżetów z pism wnętrzarskich. Nie było pewnie łatwo za pomocą nieco ponad 160 przedmiotów (tyle liczy ekspozycja) opowiedzieć o politycznych, ekonomicznych i społecznych kontekstach ostatnich 30 lat rozwoju wzornictwa, nie można jednak nie docenić chęci potraktowania dizajnu poważnie, wpisania go w szerszy kontekst i pokazania w instytucji, w której obecność nobilituje, a zarazem pozwala trafić do szerokiego grona odbiorców. Chciałoby się, żeby ekspozycję Z drugiej strony rzeczy. Polski dizajn po roku 1989 zobaczyli przede wszystkim przedsiębiorcy, producenci, inwestorzy, bez których praca dizajnerów traci sens. Mimo że uczelni kształcących projektantów od lat 90. przybyło, wsparcie dla startujących w tym zawodzie jest niewielkie. Jedną z nielicznych zaangażowanych w to placówek jest Instytut Wzornictwa Przemysłowego, od lat animujący kontakty pomiędzy projektantami a producentami. Krakowska wystawa jest potwierdzeniem, że owa współpraca jest potrzebna i korzystna, a bez niej polski dizajn nie wydostanie się z niszy przedmiotów tyleż dekoracyjnych, co zbędnych.
Anna Cymer – historyczka architektury, absolwentka historii sztuki na Uniwersytecie Warszawskim, zajmuje się popularyzacją wiedzy na temat architektury. Pisuje zarówno do mediów popularnych, jak branżowych, związana z portalem Culture.pl. Laureatka Nagrody Dziennikarskiej Izby Architektów RP. Autorka książki Architektura w Polsce 1945–1989.
WięcejPrzypisy
Stopka
- Wystawa
- Z drugiej strony rzeczy. Polski dizajn po roku 1989
- Miejsce
- Muzeum Narodowe w Krakowie
- Czas trwania
- 6.04–19.08.2018
- Osoba kuratorska
- Czesława Frejlich
- Strona internetowa
- mnk.pl