Dać sygnał do buntu. Rozmowa z Katarzyną Górną
Joanna Ruszczyk: Kto, jak nie ty, mógł dostać stypendium im. Ludwiki Góreckiej za „niewidzialną pracę”. Jak się stało, że tak intensywnie zaangażowałaś się w Obywatelskie Forum Sztuki Współczesnej?
Katrzyna Górna: Kiedy w 2011 roku część osób z wybranego na początku „zarządu” Forum przeszła do ruchu Obywatele Kultury, zgłosiliśmy się z Karolem Sienkiewiczem jako kandydaci do „władz”. Można powiedzieć, że „przejęliśmy władzę”, której nikt nie chciał. Mieliśmy plan, żeby Forum działało przede wszystkim na rzecz artystów/artystek i poprawy ich sytuacji. Objechaliśmy pół Polski, żeby mówić o tym, że to nie my – twórcy i twórczynie bez etatu – jesteśmy chujowi, tylko system. Rozmawialiśmy, czym jest środowisko artystów/artystek i jakie są nasze problemy, trochę ucząc się od siebie nawzajem. Potem zaczęliśmy działać.
Zaczęliście od strajku. Przyznam, że pomyślałam wtedy: kogo poza środowiskiem obejdzie, że muzea są zamknięte przez jeden dzień…
Wszystkie muzea w całej Polsce! To było wielkie wydarzenie. Media to podchwyciły. Ważne jest, że przebiliśmy się do tzw. mainstreamu. Już dzień po strajku zostaliśmy zaproszeni na obiad z ministrem Zdrojewskim, co nas zresztą ubawiło. Dzięki strajkowi zaczęto mówić o sytuacji twórców/ twórczyń: że nie zostali wciągnięci w system zabezpieczeń społecznych, nie mają ZUS-u, nie odkładają składek emerytalnych itd. Same artystki i artyści się zorientowali, że nie mają ubezpieczeń. I muszą kombinować. A to być rolnikami, a to zatrudniać się na fikcyjne 1/8 etatu. Część pozakładała firmy, ale szybko je porozwiązywała, bo firmy zakładają comiesięczny dochód, który pozwoli płacić ZUS, podatki, księgową, a my w zasadzie nigdy nie wiemy, ile zarobimy. Większość twórców żyje z dnia na dzień albo z jednorazowych wpływów, np. za sprzedaną pracę. Co wiadomo, że nie zdarza się co miesiąc.
Jakie OFSW ma sukcesy?
Obudziliśmy świadomość w artystach, że twórczość artystyczna to praca, w dodatku pożytku publicznego. Powinniśmy być objęci systemem zabezpieczeń socjalnych i nie obawiać się pójścia do lekarza, czy – nie daj boże – szpitala. Tu chciałabym przypomnieć tekst Kaszel artysty Mikołaja Iwańskiego, który stał się ważnym członkiem Forum. Konsekwencją rozbudzenia tej świadomości była walka o wynagrodzenia za udział w wystawach, którą Forum podjęło w 2013 roku.
Za wystawę w państwowej instytucji, np. w Zachęcie, nie było honorarium?
Nie było honorariów albo były wliczane w koszty realizacji, czy dojazdów i noclegów. Zaczęło się od wystawy British British Polish Polish. Sztuka krańców Europy, długie lata 90-te w Zamku Ujazdowskim. Budżet wystawy miał ponad milion złotych, a twórcy nie dostali za udział ani złotówki, co do tego czasu właściwie nie budziło zdziwienia. Napisaliśmy list do ówczesnego dyrektora, Fabio Cavallucciego, że chcemy dostać wynagrodzenie. Odmówił tłumacząc, że wystawa w ważnej instytucji to budowanie kapitału symbolicznego, który procentuje w przyszłości widzialnością i przekłada się na większą sprzedaż prac. Nota bene nie jest to prawdą. Sam miał całkiem wysoką pensję, a przecież bycie dyrektorem instytucji to też budowanie symbolicznego kapitału. Nasze wielomiesięczne działania, w których szczególnie aktywny był Artur Żmijewski, doprowadziły do podpisywania „porozumień” z instytucjami. Oczywiście niewypłacenie wynagrodzenia nie skutkuje teraz prawną konsekwencją, bo to jest umowa społeczna, ale czas pokazał, że skuteczna. Kolejnym krokiem była zmiana zapisów w przyznawaniu grantów ministerialnych. Potwornie dużo czasu nam to zajęło. Chodziliśmy, pukaliśmy, marudziliśmy, pisaliśmy propozycje, jak ta zmiana powinna wyglądać.
Jak?
We wnioskach grantowych wszystkie wynagrodzenia były wpisane w jedną rubrykę, a my zażądaliśmy, żeby osobno były wpisywane wynagrodzenia twórców zapraszanych do współpracy z instytucją. I udało się. Co więcej: niewpisanie wynagrodzeń dla artystek/artystów w rubrykę skutkuje odrzuceniem wniosku.
Konkret. A minimalna kwota honorarium została ustalona?
Minimalne honorarium – w zależności od instytucji – wynosi od 800 do 1000 złotych za wystawę zbiorową, a za indywidualną 3000 – 3500 złotych. Pamiętaj, że to ustalenia z 2013 roku. Nic od tego czasu się nie zmieniło.
To i tak spory sukces.
Nasze koleżanki i koledzy, jak im ktoś teraz nie zapłaci, są oburzeni. Sukces i to na skalę europejską. Dzięki temu mogliśmy się lepiej skonsolidować, bo środowisko odkryło, że ma wspólną sprawę do ogarnięcia, która dotyczyła wszystkich twórców i twórczyń – znanych, nieznanych… Jeżeli pracujesz, bierzesz udział w wydarzeniu artystycznym, to należy ci się wynagrodzenie.
Skutkiem waszych działań jest ustawa o statusie artysty zawodowego. Prace nad nią wciąż trwają?
Ustawa jest już napisana. Mamy do niej zastrzeżenia. Uważamy, że powinny być w niej zawarte trochę inne rozwiązania. Ma też wady formalne. Ale, ponieważ nie wierzymy, a przynajmniej część z Forumowców nie wierzy, że ustawa wejdzie w życie, nie angażujemy się na razie w próżne spory. Szkoda czasu.
Podczas pracy nad projektem ustawy pojawiły się nieporozumienia, byliście zaniepokojeni. Kto według ustawy jest artystą? Co, czy kto o tym decyduje?
Już na wstępie rozmowy na ten temat usłyszeliśmy pytanie: jak ktoś będzie dyrygował falami, czy skręcał sznurki, to też jest artystą?
OFSW dąży do stworzenia systemu dla osób pracujących w zawodzie twórca/twórczyni, a nie do zapomogi dla biednych artystów. Rozumiemy, że jest sporo twórców potwornie biednych i oczywiście należy im się wsparcie, ale nie na tym polega system zabezpieczeń społecznych.
O cholera. Aż tak konserwatywnie i ignorancko?
Największym problemem tej ustawy jest system oceny – komisje mają weryfikować twórców/twórczynie. To przestrzeń do nadużyć, na przykład cenzury. Uważamy, że to niebezpieczne. Weryfikację wolelibyśmy znacznie uprościć, tak jest w innych krajach. Jeżeli masz wystawy, prezentujesz swoją twórczość publicznie, zarabiasz z tego tytułu pieniądze – jesteś artystką/artystą. Nawet, jak malujesz portrety kotów, czy własne autoportrety w stylu Malczewskiego. I choćby się to komuś, nie wiem jak nie podobało. W naszym przekonaniu ktoś, kto maluje genialne obrazy, ale do szuflady, a pracuje i zarabia jako prawnik, nie powinien korzystać z tego systemu.
Na początku pandemii zaczęto liczyć twórców, którzy się zgłaszali po pomoc socjalną i doliczono się 300 tysięcy osób. Jakie komisje będą weryfikować 300 tysięcy osób co rok, czy choćby co trzy? Raczej nierealne albo bardzo kosztowne. To są błędy, które można by poprawić, ale generalnie ta ustawa jest bardzo potrzebna. Choć nie uczestniczyliśmy do końca w pracach, bo po naszych sprzeciwach przestaliśmy dostawać informacje mejlowe o spotkaniach. Z dnia na dzień zostaliśmy odcięci. Ale dużo z naszych propozycji znalazło się w projekcie ustawy, choćby sama idea, żeby sfinansować system dedykowany twórcom z ustawy reprograficznej.
Związek Polskich Artystów Plastyków uczestniczył w pracach do końca?
Oczywiście! Pan Janowski wydaje się ulubieńcem obecnego ministra. Wielokrotnie z nim rozmawiałam i w moim przekonaniu on nie wie, o czym jest ta ustawa i na czym polega dobro twórców i twórczyń. My mówimy o stworzeniu systemu dla osób pracujących w zawodzie twórca/twórczyni, a nie o zapomodze dla biednych artystów. Rozumiemy, że jest sporo twórców potwornie biednych i oczywiście należy im się wsparcie, ale nie na tym polega system zabezpieczeń społecznych.
Pan Janowski został dyrektorem Zachęty. Jak się czujesz jako artystka w Polsce dzisiaj?
Czuję się tak samo źle jako artystka i jako człowiek w tym kraju. Aktualna władza doprowadza do drastycznych sytuacji, śmierci ludzi. Neguje podstawowe prawa człowieka, szczególnie kobiet i osób LGBT+. Likwiduje niezależność sądów, uderza w wolne media. Nie umie sobie poradzić z trzema tysiącami uchodźców, w tym dziećmi – to jest żenująca sytuacja dla obywateli, jest mi wstyd za ten kraj. Ale jako artystkę, tak samo ignorowała mnie poprzednia władza. Artystki/artyści są pozostawieni sami sobie. Jak można się tu czuć dobrze? Dodatkowym problemem obecnie jest to, że PiS nie ma w swoim obozie ludzi kompetentnych do zarządzania instytucjami, więc jest potwornym szkodnikiem dla kultury. Mieliśmy przykład z dyrektorem Muzeum Narodowego w Warszawie, kompletna porażka. Teraz mamy nowego dyrektora Zachęty, który nie lubi sztuki współczesnej! To człowiek, którego „wrażliwość” zatrzymała się na malarstwie XIX – wiecznym, które uważa za jedyne słuszne i wartościowe. Jest całkowicie nieświadomy, co dzieje się w sztuce na świecie. Jednocześnie cechuje go megalomaństwo i na dokładkę jest w związku z Ordo Iuris. Minister Gliński zignorował wszystkie apele, z prawa i z lewa, bo nawet ZPAP-y były przeciwne tej nominacji. Ujawniony, chyba niechcący, program Janowskiego pokazuje, jak jest nieprzygotowany do prowadzenia Zachęty. Ma czteroletnią kadencję a zaproponował pięć triennale. Czy on sobie zdaje sprawę, jak wygląda organizacja takiej imprezy?! To nierealne. Za kadencji Janowskiego nie będę mieć prawdopodobnie nic wspólnego z Zachętą, nawet tam nie będę wchodzić. Nie interesują mnie wystawy typu Czernie duszy. To wydaje się śmieszne, ale na dobrą sprawę sytuacja Zachęty jest tragiczna.
Czernie? Chodzi o kolor?
Czy chodzi o czerwie – takie robactwo? Ciernie – kolce? Czy naprawdę chodzi o odcienie czerni… w duszy? Tego jeszcze nikt nie wie, oprócz samego autora programu.
Krytykuję system kapitalistyczny. Dla mnie walka klas nie jest już walką o lepsze wynagrodzenie, czy lepsze warunki pracy. W tej chwili stawką w walce klas jest przetrwanie ludzkości jako gatunku. Oczywiście związane jest to z katastrofą klimatyczną, którą szykują nam wielkie korporacje.
Co dalej z Forum? Jakie kolejne cele?
Przed ostatnim walnym zebraniem byłam u prawniczki, żeby uporządkować sprawy i okazało się, że od 2018 roku nie istniejemy, wypisano nas z Krajowego Rejestru Sądowego. To kwestia czysto formalna – były zmiany w prawie, które wymagały zgłoszenia się i aktualizacji, a my tego nie zrobiliśmy. Byliśmy nieco zaskoczeni, ale dało nam to też impuls do nowego rozdania. Trwają prace nad powołaniem nowej organizacji. Marzy nam się organizacja horyzontalna, otwarta i dająca poczucie sprawczości wszystkim zaangażowanym, z grupami roboczymi pracującymi nad konkretnymi problemami. Organizacja zdolna zarówno do spontanicznych akcji, jak i długotrwałej, nudnej pracy nad aspektami prawnymi. Ale jednocześnie trzeba wybrać zarząd, komisję rewizyjną, napisać statut, żeby działać zgodnie z prawem. Z premedytacją odsunęłam się, „oddałam władzę”, żeby dać innym przestrzeń do tworzenia organizacji, z którą będą się czuli związani. Zgłosiło się około 30 osób do pracy nad statutem.
Czy twoje zaangażowanie w forum jest związane z osobistym doświadczeniem? Przez lata prowadziłaś firmę cateringową, żeby mieć z czego żyć.
Rynek sztuki nie był wtedy – w końcówce lat 90. i na początku lat 2000 – specjalnie rozwinięty i trudno było utrzymać się ze sztuki. Musiałam inaczej zarabiać pieniądze. Po kilku próbach zajmowania się fotografią reklamową, a szczególnie po pierwszym dużym zleceniu sfotografowania setki jogurtów, po którym dostałam wysypki nie tylko na ciele, ale i na duszy, założyłam firmę zajmującą się organizacją tzw. special events. Niestety szybko zaczęło mi to zajmować 100% czasu. Miałam swoje małe biznesowe sukcesy, ale żałuję, że tyle czasu na to poświęciłam. Bardzo żałuję, czasu jednak nie cofnę. W pewnym momencie wewnętrznie mnie to przerosło, nie byłam w stanie już rozmawiać z klientami, pisać kolejnych ofert. Cała ta praca straszliwie mi obrzydła. Gwoździem do trumny była przygoda z szefową wielkiej organizacji charytatywnej i kłótnia o to, że dywan na wejściu dla gości nie jest wystarczająco czerwony i puchaty. Była to impreza związana ze zbiórką dla chorych dzieci. Zebrano około trzysta tysięcy złotych, a na imprezę wydano około milion trzysta tysięcy. Firmy wydają milionowe budżety na jedną noc, podczas gdy warunki pracy stale się pogarszają. Po dziesięciu latach biznesowej kariery i uczestniczenia w tej szalonej branży eventowej, wpadłam w tarapaty, moja firma się rozpadła. Z powodu niemocy, a być może też tęsknoty za tworzeniem.
W 2019 roku otworzyłaś dużą wystawę w CSW Kronika Piknik na skraju drogi. Można powiedzieć, że to twój wielki powrót do sztuki? Jak się czułaś?
Powrót do sztuki zawdzięczam Stachowi Rukszy i niewielkiej wystawie Archeologia Utopii też w CSW Kronika. Piknik to moja druga tak duża wystawa w życiu. Emocje, które towarzyszą tworzeniu, to z jednej strony wielka radość a z drugiej wątpliwości i lęk, jak to zostanie odebrane, czy to w ogóle ma sens? Po 10 latach funkcjonowania właściwie poza obiegiem artystycznym mogłam zacząć jakby od nowa swoją drogę i rozwój.
Podjęłaś nowe tematy, ale zostałaś przy sztuce krytycznej.
Czy ten termin przypadkiem nie jest już terminem historycznym? Odnosi się do lat 90. i konkretnej grupy artystów, moim zdaniem jest to zamknięty rozdział. Teraz są już inne media i technologie, inny sposób myślenia, inna rzeczywistość. Zostawiam to historykom. Ale tak, jest to sztuka krytyczna w sensie dosłownym.
O to mi chodzi. Robisz prace, które mówią o kryzysie, w którym jesteśmy. Pokazujesz absurdy systemu.
Krytykuję system kapitalistyczny. Dla mnie walka klas nie jest już walką o lepsze wynagrodzenie, czy lepsze warunki pracy. W tej chwili stawką w walce klas jest przetrwanie ludzkości jako gatunku. Oczywiście związane jest to z katastrofą klimatyczną, którą szykują nam wielkie korporacje.
Są zarzuty, że temat katastrofy klimatycznej zrobił się modny i teraz wszyscy robią o nim prace.
No dobra, robię prace o zmianie klimatu, ale bardziej mnie interesuje zmiana społeczna, systemowa. To mój sprzeciw wobec systemowi, który opiera się przede wszystkim na niesprawiedliwości społecznej i wyzysku. Zmiana klimatu interesuje mnie najbardziej z poziomu dramatu najbiedniejszych, którzy nie mają wpływu. Szukam odpowiedzi na pytanie, jak do tego doszło, że mamy koszmarnie niesprawiedliwy system, w którym kilku bogatych spełnia swoje absurdalne kaprysy kosztem pracy i zdrowia milionów ludzi oraz eksploatacji planety? Ci ludzie nie czują się odpowiedzialni za świat, który ich korporacje dewastują pod względem ekologicznym i społecznym. Ostatnio w USA przeszło 30 tornad, kilka miast zniknęło z powierzchni ziemi, po tornadach przyszły gigantyczne ulewy, ogień, a na koniec spadł śnieg, co się nigdy nie zdarzało. Ludzie cierpią. Są miejsca, w których nie można przeżyć ze względu na wysokie temperatury. Takich miejsc będzie więcej. Ludzie będą masowo migrować. Jedyne, co umiemy i robimy, my – uprzywilejowani, to budowanie wokół siebie murów, coraz większych obwarowań. Pandemia jeszcze bardziej zaostrzyła podziały społeczne.
W instalacji Zagłada ludzkości podglądasz najbogatszych i zderzasz obecną sytuację z prehistorią. Nawiązujesz do rzeźby Neandertalczyków sprzed 170 tysięcy lat, którą odtworzyłaś z użyciem… plastiku.
To najgorszy rodzaj plastiku, jaki udało mi się znaleźć. Przetrwa pewnie tysiące lat. Niedegradowalny. Plastik to oczywiście skrót i uproszczenie, symbol egzystencji ludzi. Zaprzeczenie życia. Konstrukcja z plastiku jest rekonstrukcją pierwszej, znanej archeologom, przestrzennej konstrukcji zrobionej ludzkimi rękami. Świadczy o zdolności porozumiewania się i współpracy. Ktoś miał plan, ktoś budował, ktoś trzymał pochodnię, ktoś przynosił te pałki. Prawie 200 tysięcy lat później ta cywilizacja, z której jesteśmy tacy dumni, doprowadzi nas do zagłady. A setki tysięcy lat po naszym odejściu nadal będą na ziemi góry plastikowych śmieci. Ekrany wiszące nad tą plastikową ‚architekturą” wyglądają jak stary, zacinający się hologram – pozostałość po ludzkiej technologii. Widać na nich bogaczy ustalających, jak przetrwają katastrofę klimatyczną. To praca o początku i końcu ludzkości. Nienasycenie, nieumiarkowanie, egoizm, wyzysk i dewastacja planety – interesuje mnie, skąd się to bierze i dlaczego to robimy.
Natura człowieka? Homo sapiens wybił neandertalczyka, wcześniej uprawiając z nim seks. Pierwsza fala kolonizacji lądów przez homo sapiens to katastrofa ekologiczna. Większość gatunków wyginęła na obu Amerykach, w Australii, Nowej Zelandii.
Znam te teorie i wiele tłumaczą. Ale z drugiej strony przez setki tysięcy lat żyliśmy jako społeczności nomadów i umieliśmy współżyć z naturą, żyliśmy w sprytnej harmonii. Te prehistoryczne społeczności, jak donoszą antropolodzy, nie znały wyzysku i patriarchatu, cieszyły się dobrym zdrowiem (zróżnicowana żywność bez chemii), były w miarę egalitarne. Idea posiadania miała zupełnie inny wymiar. Wszystkie dzieła sztuki prehistorycznej, które znamy, są malutkie, ponieważ ówcześni ludzie mogli mieć tyle, ile uniosą. Nie czerpali satysfakcji z posiadania wielu (zbędnych) rzeczy. Głód znamy dopiero od czasu, kiedy w jednym miejscu zaczęły mieszkać duże skupiska ludności. Nie jestem naukowczynią, ale fascynujące jest szukanie przyczyn naszego obecnego marazmu. To niebywałe, że jako ludzkość nie jesteśmy zdolni podjąć żadnych działań, np. strajku generalnego. Żeby chociaż dać sygnał, że jesteśmy zdolni do buntu. Odmowa pracy, jak 50 lat temu głosił Guy Debord, jest w obecnych czasach kwestią przetrwania naszego gatunku.
Joanna Ruszczyk – dziennikarka, popularyzatorka sztuki. Współpracuje z tygodnikiem „Newsweek Polska”. Współautorka książki Lokomotywa/IDEOLO. Ukończyła filologię polską na Uniwersytecie Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie i Kuratorskie Studia Muzealnicze na Uniwersytecie Jagiellońskim.
Więcej