Czy zdjęcie może leczyć? Fotofestiwal 2024
Czy fotografia może przyczynić się zarówno do indywidualnego, jak i grupowego ozdrowienia? Tematem tegorocznej edycji łódzkiego Fotofestiwalu jest uwalnianie od traumy, społecznych, politycznych i rodzinnych struktur, psychicznych uwarunkowań, systemowej inwigilacji, norm kulturowych, ale i także własnych estetycznych przyzwyczajeń i wzorców. Czy mamy prawo wymagać takiej sprawczości od dwuwymiarowych, milczących obrazów?
Jedno wiem na pewno – wartki rytm festiwalu to nie czas na uwalniające rytuały. Bieganie od jednej wystawy do drugiej nie sprzyja przeżyciu katharsis, czas na to przyjdzie później. Teraz trzeba to wszystko przejść – dosłownie i w przenośni, bo tematy poruszane na wystawach są trudne, cierpkie i wymagające. Wojna, kolonializm, samobójstwo, choroba alkoholowa, śmierć, żałoba, przemoc.
Jednym z ważnych wątków pojawiających się na łódzkim festiwalu jest archiwum jako narzędzie, które porządkuje rzeczywistość. Narzędzie często brutalne, budujące sztywne ramy, w których musimy się poruszać grupowo, aranżujące pakiety wiedzy dla całych regionów, krajów, kontynentów, czy nawet całego świata.
Sama od wielu lat zastanawiam się, na ile sztuka może mieć realny wpływ na człowieka. Nie mówię o przyjemności estetycznej, a o głębokiej przemianie, jaką może potencjalnie zainicjować. Taką ambicję ma Judy Weiser, założycielka PhotoTherapy Centre w Vancouver, jedna z pionierek terapeutycznego użycia fotografii. Amerykańska psycholożka od ponad 25 lat stosuje technikę fototerapii, skupiając się głównie na pomocy osobom marginalizowanym społecznie i kulturowo. W ramach sesji fototerapeutycznej każde zdjęcie traktowane jest jako „rodzaj autoportretu” pacjenta, służąc za „namacalną, symboliczną autodefinicję i obiekt przejściowy (transitional object)”, który daje wgląd w psychikę, co jest niemożliwe do osiągnięcia za pomocą języka.
Weiser wykorzystuje zdjęcia jako obiekt kontemplacji, zachęcając do ich słuchania, rozmawiania z nimi, rekonstruowania, kolekcjonowania, przetwarzania w pamięci i wyobraźni, łączenia z innymi obrazami, czy też tworzenia nowych. Według koncepcji fototerapii „prawdziwe znaczenie zdjęcia tkwi mniej w jego wizualnej formie, a znacznie bardziej w reakcjach, jakie wzbudza w umysłach (i sercach) tych, którzy je oglądają”. Idąc tym tropem, zastanawiałam się, które z wystaw przebiły się przez festiwalową kakofonię i we mnie zostały. Czy fakt, że niektóre bardziej zapamiętałam, nadaje im moc sprawczą? Czy przechowując je w pamięci, wyświetlając w głowie niczym slajdowisko, jestem w stanie przełożyć je na działanie? Temat uwalniania stał się dla mnie bodźcem do refleksji nie tyle o samym festiwalu, co przede wszystkim o granicach medium jakim jest fotografia.
Struktura władzy i wiedzy
Jednym z ważnych wątków pojawiających się na łódzkim festiwalu jest archiwum jako narzędzie, które porządkuje rzeczywistość. Narzędzie często brutalne, budujące sztywne ramy, w których musimy się poruszać grupowo, aranżujące pakiety wiedzy dla całych regionów, krajów, kontynentów, czy nawet całego świata. Wybrane projekty podważają jego pierwotną formę, w miejsce zamkniętej struktury proponując otwarty na interpretację podzbiór. Jakie nowe jakości wytwarzają Łukasz Rusznica, Weronika Gęsicka, Bartłomiej Talaga i Igor Omulecki?
Systemowi władzy przygląda się poprzez fotografię Łukasz Rusznica. Jego wystawa Gdy spojrzysz mi w oczy dwa razy, rozchylę usta lub zacisnę pięści tylko na pierwszy rzut oka prezentuje typową, czarno-białą fotografię dokumentalną. To selekcja materiałów z Archiwum Instytutu Pamięci Narodowej, gdzie przechowywanych jest blisko 40 milionów zdjęć. Wykonane zostały przez tajne służby w okresie PRL-u. Każdy obraz jest tu potencjalnie dowodem w sprawie. Wszystko może zostać wykorzystane przeciwko nam. Wszystko i wszyscy są podejrzani.
Kobieta czekająca na egzekucję, młoda uśmiechnięta para, mężczyzna złapany światłem lampy błyskowej w kuchni – kim są? Jak potoczyły się ich losy? Dwie młode dziewczyny pod kocem – śpią, a może już nie żyją? Zgromadzone na wystawie zdjęcia są jak w połowie wypowiedziane zdania, które nie doczekają się tutaj pointy.
Integralnym elementem wystawy jest książka How to look natural in photos autorstwa Beaty Barteckiej i Łukasza Rusznicy. W przepastnej księdze z pozoru losowo dobrane kadry tworzą niepokojącą historię. Kartkując publikację napotykamy na powtarzające się studyjne portrety mężczyzny, które na chwilę pozwalają nam złapać rytm. Wyznacza go upływający czas widoczny na twarzy fotografowanego. Ale rytm łapiemy tylko pozornie – ten bohater nie stanie się protagonistą, nie opowie nam nic więcej – to tylko złudna obietnica linearnej narracji. Jest tylko przepływ obrazów, które atakują swoją nieprzystawalnością. Tak jak w serii przylegających do siebie monochromatycznych krajobrazów, które rozrywa kolorowe zdjęcie wnętrza mieszkania, przypominającego liminalne przestrzenie backrooms. W tym przypadku zdjęcia wykorzystywane przez tajne służby otwierają się na czysto fotograficzną percepcję, stając się tylko (i aż) intrygującymi kadrami. Rusznica uwalnia same fotografie od pierwotnego kontekstu, każąc nam się przejrzeć we własnym skopicznym popędzie, gdzie oko porzuca normy moralne na rzecz przyjemności estetycznej.
Podobnie jak w poważnie wyglądających księgach wydawcy umieszczali nieprawdziwe hasła, tak Gęsicka umieszcza swoje zmanipulowane zdjęcia w nobliwych, drewnianych ramach. Jak możemy im nie wierzyć?
Strukturę wiedzy rozpracowuje z kolei Weronika Gęsicka w projekcie Encyklopedia. Za pomocą programów graficznych, fotografii z banku zdjęć i programów AI, artystka stworzyła surrealistyczne ilustracje nieistniejących zjawisk, chorób, pojęć, gatunków i postaci, o których pisano się w encyklopediach. W ten sposób pojawiają się wizerunki m.in. motyla papilio ecclipsis, Argusta Emfaziego III, Bessy Vugo i ocular citrosis, czyli infekcji oka wynikającej z podrażnienia kwasami. Świadomie umieszczane w encyklopediach, słownikach czy leksykonach „pomyłki” pełniły rolę ochrony przed plagiatem czy naruszeniem praw autorskich.
Podobnie jak w poważnie wyglądających księgach wydawcy umieszczali nieprawdziwe hasła, tak Gęsicka umieszcza swoje zmanipulowane zdjęcia w nobliwych, drewnianych ramach. Jak możemy im nie wierzyć? W muzealnych gablotach przyglądamy się oryginalnym publikacjom, w których autorka zaznaczyła fałszywe hasła – choć niektóre z nich brzmią jak magiczne zaklęcia, inne wydają się być całkiem prawdopodobne.
To mógłby być kolejny projekt o zwodniczości fotografii, a takich było już wiele. Mógłby, gdyby nie przedmiot badań Gęsickiej. Żyjąc w epoce Internetu i wojny dezinformacyjnej jesteśmy wyczuleni na coraz subtelniejsze manipulacje. Nikt nie musi nas przekonywać o istnieniu sfabrykowanych fotografii. Co innego, gdy źródłem zafałszowań okazuje się szanowane od setek lat kompendium wiedzy. Jak widać era post-prawdy zaczęła się znacznie wcześniej, niż moglibyśmy przypuszczać.
Śmiałą wizję archiwum na granicy tego, co publiczne i prywatne, proponują Omulecki i Talaga, zapraszając do Działań Fotozoficznych. W oddalonym od festiwalowego gwaru Pałacu Biedermanna dokonali twórczej reinterpretacji Archiwum Fotozoficznego Andrzeja Różyckiego. Według artystów zmarły przed trzema latami fotograf i teoretyk sztuki jest pełnoprawnym uczestnikiem wystawy, na równi z żyjącymi. Dorobek (i duch) Różyckiego staje się punktem wyjścia dla dzieł twórców współczesnych, ich inspiracją i przewodnikiem.
Cała wystawa napisana jest jak trzymający w napięciu scenariusz filmowy, w którym tak samo ważną rolę gra obraz, dźwięk, światło i sama przestrzeń XIX-wiecznego pałacyku. W pierwszym akcie tej fascynującej podróży w czasie wchodzę do wypełnionej czerwonym światłem komnaty. Na ścianach monidła – część eklektycznej kolekcji Różyckiego. Twarze ze zdjęć odprowadzają mnie wzrokiem do kolejnej sali, gdzie oślepia mnie światło. Bartłomiej Talaga i jego instalacja Stu dni_dno odsyła nas w świat wspomnień, wywoływanych niczym na seansie spirytystycznym. Tyle tylko, że zamiast eleganckiego, mahoniowego stolika, przy którym gromadzili się XIX-wieczni entuzjaści spirytyzmu, mamy stanąć wokół betonowej studni. Z jej dna patrzy na nas ni to księżyc w pełni, ni to migawka aparatu. Smugi światła zapraszają do kolejnej przestrzeni, gdzie, niczym na nagrobnej, podświetlanej płycie, nakładają się na siebie negatywy. Praca Czas wywoływania to dla mnie kolejny hołd dla światła, które promieniując przez przeszłość, nasyca przyszłość, i odwrotnie.
Idę dalej. Z przyjemnością angażuję ciało w podróż krętymi korytarzami urokliwego, ale i niepokojącego Pałacyku Biedermanna. Później dowiaduję się, że w styczniu 1945 roku, po wkroczeniu wojsk sowieckich, ostatni jego mieszkańcy popełnili w nim samobójstwo. Bruno Biedermann wraz z żoną i ich córką Marylą odebrali sobie życie w pokoju 208.
Kolejne schody prowadzą do następnej interwencji – niewielkiego pokoju z instalacją Igora Omuleckiego. Na środku stoi kredens z bibelotami zaaranżowany niczym stół ofiarny flankowany książkami. Spędziłam tam zupełnie sama pół godziny, wpatrując się w usypaną z obiektów konstrukcję, poszukując wśród książek znanych mi tytułów, zatracając się w eklektyczności księgozbioru, przyglądając się świętym figurom medytującego Buddy i Chrystusa frasobliwego, rozczytując etykiety na słoikach z przetworami. Ołtarz był jednocześnie grobowcem, ale podobnie jak ożywiono na wystawie archiwum, tak i grobowiec zyskał jakąś niespotykaną, witalną moc.
Talaga i Omulecki włączyli archiwum Różyckiego w bieg życia, i nie jest to tylko metafora. Zbiory Różyckiego stały się częścią Uniwersytetu Łódzkiego, a wystawa inicjuje publiczną aktywność Archiwum Fotozoficznego.
Ciała poruszenie
Z archiwum przechodzimy do ciała. Fotografia zatrzymuje je na dwuwymiarowej powierzchni, odbiera mu ciężar, zapach, objętość. Grzegorzowi Wełnickiemu, Yorgosowi Yatromanolakisowi i Michalinie Kacperak udaje się je na nowo przywołać, a nawet aktywować w przestrzeni i czasie. Siłą ich projektów jest skrajnie osobisty temat i wizualnie dopracowana forma.
Wystawa Grzegorza Wełnickiego No’am: Podróż w stronę życia to pełen soczystych kolorów i faktur wizualny esej o śmierci. Impulsem do jego powstania była utrata bliskiej osoby. W niewielkiej sali galerii Szklarnia w Szkole Filmowej w Łodzi jesteśmy atakowanymi enigmatycznymi formami – obsypanym brokatem kielichem, monumentalnymi silosami, sterylnymi blaszanymi zawieszkami, różowo-krwistą abstrakcyjną kompozycją, w której dopatrzyć można się twarzy.
Kielich okazuje się protezą kończyny dolnej, cylindryczne formy – komorami kriogenicznymi firmy KrioRus, w których zmarli czekają na zmartwychwstanie, blaszki – wyjętymi z ciał przed kremacją rozrusznikami serca, a antropomorficzna buźka endoskopowym zdjęciem tzw. otworu wielkiego (łac. foramen magnum) w czaszce, przez który mózgowie łączy się z rdzeniem kręgowym. Kadry przeplatają abstrakcyjne portrety – rozmazane postaci to osoby, które otarły się o śmierć na skutek wypadku czy wojny lub znają już jej przybliżoną datę wyznaczoną przez chorobę czy wiek.
Może uratuje nas wszystkich technologiczne mistrzostwo? Na jednym ze zdjęć robotyczna dłoń dotyka ciała. Podobnie jak w przypadku Porwania Prozerpiny Berniniego, w wysiłkach oddania delikatnej, cielesnej struktury w twardym kamieniu przejawia się ludzkie dążenie do przezwyciężenia ograniczeń materii. Stworzone przez 13 lat pracy nad projektem kadry z Indii, Polski, Ukrainy i Rosji funkcjonują niczym wizualne zagadki, tworząc wspólnie coś na kształt egzystencjalnego rebusu. Poszczególne prace autor zestawia w ramach stworzonej do wystawy mapki, nakierowując na ich wewnętrzne relacje. Możemy iść za tropem autorskich sparowań, lub zupełnie je zignorować i dać ponieść się obrazom, które stłoczone na stosunkowo niewielkiej przestrzeni galerii zabiegają o naszą uwagę. Całość to mieszanka mdłości i zachwytu – krew miesza się z neonowymi kolorami, cisza z krzykliwym rozedrganiem. Śmierć pokazana w całym swoim nasyceniu jest jednocześnie drogowskazem ku życiu.
Temat śmierci powraca w kolejnym cyklu. W niewielkiej, zaciemnionej przestrzeni na jednym z pięter Art_Inkubatora swój projekt prezentował Yorgos Yatromanolakis. Grecki artysta nagle musiał wrócić do swojej ojczyzny. Powrót stał się okazją do konfrontacji z własną traumą i jednocześnie impulsem do tytułowego przeobrażenia. W swoim projekcie The Splitting of the Chrysalis & the Slow Unfolding of the Wings (Przeobrażenie poczwarki i powolne rozwijanie skrzydeł) przez cztery lata fotografował liminalne przestrzenie, skupiając się na związkach człowieka z naturą. Ta ostatnia pełni rolę nie tylko malowniczego tła dla transformacji, ale bezpośredniego sprawcy zachodzących zmian.
Efekt został ujęty w formę fotokastu. Rytm prezentacji oddaje rytm rytuału przejścia, składającego się z trzech etapów – śmierci dotychczasowego „ja”, momentu transformacji oraz domknięcia przez zyskanie nowej tożsamości. Wiele ze zdjęć artysta wykonał w granicznym momencie przejścia z nocy w dzień, z dnia w noc. Ziarniste, wibrujące fotografie oddają kruchy moment destabilizacji – jakby świat nie mógł się jeszcze zdecydować, którą formę ostatecznie przyjmie. Jak w jakimś transowym zapętleniu, kiedy jeden krok w światło poprzedzają dwa kroki w mrok. Jak poczwarka w nieuchwytnym momencie, pomiędzy tym, czym już nie jest a tym, czym ma się dopiero stać. Yatromanolakis trzyma nas w tym dyskomforcie, pozwala w nim pobyć. Samo słowo splitting można rozumieć jako rozdzielenie, rozsadzenie, pękanie. To kluczowy etap w rytuale inicjacji – najpierw musimy się zniszczyć, żeby zbudować siebie na nowo. Kinematograficzna forma pozwala bezpiecznie przeprowadzić nas przez ten proces. Fotokast powstał według pieczołowicie zaplanowanego scenariusza.
Z traumą mierzy się również Michalina Kacperak. Jej fotograficzny projekt Soft Spot dotyka trudnego doświadczenia choroby alkoholowej ojca autorki i współuzależnionych najbliższych. Przestrzeń wystawy zaaranżowano niczym dziecięcy pokój – różowe ściany zdobią rysunki, stąpamy po miękkim, futrzastym dywanie, a zdjęcie w samym rogu wydrukowane w skali 1:1 urealnia całą aranżację. To tylko z pozoru beztroski świat wyobraźni – ta wyobraźnia gra tu o wiele ważniejszą rolę.
Michalina Kacperak pytana, czy sztuka może uzdrowić, mówi: „uzdrowić pewnie nie, ale zmienić – tak”.
Kacperak powraca do domu rodzinnego, gdzie fotografuje pokój swojej siostry, Zosi. Prosta dokumentacja szybko przeradza się we wspólnie wypracowane interwencje. Powstają zaskakujące konstrukcje z ubrań, kredek czy balonów. Kreatywny proces tworzenia wyobrażonych przestrzeni staje się integralną częścią tej historii. Włączając element zabawy, artystka wraz z siostrą oswajają ból i cierpienie związane z chorobą alkoholową ojca. Do „zabawy” włączają się wkrótce również rodzice. To właśnie na Fotofestiwalu pierwszy raz zobaczyli projekt na żywo w formie wystawy. Pozostała po tej wizycie niezwykła pamiątka – obrys postaci ojca na ścianie wykonany przez siostrę artystki. Niektóre z rysunków na wystawie powstały wspólnie z mamą, która zazwyczaj trzymała się z boku. Kacperak pytana na oprowadzaniu, czy sztuka może uzdrowić, mówi: „uzdrowić pewnie nie, ale zmienić – tak”.
I myślę sobie, że może czasem za dużo oczekujemy od fotografii. Tak jak od każdej nowej-starej technologii, zapominając, że tworzą ją ludzie. Zatrzymujące ruch zdjęcie ma potencjał ponownego wprawienia w ruch, zamrożoną siłę rozpędu, ale to my tak naprawdę możemy wstać i działać. To nie fotografia powinna nas uwolnić, wyleczyć. Może być tylko i aż częścią złożonego procesu terapeutycznego, ale jak w każdej terapii, to pacjent musi wykonać pracę nad sobą, wprowadzić świadomie aktywowaną i planowaną zmianę. Zmiana może zaczynać się od zdjęcia, ale nigdy nie może się na nim kończyć, a zawsze znacznie ważniejszy od wizualnego efektu jest proces, który się za nim kryje i ten, który wyzwala.
Weronika Gęsicka – ENCYKLOPEDIA | Galeria Re:Medium | do 4 sierpnia
Łukasz Rusznica – Gdy spojrzysz mi w oczy dwa razy, rozchylę usta lub zacisnę pięści | Miejska Galeria Sztuki w Łodzi – Galeria Bałucka | do 11 sierpnia
Bartosz Kałużny Nachtigal – DYWERS | Galeria Wozownia 1/5, Pałac Biedermanna | do 16 sierpnia
Iosif Király – Coraz trudniej uwolnić się od ciężaru wspomnień | Muzeum Miasta Łodzi | do 25 sierpnia
Grzegorz Wełnicki – No’am: Podróż w stronę życia | Galeria Szklarnia, Szkoła Filmowa w Łodzi | do 6 września
Milena Soporowska — artystka wizualna, historyczka sztuki, badaczka, kuratorka. Założycielka i prowadząca niezależną przestrzeń wystawienniczą Windowlicker na warszawskim Nowym Bazarze Różyckiego. Publikowała swoje teksty m.in. w RESTARTmag, Fresh From Poland, Poptown, Kwartalniku Fotograficznym MONO, MAGENTA MAG, Małych Nakładach, MELBA Magazine czy Going.MORE. Związana z Radiem Kapitał (audycje: Tarotiada, Czeczota i Windowlicker). W swoich badaniach skupia się m.in. na przenikaniu się codzienności i kultury popularnej z szeroko rozumianą magią i okultyzmem oraz różnych kontekstach arteterapii.
WięcejPrzypisy
Stopka
- Osoby artystyczne
- Bartosz Kałużny Nachtigal, Weronika Gęsicka, Przemek Dzienis, Dovilė Dagienė, Iosif Király, Łukasz Rusznica, Jerzy Grzegorski, Grzegorz Wełnicki
- Wystawa
- Fotofestiwal 2024
- Miejsce
- Łódź, różne lokacje
- Czas trwania
- różne daty trwania wystaw
- Osoba kuratorska
- Marek Domański, Dominika Pawełczyk, Katarzyna Sagatowska, Adam Mazur, Roxana Trestioreanu, Łukasz Rusznica
- Fotografie
- Mafalda Ruão, Dominika Pawełczyk, Łukasz Szeląg
- Strona internetowa
- fotofestiwal.com/2024/
- Indeks
- Adam Mazur Bartosz Kałużny Nachtigal Dominika Pawełczyk Dovilė Dagienė Galeria Szklarnia Galeria Wozownia Galeria Wschodnia Grzegorz Wełnicki Iosif Király Jerzy Grzegorski Kamienica Hilarego Majewskiego Katarzyna Sagatowska Łukasz Rusznica Marek Domański Miejska Galeria Sztuki w Łodzi - Galeria Bałucka Miejska Galeria Sztuki w Łodzi – Galeria Re:Medium Muzeum Miasta Łodzi Przemek Dzienis Roxana Trestioreanu Weronika Gęsicka