Czy Zachód zbojkotuje moskiewskie targi sztuki?
Począwszy od chwili, kiedy fundacja Manifestów ogłosiła decyzję o ulokowaniu kolejnej edycji biennale w Petersburgu, nie milkną głosy sprzeciwu. Zupełnie zrozumiałe jest to, że po wydarzeniach na kijowskim Majdanie oraz w związku z Rosyjską interwencją na Krymie, głosy te nabierają siły i wydają się mieć coraz większą legitymację etyczną. Swój radykalny sprzeciw, a wręcz oburzenie wobec planów Manifestów wyrażają zarówno przedstawiciele zachodniego świata sztuki (ostatnie miesiące pokazały, że nieaktualny zdaniem wielu ostry podział na Wschód i Zachód trwa w najlepsze) jak i lokalni, rosyjscy, a przede wszystkim petersburscy artyści i aktywiści. Szerokim echem odbił się list Roberta-Jana Mullera, wysłany w grudniu zeszłego roku w imieniu zarządu holenderskiego oddziału AICA, do szefowej Manifestów Hedwig Fijen. Dotyczył on przede wszystkim kwestii cenzury i sytuacji mniejszości seksualnych w putinowskiej Rosji. Sytuacja na Ukrainie – która już wtedy mogła sugerować nieczyste zagrania rosyjskich władz wobec sąsiada – nie została przywołana.
Koronnym argumentem bodaj wszystkich przeciwników organizacji Manifestów w Petersburgu jest przekonanie, że rosyjska cenzura uniemożliwi produkcję i wystawienie autentycznych, a więc zgodnych z prawdziwymi przekonaniami twórców prac, a artyści i kuratorzy zostaną zepchnięci od roli pionków w kremlowskiej grze o międzynarodowe uznanie. Dopowiedzieć możemy sobie – rekonstruując argumentację przeciwników – że ekipa Manifestów zgodzi się na bardzo wiele, ze względu na możliwości finansowe i instytucjonalne oferowane przez stronę rosyjską. Dopowiedzieć możemy sobie dalej, że pewnie współpraca z Ermitażem oraz lokalnymi władzami również do transparentnych nie należała. A jak dobrze wiemy przekonany do projektu tyran, sfinansuje projekt znacznie lepiej niż demokratyczny system grantowy bogatego zachodniego kraju.
Cóż, wszystko to może być prawdą. Czy ma to jednak oznaczać, że na terenie Rosji nie mają odbywać się międzynarodowe wydarzenia artystyczne? Reżyserzy mają nie kręcić filmów, pisarze pisać tylko na emigracji, a artyści poprosić o azyl w Holandii? Nie wiem czy mogę powiedzieć, że rozumiem niewyobrażalną wręcz pewnie frustrację rosyjskich aktywistów funkcjonujących na skraju prawa, egzystencji, poczucia elementarnej harmonii, którą władza odbiera im na każdym kroku. Nie mam prawa oceniać ich opinii, a już na pewno dawać dobrych rad. Przyjmuję ich krytykę i szanuje apele. Nie oznacza to jednak, że muszę, a w domyślę MY nie-Rosjanie musimy, się z nimi zgadzać. Dlaczego? Ponieważ patrząc na sytuację rosyjską z boku, z dystansu, trochę z ukrycia, a więc bez permanentnego poczucia lęku i beznadziei, wypada trzeźwo powiedzieć, że historia nie zna chyba przypadków, kiedy międzynarodowa wymiana kulturalna, spotkania twórców i krytyków, kuratorów i naukowców, wzmacniały pozycję satrapy. Nawet jeżeli odbywały się w okolicznościach kontroli, nawet jeżeli towarzyszył im „zgniły kompromis” czy przymus, stawały się często jedyną szansą na powolne przemiany. Szczególnie w Polsce powinniśmy mieć tego świadomość. Zadajmy sobie pytanie czy cieszylibyśmy się gdyby zachodni artyści bojkotowali polskie instytucje sztuki w okresie PRL-u? Zastanówmy się czy przymus i cenzura zawsze muszą oznaczać kłamstwo i uniemożliwiać wprowadzanie do sztuki wywrotowych treści? A Polska Szkoła Filmowa? Aż tak nisko AICA ocenia sztukę i artystów? Myślę, że są twórcy którzy są mądrzejsi od cenzorów, a prac tych którzy nie są, nie mam zamiaru oglądać ani w Luwrze ani w MoMA.