Czy słodkie pieski mogą śnić o brzydkich rzeczach? Basia Bańda w BWA Zielona Góra
Zielona Góra – miasto wina i dziwności, gdzie w drodze z dworca głównego do lokalnego BWA mija się pomnik Robotników Solidarności, który wygląda, jakby przedstawiał Lecha Wałęsę w trzech postaciach. Tu mieszka i pracuje Basia Bańda. Nie Barbara, tylko właśnie Basia. Artystka, którą na początku jej drogi twórczej łatwo było wrzucić w szufladkę infantylności. Malowanie w różowym kolorze (nieśmiertelne porównanie do Pinińskiej-Bereś), używanie kiczowatych tkanin i posługiwanie się estetyką jakby wyjętą z umysłu dziecka zawieszonego między fazą oralną a genitalną, aż kusi do takich uproszczeń. Teraz artystka – za sprawą wystawy w BWA Zielona Góra – obchodzi dwudziestolecie twórczości i z perspektywy czasu wyraźnie widać konsekwencję i odwagę tej sztuki. Wojciech Albiński trzy lat temu na łamach Kultury Liberalnej pytał artystkę: dlaczego cały czas malujesz tak samo, czemu się nie zmieniasz? Wystawa w BWA, eksponująca ponad dwieście (!) obiektów, udowadnia jak mylne było pytanie postawione wtedy przez publicystę. Basia Bańda ewoluuje dynamicznie, w pierwszej kolejności widać jak zmieniają się jej punkty odniesienia, pomimo że cały czas osadzone są w równoległym świecie baśni albo snu na jawie, do którego przecież wszystkie i wszyscy (a przynajmniej większość z nas) wzdychamy – posługując się jungowskim przekonaniem, że baśnie odsłaniają naturę ludzkiej psychiki. Chyba dlatego te prace, pomimo wszechobecnego różu, nie są słodkie, a przerażające. Przy okazji wizyty można więc sobie zafundować sobie powierzchowną psychoanalizę, która, choć scancelowana jako dziedzina nauki, nadal jest ciekawym i atrakcyjnym punktem odniesienia dla badaczy i badaczek kultury.
W salach zielonogórskiej galerii przechodzimy przez prace Basi Bańdy chronologicznie: od rysunków z niewyraźnymi hasłami, nieporadnymi postaciami i fallicznymi obiektami z futerka, które gdyby nie znajdowały się w galerii, mogłyby znaleźć zastosowanie w czyjejś sypialni, do obrazów malowanych jeszcze akrylem albo akwarelą na płótnie. Na tej samej ścianie znajdują się najbardziej erotyczne obiekty w twórczości Bańdy: ubrane w tiule i tkaniny obrazy, które całym swoim językiem komunikują: nie możesz patrzeć. Ten gest zasłaniania płótna, którego zadaniem ma być przecież absolutna widzialność, to, jak na początek milenium, kiedy powstawały te prace, gest wręcz rewolucyjny. Kilka lat przed tym, zanim W.J.T. Mitchell zadał upodmiotawiające dla wszystkich dzieł plastycznych pytanie: czego chcą obrazy, Basia Bańda pozwalała swoim płótnom na wstyd. Malarstwo, które jest przecież mocno ekshibicjonistycznym medium, zostało przez artystkę pozbawione swojej podstawowej mocy: uwodzenia. Co zrobić z taką sztuką? Przecież obiektów w galeriach nie można dotykać, a tu aż się prosi o zajrzenie za tkaninę. Ćwiczenie dyscypliny wobec płócien to ćwiczenie dyscypliny wobec ciała, a raczej ciał – wojerystycznej potrzeby podglądania ciał politycznych (dla władzy) i prywatnych (dla przyjemności).
To pierwsze siedem lat twórczości artystki. Malarskie porno i hasła jak z „old age jokes”, tylko z czułością: „zmęczony waleniem konia”, „wielka dupa”, „brzuszek pełen kupy”. Ten nie-elegancki język, którym mówią obrazy Basi Bańdy jest o nas wszystkich. Mój ulubiony cykl – Lekcje języka angielskiego – też znalazł swoją reprezentację na wystawie: bardzo sensualne, wręcz pornograficzne przedstawienia postaci, które tłumaczą angielskie słówka przez pryzmat posługiwania się ciałem. Trochę szkoda, że na wystawę w BWA zostały wybrane te z całej serii najgrzeczniejsze.
Zwierzęca seria Basi Bańdy prowokuje do poszerzania granic wyobraźni o zagadnienia związane z tym, na ile możemy rozumieć języki innych gatunków; a ponieważ nie jest to możliwe do zweryfikowania, samo to, co wymyślamy, stwarza silny obraz o naturze człowieka.
Dalej, obok zaangażowanego cyklu Miasta europejskie, gdzie artystka w swoim stylu portretuje wrażenia z podróży odbytych w ramach stypendium Młoda Polska, zaczyna się seria „zwierzątkowa”. Zaczyna się cyklem Koszmary, a wszystko rozpoczęło się trochę ponad dziesięć lat temu. Jeśli wcześniejsze obrazy były trochę o sztuce samej w sobie, bawieniem się z medium i rozbrajaniem jego powagi – uosabianiem płótna, które artystka pokrywała kolorami imitującymi ludzkie ciało – to seria ze zwierzętami jest całkowitym zerwaniem z niewinnością. Szczury, świnie i niedźwiedzie współżyją z ludźmi, na obrazach mogę reprezentować rozmaite pragnienia, a sięgając do dość powszechnej wiedzy ludowej, że zwierzęta śnią obrazami, to obrazy Basi Bańdy byłyby tym, co nawiedza bohaterów jej płócien w snach. Kiedy piszę ten tekst, mój pies śpi przytulony do mnie na kanapie, ja oglądam kolejne zdjęcia z wystawy, które zrobiłam, pamiętając, że zawodzi i oko, i pamięć, i jestem przerażona, jakie obrazy potencjalnie może wytwarzać umysł mojej podopiecznej. Czy słodkie pieski mogą śnić o brzydkich rzeczach? Tu słodkich piesków nie znajdziemy, za to są zwierzęta, które budzą zazwyczaj sprzeczne uczucia: strach, odrzucenie, wstręt, litość. Świnki, kaczki, niedźwiedzie, szczury – i ich przedziwne hybrydy. Te, których nie da się oswoić i udomowić. To obrazy do oglądania z bardzo bliska, przy których trzeba spędzić trochę czasu, żeby uświadomić sobie, że mamy do czynienia z odroczoną obecnością obiektu – w antropologii kultury to atrakcyjna kategoria, która służy uwodzeniu i przyciąganiu.
Za pomocą dziwności, dziur, złych oczu, wyrastających fragmentów ciał – do świadomości widza przedostają się obrazy, które mogą ujawniać jego najskrytsze pragnienia. Kuszące, prawda? Podstawowa analiza baśni i bajek, a właśnie te przywołują krytycy i krytyczki przy opisywaniu prac artystki, często zakłada, że zwierzęta reprezentują ukrytych sprzymierzeńców. W tym miejscu Szczurzy, najbardziej według mnie poruszający obraz Basi Bańdy, przedstawiający te zwierzęta wychodzące z trudno definiowalnego obiektu o cielesnej formie i kolorze, przypomina mi o kiedyś zasłyszanej anegdotce. Mało zabawnej. W 1968 roku John B. Calhoun podjął próbę stworzenia równoległego wszechświata tylko dla gryzoni. Hodowanym myszom zapewniono realizację prawdziwej utopii: jedzenie, spokój, materiał do budowy gniazd. Po niecałym roku samce stały się agresywne, tak po prostu, z nudów. Cztery lata później zdechła ostatnia mysz. Czy po końcu świata ocalałyby tylko szczury? Chyba tak, skoro najlepiej radzą sobie w warunkach rozkładu. Zwierzęca seria Basi Bańdy prowokuje do poszerzania granic wyobraźni o zagadnienia związane z tym, na ile możemy rozumieć języki innych gatunków; a ponieważ nie jest to możliwe do zweryfikowania, samo to, co wymyślamy, stwarza silny obraz o naturze człowieka.
Na środku sali znajduje się wielka mozaika – 530 kolorowych kwadratów z cyklu Witaminy. To jedna ze stale poszerzanych prac artystki. Kwadrat – najbardziej zdyscyplinowany i harmonijny kształt, jaki wytworzyła myśl człowieka, tutaj, przez namnożenie kolorów, rozprasza czujność widza. Jeśli wcześniej obrazy wołały, żeby podejść do nich bliżej, to tutaj aż proszą o oglądanie z daleka, żeby ogarnąć jednym spojrzeniem kilkumetrową konstrukcję. Zresztą i te kwadraty mają swoją historię. To często fragmenty nieudanych obrazów, płótna pocięte na mniejsze i funkcjonujące jako osobne obiekty. Takie przetworzenie nieudanych prac sprawia, że artystka swoje niepowodzenia przekuwa w siłę. Ujawniony błąd w sztuce jest mocną sztuką.
Na pozostałych dwóch ścianach obrazy, w których kierunku, jak mówi sama artystka, skręciła, kiedy postanowiła przestać zajmować się sobą. Oddaje w niej doświadczenia przebywania w naturze. Te obrazy to nowoczesne pejzaże w stylu modernistycznego malarstwa abstrakcyjnego. Jak, oglądając takie obrazy jak z cyklu Myślę o domu, można zapytać artystkę, dlaczego się nie zmienia? Ta zmiana jest diametralna.
Twórczość Basi Bańdy zawsze kojarzyła mi się z weteranką sztuki, Louise Bourgeois; chyba szczególnie ze względu na budowanie niepokoju, pracę na własnych lękach i pamięci, niechęć do figuratywności, gdzie nawet abstrakcja, na poły niewinna, potrafi wyciągnąć z człowieka to, co najgorsze i ukryte. Zwłaszcza w obiektach, które znów odwołują się do kształtów, jakie znamy z dzieciństwa. Figurek z kasztanów albo modnych zabawek vintage z klocków. Tak samo jak u Bourgeois, artystka sięga do pamięci, przerabia je na obiekty, które pomagają okiełznać wszelkie lęki, jeśli wytworzyć dla nich perspektywę, która zawiera już doświadczenia z przyszłości.
Cała, umieszczona w drugiej sali seria Układanka, w której każdy obiekt zlewa się z wiszącym obok, unaoczniając ciągłość i mocny, wspólny rdzeń w myśli artystki, znowu wpędza widza w roztargnienie. Widać w nich dużą dokładność, także przez technikę, której używa artystka – ekolinę na płótnie, wymagającą precyzyjności i niepozwalającą na częste korygowanie i wprowadzanie poprawek. I chyba nigdy nie dowiemy się, czy te kropki i rozmazania, charakterystyczne dla dzisiejszej twórczości Bańdy, to przypadek, czy gra z widzem, który wodzony na pokuszenie już zawsze będzie się nad tym zastanawiał.
Anna Pajęcka – krytyczka sztuki i teatru. Działaczka w obszarze polityki kulturalnej. Na stałe związana z czasopismem „Dwutygodnik.com”, gdzie prowadzi dział teatralny i zajmuje się sekretarzowaniem redakcji. Publikuje w „Szumie”, „Czasie Kultury”, „Tygodniku Powszechnym”, „Vogue”. Szczególnie interesuje ją przyszłość muzeów i to w jaki sposób stworzyć instytucje progresywne nie tylko w treści, ale także w formie.
WięcejPrzypisy
Stopka
- Osoby artystyczne
- Basia Bańda
- Wystawa
- Róże, róże, są tylko róże
- Miejsce
- BWA Zielona Góra
- Czas trwania
- 11.06–4.07.2021
- Fotografie
- Karolina Spiak; dzięki uprzejmości BWA Zielona Góra
- Strona internetowa
- bwazg.pl