Czy równość jest seksi? Epizodyczny dialog pomiędzy Joanną Warszą i Agatą Araszkiewicz po Warsaw Gallery Weekend
Joanna Warsza: Hej kochana, jak minął ci poprzedni weekend w Warszawie? Wygląda na to, że był gorący: pomiędzy Kongresem Kobiet a Warsaw Gallery Weekend. W potoku zdjęć na wallu Facebooka pojawił mi się dziwnie upiorny portret zbiorowy galerzystów inaugurujących pokaz mody na Warsaw Gallery Weekend, sfotografowanych przez Ewę Gorządek. Galerzystów, nie galerzystek! I to strzeżonych przez dwa manekiny, bodyguardy, chyba marki Bytom (jak zauważyła Dagna Jakubowska, czemu akurat Bytom? jeżeli już wspierać jakąś markę, to chyba jakąś godną wspierania ze względów progresywnych). Grupa stoi w szaro-stalowej przestrzeni, fatalnie oświetlonej, wizualnie ubogiej. Oczywiście wiem, też z fejsbuka, co było dalej i że kobiety pojawiły się wieczorem, na „balu dla kolekcjonerów”, gdzie zabawę umilały panie przystrojone strusimi piórami. Układ patriarchalny tej sytuacji trudno było by lepiej wymyślić. W progresywnej przestrzeni sztuki, która ma być bezpieczną przystanią w czasach neonacjonalizmu, intersekcjonalizmu i ksenofobii – coś takiego. I nie o to chodzi, że nie tak miało być, że burleska z piórami była niezapowiedziana, chodzi o jakąś niewypowiedzianą „dyskretną upiorność świata bez kobiet”, o ciche przyzwolenie kobiet i mężczyzn na funkcjonowanie w przemocowym patriarchacie, w którym to w ogóle jest możliwe, nawet przez zupełny przypadek. Nie chodzi tylko o to, że na tym zdjęciu są nasi koledzy, a oni są przecież fajni, a my przesadzamy. Chodzi o to, że włada nami patriarchat strukturalny, zakorzeniony, nieuświadomiony, fragment kolonialnego matrixu władzy, o którym pisze Walter Mignolo. Więc jak ci minął ten weekend?
Agata Araszkiewicz: To prawda, że weekend był jakiś znaczący. I też miałam potrzebę napisać na Facebooku, że po tygodniu w Warszawie, w okresie Kongresu Kobiet i WGW, turbomizoginia (w nawiązaniu do książki Marcina Napiórkowskiego Turbopatriotyzm, która właśnie wyszła) wylewa się zewsząd. Pomysł, że garnitury są tylko męskie (prezentują je tylko artyści-mężczyźni hetero) cofa historię mody i kroju („sztuka kroju”!) przed Marlene Dietrich i Yves Saint Laurenta, o historii sztuki nie wspominając. Wystawa towarzysząca bankietowi dla kolekcjonerów w pierwszy wieczór Warsaw Gallery Weekend powstała we współpracy firmy Bytom i galerii Raster. Przecież to dobra galeria oraz wybitni artyści. A jednak koncept końcowy uderza zachowawczością i brakiem kreatywności. Czy tak ma wyglądać symboliczny mariaż sztuki z biznesem na polskim gruncie? Więź między galeriami a kolekcjonerami? Że sztuka całkowicie rezygnuje ze swej wywrotowej siły? To wszystko wydaje mi się dużo bardziej złożone niż tylko przypadkowa sytuacja. Bo na przykład, że będę tak podkreślać swoje: czy nie ciekawiej byłoby przemyśleć te garnitury (w rok po stuleciu przyznania praw wyborczych kobietom!) z perspektywy zdania „bojownicy” (i terrorystki feministycznej) Aleksandry Piłsudskiej, że „dynamit znakomicie nadawał się do gorsetu”? Albo otworzyć się na wrażliwość niebinarną? A tymczasem chodzi o to, że zataczamy jakieś dziwne koło – summum rewolucji konserwatywnej się realizuje, wszystko przygotowane pod populistyczną przyszłość, która głośno nadchodzi – kultura polska, którą tworzymy, nie stawia żadnego oporu. Ale za to wygodnie się przemieszcza, bo galerzyści i kolekcjonerzy wozili się sponsorującą WGW flotą SUV-ów, w niedzielny Światowy Dzień Bez Samochodu! Byłam w szoku! Mój mąż zasuwa na zajęcia z dziećmi trzema tramwajami, ale to w Brukseli, tu mamy Warszawę!
Joanna Warsza: Ale Kongres Kobiet to jest jednak opór, prawda?
Agata Araszkiewicz: Niby tak, choć właściwie należałoby powiedzieć: oczywiście, że tak! A jednak Kongres Kobiet, pomimo bogatego programu, równościowych i ekologicznych haseł, mnóstwa pracy organizacyjnej i wolontaryjnej weń włożonej, sprowadzony został medialnie do „walki wręcz dwóch kobiet”, z których jedna nazywa się Weronika Rosati (znana aktorka, która ujawniła przemoc swojego byłego partnera, warszawskiego lekarza, została zaatakowana podczas swojego panelu o przemocy przez inną, kobietę, która ma z mężczyzną dziecko). Dodam, że miałam cudowny i jakoś niesamowicie przyjęty program w Centrum Kultury w tej edycji Kongresu. Były panele o monitorowaniu praw kobiet i mechanizmów równościowych w kulturze z udziałem między innymi Agnieszki Holland, Agnieszki Morawińskiej i Agnieszki Graff, dyskusja o wybitnej książce Tomasza Żukowskiego Wielki retusz. Jak zapomnieliśmy o tym, że Polacy zabijali Żydow, z udziałem między innymi Jacka Leociaka, oraz panel o możliwej odnowie polskiej kultury przez szacunek dla niebinarności i ruchu LGBT+ (m.in z Pawłem „Ponurym” Żukowskim, Tomkiem Kitlińskim i Martą Konarzewską i Antonem Ambroziakiem). Do tego performens Aleki Polis Prekariuszki wszystkich krajów, łączcie się!, slajdy i film Poli Dwurnik oraz seksualny manifest aktywistki Joanny Keszki. Była w tym wszystkim jakaś synergia, sala pękała w szwach i czuło się uniesienie. A wszystko zaczynało wystąpienie Ewy Graczyk o happeningu trójmiejskich Dziewuch podczas gdańskiego Marszu Równosci Orszak Królewskiej Waginy, który potępiały potem nawet liberalne media (te same, które od lat lekceważą intelektualny dorobek Kongresu Kobiet i skupiają się na „skandalach”). A na zakończenie dwóch dni na schodach PKiN wystąpiła Cecylia Malik ze swoją akcją Wszystkie jesteśmy Siostry Rzeki. Wieczorem nie dojechałam na imprezę inauguracyjną WGW, pomyślaną zresztą jako elitarny wieczór części artworldu (nie jestem pewna czy więc dla mnie) i kolekcjonerów, gdzie wystąpiły tancerki w konwencjonalnej, czyli przemocowej burlesce – może i dobrze, szok poznawczy byłby za duży i depresja patriotyczna większa. Oczywiście organizatorki i organizatorzy przeprosili potem wszystkich za niezapowiedzianą wpadkę – było to jakieś niefortunne zdarzenie (lokal spontanicznie oferuje tę usługę) – niemniej owa pomyłka (freudowska?) jest szokującym odsłonięciem jakiejś trudnej prawdy. Na WGW było dużo świetnej sztuki kobiet (wystawa o córczaństwie w lokalu_30, Dominika Olszowy, Zuza Golińska, Magdalena Więcek, Marta Nadolle – by wymienić kilka) – ale co tworzy kod symboliczny, który zapamiętamy? Męski garnitur, SUV-y i obnażone kobiety w piórach…Schlebianie niewykształconym mieszczańskim gustom, zamiast ich przerabiania, niestety grozi tyranią tandety, kołtuństwa i knajactwa. Polska kultura w szerokim sensie jest czymś, w czym coraz trudniej czuć się dobrze.
Wystawa towarzysząca bankietowi dla kolekcjonerów w pierwszy wieczór Warsaw Gallery Weekend powstała we współpracy firmy Bytom i galerii Raster. Przecież to dobra galeria oraz wybitni artyści. A jednak koncept końcowy uderza zachowawczością i brakiem kreatywności. Czy tak ma wyglądać symboliczny mariaż sztuki z biznesem na polskim gruncie? Więź między galeriami a kolekcjonerami? Że sztuka całkowicie rezygnuje ze swej wywrotowej siły?
Joanna Warsza: I w której można by twórczo współpracować.
Agata Araszkiewicz: Zuzanna Janin zapytała mnie na Facebooku, dlaczego – skoro daty Kongresu Kobiet (i Centrum Kultury, które robię od lat) i WGW pokrywały się – nie współpracowałyśmy. Prywatnie żartowaliśmy z Łukaszem Gorczycą, że Kongres zabrał WGW salę Rudniewa (gdyż odbywał się w Pałacu Kultury, o który również ubiegał się WGW). Ale nie przyszło nam do głowy w naturalny sposób pomyśleć o współpracy! Dodam, że gdy Kongres był dwa lata temu w Poznaniu – to narzuciło się samo. Marek Wasilewski, szef Arsenału, zadzwonił do mnie, że chce coś zrobić, i tak zaprosiliśmy Izę Kowalczyk, która stworzyła słynną już dziś wystawę Polki, patriotki, rebeliantki. Widocznie nasza przyjaźń z Wasilewskim jest większa, ale przecież nie o to tu chodzi.
Joanna Warsza: Czego WGW mogłoby się nauczyć od Kongresu Kobiet? Może na przykład oduczenia się polityki VIP, gdzie są ważni i ważniejsi, i gdzie na wernisażu są już tylko goście pospolici, bo wszyscy byli już wcześniej na preview i na preview preview. Oddaje to sama nomenklatura imprez „dla VIP-ów” i imprez dla „plebsu” (na imprezie dla plebsu wszyscy tematyzują i tłumaczą sobie, ironizując, że nie są tam, bo nie są VIP-ami). Niby cały świat sztuki funkcjonuje w modelu dostępu dla jednych i zakazu dla innych. Ale wydaje mi się, że nasz feedback dla WGW jest dla nas taki istotny, gdyż jest to wspaniały przykład samo-organizacji i oddolnej inicjatywy (choć też przy uprzednim organizacyjnym wykluczeniu kobiet, jak na przykład Mariki Kuźmicz). Moja refleksja sprowadza się więc do pytania, czy jest szansa na niepoddanie się konserwatywnemu zwrotowi naszych czasów i coraz bardziej oczywistej mizoginii? Czy też to właśnie zintegrowanie tego konserwatywnego zwrotu porządkuje obecnie konsekwentnie kulturę polską? Czy pijemy go wraz z wodą w kranie? To zdjęcie z balu komunikuje coś cichego, uwewnętrznionego, uspokojonego, znormalizowanego… Być może przygotowanego pod populistyczną przyszłość, jak piszesz. Sztuka, przy całej swojej hipokryzji, powinna stawiać opór, bez względu na wszystko, trzymać się subwersywnych wartości, które rzekomo wyznaje.
Agata Araszkiewicz: No właśnie. Życie w Polsce staje się trudne i wrażliwość jakoś hardzieje. Ale im radykalniej perspektywa się zawęża, tym bardziej radykalnie warto na siebie spojrzeć. WGW wydaje mi się imprezą ważną i doniosłą – reakcje na nią są bardzo silne, co tylko dowodzi tej ważności. To oddolna, jak mówisz, impreza, robiona przez naszych przyjaciół, z którymi w końcu znamy się od dawna, razem uczymy i rozwijamy. Ma ona ogromne znaczenie dla promocji instytucji galerii i prywatnego obiegu sztuki, który nie jest w Polsce zakorzeniony. Może stać się dynamiczną wizytówką warszawskiej sceny, zwłaszcza że w tym roku poziom wystaw był naprawdę wysoki. Tym bardziej wstrząsający jest lapsus, pomyłka – ów zreintegrowany zwrot konserwatywny, o którym mówisz. Ale objawia on coś ważnego! Kobiety-artystki na polskiej scenie są ciągle mniej uznane, choć to one były ofiarami politycznych nagonek, na uczelniach artystycznych nie ma zbyt wielu pracowni artystek i nikt o taki parytet w ogóle się nie stara. W komisjach naukowych czy wieloosobowych wystawach ciągle uchodzi w ogóle nie mieć kobiet albo mieć je w rażącej mniejszości. Na polskiej artystycznej scenie równość, równościowe standardy czy zachowania nie są seksi. Przypadkiem usłyszałam żart podczas WGW z ust poważnej osoby, i to kobiety: „Mężczyźni w garniturach? Mnie to nie razi! Gdy są same kobiety, jakoś nikt się nie skarży”. Ale kobiet nie ma w kanonie, również w naszej świadomości ich obecność nie jest silna. Sama możliwość takich żartów jest już nie do zniesienia. Gdy tymczasem liberalne elity się bawią – populiści nie śpią. Nadchodzący fundamentalizm religijno-narodowy będzie wymierzony w kobiety. Moja przyjaciółka, literaturoznawczyni Ewa Graczyk, wróciła po Kongresie do Gdańska i dowiedziała się, ze narodowcy przygotowują przed uniwersytetem demonstrację przeciwko niej z hasłem „uniwersytety wolne od lewackiej zarazy”, żądając personalnych represji (na Facebooku można zmienić sobie profilowe na „Wagina Power”, znak zaprojektowała Iwona Demko, zróbcie to!). Teraz również w warstwie symbolicznej bardziej niż kiedykolwiek potrzebujemy zarazić się bakcylem równości, by bronić standardów, które rozgniatane są jak złom na naszych oczach. Przykryta patyną, ale ciągle obecna mizoginia życia publicznego (a wraz z nią pogarda dla praw kobiet) zamiast tego się intensyfikuje.
Joanna Warsza: W czasach kiedy cały sektor publiczny i jego przyszłość, instytucje takie jak CSW, Muzeum Polin, Europejskie Centrum Solidarności, Bunkier Sztuki czy Instytut Teatralny stoją pod znakiem zapytania, musimy coraz bardziej liczyć i wspierać inicjatywy oddolne, latające uniwersytety, galerie w mieszkaniach i kapitał prywatny w rożnych formach. Musimy się trzymać razem i mieć oczy otwarte. Stąd nasz publiczny feedback, który jest wyrazem bardziej troski niż krytyki. Jest propozycją. W czerwcu moderowałam kongres zorganizowany przez artystę Jonasa Staala w ramach Biennale Warszawa, który został przerwany z inicjatywy przedstawicieli ruchu Black Lives Matter i przekształcony w debatę, w której ludzie o białym kolorze skóry czuli się niekomfortowo, byłam jedną z osób oskarżoną o rasizm. Kongres nosił nazwę Transunions i dotyczył pytania jak budować sojusze w poszatkowanej lewicy. To, co zrobiło BLM, było radykalne, wręcz przemocowe, jednak w imię idei odwrócenia porządku świata i dekolonizacji to, co na pierwszy rzut oka antysolidarne, doprowadziło do odwrócenia sił, do przekroczenia zastanego porządku, uświadomienia, że można tę dekolonizację i demodernizację zacząć na własnym podwórku. Kiedy ktoś cię oskarża, na początku chcesz trzasnąć drzwiami, czujesz obrazę, stajesz się defensywna i urażona. Myślisz – w takim razie już nic nie zrobię na rzecz ruchów społecznych, w końcu jestem po ich stronie. To chwilę zajmuje, żeby zrozumieć, że nie jest to atak personalny, a strukturalny na tę właśnie straszną nową normalność, na ten obezwładniający nas konserwatywny porządek symboliczny. Takie sytuacje jak głupota mediów wychwytujących jedynie „walkę kobiet” na Kongresie Kobiet, atak na zlot Jonasa Staala, a także seria wpadek wizerunkowych WGW mogą nam tylko pomóc dostrzec dysproporcję pomiędzy wartościami, które rzekomo wyznajemy, a rzeczywistością, której jesteśmy częścią.
Agata Araszkiewicz: No i spojrzeć sobie na ręce, a także w oczy.
Joanna Warsza — kuratorka, edukatorka, autorka, redaktorka. Dyrektorka programowa studiów kuratorskich CuratorLab na Uniwersytecie Konstfack w Sztokholmie. Obecnie pracuje nad wystawami Radical Playgrounds w Gropius Bau w Berlinie oraz The Way of the Water o hydrofeminizmie na festiwalu Tagente w St. Pölten w Austrii. Mieszka w Berlinie.
WięcejAgata Araszkiewicz – doktora nauk humanistycznych związana z uniwerystetem Paris8 we Francji oraz Université Libre de Bruxelles w Belgii, historyczka literatury, krytyczka sztuki, tłumaczka i komenatorka pism Luce Irigaray oraz Paula B.Preciado, felietonistka „Czasu Kultury” (prowadzi rubrykę „Cover Story”), działaczka feministyczna. Współzałożycielka Porozumienia Kobiet 8 Marca i członkini Rady Programowej Kongresu Kobiet oraz inicjatorka i współtwóczyni Kongresu Kobiet w Brukseli. Pracę doktorską zaczęła pisać po polsku u profesor Marii Janion w Polskiej Akademii Nauk w Warszawie, a obroniła po francusku u profesor Anne Berger na pierwszym z założonych w Europie przez profesor Hélène Cixous Centrum Studiów Kobiecych i Genderowych (Centre d’Etudes Féminines et du Genre) na Uniwersytecie Paris 8. Wykładała na Gender Studies Uniwersytetu Warszawskiego. Autorka rozpraw z dziedziny feministycznej filozofii i krytyki literackiej, a także tekstów o sztuce, publikowanych w polskich i zagranicznych czasopismach, pracach zbiorowych i katalogach wystaw artystycznych. Opublikowała monografię Wypowiadam wam moje życie. Melancholia Zuzanny Ginczanki (2001), w której przy użyciu narzędzi krytyki feministycznej na nowo odczytała poezję i biografię symboliczną zamordowanej podczas Holokaustu polsko-żydowskiej poetki międzywojnia, a także zbiór esejów poświęconych kulturze, tożsamości i polityce Nawiedzani przez dym (2012) oraz książkę La révolution oubliée. L’émergence d’une écriture féminine dans l’entre-deux-guerres polonais (2013) o polskiej prozatorskiej awangardzie literackiej dwudziestolecia tworzonej przez kobiety. Opracowała także i opatrzyła posłowiem tomik poezji Zuzanny Ginczanki „Mądrość jak rozkosz” (2017) oraz była opiekunką merytoryczną wystawy sztuki współczesnej w Muzeum Literatury w Warszawie (pokazywanej w Polsce i za granicą) „Zuzanna Ginczanka. Tylko szczęście jest prawdziwym życiem” (2015-2016). Z tej okazji zredagowała wraz z Bożeną Keff i Joanna Pogorzelską zbiór tekstów „Swojskość, obcość, różnorodność. Wokół Zuzanny Ginczanki” (2019). Inicjatorka polonijnego stowarzyszenia feministycznego „Elles sans frontières” w Belgii. Mieszka w Brukseli i Paryżu.
Więcej