Czuję za dużo. Rozmowa z Anną Orbaczewską
Opowiedz, proszę, o swoich początkach, o tym, co się działo, kiedy dostałaś się do Akademii Sztuk Pięknych w Gdańsku. Jaka była tam wówczas atmosfera?
Chodziłam do pracowni, ale byłam załamana tym, że należy się wstydzić emocjonalności. Nic mnie nie kręciło w modelu i martwych naturach. Chodziło o to, żeby się nauczyć anatomii, rysując z natury, ale nuda była miażdżąca. Na drugim roku pojechałam do sanatorium studenckiego w Zakopanem. Jak już tam byłam, poszłam do Władysława Hasiora, a on spojrzał na moje rysunki i pyta – co to jest? Kto to dla ciebie jest? Tu nie ma żadnego zaangażowania emocjonalnego! Przez dwa tygodnie siedziałam u niego i pomagałam mu selekcjonować slajdy.
Jak sobie radziłaś z tym, co działo się w Akademii?
Postanowiłam wyjechać na studia do Holandii. Sama sobie wszystko wymyśliłam i załatwiłam. Tam mogłam wybrać modela, robiłam portrety osób, które znałam. Zawsze wolałam tak pracować. Wtedy, w ramach wymiany studenckiej, do Gdańska na moje miejsce przyjechała z Holandii studentka, która została później moją przyjaciółką. Nie mogła się nadziwić, że z ust profesorów padają seksistowskie teksty, że tak się zachowują wobec studentek. Była totalnie zniesmaczona, choć jednocześnie podobała jej się bezpośredniość i luz w ogólnych relacjach międzyludzkich.
Czułaś, że ten wyjazd coś ci dał?
Poznałam dużo osób, miałam fajny kontakt ze studentami, otworzyłam się, doświadczyłam zupełnie innego sposobu pracy. Tam każdy miał małe studio, a w nim swoje obrazy i farby. W Polsce przychodzisz do pracowni, gdzie wszyscy robią to samo. Tam nie masz jednego mistrza, ale wielu profesorów, którzy z Tobą pracują, oraz krytyka sztuki, z którym można się umawiać na spotkanie. Studenci też odwiedzali się nawzajem w tych małych atelier – rozmawiali o sensie swojej pracy, dyskutowali ze sobą. To było dla mnie przebudzenie. Miałam tam totalną wolność.
W Hadze, gdzie studiowałam, była biblioteka miejska, z której czerpałam. Interesowała mnie sztuka niderlandzka, fascynował mnie wczesnorenesansowy malarz Gerard David, chodziłam też na wystawy sztuki współczesnej – zachwyciła mnie Marlene Dumas, Bill Viola. To była wielka stymulacja dająca nowe możliwości, ale też bardzo intensywny i trudny czas. Wychodziły ze mnie moje traumy. Pracowałam jak czołg, uciekałam w pracę, nie korzystałam w pełni z życia studenckiego. To był również totalny kontrast pod względem relacji z ludźmi. Holendrzy są bardzo konfrontacyjni, szczerzy, mówią otwarcie o swoich potrzebach. Musiałam się tego nauczyć.
Przyznaję, mam słabość do ładnych, mieszczańskich rzeczy – są perwersyjne. To mnie pociąga, ale też złości – dlatego zaczęłam malować na talerzach, dlatego stworzyłam piec nawiązujący do siedemnastowiecznego zdobnictwa.
Przez wiele lat malowałaś pejzaże albo obrazy ukazujące rodzinną, zazwyczaj wakacyjną, sielankę.
Tak, chciałam się dopasować do formatu osoby przeciętnej, chciałam być akceptowana. Od przedszkola tak miałam, pochodziłam z rodziny, w której wszystko musiało być ekstra. Chciałam być zwykła i normalna, w pewnym momencie chciałam nawet zostać księgową, wyciąć z siebie inność. Moje pejzaże były dość smutne, czasem niepokojące, melancholijne, było w nich pewne niedopowiedzenie. Zostawiałam sobie furtkę do wycofania się, chcąc coś zasygnalizować, licząc, że ktoś zrozumie, odczyta moje intencje, a jednocześnie – tak, chciałam, żeby obraz był w miarę estetyczny, wciągający. Teraz już wiem: pewne prawdy trzeba wypowiadać głośno i wyraźnie, i wtedy jest szansa, że ktoś cię usłyszy. Przyznaję, mam słabość do ładnych, mieszczańskich rzeczy – są perwersyjne. To mnie pociąga, ale też złości – dlatego zaczęłam malować na talerzach, dlatego stworzyłam piec nawiązujący do siedemnastowiecznego zdobnictwa. Staram się przekazać poprzez niego w sposób dość bezpośredni treści, które te dobre rodziny często próbują ukryć.
Teraz czuję, że jestem sobą. Mówię o sobie otwarcie. Uznałam, że mam to w dupie, skoro jestem artystką, mam obowiązek mówić prawdę, nazywać rzeczy po imieniu, pokazywać takie, jakie są. To jest ważne i daje mi moc. Reakcje osób oglądających moje prace potwierdzają, że i one nie pozostają obojętne. Przeżycie estetyczne, kiedyś istotne, teraz zeszło na drugi plan. Ważniejsze są emocje.
Doszłaś do momentu, w którym zmieniając charakter swojej twórczości, zmieniłaś również obraz samej siebie w swoich oczach.
Zawsze byłam nadwrażliwa. Do dziś w wielu sytuacjach spowodowanych lekturą czy oglądaniem zdjęć lub obrazów po prostu płaczę. Pamiętam, że jako dziecko miałam okazję oglądać w domu książkę z pracami Käthe Kollwitz. Byłam małą dziewczynką, a siedziałam i płakałam, oglądając ten album. Mam takie receptory, że czuję za dużo, a przez sztukę wyrażam swoją nadwrażliwość.
Długo dążyłam do obrazu kobiety ideału – perfekcyjnej pani domu, wykonującej wszystkie zadania na najwyższym poziomie. Kiedy tworzyłam, miałam poczucie winy, że nie zajmuję się domem albo nie zarabiam pieniędzy. Dopiero niedawno uzmysłowiłam sobie, że to jest niezbędne, że muszę to robić, to jest przymus. Muszę tworzyć, bo inaczej zwariuję i zdradzę samą siebie. W domowych obowiązkach czułam się jak nie ja.
Dwa lata temu zaczęłaś tworzyć cykl obrazów inspirowanych malarstwem rokokowym. Jaki one mają związek z twoją postawą życiową i artystyczną?
Reprodukcje rokokowych obrazów wisiały u mnie w domu – moja babcia zawsze powtarzała, że są piękne. Kobiety przedstawione na nich stanowiły jakiś ideał: miały małe stopy, były grzeczne i eleganckie, nie złościły się – w przeciwieństwie do mnie. Zawsze czułam, że mam za duże stopy, pocę się i okazuję emocje. Te obrazy to szuflada, klisza; zaczęłam malować ich negatywowe wersje z przekory. Widzę ich piękno, ale też wiem, ile jest w nich fałszu, pozy. Stąd pomysł na ich reinterpretację.
Te obrazy były jednak kiedyś rewolucyjne, dopiero potem stały się kiczem. Wówczas były przepełnione erotyką, gorszące, teraz zaś stały się dla mnie synonimem stereotypu obyczajowego, konwenansu, modelu zachowania narzucanego kobietom i mężczyznom. Być może gdybym miała możliwość spotkania z Fragonardem, udałoby się nam wydobyć z tych obrazów coś jeszcze. To dla mnie ciekawe, jak w zależności od kontekstu obyczajowego zmienia się postrzeganie jego twórczości.
Rozmowa pochodzi z publikacji Anna Orbaczewska, Nie wiem jak Ci to powiedzieć, red. Agnieszka Rayzacher wyd. Fundacja Lokal Sztuki / Lokal_30, CSW Łaźnia, BWA Zielona Góra, 2021.
Przypisy
Stopka
- Osoby artystyczne
- Anna Orbaczewska
- Tytuł
- Nie wiem jak Ci to powiedzieć
- Wydawnictwo
- Fundacja Lokal Sztuki / Lokal_30, CSW Łaźnia, BWA Zielona Góra, 2021 (rozkładówka)
- Data i miejsce wydania
- 2021