Co zobaczysz jak zzumujesz?
„Mieliśmy dwa punkty pozycyjne. Pierwszy Niebo i drugi Ziemia. Niebo było wieżą opuszczonej fabryki, Ziemia prostokątną dziurą w ziemi głęboką na półtora metra. Żartowaliśmy, że mamy tak samo blisko do Nieba jak i na Ziemię (…) Potem Niebo zostało zbombardowane i rozpadło się na kawałki. Wziąłem kilka z nich i przywiozłem mojej żonie. Była szczęśliwa; powiedziała: Przyniosłeś mi kawałek Nieba”.
Wiktoria Wojciechowska, rozmowa z Yurko, jednym z ukraińskich żołnierzy, marzec 2015
Iskra. Czasami jeszcze się tli, tam głęboko, w źrenicy. „Iskra życia” – mówi o niej Wiktoria Wojciechowska. A czasem już zgasła, nawet jeśli ciało nadal wykonuje podstawowe funkcje życiowe. Wdech, wydech. Krew nadal krąży w obydwu obiegach. Więc niby nic, niby normalnie, niby bez zmian. Jednak iskry już nie ma. Gaśnie pod ostrzałem lub przy wybuchu bomby. Gaśnie, kiedy obserwujemy śmierć.
Wiktoria Wojciechowska w kamizelce kuloodpornej krąży po strefie ATO. Nowotoszkiwka, Hirskie, Slowansk, Semenivka, Kramatorsk, Mironovskiy, Avdiivka – opustoszałe wsie na linii frontu w obwodach ługańskim i donieckim spowija cisza. W ruinach dawnej szkoły leżą jeszcze przewrócone krzesła i ławki, ślady życia, które się tam toczyło. Zeszyty porozrzucane na podłodze. Dom podziurawiony jak sito, ze studniami oczodołów zamiast okien. W piwnicach wciąż tli się życie. Tereny strefy wojennej ATO zamieszkują głównie starsi ludzie, którzy nie mają środków ani możliwości ucieczki. Mieszkają w swoich zrujnowanych domach, czekając na lepsze czasy. Trudno opuścić własne podwórka i ogrody. Nie odchodzą więc, tylko naprawiają szkody. Gdy zaczynają się bombardowania, opuszczają domostwa, by potem znów do nich wrócić, podeprzeć płot, zamaskować ślady po kulach. Gdy w strefie ATO zapada noc, w opuszczonych domach nie zapalają się światła. Jedynie daleko, na horyzoncie, tli się ognista łuna. Wojna w Donbasie, konflikt we wschodniej Ukrainie, na terenie obwodów ługańskiego i donieckiego o charakterze wojny podjazdowej, trwa od kwietnia 2014 roku. Separatyści wspierani przez armię rosyjską dążą do oderwania tego terytorium i dołączenia go do Rosji.
Niezwykłość prac Wiktorii Wojciechowskiej wynika z opartego na silnej empatii osobistego zaangażowania w każdą z opowiadanych historii – historii współczesności, dziejących się tuż obok nas, a jednak niewidzialnych. Przez blisko dwa lata prac nad serią „Sparks / Iskry” (do zobaczenia w Biurze Wystaw w Warszawie do 30 stycznia) Wojciechowska nawiązała bliski kontakt z młodymi żołnierzami przebywającymi na froncie w okręgach ługańskim i donieckim. „Pomyśl tylko” – mówi – „chłopcy w naszym wieku, którzy pewnego dnia nie poszli do szkoły ani do pracy, bo w ich kraju wybuchła wojna”. Historia, jakich wiele, tak to już jest, myślisz najpierw. Potem zatrzymujesz się na moment. Jaką postawę przybrać w obliczu katastrofy? – zastanawiasz się. Walczyć, uciekać, udawać, że nic się nie stało? Wojciechowska z pełną empatią przygląda się zachowaniom młodych ludzi postawionych przed tym wyborem. Zbliżając się do nich, bada codzienne oblicza wojny, która spotkała ludzi, podobnych do nas – pochodzących z tego samego kręgu kulturowego i geograficznego. Po apogeum zainteresowania rewolucją na Majdanie, przyszedł czas na milczenie. „To taka zapomniana wojna gdzieś na krańcu Europy, taka trochę przeterminowana” – mówi Wojciechowska.
Podstawą projektu jest seria zdjęć, portretów żołnierzy przebywających na froncie ukraińsko-rosyjskim, powstających od 2014 do 2016 roku. Zdjęciom towarzyszą zapisy rozmów, prace wideo oraz kolaże powstałe z artefaktów, które Wojciechowska otrzymała od fotografowanych żołnierzy, głównie ich prywatnych zdjęć i nagrań. Portrety wyglądają jakby zrobiono je w zakładzie fotograficznym w małym miasteczku rodem z prozy Bruno Schulza. Atmosfera przeszłości odczuwalna jest zarówno w sferze estetycznej, jak i znaczeniowej. Portrety nawiązują do dawnej tradycji – kiedyś, jak chłopak szedł na wojnę, przed wyruszeniem ze swojego miasta lub wioski, robił sobie zdjęcie w lokalnym zakładzie fotograficznym. Często była to jego pierwsza i zarazem ostatnia fotografia. W ten sposób kawałek papieru stawał się jedynym namacalnym nośnikiem pamięci, wszechświatem jego istnienia. Estetycznie, zdjęcia również nawiązują do przeszłości – są bardzo klasyczne – twarz, ujęta od frontu lub z półprofilu, wyłania się z ciemności, tło jest gładkie, nieistotne, nie przyciąga uwagi. Ta skupiona jest na oczach. „Wiem, że ich oczy widziały więcej niż moje. Że wiedzą, czym jest życie, a czym jest śmierć” – mówi w rozmowie artystka.
Wojciechowska: „Zastanawiałam się nad tym, czy człowiek nosi w sobie tę iskrę, iskrę życia, czy można ją zobaczyć? Czy ja za pomocą fotografii będę w stanie tę iskrę wydobyć na wierzch, pokazać? Czy fotografia ma taką możliwość?”. Mamy więc do czynienia z podwójnym badaniem – z jednej strony z niezwykle osobistym studium człowieka post-traumatycznego, z drugiej – z eksploracją możliwości medium i jego istoty ontologicznej. Jedną z podstawowych funkcji fotografii jest zapis pamięci, akt ocalenia od zapomnienia. W pewnym miejscu i w pewnym czasie fotografka zrobiła zdjęcia żołnierzom. Ten zapis chwili odsyła nas w stronę kolejnych warstw i możliwości interpretacyjnych. O tym, że są to zdjęcia żołnierzy informuje podpis czy też tytuł. Na samych pracach nie odnajdziemy żadnych atrybutów, które wskazywałyby na taką możliwość. Pierwszy akt poznania jest więc aktem językowym. Kolejny, to interpretacja patrzącego, oparta na jego wiedzy i przygotowaniu kulturowym. Z fenomenologicznego punktu widzenia, czy zrozumiemy, kogo widzimy na fotografii? Odbiorca szuka żołnierza (bazując na językowym akcie poznania), ale nie znajduje go w intymnym, przygaszonym portrecie. Nie odnajduje żadnej z cech, których się spodziewał – munduru, broni, szeroko rozstawionych nóg, naprężonej klatki piersiowej. Wojciechowska unika kalek wizualnych związanych z postacią „żołnierza idealnego”. Są one obecne przy każdym konflikcie, unifikując ikonografię związaną z wojną, budując wrażenie, że każda jest taka sama. Podążając dalej za Edmundem Husserlem i fenomenologią – oczywistość, bezzałożeniowość, czyli to, co bezpośrednio widzimy, tworzy poczucie prawdy. Dla jednostek biorących udział w konflikcie, jest on indywidualnym, prywatnym dramatem, i to tę prywatność i prawdę każdego z portretowanych przybliża Wojciechowska. Obserwuje zmiany zachodzące na twarzach. Czasem porównuje je ze starymi zdjęciami, pochodzącymi z prywatnych archiwów. Odnajduje tam moment przejścia od motywacji do rezygnacji, ten sam syndrom zaobserwowany u wszystkich. W międzyczasie pojawia się agresja („Chcą wyjść na ulicę i strzelać. Chcą obalić rząd, chcą egzekucji. Agresja wynika z rozczarowania. Teraz nie czują, żeby to miało jakikolwiek sens.”) Potem nadchodzi oswojenie, a na koniec rezygnacja i bezsilność.
Artystka zna historię każdego z żołnierzy, którzy pojawia się na jej zdjęciach. „Miał jechać do Szanghaju na kontrakt. Wyjazd był zaplanowany na sierpień, ale uczestniczył od początku w rewolucji na Majdanie, a stamtąd droga prowadziła prosto na front. Jako student, brał aktywny udział w Pomarańczowej Rewolucji, więc tym razem również nie chciał się odciąć. Nikt nie mógł przewidzieć tak krwawego rozwoju sytuacji. Stracił kontrakt i pojechał na obóz treningowy, gdzie trzymał broń po raz pierwszy w życiu. Po miesiącu znalazł się na pierwszej linii frontu. „Nie było broni dla wszystkich, atakowaliśmy z nożami” – powiedział mi. „Braliśmy ich broń i w ten sposób budowaliśmy własny arsenał. Byliśmy słabo przygotowani i prawie nikt z nas nie miał żadnego doświadczenia. Nie wiedzieliśmy co zrobić, gdy zaczęły się bombardowania. Początki były ciężkie. Wariowaliśmy. Wielu z nas zginęło.” „Kula może przelecieć nawet jeden kilometr, zależy z jakiej broni się strzela. (…) Lepiej dać się zabić, niż złapać – brutalnie cię torturują dla zabawy, a potem i tak zabijają. Na taką okazję dobrze jest mieć przy sobie granat i wyciągnąć zawleczkę zanim cię dopadną”. „Zrobił byś to?” „Nie wiem. Nikt nie wie aż do tego momentu.”. Te i wiele innych historii towarzyszy zdjęciom, wprowadzając nas na kolejny etap poznania, który oparty jest na prywatnych materiałach żołnierzy zebranych przez Wojciechowską.
Od niedawna konflikty zyskują nowe zaskakujące oblicze dzięki mediom społecznościowym. Wystarczy wspomnieć nagrania cywilów z bombardowanego Aleppo. Także w trakcie rewolucji na Majdanie Facebook czy Twitter stały się oficjalnymi kanałami komunikacji, dzięki którym można było dowiedzieć się między innymi, gdzie jest bezpiecznie, którędy się poruszać. Mam wielu przyjaciół na Ukrainie, niektórzy z nich zgłosili się na ochotników, aby jechać na front. Od tego czasu na moim Facebooku wśród zdjęć z wakacji pojawiają się zdjęcia z wojny – z ćwiczeń, z okopów. Towarzyszy temu pewien surrealizm, ponieważ w zestawieniu z innymi treściami, jest to jednocześnie nierealne, jak i uderzająco mocne. Wojciechowska oparła swoje prace na tym właśnie poczuciu kontrastu, który zaobserwowała również na swoich kanałach społecznościowych. „Jest w tym coś z gry komputerowej” – mówi. Niby nierealnie, ale jednak trochę strasznie. Do tego nawiązuje kolaż wideo oparty na materiałach nagranych komórką umocowaną do piersi żołnierza podczas starcia. Na prywatnych zdjęciach opierają się też prace „Ciało” i „Oddział dziewięciu zabitych i ośmiu rannych” (obydwie z 2015 roku). Wykonane są metodą kolażu – na wydruki zdjęć z telefonów komórkowych Wojciechowska naniosła złoto w płatkach. Dzięki tej prostej ingerencji artystka po raz kolejny wyraża swój szacunek wobec ludzi, z którymi pracuje. Złoto, które na jej pracach pokrywa tych, którzy zginęli walcząc, z jednej strony nawiązuje do tradycji prawosławnej i złoconych ikon, z drugiej – do masek pośmiertnych, które gloryfikowały zmarłych bohaterów. Całkowite zakrycie złotem jest zarówno oddaniem hołdu, jak i bardzo fizycznym zabiegiem znaczeniowym – zakryta osoba, której już nie widać, to ta, która już nie istnieje. W pracach Wojciechowskiej odnajduję postawę głęboko humanistyczną, nie opartą na szukaniu sensacji i łatwych wzruszeń, lecz szczerej próbie zrozumienia i zbliżenia się do osób, o których opowiada.
Częścią projektu Sparks/Iskry jest instalacja złożona z telefonów komórkowych. Wojciechowska: „Pokazywali mi swoje zdjęcia na komórkach. Przesuwali jedno za drugim, robili zbliżenia na twarz. „Tego nie ma.” Przesuwa palcem w lewo. „Tego nie ma.” Przesuwa palcem w lewo. „Tego nie ma.” Przesuwa palcem w lewo. „Ten młody chłopiec, coś mu się zrobiło z głową.” „Tego nie ma. Tu nie patrz, trupy”. Wojciechowska otwiera drzwi do prywatnych obrazów stworzonych przez ludzi uczestniczących w konflikcie. Daje możliwość włączenia i wyłączenia telefonu, przesunięcia kolejnego zdjęcia. Zachęca nas, żebyśmy przez chwilę o nich pomyśleli, o wszystkich tych, którzy pewnego dnia poszli walczyć za swój kraj. „A jeśli wszyscy o nich pomyślimy? Czy poczują, że kierujemy ku nim dobre myśli, że życzymy im szczęścia?” – zastanawia się. „Każda publikacja o mnie, to publikacja o nich. Czynię zadość osobom, które fotografuję. Oni dają mi siebie i swoją historię. Może potem ktoś zwróci się myślami w ich stronę, podaruje im swoją uwagę”.
Przypisy
Stopka
- Osoby artystyczne
- Wiktoria Wojciechowska
- Wystawa
- Iskry/Sparks
- Miejsce
- Biuro Wystaw; organizator: Fundacja Polskiej Sztuki Nowoczesnej; projekt współfinansuje miasto st. Warszawa dzielnica Śródmieście
- Czas trwania
- 16.12.2016 - 31.01.2017
- Osoba kuratorska
- Marta Królak
- Strona internetowa
- biurowystaw.pl