Ciastko martwych artystów
Wystawa Nagrobków w Trafo w interesujący sposób wpisuje się w dyskurs Zmierzchu instytucji, ogłoszonego przez Łukasza Musielaka na łamach „Szumu”. Poniekąd jest świadectwem tego zmierzchu – i zarazem światłem, które rozprasza jego półmrok. Co ciekawe, Nagrobki udzieliły odpowiedzi, jeszcze zanim Musielak zadał pytanie. To pewnie dlatego, że, jak sama nazwa wskazuje, zajmują się śmiercią; życie zawsze jest za nią dwa kroki do tyłu. Żeby przeżyć w zmierzchających instytucjach, trzeba być martwym – i mieć życie poza sztuką.
*
Jeżeli w 2014 roku Nagrobki powstawały rzeczywiście tylko dla funu, to pod koniec roku 2017 były już podmiotem liczącym się – i to nie w artworldzie, lecz na prawdziwej scenie muzycznej.
Czy lepiej być artystą wizualnym czy zespołem rockowym? Retoryczne pytanie, zwłaszcza w dobie zinstytucjonalizowanej sztuki postkonceptualnej, dość gruntownie już wypranej z romantyki (zarówno awangardowej, jak i rock’n rollowej). Jeżeli gdziekolwiek lepiej było być artystą niż rockowym zespołem, to tylko w galeriach, tylko w instytucjach sztuki. Teraz nawet te ostatnie szańce przestają zapewniać przewagę. Specjalizujące się w blockbusterach muzea przestawiają się z malarzy na muzyków, czyniąc bohaterami swoich expo-hitów a to Davida Bowie, to znów Björk albo Pink Floyd. Zespól Nagrobki też wypada w roli podmiotu artystycznego bardziej przekonywająco niż wielu artystów wizualnych, na których trafia się w instytucjach. Zresztą nie trzeba szukać daleko; w szczecińskim Trafo Nagrobki trafiły do piwnicy. Tymczasem naziemną resztę instytucji zajęły dwa tuziny uczestników zbiorowej wystawy Przechwałki i pogróżki – artystów nie zorganizowanych w rockowe zespoły. Tym gorzej dla nich.
*
Jak należy traktować Nagrobki? Jako pastisz punkowego bandu? Jako artystyczny koncept – performatywny „projekt”? Ten drugi trop podpowiadają artworldowe korzenie tworzących zespół Maćka Salamona i Adama Witkowskiego, absolwentów gdańskiej ASP i czynnych artystów. Ci rockmani korzenie mają przecież w scenę sztuki zapuszczone głęboko: Witkowski był nawet razem ze swoją żoną Anią nominowany do Spojrzeń.
Jedna z definicji tekstu kultury zwanego „projektem z pola sztuki współczesnej” mogłaby być taka, że jest coś takiego, co da się pokazać tylko w instytucji sztuki, bo gdzie indziej nikt nie zachce tego oglądać – szczególnie kiedy przed oglądaniem trzeba kupić bilet.
W tym sensie Nagrobki projektem artystycznym na pewno nie są.
Pierwszą epkę, Pańskie wersety, zespół wydał w nakładzie siedemnastu sztuk w technice CD-R, ironizując na temat swoich perspektyw na rynku muzycznym. Jeżeli jednak w 2014 roku Nagrobki powstawały rzeczywiście tylko dla funu, to pod koniec roku 2017 były już podmiotem liczącym się – i to nie w artworldzie, lecz na prawdziwej scenie muzycznej. Zespół grał na większości festiwali, na których można w Polsce zagrać, włącznie z Offem, a nawet Open’erem. Ich trzeci album, Granit, szczytował w rankingach najlepszych polskich płyt minionego roku. Dziennikarze muzyczni traktują ich poważnie; słuchacze też; kiedy zespół gra koncert, nie ma problemu z zapełnianiem sali.
Co innego wystawa. Na koncerty Nagrobków ludzie chodzą, na ich wystawę już niekoniecznie. Kiedy odwiedziłem Trafo, miałem ekspozycję na wyłączność. W końcu zacząłem przeciągać wizytę, ciekawy czy ktoś jeszcze przyjdzie, ale jeżeli jacyś widzowie wybierali się tego popołudnia do galerii, to udało im się mnie przeczekać. Nikt się nie zjawił. Nie chcąc, aby noc zaskoczyła mnie w Szczecinie, musiałem skapitulować i biec na dworzec.
*
Coś niedobrego stało się z polem sztuki, które przypomina obszar przeklęty. Klątwa działa tak, że cokolwiek znajdzie się w tym obszarze, z tego życie zdaje się uchodzić. Najszczersze zamiary przepoczwarzają się we własne zzmobifikowane sobowtóry, nieszczęsne „projekty”.
„Sprawa jest banalnie prosta – mówił w wywiadzie Adam Witkowski o swoim Nagrobkowym przedsięwzięciu z Salamonem – my uwielbiamy grać i chcemy się w tej dziedzinie rozwijać. Lubimy to! Lubimy siebie nawzajem oraz sprawnie razem pracujemy. Do tego wszystkiego jesteśmy zapraszani na koncerty, które uwielbiamy i które dają motor do pracy i energię”. Gdybyż w sztuce wszystko było takie proste! Ale właściwie – dlaczego nie jest? Coś niedobrego stało się z polem sztuki, które przypomina obszar przeklęty. Klątwa działa tak, że cokolwiek znajdzie się w tym obszarze, z tego życie zdaje się uchodzić. Najszczersze zamiary przepoczwarzają się we własne zzmobifikowane sobowtóry, nieszczęsne „projekty”. Film, medium gdzie indziej budzące tyle emocji, w galeriach manifestuje się najczęściej pod postacią nudnych projekcji. Działania społeczne kończą w formie koszmarnych dokumentacji, w postaci fot męczących jak cudze zdjęcia z wakacji oraz patetycznych komentarzy, ociekających troską i społeczną świadomością, od których w żołądku robi się słusznie, ale mdło. We wspomnianym tekście, Łukasz Musielak obarcza odpowiedzialnością za słabą kondycję życia artystycznego „zmierzchające” instytucje, które nawet tak świetnych artystów jak Przemek Branas i Łukasz Surowiec potrafią obezwładnić i odrzeć z polotu. Gdybyż tylko Musielak miał rację! Sprawa byłaby prosta jak zakładanie Nagrobków. Wystarczałyby, jak postuluje autor Zmierzchu instytucji, „olać je”, przestać do nich chodzić, wystawiać w nich, traktować jako główną platformę upubliczniania sztuki, dyskutowania jej, negocjowania jej wartości. Unikać muzeów jak nawiedzonych domów! Niestety, myślę, że Łukasz Musielak nie ma racji, tylko jej pozór, uzyskany przez demonizację instytucji wystawienniczych i ich wyabstrahowanie z samej instytucji sztuki. Instytucje-srucje, jak mawiali klasycy. Świetnie byłoby wydestylować idealną esencję sztuki z jej instytucji – coś wolnego od wszelkich uwikłań, wynikającego z czystej „wewnętrznej potrzeby”. Tyle, że otrzymany destylat byłby niczym więcej, jak tylko pustą hipostazą, zdolną do przybrania realnego kształtu jedynie w mitologii, w której słowa „sztuka” i „artysta” pisze się przez duże „Sz” i przez duże „A”. Tak się składa, że twórcy posługujący się takim zapisem to wyjątkowo często kiczyści i/lub napędzani resentymentem samozwańczy męczennicy. Oczywiście, to może być przypadek, choć osobiście nie wierzę w przypadki. Diagnoza kryzysu instytucji jest słuszna (skąd te pustki w Trafo, skoro jak na instytucję, ta jest przecież bardzo dobra?), ale obawiam się, że ani sztuki, ani artystów nie da się z tego kryzysu wyplątać. Instytucje (artystyczne), te bezosobowe twory, są wygodnym chłopcem do bicia. Przerzucanie na nie odpowiedzialności przypomina mi jednak rytualne narzekania na „onych” , których tak często muszę wysłuchiwać w taksówkach. Albo krytykę kapitalizmu, opartą na założeniu, że wszyscy są jego ofiarami, z wyjątkiem niesławnego jednego procenta – tak jakby znakomita większość ofiar nie była jednocześnie gorliwymi współsprawcami ogólnej niedoli, podtrzymywaczami i reproduktorami systemu. Gdybyśmy naprawdę nie chcieli nierówności i wyzysku, kapitalizmu nie byłoby od jutra – a jednak założę się, że jutro będzie trwał w najlepsze. Nawet najgorsi dyktatorzy to rzadko przybysze z Marsa. Zwykle są raczej emanacją społeczeństwa, które tyranizują – i nawet jeżeli ta emanacja ma postać spotworniałej karykatury pierwowzoru, to podobieństwo pozostaje zauważalne, żeby nie powiedzieć: uderzające. Nie inaczej jest z instytucjami: ich kryzys jest kryzysem sztuki, ta zaś jest nie bierze się z powietrza, tylko jest dziełem administrujących nią, oceniających, oglądających, a nawet tworzących ją ludzi. Jak zwykle: ludzie ludziom zgotowali ten los! Można, jak postuluje Łukasz Musielak, uciec z instytucji, ale po co, skoro nie da się uciec przed samym sobą.
Przy wszystkich zastrzeżeniach, zgadzam się Łukaszem Musielakiem, że instytucje wystawiennicze niekoniecznie są zdrowym środowiskiem naturalnym dla artystycznych przedsięwzięć. Wielu artystów nie ma oczywiście wyboru, ale Nagrobki? Czy i one nie padną ofiarą artworldowej klątwy, za sprawą której wystawa zmieni się w (na)grób autentyczności zespołu? – niepokoiłem się w drodze do Szczecina. Pamiętałem przy tym, że ostatnimi czasy ilekroć rozmowa schodziła na artworld, co-founder zespołu Adam Witkowski robił kwaśną minę – i nigdy nie umiał znaleźć dobrego słowa dla świata sztuki, jako przestrzeni, w której roztaczałby się szczególnie powabne perspektywy dla kreacji. Ten cierpki ton powrócił, kiedy zapytałem Nagrobki, czy nie obawiali się, że ubocznym efektem artystycznej instytucjonalizacji może być kliniczna śmierć zespołu. „Nie mam już żadnych oczekiwań wobec świata sztuki, więc czy to zostanie uznane za śmierć kliniczną, czy nie jest mi obojętne – odpisał mi Adam. – Faktycznie, robienie wystaw jest raczej odejmowaniem sobie energii, a nie, jak w przypadku koncertów, ładowaniem akumulatorów. Podejście jakiego się nabywa przez organizowanie sobie tras i granie koncertów jest bardziej pragmatyczne niż romantyczne – sprawdzasz, czy możesz w tym terminie, liczysz kasę, dbasz o promocję, jeśli grasz za bilety. Kiedy wszystko się zgadza, to jedziesz. No a potem masz już tylko czysty ‘fun’ z muzyki i wymiany energii z publicznością (która akurat w przypadku Nagrobków jakoś tam dopisuje). Scena jest twoja i powinno się ją mieć pod kontrolą – odsłuchy, sprawne instrumenty i przygotowanie do koncertu. Natomiast realizacja wystawy to głównie frustracja ze zmaganiem się z ekipą techniczną, albo jakimiś zabobonami panującymi w galerii, a potem i tak nikt na to nie przychodzi. Czyli pozostaje nadzieja, że jakiś krytyk coś napisze, ale nie wiadomo właściwie po co, bo to, że napisze nie spowoduje, że więcej osób na tę wystawę przyjdzie”.
Na pytanie dlaczego w takim razie Nagrobki w ogóle zrobiły wystawę – to źródło cierpień, frustry i zmagania – usłyszałem rozbrajająco nieskomplikowaną odpowiedź: „Zostaliśmy namówieni do tego przez Stacha Rukszę. Myślę, że komuś innemu nie poszło by tak łatwo jak jemu, bo jest dla nas bardzo ważną osobą”. A więc Łukasz Musielek ostatecznie miał rację? To wszystko sprawka instytucji? Albo przynajmniej człowieka-instytucji, jak w tym wypadku…
*
W Nagrobkach jest postkoncept – postartystyczny, postrockowy, postpunkowy, postmetalowy. Aranżacje na koncertach są minimalistycznie surowe – sam rockowy basic; perkusja, przesterowana gitara i wokale na krzyku. Piosenki są krótkie, a teksty – tylko i wyłącznie o śmierci.
Nagrobki mówią, że grają „nekro-polo”. Na przekór temu, co zostało powiedziane wyżej, zespół oczywiście jest „projektem”. Możesz wyciągnąć artystę wizualnego z galerii i posadzić za perkusją, postawić na scenie z gitarą, ale nie wyciągniesz do końca z artysty myślenia konceptualnego. „Nie ma co ukrywać – instytucja ‘zespołu rockowego’, to największa wiocha na świecie. – zauważył Adam, kiedy spytałem, na ile lekcja visualartu przydaje się w robieniu zespołu. – Muzycy rockowi rekrutują się w 99 procentach z chłopców, którzy marzą o postawieniu jednaj nogi na odsłuchu, rozpuszczeniu włosów i zagrania sola życia na wieśle. A to chyba nie my. My mamy troszkę inaczej, chociaż rozumiemy emocję, która tej większości rockowych twórców towarzyszy”. W Nagrobkach jest więc postkoncept – postartystyczny, postrockowy, postpunkowy, postmetalowy. Aranżacje na koncertach są minimalistycznie surowe – sam rockowy basic; perkusja, przesterowana gitara i wokale na krzyku (choć na płycie Witkowskiego i Salamona wspomagają już tacy wyjadacze jak Mikołaj Trzaska czy Olo Walicki). Piosenki są krótkie, a teksty – tylko i wyłącznie o śmierci. Adam zapowiada, że mają w planach kawałek o podatku spadkowym.
W obliczu monotematyczności Nagrobków nie powinno zaskakiwać, że wystawa zespołu spełnia się w postaci instalacji przedstawiającej cmentarz. Pojemna rama: wszystko da się przecież pogrzebać. A nazbierało się tego wiele, bo Nagrobki są także projektem wizualnym, grającym z ikonografią zespołu rockowego o nekrofilskiej wrażliwości. Teledyski, nuty, okładki płyt wykute w granicie w cmentarnym zakładzie pogrzebowym, plakaty, sesje zdjęciowe – to wszystko powstało jako część wizualnego uniwersum, stworzonego na wzór tych, które budowały wokół siebie tradycyjne zespoły rockowe i metalowe. Kiedyś każdy szanujący się zespół musiał mieć własny krój czcionki do zapisywania swojej nazwy. Nagrobki też go mają. Nawet nie jeden.
Centrum zaaranżowanego w Trafo cmentarza zajmuje mapa Polski, jedna wielka biała plama; powbijano w nią las czarnych krzyży. Każdy krzyż to miejsce naznaczone koncertem Nagrobków.
W przeczuciu, że wystawa nie musi być non-stop zatłoczona widzami, artyści zaludnili swoją instalację-nekropolię zombie-publicznością – drużyną manekinów ubranych w koszulki zespołu. Kto chce wyglądać jak te manekiny, może kupić sobie koszulkę w sklepiku Trafo; ja się skusiłem.
Mimo dyscypliny śmierci jako jedynego dopuszczalnego przedmiotu narracji Nagrobków, powaga nie jest ich mocną stroną; patos za to jak najbardziej – w rękach zespołu ta kategoria zmienia się w plastyczne tworzywo. To także kategoria, która w specyficzny sposób wplata Nagrobki w dyskurs polskości, zawsze gotowy rezonować z patetyczną nutą.
Pejzażu cmentarzyska dopełnia kompozycja z czarnych krzyży przyczepionych do filarów podtrzymujących strop piwnicy, w której odbywa się wystawa. Cytat czytelny jest na pierwszy rzut oka, ale na wszelki wypadek artyści zostawiają podpowiedź w tytule (Master of Puppets), żeby nie było wątpliwości, że to cytat z ikonicznej okładki płyty Metalliki. Całe to funeralne imaginarium, absurdalne nagromadzenie czaszek, mogił, czerni i rytych szwabachą inskrypcji jest przepracowywaniem klasycznej rockowo-metalowej ikonografii, kiedyś przeżywanej przez autorów z naiwnym entuzjazmem, a dziś z ironiczną samoświadomością, ale i ewidentną przyjemnością. Mimo dyscypliny śmierci jako jedynego dopuszczalnego przedmiotu narracji Nagrobków, powaga nie jest ich mocną stroną; patos za to jak najbardziej – w rękach zespołu ta kategoria zmienia się w plastyczne tworzywo. To także kategoria, która w specyficzny sposób wplata Nagrobki w dyskurs polskości, zawsze gotowy rezonować z patetyczną nutą. Zespół niby zawsze obiecywał fanom nekro-polo, ale dopiero wystawa mocno wydobyła tożsamościowy aspekt Nagrobków. W Trafo znalazła się dokumentacja wykonanego przed laty performance’u Piewcy Giewontu, podczas którego Witkowski i Salamon, jeszcze przed założeniem Nagrobków, ale tworzący już razem zespół Gówno, dokonywali „ugiewoncenia” górskiego szczytu Panská Skála w północnych Czechach. „Ugiewoncenie” laickiego, zagranicznego wierchu nastąpiło poprzez utworzenie na nim z ciał performerów figury krzyża – na wzór tego, który sterczy na wierzchołku świętej polskiej góry. W jej cieniu rozciąga się kraj, którego pejzaż dosłownie ugina się od krzyży. Nagrobki dokładają do nich jeszcze więcej krzyży, prawidłowych i odwróconych, wszechobecnych w ikonografii zespołu zarówno na wystawie, jak i na plakatach, teledyskach i w merchendise. Być może to jest właśnie sposób na udręki uczestnictwa w polskiej kulturze, z calą jej nekrofilią, rozmiłowaniem w szczątkach przodków i w cmentarzach – skoro nie da się tych posępnych lasów wykarczować, należy je mnożyć, zagęszczać, aż do przekroczenia masy krytycznej absurdalnej dewaluacji.
*
„Jesteśmy umarli, nic nas nie powstrzyma / żadna policja, ani żadna głupia siła / spotkanie z nami oznacza śmierć / powiedz czy też masz na nią dziś chęć…” – śpiewają Nagrobki w hicie Martwi z albumu Stan Prac. Czy mam chęć? No mam; wystawa Nagrobków sprawiła mi więcej satysfakcji, niż większość rzeczy, które widziałem w polskich instytucjach w ostatnich tygodniach. Wygląda na to, że rzeczywiście nie powstrzyma ich „żadna głupia siła”, a w każdym razie nie moce instytucji wciągających w swoje zmierzchanie „wewnętrzne potrzeby” artystów. Nagrobki okazują się odporne na „zmierzch instytucji” rzucających ciemny cień na sztukę; same przecież operują mrokiem i figurami (ostatecznego) zmierzchu. Jeszcze bardziej chodzi o to, że zespół do instytucjonalnego obiegu jednak nie należy. Paradoksalnie, ten brak przynależności czyni go tym wiarygodniejszym podmiotem artystycznym. Znamienne, że jedyną pracą stworzoną specjalnie na wystawę jest instalacja Master of Puppets; cała reszta filmów, artefaktów, wizuali, tekstyliów i zdjęć powstała wcześniej wokół działalności zespołu, na co dzień służąc jego promocji i oprawie. W Trafo te elementy zostały jedynie skonfigurowane w jedną spójną instalację. Te rzeczy są prawdziwe; ich sens nie ulotni się kiedy wyjąć je z kontekstu sztuki. To samo można zresztą powiedzieć o samych Nagrobkach. „W sztukach wizualnych pozycja artysty jest nadana przez środowisko, a w muzyce nie akademickiej weryfikuje ją publiczność” – zauważa Adam, dotykając istoty różnicy między zespołem, który istnieje naprawdę, a praktykami artystycznymi, które istnieją jedynie instytucjonalnie.
Witkowski i Salamon zbudowali sobie platformę (wyobraźmy sobie ją jako płytę nagrobną), na której da się zrobić to, co gdzie indziej uchodzi za niemożliwe – zjeść ciastko i je mieć. W życiu takie rzeczy są niemożliwe, ale po śmierci… Na tej platformie mogą przeżywać „czysty fun z muzyki i wymianę energii z publicznością” oraz doświadczać wszystkich atrakcji bycia zespołem rockowym, bez wikłania w wieśniacki aspekt rockowej kultury. Mogą korzystać z patosu, nie plącząc się w powagę i korzystać z metalowej, gotycko-funeralnej ikonografii, ale bez plamienia sobie rąk jej naiwnością i kiczem. Mogą nawet zrobić o tym wystawę, która – niespodzianka! – broni się jako sztuka. Ma symboliczny ładunek, złożoność, wielowarstwowość, dyskursywność, formalną dyscyplinę i wizualną atrakcyjność – parametry, których oczekuje się po spełnionej wypowiedzi artystycznej. I, co najlepsze, robiąc taką wystawę, Nagrobki nie zapadają na rozprzestrzeniającą się w instytucjach śmiertelną zarazę, której objawy polegają na oznakach braku życia. Nagrobkom takie zakażenie nie grozi: jak mogliby stracić życie w galerii, skoro w każdej piosence podkreślą, że są martwi?
Stach Szabłowski – krytyk sztuki, kurator i publicysta. Autor koncepcji kuratorskich kilkudziesięciu wystaw i projektów artystycznych. Publikuje w prasie głównego nurtu, w wydawnictwach branżowych i katalogach wystaw. Współpracuje m.in. z magazynem SZUM, Przekrojem, dwutygodnik.com. i miesięcznikiem Zwierciadło.
WięcejPrzypisy
Stopka
- Osoby artystyczne
- Grupa Nagrobki (Adam Witkowski i Maciek Salamon)
- Wystawa
- Kolejny rok w urnie
- Miejsce
- TRAFO – Trafostacja Sztuki w Szczecinie
- Czas trwania
- 30.11.2017–28.01.2018
- Osoba kuratorska
- Stanisław Ruksza
- Fotografie
- Andrzej Golc
- Strona internetowa
- trafo.art