Chiński portret Christiana Boltanskiego (drugi)
W połowie lipca 2021 roku zadzwonił do mnie Wiesław Borowski z informacją o nagłej, niespodziewanej śmierci Christiana Boltanskiego. Powiedział, że trzeba napisać o Boltanskim; że to ważne, aby przypomnieć tego światowej klasy artystę, który, co rzadko się zdarza wśród wybitnych twórców klasy światowej, miał sentyment do Polski. Przyjeżdżał tu co najmniej dwadzieścia razy, zrobił wiele wystaw, miał licznych przyjaciół i otrzymał dwa doktoraty honoris causa – w Akademiach Sztuk Pięknych w Poznaniu w 2009 i w Krakowie w 2012 roku. Wiesław, który ma prawie dziewięćdziesiąt lat, powiedział, że on już tym się nie zajmie i że ja, jako osoba obecnie najstarsza z tych, którzy z Boltanskim pracowali, powinnam to zrobić. Trudno mi było odrzucić taki argument.
Boltanski nie lubił długich tekstów na swój temat. W wywiadach, jeśli dostawał je do autoryzacji, wykreślał większość swoich wypowiedzi. Kiedy pracowaliśmy w 2001 roku nad jego katalogiem do wystawy Revenir, poprosił, żeby wiele osób, które go znały, napisało krótkie teksty. Zbiór takich tekstów nazywał chińskim portretem i uważał za o wiele ciekawszy niż jeden duży esej, nawet napisany przez wybitnego specjalistę.
„Polska jest jedynym krajem, gdzie moje nazwisko brzmi mniej więcej normalnie” – mówił w 2011 roku w rozmowie z Ludwikiem Lewinem.
Pierwszy chiński portret ukazał się w 2001 roku, drugi przygotowuję teraz. Zadzwoniłam z prośbą o krótkie teksty do kilkunastu osób, które współpracowały z Boltanskim. Zbieram skrawki wypowiedzi, cytaty, archiwalia i próbuję opowiedzieć o Christianie. Moje liczące kilka grubych segregatorów archiwum z naszą korespondencją, projektami i budżetami wystaw zaginęło w Zamku Ujazdowskim. Kuba Banasiak zgodził się, żeby drugi chiński portret ukazał się w papierowej wersji „Szumu”.
Kiedy poznałam Christiana Boltanskiego, opowiadał mi, że urodził się w 1944 roku, w dniu oswobodzenia Paryża. Pokazywał swój paszport, w którym miał siedem imion danych mu przez matkę – tak na wszelki wypadek. Pierwsze z nich to Christian, drugie Liberté… W rzeczywistości urodził się miesiąc przed oswobodzeniem Paryża, ale nie przewidział, że umrze 14 lipca, w rocznicę zburzenia Bastylii.
Pochodził z bogatej dzielnicy Paryża, ale przeniósł się na Malakoff, gdzie przyjaźnił się między innymi ze swymi sąsiadami – Aliną Szapocznikow i Romanem Cieślewiczem. „Polska jest jedynym krajem, gdzie moje nazwisko brzmi mniej więcej normalnie” – mówił w 2011 roku w rozmowie z Ludwikiem Lewinem. I dalej: „Mój ojciec pochodził z Odessy, ale mieliśmy rodzinę w Polsce, było to w epoce zaborów, kiedy Żydzi przenosili się z Ukrainy do Kongresówki”. Z kolei w rozmowie z Agnieszką Taborską z 2001 roku powiedział: „Nie pałam do Polski miłością, ale kiedy tu przyjeżdżam, czuję, że jestem z nią związany”. Ojciec Christiana był wybitnym lekarzem, matka – pochodząca z Korsyki – znaną pisarką. W Abecadle Christiana Boltanskiego, spisanym przez Martine’a Aboucaya i Paula Fabriego w 1996 roku, pod hasłem „Przodkowie” czytamy: „Ważne jest, by artysta skądś pochodził, miał rodowód, korzenie, jednak jego historia powinna mieć pewne cechy uniwersalne. Mnie w dużej mierze ukształtował fakt, że urodziłem się pod koniec wojny i w dzieciństwie słuchałem niemal wyłącznie rozmów na temat Holocaustu. […] Wciąż spotykałem się z ludźmi, którzy go przeżyli. Osobiście nie doświadczyłem prześladowań, ale dotknęły mnie ich konsekwencje: strach przed światem zewnętrznym, poczucie zagrożenia, nawyk ukrywania się”. I dalej: „Każdy artysta ma przodków; zawsze powtarzam, że moimi byli Warhol i Beuys – wprawdzie nie znałem od początku kariery ich twórczości, ale natychmiast rozpoznałem w nich samego siebie. […] Mój ulubiony artysta, Joseph Beuys, był Rasputinem, a jednocześnie człowiekiem bożym. Lepiej, że był jednocześnie nimi dwoma, ludzie całkowicie oddani Bogu są zbyt niebezpieczni”.
O Tadeuszu Kantorze napisał: „Kantor należy do artystów, którzy wywarli na mnie największy wpływ. Trochę go znałem. W porównaniu z innymi ważnymi twórcami teatru, dysponował niezwykle ograniczonymi środkami, czymś w rodzaju teatrzyku ulicznego. Jego twórczość oparta była na – będących także moimi – związanych z wojną wspomnieniach z Europy Środkowej. Jest to także moja historia, moja mitologia, skrzyżowanie tragedii i szyderstwa, cierpienia i muzyki rozrywkowej, farsy i koszmaru w ekspresjonistycznym wszechświecie”.
W wywiadzie, który przeprowadził z nim Jan Kaila, mówił: „Tadeusz Kantor powiedział, że każdy z nas nosi w sobie martwe dziecko, że to, co w nas umiera jako pierwsze, to nasze dzieciństwo. Usiłowałem odbudować swoje dzieciństwo, zdając sobie jednocześnie sprawę, że jest to niemożliwe”. W Abecadle zaś: „Na początku dużo mówiłem o moim dzieciństwie i naopowiadałem tyle kłamstw, że nic z niego nie zostało”.
Nieobecność, próba zachowania małych pamięci to tematy, do których Boltanski wraca w swoich pracach stale. Duże pamięci są zapisane w historii, w książkach, a małe odnoszą się do drobiazgów, historyjek, do przepisu na smażenie konfitur. Artysta stara się zachować ich jak najwięcej, bo kiedy ktoś umiera, małe pamięci znikają najszybciej.
Pierwsza wystawa Christiana Boltanskiego w Polsce miała miejsce w Galerii Foksal w 1978 roku. Wiesław Borowski mówił, że to Kantor zwrócił jego uwagę na Christiana jeszcze pod koniec lat 60. Natomiast ja pamiętam jego prace, które oglądaliśmy w połowie lat 70. we francuskim piśmie o sztuce „Art Press”. Wtedy też Wiesław wysłał do Boltanskiego list zapraszający go do zrobienia na Foksal wystawy. List był napisany na maszynie, po francusku, natomiast Christian odpisał ręcznie, wyraźnym pismem, po angielsku. Boltanski zaakceptował to zaproszenie pod warunkiem, że wystawę będzie miała też jego ówczesna partnerka Annette Messager. Tu warto wspomnieć, że kobiety artystki, z wyjątkiem Marii Stangret, żony Kantora, w latach 70. nie miały wystaw w Galerii Foksal, a także, że galeria jest niewielka, na planie prostokąta o bokach pięć na siedem metrów. Jednak Boltanski się uparł i postawił na swoim. W wywiadzie rzece Zakrywam to, co niewidoczne Wiesław Borowski mówił: „Przyjechali razem, zrobili piękną podwójną wystawę. On miał slajdy Les images stimuli, obrazki różnych zabawek, a ona fotografie z marami sennymi. To było skromne, taka nie wystawa, tylko obecność. […] Pamiętam, że oboje byli bardzo rozradowani, wnosili dużo humoru i poczucia, że są u siebie. Przyjechał Stanisławski i wybrał kilka prac do muzeum”. Boltanski przysłał ręcznie pisany list z cenami swoich prac dla Muzeum Sztuki w Łodzi. Annette Messager nikt o ceny prac nie zapytał. O tej wystawie wiele lat później Boltanski rozmawiał z Andrzejem Turowskim – przedrukowujemy ten fragment obok.
Boltanski wracał jeszcze do Galerii Foksal trzy razy. W 1989 roku polecił pokryć podłogę galerii używanymi ubraniami. W 2001 na wystawie C. B. Jego życie, jego dzieło zrobił rodzaj „izby pamięci Boltanskiego”, w której słychać było napisane przez niego samego sto zdań, wypowiadanych przez różnych ludzi wspominających go po jego wyimaginowanej śmierci: „Widzę go znowu, był niewysoki, nieco przygarbiony, z wyglądu zawsze niespokojny, ciągle z fajką w zębach, chyba nigdy nie widziałem go bez fajki”. „Jedyny raz, kiedy go spotkałem, zrobił mi cały wykład na temat świętości, było to po przyjęciu na wernisażu, myślę, że trochę za dużo wypił”. „O swoim dzieciństwie mówił w taki sposób, tyle fałszywych anegdot opowiadał o swojej rodzinie, że nie wiedział już, co jest prawdą a co fałszem. Nie posiadał już wspomnień z dzieciństwa”. „Bardzo wcześnie rzucił szkołę, robił więc dużo błędów ortograficznych. Chełpił się tym”. „Jednym z jego żartów było oznajmienie poważnym tonem, że jest Korsykaninem i że takie pochodzenie ma ogromne znaczenie dla jego sztuki; myślę, że w rzeczywistości był on trochę Korsykaninem, robił tyle cyrku wokół swego żydowskiego pochodzenia, że nikt nie był w stanie w to uwierzyć”. „Śmierć, śmierć, tylko o tym ciągle mówił, zarabiał na życie mówieniem o śmierci”.
[…]
Pełna wersja tekstu jest dostępna w 36. numerze Magazynu „Szum”.