Brokat na dywanie. „Ajaaoeho” Marty Krześlak w Galerii Szara Kamienica
Taki poranek, kiedy na poduszce po przebudzeniu zostają odklejone brylanciki, jeszcze wczoraj tak pięknie błyszczące na policzkach i czole. Kiedy okazuje się, że z ubrań rzuconych w nocy na krzesło wysypał się brokat, że już jest wdeptany w dywan i od razu wiadomo, że nie wystarczy odkurzacz, że błyszczący pył będzie wracał przez następne pół roku. Ajaaoeho Marty Krześlak w Szarej Kamienicy zostawia widzkę z podobnym uczuciem: jest błysk, przyjemność i nawet jakieś wspomnienie, ale czy Svarovski z papierniczego zostanie do kosza wrzucony ze zniecierpliwieniem, czy raczej uśmiechem, zależeć może od konkretnej użytkowniczki. Wystawa opalizuje i błyska, puszcza widzowi zajączki, ale ma i braki – paradoksalnie wynikające z nadmiaru prac, jakby artystka chciała pokazać wszystkie instalacje, które powstały w trakcie pandemii w jej brukselskim garażu.
Prace Krześlak – od dyplomowej instalacji Ruiny moich marzeń, którą w 2018 wygrała w Gdańsku roku konkurs Najlepsze Dyplomy Akademii Sztuk Pięknych, aż po te prezentowane na aktualnej wystawie – proponują widzowi wejście w oniryczny, postindustrialny krajobraz. To nie obiekty, zestawione ze sobą na potrzeby wystawy, a raczej budujące atmosferę instalacje: sale wypełniają skrzące światła, odbicia, dźwięki, a poszczególne elementy zostają wprowadzone w ruch. W ramach Ajaaoeho być może nie wszystkie części są niezbędne – wrażenie większej precyzji dawała choćby wystawa artystki Stars Cry w Gdańskiej Galerii Miejskiej (2019, kuratorka: Gabriela Warzycka-Tutak), ale nie sposób odmówić im spójności. Trudno się nie zachwycić, patrząc na ogromny mobil z kłębu srebrnego drutu przetykanego kolorowymi stworzeniami z papieru, na kolejne partie odbijających światło drobinek, spadających z podwieszonych pod sufitem dozowników, na obiekty i ich cienie czy umieszczone w tle wideo.
Przy pomocy oświetlenia artystka buduje wrażenie, że jesteśmy pod wodą, być może w świecie, gdzie współczesne tworzywa, marki ubrań czy samochodów stają się kolejną warstwą rafy koralowej.
Na pierwszy rzut oka widać, że Marta Krześlak nie stroni od błysków i blasku – lewa strona galerii, rozdzielonej na pół schodami, pełna jest spadającego brokatu, kawałków opalizującej folii, rozsypanych fragmentów potłuczonych bombek. Na próżno tu jednak szukać szlachetnych kamieni czy metali: ten kosmiczno-podwodny krajobraz jest stworzony z przedmiotów nikłej rangi. Marta Krześlak wykorzystuje głównie materiały syntetyczne, łącząc je w wieloelementowe, wielowarstwowe układanki. Nieprzypadkowo wystawa nosi tytuł-echo, będący ni to jodłowaniem, ni bojowym okrzykiem: Ajaaoeho – w tej rzeczywistości nikt nie pamięta melodii czy słowa, od którego to narastanie i przekształcanie mogło się zacząć.
Kolejne odbicia, wizualny pogłos – być może także ze względu na wspomnienie wcześniejszych, mniej rozbuchanych realizacji artystki – wydają się pospiesznym uzupełnieniem bardziej dopracowanych fragmentów. Formy rzeźbiarskie pojawiają się na tle kawałków sztucznej choinki i kolorowych lampek, które sprawiają wrażenie dobranych na chybił trafił, żeby uniknąć pustej przestrzeni. Pośród nich leżą też fragmenty rafy koralowej – mogłyby stanowić nawiązanie do Balu u plastyków – wystawy Krześlak pokazywanej w Project Roomie CSW w 2019 roku (kurator: Marcin Polak), ale chyba zostały po prostu wyciągnięte przez Krześlak z podręcznego rekwizytorium, te same lub bardzo podobne pojawiły się już na wystawie w Gdańsku. Pośród tego biegnie krwioobieg instalacji, kable i przedłużacze, ułożone jak kolejna warstwa trójwymiarowej instalacji-układanki.
Przy pomocy oświetlenia artystka buduje wrażenie, że jesteśmy pod wodą, być może w świecie, gdzie współczesne tworzywa, marki ubrań czy samochodów stają się kolejną warstwą rafy koralowej (może w którejś z zatopionych już stolic?). Metalowa obręcz obraca się w powietrzu, migotają kolorowe światła, skrzą się brokatowe zorze – elementy łączą się w całość dzięki dopracowanemu mechanizmowi działania; poszczególne części uruchamiają się wraz z pojawieniem w ich okolicy obserwatorki, instalacja ma swoją własną, asynchroniczną lecz efektowną choreografię. I chociaż to pozornie oczywista sprawa, odwiedzając wystawę pod koniec jej trwania, z przyjemnością zwracam uwagę, że wszystko działa bez zarzutu, żadnych zepsutych elementów. Warto to nadmienić tym bardziej, że Marta Krześlak konstruuje te mechanizmy samodzielnie.
Przyglądając się poprzednim realizacjom artystki, można zauważyć, że wraca ona nie tylko do motywów i gestów, ale również do konkretnych przedmiotów, które na potrzeby wystaw angażuje w coraz to inny sposób.
Żeby wejść do Szarej Kamienicy, trzeba zejść w dół, w czeluść piwnicy. Widz stojący pośrodku galerii może skierować się w prawo lub w lewo, za plecami zostawiając skorupę ziemską. Wystawa wykorzystuje ten istniejący podział – po lewej, w głównej i największej sali można zobaczyć opisaną powyżej „podwodną” instalację, dalej – zajmującą całą salę konstrukcję wykorzystującą wirujące w różnym tempie fragmenty błyszczącej folii, dopracowaną technicznie, ale dosyć nijaką opowieść o świetlnym echu. Po prawej, w amfiladowo ułożonych salach znajdują się kolejne dwie prace „kosmiczne”, stosunkowo proste wobec umieszczonych po drugiej stronie wieloelementowych konstrukcji. Pierwsza z nich przypomina zawieszony pod sufitem ogromny wiatrak, prezentowany na tle zdjęcia kosmosu; druga to właściwie zajmująca całe pomieszczenie rzeźba anteny satelitarnej, z obracającą się na środku połówką kuli dyskotekowej. Za plecami ziemia, po lewej ocean, po prawej kosmos: sporo tego, jak na jedną wystawę.
Przyglądając się poprzednim realizacjom artystki, można zauważyć, że wraca ona nie tylko do motywów i gestów, ale również do konkretnych przedmiotów, które na potrzeby wystaw angażuje w coraz to inny sposób. Sporo zależy więc od sposobu złożenia konstelacji, od wykorzystania światła i ruchu. W pierwszej z „kosmicznych” sal wentylator stoi w miejscu, a wokół niego delikatnie, niemal niezauważalnie obraca się kosmos, jakby gwiazdy co chwilę przesuwały się po nieboskłonie. Krześlak sięga po wiatrak i odwraca jego mechanikę, zamiast szybkiego obrotu pod sufitem proponując mu trwanie na tle ruchomego nieba – podobny, równie udany zabieg zastosowała na wspomnianej już wystawie Stars Cry, gdzie widz przechadzał się po galerii drewnianym pomostem, prowadzącym przez rozświetlaną fikcyjnymi ciałami niebieskimi galaktykę galerii.
Ajaaoeho Marty Krześlak to wystawa migotliwa, zawieszona w procesie puszczania zajączków, odbijania, powtarzania. W blasku brokatowej zorzy wszystko jest do siebie nieco podobne, to kosmos kręci się wokół wiatraka (niezależnie od tego, czy pod wodą, czy w stratosferze, rzeczywistość dzieje się ciągle wobec człowieka). Pogłos potęguje tekst kuratorski Anny Batko, gdzie cytat z Małego księcia pojawia się obok mitologii greckiej, analizy kolorów zorzy polarnej związanych z gazem przeważającym w przestrzeni w trakcie zderzenia wiatru słonecznego z ziemską atmosferą, odniesień do snów artystki, Philipa K. Dicka i Petera Sloterdijka. W podwodnym, rozproszonym świetle ciągle błyskają ciągle nowe zwarcia obiektów i koncepcji, artystka wraz z kuratorką składają je w kolejne opowieści, aż w końcu trudno wyłapać, co się od czego odbija. A jednak trochę brokatu mimowolnie zabieram ze sobą i jednak uśmiecham się, kiedy buty zostawiają ten połysk na chodniku.
Przypisy
Stopka
- Osoby artystyczne
- Marta Krześlak
- Wystawa
- Ajaaoeho
- Miejsce
- Galeria Szara Kamienica, Kraków
- Czas trwania
- 18.02–17.05.2021
- Osoba kuratorska
- Anna Batko
- Fotografie
- Paweł Wyląg; dzięki uprzejmości Galerii Szara Kamienica
- Strona internetowa
- szarakamienica.pl