Artystka obecna. Wspomnienie o Teresie Tyszkiewicz
„Wspomnienie”, implikujące przywoływanie osoby, której już nie ma, jest formatem nieadekwatnym do mojego stanu ducha. Zarówno moja wyobraźnia, jak i mój wewnętrzny – zazwyczaj zdyscyplinowany – „zdrowy rozsądek” nie są w stanie śmierci Teresy zaakceptować, choć odeszła już dwa miesiące temu. Mam ją ciągle przed oczyma i bardzo realnie czuję jej obecność. Rozmawiamy poprzez prace, które towarzyszą mi nieprzerwanie od wielu miesięcy – od kiedy zaczęłam pracować nad jej wystawą Dzień po dniu (Muzeum Sztuki w Łodzi).
Nie znałam osoby, której obecność byłaby tak dojmująca.
Myślę, że mój problem z uwewnętrznieniem braku Teresy jest związany z tą właśnie niezwykłą cechą, którą trudno mi inaczej nazwać. Teresa była obecna obecnością zarówno cielesną – ciągle widzę jej piękne i w każdym calu kobiece, ale też silne, ciało – jak i wewnętrzną, związaną zapewne z niezłomną wręcz siłą woli i odwagą.
Całkowita autentyczność i bezpośredniość Teresy, nigdy niezabarwiona nawet cieniem towarzyskich czy środowiskowych gierek, wydała mi się zupełnie niemożliwa, w dzisiejszym świecie absurdalnie nierealistyczna.
Pamiętam nasze pierwsze spotkanie w Sucy-en-Brie pod Paryżem, gdzie artystka pracowała i mieszkała ze swoim mężem i jednocześnie towarzyszem drogi twórczej, Zdzisławem Sosnowskim. Przedstawiła nas sobie Klaudia Podsiadło, była dyrektorka Instytutu Polskiego w Paryżu. Gdy poznałyśmy się w 2014 roku, granica między pierwotnie odrębnymi pracownią i domem była już niewidoczna – Teresa pracowała wszędzie, więc w każdym zakątku budynku prace mieszały się z pamiątkami i przedmiotami codziennego użytku. Jej otwartość i niezwykła życzliwość sprawiły, iż od razu poczułam się pełnoprawną uczestniczką tej rzeczywistości, w której twórczość była splecionym z życiem praktykowaniem, pozbawionym patosu, będącym na równi z prowadzeniem domu i wychowywaniem dzieci materią codzienności.
Całkowita autentyczność i bezpośredniość Teresy, nigdy niezabarwiona nawet cieniem towarzyskich czy środowiskowych gierek, wydała mi się wtedy zupełnie niemożliwa, w dzisiejszym świecie absurdalnie nierealistyczna. Dopiero później, gdy już znałyśmy się dobrze, zrozumiałam, że ta właśnie bezkompromisowa otwartość i bezpośredniość stanowią o sile twórczości Teresy.
Takie są właśnie jej prace, obecne, fizycznie wręcz dojmujące i bezpośrednie.
Teresa od początku konsekwentnie opierała swoją twórczość na doświadczaniu i konfrontacji z materią, unikając czysto intelektualnych czy ideowych założeń. Głównym medium w ramach jej metody twórczej było ciało, które obdarzała pełnym zaufaniem. Ciało świadome swojej seksualności, doświadczające przyjemności, bez wstydu manifestujące kobiecość i kobiece doświadczenie. Ale także – a może przede wszystkim – ciało jako medium artystyczne, ciało jako źródło poznania i doświadczania (nierzadko bolesnego).
[…]
Pełna wersja tekstu jest dostępna w 30. numerze Magazynu „Szum”.