Artystka do spraw niemożliwych. Joanna Rajkowska w Zachęcie
Metodą twórczą Joanny Rajkowskiej – jak zresztą sama mówi – jest nieuprawnione domaganie się i marzenie. Tak było z palmą postawioną przy Alejach Jerozolimskich, która do dziś budzi zdziwienie nieprzygotowanych turystów, a nawet całych demonstracji, które często ją mijają, dzielnie maszerując spod sejmu pod pałac prezydencki, próbując wywrzeć wrażenie na władzy. „Górnicy pod palmą stracili moc”, opowiadała artystka podczas autorskiego oprowadzania po jej najnowszej wystawie w Zachęcie, na które miałem przyjemność trafić dzięki uprzejmości towarzyszek i towarzyszy z Krytyki Politycznej. Podobnym marzeniem był Dotleniacz, choć mam wątpliwości, na ile rzeczywiście nieuprawnionym, w końcu wszyscy mamy prawo do czystego powietrza, więc nawet obecnym mieszkańcom terenu byłego getta przysługuje prawo do odrobiny tlenu. Władze miasta najwyraźniej uznały inaczej i zabetonowały tę rajską oazę, dzięki czemu skutecznie pozbyły się gromadzących się tam tłumów, a plac Grzybowski znowu świeci pustkami tak jak powinien. Widocznie nie zasługujemy, żeby gdzieś w Warszawie było tak miło. Aż strach wspominać, że na szczęście jest jeszcze Ogród Botaniczny PAN w Powsinie (mam nadzieję, że nie czyta tego nikt odpowiedzialny za planowanie przestrzenne stolicy). Z kolei domaganie się przekształcenia postindustrialnego komina w Poznaniu w minaret okazało się marzeniem na tyle nieuprawnionym, że projekt ostatecznie nigdy nie został zrealizowany. Na szczęście marzyć ciągle jeszcze można. Podobnie jak marzeniom wierzyć. Dzięki czemu przez dobre kilka lat byłem przekonany, że minaret w Poznaniu rzeczywiście stoi. Jakież było moje rozczarowanie, gdy doczytałem, że jednak nie.
Po krótkiej chwili mogłem na ścianie obejrzeć siebie samego krążącego z niepokojem po Rhizopolis. Mieście przyszłości, do której nigdy nie chciałbym trafić. Puszczanie filmu z kamerek umieszczonych w sali z trzydziestosekundowym opóźnieniem jest sprytnym zabiegiem, pozwalającym nam jeszcze bardziej utożsamić się z byciem przedstawicielami ginącego gatunku.
Nieuprawnionym domaganiem się i marzeniem można nazwać też najnowszą instalację Joanny Rajkowskiej o nazwie Rhizopolis. Gdy wchodzimy do ciemnej, wilgotnej sali, czy raczej jamy, w której nie wiedzieć czemu śmierdzi niczym w zoo, i przedzieramy się przez korzenie podwieszonych na suficie ściętych drzew, możemy poczuć się jak kret albo jedna z ostatnich osób na Ziemi. Oba wrażenia mogą być trafne i zgodne z intencją artystki, która zaprojektowała przestrzeń mającą przedstawiać losy ludzi „na planecie Ziemia, po spodziewanej wielkiej katastrofie kończącej trwającą obecnie epokę człowieka”, jak czytamy w opisie kuratorskim. Na motyw kreci zwróciła nam z kolei uwagę Anna Dzierzgowska, przywołując słowa z 18 Brumaire’a Ludwika Bonaparte Karola Marksa. Aby uczynić metaforę bardziej zrozumiałą, pozwolę sobie dodać, że jest to dzieło mówiące o tym, że dyktatura nie jest nieuchronna, a „rewolucja jest gruntowna. Odbywa ona dopiero wędrówkę przez czyściec. Robotę swoją wykonuje metodycznie”. I jeszcze, że: „Europa zerwie się ze swego miejsca i zawoła triumfująco: dzielnie ryjesz, stary krecie!…”. Czy ciągle możemy w to wierzyć w obliczu katastrofy klimatycznej, której władza jest potężniejsza niż armie wszystkich dyktatorów i demokracji świata?
Oczywiście, że tak. Nawet jeśli wojny, powodzie, susze, huragany i ogólna pożoga zmiotą z planety większą część naszej cywilizacji, to jestem prawie pewien, że gdzieś w jakiejś piwnicy albo innej jamie przetrwa garstka ocaleńców. Ludzie są jak szczury. Wydaje się skrajnie mało prawdopodobne, że uda nam się wybić nas wszystkich. A wtedy nadejdzie czas rewolucji. Chyba jasne jest, że te, które przetrwają, nie będą miały ochoty kontynuować systemu, który sprowadził na nas zagładę.
Część tej zagłady unaocznia nam zresztą artystka w Zachęcie. Krecią jamę tworzy 240 usuniętych po karczowaniu korzeni drzew, w żargonie leśników zwanych karpami. Łącznie dwie tony martwego drewna. Wydawałoby się, że nie jest to towary deficytowy, bo karczuje się w Polsce niemało. Według danych Ministerstwa Środowiska około miliarda drzewa rocznie. Jednak wcale nie było łatwo artystce zdobyć taką ilość korzeni. Leśnicy nie lubią pokazywać efektów czynionego przez siebie spustoszenia. Ostatecznie jednak trafiła na prawdziwego cmentarzysko martwych karpów w – nomen omen – Drwalewie, gdzie pozwolono jej zabrać tyle karpów, ile potrzebowała, aby móc nimi zapełnić salę w galerii sztuki.
Obserwowanie zrębu od strony podziemia jest specyficznym doświadczeniem. To patrzenie na świat na opak, który jednocześnie jest jakoś bardziej na miejscu. Czy jako ludzkość nie zasługujemy już wyłącznie na to, żeby nas zamknąć w jakiejś ciemnej jamie? Trudno mi polemizować z takim stwierdzeniem. Tym bardziej, że sam tak uważam. Trochę nie wiadomo, co ze sobą zrobić w pomieszczeniu wypełnionym ewidentnymi trupami. Ja przynajmniej czułem się nieswojo i po krótkim okrążeniu zaszedłem do drugiej sali, gdzie czekała na mnie kolejna nieprzyjemność. Choć trochę też przyjemność. Po krótkiej chwili mogłem na ścianie obejrzeć siebie samego krążącego z niepokojem po Rhizopolis. Mieście przyszłości, do której nigdy nie chciałbym trafić. Puszczanie filmu z kamerek umieszczonych w sali z trzydziestosekundowym opóźnieniem jest sprytnym zabiegiem, pozwalającym nam jeszcze bardziej utożsamić się z byciem przedstawicielami ginącego gatunku. Cóż z tego, że póki co jesteśmy tak potężni, że władzę mamy niemalże boską. Rozbijamy atomy, modyfikujemy geny, latamy w kosmos, karmimy psy wegańsko. Władamy lądem, powietrzem i ziemią. Każdy żywa istota jest na nasze skinienie i może wylądować na naszym talerzu albo w naszym laboratorium, abyśmy mieli nowe, jeszcze lepsze kremy pod oczy, które puchną nam od patrzenia na to wszystko. Jednak natura nie jest głupia i nadciąga z odsieczą. Za nieposkromione spalanie paliw kopalnych karze nas zmianami klimatu. Za zabijanie i pożeranie wszystkiego, co się rusza, kolejnymi pandemiami. Nie znamy dnia ani godziny, gdy roztapiające się lodowce uwolnią potencjalnie zabójcze, jeszcze nie znane ludzkości wirusy i choroby. Podobnie nie wiemy, kiedy przekroczymy któryś punkt krytyczny, a metan uwolniony z dna morskiego lub wieloletniej zmarzliny (do niedawna znanej jako wieczna), doprowadzi do akceleracji katastrofy i serii nagłych ekstremalnych zjawisk pogodowych i społecznych, których skali nie potrafimy sobie nawet wyobrazić, a co dopiero przewidzieć. Bardzo zatem słusznie „Rhizopolis oferuje tym, którzy przetrwali rok 2020, możliwość przeżywania scenariuszy własnego przetrwania także wówczas, gdy świat, który znamy, upadnie”. Bo upadku świata możemy tak łatwo nie przetrwać. A przecież trochę by się chciało. Ja przynajmniej wolałbym doczekać końca kapitalizmu, zamiast końca świata, ale jestem otwarty. Chętnie zobaczę je oba, a jak nie przetrwam, to też nie będę się gniewał.
Póki co możecie przeżyć koniec świata w Zachęcie, do czego was serdecznie zachęcam. A jeśli macie jakiś spory i niepotrzebny garaż, to artystka szuka miejsca, do którego mogłaby przenieść Rhizopolis po zakończeniu wystawy w Zachęcie. Sam bym wziął, gdyby mój nie był akurat wypełniony innego rodzaju wspomnieniami.
Przypisy
Stopka
- Osoby artystyczne
- Joanna Rajkowska
- Wystawa
- Rhizopolis
- Miejsce
- Zachęta – Narodowa Galeria Sztuki, Warszawa
- Czas trwania
- 1.02–6.06.2021
- Osoba kuratorska
- Aneta Szyłak
- Fotografie
- Anna Zagrodzka; dzięki uprzejmości Zachęty – Narodowej Galerii Sztuki w Warszawie
- Strona internetowa
- zacheta.art.pl/