Malarski morfizm. Rozmowa ze Stachem Szumskim i Botondem Kerestesi
Piotr Sikora: Spotykamy się przy okazji waszej wspólnej wystawy Dungeon Keepers w galerii Piana w Krakowie. To nie jest jednak wasz pierwszy projekt, który robicie razem. Jaki jest charakter waszej kooperacji i przy jakich projekty spotkaliście się wcześniej? Kiedy dokładnie zaczęła się rodzić między wami chemia?
Stach Szumski: Znałem prace Botonda od kilku lat. Myślę, że pierwszy raz widziałem je około 2017 lub 2018 roku. Najpierw śledziłem to co robi, wirtualnie, dopiero potem spotkaliśmy się osobiście podczas Biennale Grafiki w Lublanie we wrześniu 2021.
Botond Kerestesi: Spędziliśmy tam razem sporo czasu, a zaraz po tym Stach przyjechał do Budapesztu w związku z realizacją kilku projektów wystawowych, w tym wspólnego malowania ściany w AQB w listopadzie 2021.
Stach: Boti zorganizował ścianę w przestrzeni Art Quarter Budapest, gdzie mieliśmy okazję zmaterializować naszą pierwszą współpracę. Było to spontaniczne, improwizowane malowanie na ścianach betonowego korytarza prowadzącego do niefunkcjonującej już kopalni wapienia. Także motyw kopalniany towarzyszył nam od zarania współpracy.
Botond: Wtedy pojawił się pomysł zorganizowania wystawy. Ja z kolei po raz pierwszy zobaczyłem prace Stacha z polecenia Marka Fridvalskiego. Przesłał mi je i powiedział: „Powinieneś obczaić tego gościa. Robi niesamowite rzeczy aerografem”. Sprawdziłem jego konto na Instagramie i zdałem sobie sprawę, że śledzimy te same konta dokumentujące graffiti. Nagle zorientowałem się, że jego polubienia pojawiają się wszędzie tam gdzie moje. To właśnie nazywam common taste. To, co wtedy mnie urzekło w jego twórczości, to gigantyczne malowidło na fasadzie zrujnowanego budynku gdzieś w górach – Sudeten Ziggurat. Wyglądało jak sceneria do jakiegoś post-sowieckiego szamańskiego rytuału.
Boti, czy masz jakieś doświadczenie z graffiti?
Botond: Śledzę to zjawisko kulturowe od początku lat 2000. Kiedy byłem nastolatkiem, praktycznie nie zagłębiałem się w tę subkulturę, ale zawsze wiedziałem, co się dzieje, zwłaszcza na Węgrzech. Podczas studiów artystycznych zaprzyjaźniłem się z graffiti writerami i razem zrobiliśmy kilka wrzutów na pociągach i ścianach. Do dziś graffiti ma specjalne miejsce w moim sercu.
Stach: W moim przypadku było odwrotnie – od graffiti do innych form artystycznej aktywności, w tym malarstwa. Graffiti to był mój ingres do sztuki, a pierwsze siedem lat moich działań twórczych to wyłącznie praca na świeżym powietrzu, głównie w kazamatach upadłych fabryk Dolnego Śląska. Równolegle sporo rysowałem, ale farba w sprayu pozostała moim głównym narzędziem. Eksplorowałem lokalną linię kolejową, kotlina jeleniogórska obfitowała w różnej maści poniemieckie i post-prlowskie pustostany.
Pomimo różnicy w doświadczeniu, oboje jesteście bardzo serdecznie nastawieni do waszej współpracy. Skąd bierze się ten entuzjazm?
Stach: Myślę, że Botond i ja mamy wiele wspólnego w podejściu do pracy i przekuwaniu naszych równolegle toczących się badań w malarstwo. Wydaje mi się, że kluczowym elementem łączącym nasze podejście do budowania malarskich form jest morfizm, czyli swobodne przekształcanie kształtów i obiektów w swoiste przetopy, w ramach których różne obiekty stapiają się w ciężką do zdefiniowania jedność. Zacząłem praktykować takie morficzne podejście do formy około 2016 roku, kiedy sięgnąłem po aerograf. To również zapoczątkowało okres eksperymentowania z teksturami i ornamentyką, oraz nieostrością.
Botond: Ja z kolei jakiś czas temu wróciłem do malarstwa olejnego, które zaniedbywałem przez kilka lat po studiach na rzecz akrylu. Praca z farbą olejną uświadomiła mi, że bardzo przyciąga mnie płynność, którą ta technika ma zakodowaną w sobie.
Jeśli chodzi o proces metamorfozy, widzę go na dwa sposoby. Z jednej strony mamy metamorfozę, która tchnie nowe życie, przynosi świeżą energię, podobnie jak dwa drzewa splatające się i rosnące razem. Z drugiej strony istnieje metamorfoza charakteryzująca się rozkładem, podobna do pasożytniczego grzyba, który przywiera do swojego żywiciela. Która forma metamorfozy bardziej was fascynuje?
Botond: Początkowo mój styl skłaniał się ku wyrazistym motywom. Używałem mniej elementów, byłem bardziej precyzyjny. Teraz postrzegam moje prace jako cyfrowe kolaże malowane na płótnie. Z czasem obrazy te wzbogaciły się o jeszcze więcej elementów, poszerzając zakres inspiracji. Wprowadzając więcej zmiennych, pozwalam sobie na swobodę w tworzeniu znaczeń, które stopniowo stają się bardziej nieuchwytne i mgliste. Wskazanie konkretnego obiektu na obrazie staje się trudne, za to pojawiają się monstrualne pasożytnicze formy, które mają własne życie.
Stach: W moim przypadku proces tworzenia pracy zaczyna się często od konkretnego motywu, który stopniowo podlega improwizowanej mutacji — lub swoistej dekompozycji, wtenczas wchodzę w rolę wizualnego reducenta, przetrawiam większą formę ornamentalną plechą napędzaną improwizowanym gestem ręki. W tych detalicznych teksturach można dostrzec organiczne motywy odnoszące się do struktur obserwowanych u takich organizmów jak śluzowce, grzyby czy porosty. Pomimo częstego dialogowania z dekompozycyjnym (reducenckim) sektorem w kwestii teksturalnych inspiracji, sporo dialoguje też z życiodajno-twórczą siłą formowania nowych kształtów, co zdecydowanie można przypisać tej bardziej symbiotycznej i witalnej części życiowego cyklu.
Być może dychotomia życia i śmierci nie jest w pełni dokładna, ponieważ natura również płynnie łączy oba te elementy. Interesuje mnie w waszych pracach wątek jaskiń, kopalni, czyli połączenia z przeszłością ukrytą pod ziemią.
Botond: U mnie jest to związane z postrzeganiem historii z perspektywy warstw kulturowych. Bardzo interesują mnie różne okresy historii sztuki i historii kultury wizualnej, od starożytnych zabawek do współczesnego designu. Fascynujące było dla mnie śledzenie dziejów Heinricha Schliemanna, który odkrył Troję pod dwunastoma warstwami kulturowej sedymentacji. Moja twórczość jest melanżem wielu warstw, w których można znaleźć Bionicle i prehistoryczne narzędzia metalowe, nowoczesne ornamenty i klasyczne rzeźby. Entuzjastycznie penetruję te warstwy i skamieniałości ludzkiej kultury, aby łączyć je w obrazach.
Stach: Pochodzisz też z miasta górniczego, prawda? Tatabánya.
Botond: Faktycznie, chociaż nie urodziłem się tam, cała moja rodzina przeniosła się do Tatabánya, gdy miałem trzy lata. Całe moje dzieciństwo i lata nastoletnie spędziłem tam. Kopalnie zostały zamknięte w 1993 roku. Mój ojciec przez kilka lat pracował w nich, ale potem przemysł się zatrzymał, podobnie jak w wielu regionach Europy. Na wzgórzu obok miasta znajduje się wielka jaskinia wapienna, która miała znaczenie dla krajobrazu mojego dzieciństwa. Jest w niej ogromna dziura w suficie przez którą można obserwować niebo. Łaziliśmy tam z przyjaciółmi wieczorami po tym, jak wszyscy turyści wyjechali. Jaskinia wygląda jak sala koncertowa i mogłaby być doskonałym przykładem tej znanej platońskiej jaskini. Łatwo można sobie wyobrazić ogień i cienie rzucane na ściany – zwłaszcza przy pełni księżyca.
Fascynujące było dla mnie śledzenie dziejów Heinricha Schliemanna, który odkrył Troję pod dwunastoma warstwami kulturowej sedymentacji. Moja twórczość jest melanżem wielu warstw, w których można znaleźć Bionicle i prehistoryczne narzędzia metalowe, nowoczesne ornamenty i klasyczne rzeźby.
Stach: W moim rodzinnym miasteczku w Karkonoszach był kamieniołom granitu. Kiedy byłem małym dzieckiem, czułem wibracje od detonacji i procesów eksploatacji skały. Wydobycie zakończono gdy miałem trzy lata. Zgliszcza kamieniołomu ciągle trwają, jak i pamięć eksplozji dochodzących z oddali. Widok tego kamieniołomu — brutalnego wrębu w głąb granitowej litej macierzy zawsze wprowadzał we mnie potrzebę zrozumienia geologicznej budowy podłoża, na którym się znajduję, oraz okoliczności, w jakich się uformowało.
A co z niesławnymi kopalniami uranu na Dolnym Śląsku?
Stach: Około 10 kilometrów w linii prostej od mojego domu rodzinnego, w Kowarach, mieściła się druga co do wielkości kopalnia uranu w bloku wschodnim. Eksploatowali tam ogromną żyłę, (uran często występuje wewnątrz granitu, z którego zbudowane są Karkonosze) Kopalnia była czynna tylko przez dekadę, żyła została całkowicie wyeksploatowana. Współcześnie korytarze kopalnie wypełniły się wodą, można zaobserwować w niej post-uranowe kolonie bakterii, które często przybierają formy glonokształtnych skupisk.
Botond: Myślę, że to powszechne zjawisko w wielu post-sowieckich krajach, że kopalnie są pozamykane. W latach 90. nastała nowa era związana z końcem eksploatacji.
Raczej było to związane z prywatyzacją i masowym upadkiem państwowych przedsiębiorstw, co było bardzo powszechne w Czechosłowacji skąd znam pojęcie tunelowania państwowych kopalni i doprowadzania ich do bankructwa.
Stach: Czy myślicie, że jakkolwiek zaczęto zwracać wtedy uwagę na ochronę środowiska? Nadchodząca fala prywatyzacji doprowadziła do masowej redukcji przemysłu, co ostatecznie miało lokalnie całkiem ekologiczny charakter, gdyby nie fakt, że produkcja przeniosła się do Chin ze zwielokrotnioną siłą.
Botond: W latach 90. zmiana klimatu nie była jeszcze tematem, o którym się dużo mówiło, ale na pewno pamiętacie fobię związaną z dziurą ozonową. Czy widzieliście film Nieśmiertelny II: Nowe Życie, kiedy niebo było pomarańczowe, bo cała warstwa ozonowa została zniszczona? Ludzie żyli pod ogromną kopułą.
Tak, tam niebo wyglądało jak teraz w Nowym Jorku w związku z falą pożarów w Kanadzie.
Oryginalna, angielska wersja rozmowy została opublikowana w Blok Magazine.
Stach Szumski (ur. 1992, Gdańsk): artysta wizualny. Zajmuje się malarstwem, tworzy również instalacje, rzeźby, grafiki, rysunki oraz interwencje w przestrzeni publicznej. Jak sam mówi, edukację malarską zawdzięcza głównie oddolnym praktykom związanym z post-graffiti. Od 2013-2016 współtworzył warszawską galerię V9. W latach 2015 – 2020 współtworzył wraz z Karoliną Mełnicką projekt Nomadic State – kolektyw artystyczny i fikcyjne, nomadyczne mikropaństwo. Jego prace prezentowane były w licznych galeriach w Polsce i na świecie m.in. CSW Zamek Ujazdowski, Kyoto Art Center czy Galeria Parcel w Tokyo. Swoje prace – zarówno wielkoformatowe malowidła ścienne jak i interdyscyplinarne projekty często oparte na historycznym researchu – realizuje w trakcie, oraz w efekcie, licznych podróży po świecie. Mieszka i pracuje w Michałowicach (Karkonosze).
Botond Keresztesi (ur. 1987, Rumunia) to mieszkający w Budapeszcie artysta zajmujący się malarstwem, rysunkiem i instalacją. Jego obrazy, łączące odniesienia do historii sztuki, kultury popularnej, życia codziennego i cyfrowego, krystalizują się we fragmentaryczne rzeczywistości pejzaży sennych. Ostatnie wystawy indywidualne i grupowe obejmowały: Galerie Deroullion, Paryż; Carl Kostyal, Malmo; Future Gallery, Berlin; Węgierska Galeria Narodowa, Budapeszt; oraz Schloss, Oslo.
Piotr Sikora (ur. 1986 w Krakowie, Polska) to krytyk i kurator sztuki współczesnej. W swoich projektach wystawowych często odnosi się do kwestii polityki tożsamości, stereotypów i uprzedzeń związanych z regionem Europy Środkowej. Bada związki między kulturą popularną, polityką a światem sztuki. Jego praktyka kuratorska skupia się na rozwijaniu metod dekonstrukcji wielkich narracji opartej na konceptach ironii, przesady i prowokacji. Jako kurator programu MeetFactory AiR w Pradze, razem z Lucią Kvočákovą, zainicjował platformę New Dictionary of Old Ideas. Współkuratorował Biennale Matter of Art 2022 w Pradze. Jest także wykładowcą na Uniwersytecie Angielsko-Amerykańskim w Pradze. Sikora to zagorzały cyklista i ojciec synów Bořivoja i Otakara. Mieszka i pracuje w Czechach.
Przypisy
Stopka
- Osoby artystyczne
- Stach Szumski, Botond Kerestesi
- Wystawa
- Dungeon Keepers
- Miejsce
- Fundacja Galerii Piana,
- Czas trwania
- 17.06 – 30.07.2023
- Fotografie
- Szymon Sokołowski
- Strona internetowa
- pianagallery.com/Dungeon-Keepers-PL