Zmyć żel patriarchatu. Rozmowa z Joan Snitzer
Dobromiła Dobro: Interesuje mnie rola, jaką pełnisz na wystawie Lather, Rinse, Repeat w galerii lokal_30, w której można zobaczyć prace artystek związanych z nowojorską A.I.R. Gallery. Jeżeli dobrze zrozumiałam, nazywasz siebie jej organizatorką, a nie kuratorką. Dlaczego?
Joan Snitzer: Struktura galerii A.I.R. jest unikatowa, ponieważ nie zmieniła się od pięćdziesięciu lat. Nie funkcjonuje w niej zarząd, który byłby niezależny od artystek związanych z galerią. Działa to inaczej niż w zarządzie spółek prawa handlowego. Tu artystki decydują same za siebie, nikt z zewnątrz niczego im nie narzuca. Na wystawie w Warszawie autorkami prac są więc członkinie zarządu A.I.R. i występują w podobnej roli do mojej. Ja występuję tu jako artystka, członkini zarządu, a dodatkowo organizatorka. Nasz statut stanowi, że jakakolwiek wystawa grupowa, która odbywa się w galerii lub poza nią, jest otwarta dla każdej osoby członkowskiej, która chce w niej uczestniczyć. Kiedy rozesłałam ogłoszenie o możliwości wzięcia udziału w wystawie, opartej o wymianę prac z polskimi artystkami okazało się, że chcą w niej wziąć udział wszystkie członkinie A.I.R. Stanęłam wówczas przed wyzwaniem, w jaki sposób kuratorować pokaz dwudziestu jeden osób, których prace charakteryzują bardzo różne estetyki. Jedyne co łączy te osoby to bycie kobietami lub osobami identyfikującymi się jako kobiety. Zdecydowałam więc, że wystawa będzie miała charakter w pełni demokratyczny, przez co rozumiem, że każda osoba, która zadeklaruje chęć udziału w niej, będzie mogła to zrobić. Tym samym nikt nie zostanie wykluczony, a o udziale nie będzie decydować wybór kuratorski czy narzucona z góry tematyka. Mając na uwadze warunki, jakimi dysponuje galeria lokal_30 poprosiłam każdą z osób o pięć prac, w rozmiarach nie większych niż 36 cali każda. Spośród nich planowałam wybrać jedną lub dwie do zaprezentowania na wystawie. Nie jest to według mnie praca kuratorki, a właśnie organizatorki. Dobrze się czuję z tą decyzją, ponieważ pozostałam wierna demokratycznemu etosowi A.I.R. – nie wybierałam osób, ale ich konkretne prace.
Czyli czujesz, że bycie kuratorką nie jest samo w sobie demokratyczne?
Myślę, że jest wiele wspaniałych osób kuratorskich, które proponują interesujące tematy wystaw, jak i pomysły na to, jak można je ciekawie robić. Niektórzy artyści są kuratorami, a kuratorki artystkami. Ostatnie dziesięć lat to ciągły proces ewolucji zawodu kuratora i kuratorki. Skoro jednak stanęłam w obliczu konieczności zaprezentowania prac dwudziestu jeden osób, postanowiłam powrócić do metody dobrze znanej w historii sztuki – do przypadku. Pozwoliłam artystkom-członkiniom zarządu wybrać to, z czym same chcą wyjść do polskiej publiczności. I tak jak w każdej grupie – odpowiedzi na ogłoszenie o wystawie były bardzo różne. Kiedy niektóre z artystek potraktowały to zadanie bardzo poważnie, inne wybrały te prace, które po prostu zmieściły się do przesyłki (śmiech). Miałam i nadal mam poczucie, że dzięki temu, polska publiczność zrozumie charakter A.I.R., że jest to zróżnicowana grupa kobiet, które w swojej twórczości posługują się bardzo odmiennymi praktykami i estetykami.
Doprecyzujmy – zanim ogłosiłaś nabór, nie rozważałaś konkretnego tematu wystawy?
Gdy wraz galerią lokal_30 zdecydowałyśmy się na projekt wymiany, czułam, że możliwość rozmów pomiędzy Polską a Stanami Zjednoczonymi jest tematem samym w sobie. Wierzę, że proces ten już w pewien sposób się rozpoczął. Jestem ciekawa, co stanie się w najbliższych miesiącach, gdy prace z Polski przyjadą do Nowego Jorku. Nawet jeżeli nawiąże się rozmowa tylko pomiędzy jedną artystką z A.I.R. i jedną z lokalu_30 będę uważać to za sukces. Będzie podobnie, gdy ktoś z Polski dostrzeże artystkę z Nowego Jorku i do niej napisze. To też będzie dla mnie sukces. I będzie to również OK, jeśli tym kimś będzie mężczyzna (śmiech). Gdybym zaczęła myślenie o tej wystawie od jakiejś mocnej teoretycznej tezy, ona po prostu odzwierciedlałaby mój pogląd, który mógłby zamknąć drogę do dialogu. Moją intencją było natomiast pozostawienie tego pola artystkom i publiczności.
W moim rozumieniu feminizm oznacza udzielenie wsparcia w tych momentach w życiu kobiety, w których jest to konieczne i coś zmienia. Wsparcie może zmienić ścieżkę czyichś osiągnięć, a nawet samorozwoju. To jest właśnie ten rodzaj feminizmu, któremu jestem oddana – by być obok, wymieniać się, dzielić oraz wzajemnie wspierać.
Jak tytuł wystawy – Lather, Rinse, Repeat („Spień, spłucz, powtórz”) współgra ze wspomnianymi przez ciebie ideami? Co on oznacza? Czy jest to metafora czegoś czy też może wskazuje na cel wystawy?
W Stanach Zjednoczonych, w latach 50. i 60., w dobie rozkwitu reklamy, hasło to stało się popularnym idiomem związanym z szamponami do włosów. Instrukcje na każdej butelce brzmiały następująco: „spień, spłucz, powtórz” (śmiech). Nakładasz szampon, spieniasz, spłukujesz i robisz to ponownie. Jaka była tego konsekwencja? Natychmiastowy wzrost sprzedaży szamponów do włosów. Myjąc włosy dwukrotnie musisz kupić dużo więcej szamponu. Oczywiście, aby mieć czyste włosy nie jest konieczne ponowne ich mycie. Reklama miała po prostu przekonać cię, że dzięki temu twoje włosy będą w lepszym stanie. A dodatkowo, w tamtym czasie wszyscy nakładali na włosy tłusty, gęsty żel o nazwie „Brylcreem”, którego usunięcie rzeczywiście wymagało dwukrotnego mycia włosów. Od tego momentu, w języku programowania istnieje coś takiego jak „algorytm szamponu” (shampoo algorithm), jako stała pętla powtórzeń. Wydaje mi się to z jednej strony zabawne, ale z drugiej oznacza, że pomimo pięćdziesięciu latach prezentowania sztuki kobiet trzeba to nadal kontynuować, aby ciągle zwalczać ten gęsty żel patriarchatu. Zapętlanie i powtarzanie są po prostu ciągle konieczne, aby skutecznie przywracać pozycję kobiet w kulturze. Tytuł wystawy, poza tym, że jest zabawny, odwołuje się więc do kultury konsumpcjonizmu – jego absurdu i przeinaczeń. Odnosi się również do systematycznych interwencji w system patriarchalnej władzy, który próbujemy zmienić. Oznacza to też wytrwałość, wytrwałość, wytrwałość. Jedno mycie włosów to za mało. Trzeba je powtarzać, powtarzać i powtarzać.
Wracając do Twojej roli jako organizatorki – czy pokazane na wystawie prace widziałaś przed ich wysłaniem?
Każda z artystek nadesłała pięć prac i spośród nich wybierałam te, które miały być pokazane na wystawie. Starałam się wybierać w taki sposób, aby połączenie różnych technik, stylów i rozmiarów miało jakiś sens. Wcześniej widziałam już prace tych artystek, byłam na ich wystawach. Oczywiście nie widziałam każdej jednej pracy, także dlatego, że niektóre z nich nigdy nie były prezentowane publicznie. Nie było to zatem całkowite zaskoczenie, niemniej otwieranie tych przesyłek było niespodzianką. Było podobne do uczucia towarzyszącego otrzymywaniu od kogoś prezentu. Tak jak napisał Louis Hyde w książce The Gift: Imagination and the Erotic Life of Property – „miałem nadzieję mówić o wewnętrznym darze, jaki otrzymujemy jako przedmiot naszych starań, oraz zewnętrznym darze, który staje się wehikułem kultury”. Każda artystka wybierała swoje prace z potrzeby serca i wysyłała je, aby skomunikować się z Polską poprzez sztukę. Każda artystka wysłała prezent. Sam moment otwierania tych prezentów w galerii lokal_30 był bardzo wzruszający – to było święto. Taka forma obdarowywania jest bardzo istotna, zwłaszcza w wymagających czasach, w których żyjemy. Dawanie prezentów jest czymś optymistycznym.
Czy prace, o których mówisz są wyłącznie prezentami od artystek A.I.R., czy zawierają w sobie również jakieś dodatkowe przesłania? Które z nich najbardziej cię poruszyły albo są twoimi ulubionymi?
Chciałabym pozostać demokratyczna, więc nie przyznam publicznie, które prace lubię najbardziej (śmiech). Wśród artystek są kobiety, które znam od dawna. Część z nich to moje sąsiadki, przyjaciółki, mentorki, byłe studentki. Części nie znam zbyt dobrze lub dopiero się z nimi poznaję. Nie miałoby więc sensu, gdybym wskazywała, które prace szczególnie lubię. Ci, którzy przyjdą na wystawę sami będą musieli to ocenić. Opowiem jednak o jednej z artystek, która była wieloletnią członkinią A.I.R. i zmarła dwa lata temu. Louise McCagg spędziła sporo czasu w Europie Wschodniej. Towarzyszył jej mąż, który był badaczem. W czasie komunizmu posiadali wizy, które pozwalały im na prowadzenie tu badań. Louise pomogła wyemigrować do Stanów Zjednoczonych wielu artystom i artystkom – osobom zajmującym się poezją, literaturą i filmem. Dlatego jestem szczególnie dumna z tego, że mogłam przywieźć jej prace do miejsca, w którym spędziła tyle czasu jako młoda kobieta. Louise już nie żyje, ale jej sztuka wciąż podróżuje. Być może to właśnie praca Louise jest tą, którą lubię najbardziej i ma dla mnie szczególne znaczenie.
Skoro nawiązałaś do przeszłości, to może jest to dobry moment, abyś opowiedziała o historii A.I.R. Gallery.
Sama galeria rozpoczęła swoją działalność pięćdziesiąt lat temu. Jest to galeria non-profit, co w Stanach Zjednoczonych jest dość niezwykłe. Większość podobnych inicjatyw otwiera się i zamyka w przeciągu kilku lat. Nasza kontynuuje swoją działalność z szerokim programem publicznym, który służy budowaniu społeczności. Podstawowa struktura galerii nie uległa jednak zmianie, co również wiele mówi o wytrwałości jej członkiń. Obecne artystki-członkinie zarządu nie są tymi samymi kobietami, z którymi galeria rozpoczynała swoją historię w 1972 roku. Równie żywa, co wówczas, pozostaje jednak w galerii potrzeba tworzenia przestrzeni dla kobiet. To pragnienie jest tak silne, że cały czas napędza nas do rozwoju i temu sprzyja. Działaniu galerii zawsze towarzyszyły publiczne programy, dyskusje i rozmowy z gośćmi. Od wielu lat prowadzimy programy wokół filmu i performansu, program stypendialny dla młodych artystek i program umożliwiający członkostwo artystkom spoza Nowego Jorku. Ponadto finansujemy kilka projektów i programów kuratorskich. Środki na wszystkie te działania pochodzą z pieniędzy publicznych i prywatnych.
Zapętlanie i powtarzanie są konieczne, aby skutecznie przywracać pozycję kobiet w kulturze.
Co dokładnie rozumiesz przez bycie non-profit? Czy galeria prowadzi też jakąś działalność komercyjną?
A.I.R. Gallery posiada status organizacji non-profit, zwolnionej z federalnego podatku dochodowego na podstawie zapisu sekcji 501c Internal Revenue Code. Jak już wcześniej wspomniałam, galeria pozostaje odporna na przekształcenia w kierunku korporacyjnym i komercyjnym. Mimo, że A.I.R. sprzedaje prace artystek, to nie jest to cel nadrzędny w działaniu galerii. Nie czynione są starania w kierunku zwiększenia sprzedaży. Nie utrzymujemy stałych kontaktów z kolekcjonerami, którzy zwykle gwarantują utrzymanie galeriom stricte komercyjnym.
Od kiedy jesteś związana z galerią?
Z galerią związałam się jako studentka szkoły artystycznej w Nowym Jorku. Wówczas myślałam, że spróbuję swoich sił w malarstwie abstrakcyjnym. Pamiętam takie wydarzenie, kiedy jeden z moich wykładowców – rozpoznawalny artysta – podszedł do mnie na zajęciach i powiedział: „to mężczyźni zajmują się abstrakcją, kobiety zajmują się sztuką przedstawiającą. Wracaj do malowania z modela”. Zszokowało mnie to i choć wówczas nie myślałam jeszcze w kategoriach politycznych, bardzo zabolało. Swoją sztalugę otoczyłam zasiekami z krzeseł i powiedziałam wykładowcy, że nie ma wstępu do mojej „pracowni”. Byłam zaskoczona tym, że mężczyźni mogą robić jedno, a kobiety drugie. Wtedy jedna z moich koleżanek powiedziała mi: „jest nowa galeria w Soho, tylko dla artystek”. Na te słowa spakowałam cały swój dobytek i opuściłam szkołę w poszukiwaniu A.I.R. Gallery. Wsiadłam do pociągu, weszłam do galerii i wzięłam głęboki oddech. Kobiety, które spotkałam przy wejściu po prostu zapytały, jak mogą mi pomóc, a ja opowiedziałam im swoją historię. To było dla mnie zupełnie nowe doświadczenie. W galerii nikt wówczas nie oceniał jak bardzo słodka czy ładna jestem ani jak mogę pomóc. Poczułam, że potraktowano mnie po prostu jak osobę i zostałam.
I zostałaś tam przez prawie pięćdziesiąt lat?
Bywało różnie, ale tak (śmiech). W zasadzie, w jakimś stopniu, zostałam tam przez pięćdziesiąt lat.
Pozostając w tym temacie – chciałabym porozmawiać o feminizmie i twoim jego rozumieniu i praktykowaniu. Jak postrzegasz obecne działania feministek?
Feminizm jest bardzo złożonym pojęciem. W końcu istniały cztery fale feminizmu, a każda z nich wyrażała różne cele, postulaty czy tezy. W moim rozumieniu feminizm oznacza udzielenie wsparcia w tych momentach w życiu kobiety, w których jest to konieczne i coś zmienia. Wsparcie może zmienić ścieżkę czyichś osiągnięć, a nawet samorozwoju. To jest właśnie ten rodzaj feminizmu, któremu jestem oddana – by być obok, wymieniać się, dzielić oraz wzajemnie wspierać. Wielokrotnie byłam świadkinią skuteczności pomagania, dlatego wspieram wszystkie kobiety, które tego potrzebują. Mężczyźni praktykują wzajemne wsparcie jako coś naturalnego i od wieków udzielają pomocy sobie nawzajem – nie mają poczucia, aby to było coś niezwykłego. Pomagają sobie i siebie wzajemnie promują. Tak to funkcjonuje w społeczeństwie, przynajmniej tym zachodnim. Kobiety przez stulecia były w nim od siebie znacznie bardziej odizolowane. Teraz przychodzi pora na to, aby jedna kobieta mogła szczerze powiedzieć drugiej „możesz zrobić to i to, ta część twojej pracy jest wybitna, rozwiń ją w ten sposób, a ja przedstawię cię mojej przyjaciółce, która działa podobnie albo może mieć te same wątpliwości”. Po takich słowach w kobietach rozkwita pewność siebie, dzięki czemu mogą kroczyć dalej swoją drogą, mając pewność, że będą kontynuować to, co zaczęły. Krótko mówiąc – kobiety coraz częściej odnoszą widoczny sukces, a przez to są w stanie pomagać innym.
Jakie artystki-feministki lub po prostu artystki są dla ciebie inspiracją?
W przeszłości inspirowały mnie i były dla mnie ważne dwie artystki, swego czasu związane z A.I.R. Pierwsza to Nancy Spero, która była wierna feminizmowi i aktywizmowi przez całe swoje życie. Druga to Ana Mendieta, która była uchodźczynią z Kuby, tworzyła prace z nurtu tzw. sztuki ziemi, z wykorzystaniem własnego ciała, uprawiała również performans. Jej działania do dzisiaj mają wpływ na kolejne pokolenia artystek i artystów.