Zjadacze chleba i kurzu. Rozmowa z Dorotą i Tomaszem Tworkami z Fundacji Nowa Przestrzeń Sztuki
Katarzyna Oczkowska: Wszystkie dziewięć edycji kieleckiego cyklu Sztuka w przestrzeni publicznej to zupełnie różne prace. Od rzeźby figuratywnej, przez instalacje Leona Tarasewicza czy Roberta Kuśmirowskiego, kolektywny projekt Pawła Althamera, aż po obecnego Zjadacza kurzu Kuby Bąkowskiego, gigantyczną maszyno-rzeźbę, mającą za zadanie filtrować powietrze w centrum Kielc.
Tomasz Tworek: W tym tkwi nasza przewrotność, że staramy się współpracować z artystami z różnych kręgów, o różnym sposobie wypowiedzi artystycznej i estetyce. Chcemy żeby społeczność miasta oraz wszyscy, którzy się interesują sztuką i przyjeżdżają do nas z zewnątrz, mogli zobaczyć tę różnorodność. Osoby funkcjonujące w świecie sztuki mają tego pełną świadomość, a „przeciętny” zjadacz chleba czy kurzu już nie. Bo właściwie skąd? Szkoła nie uczy, telewizja publiczna pokazuje sztukę w godzinach niskiej oglądalności, więc nie ma takiego odbioru. Dlatego mamy niemałą satysfakcję, że możemy pokazać kieleckiej społeczności sztukę na światowym poziomie i że oni maja szansę zobaczyć ją właśnie tutaj. Na przykład Leona Tarasewicza w 2011 roku, którego później pokazywaliśmy też w Muzeum Narodowym w Krakowie. Czy jeżdżącą po Polsce i świecie Tężnię Kuśmirowskiego. Jest to satysfakcjonujące, że nie w Krakowie, nie w Warszawie, ale w Kielcach potrafiliśmy wykreować wydarzenia o charakterze artystycznym, które maja szeroki zasięg i te dzieła później funkcjonują w obiegu sztuki.
Jak wygląda wasz podział ról oraz kwestia wyborów artystycznych w fundatorskim tandemie?
Dorota Tworek: Po pierwsze nie przeszkadzam mężowi (śmiech). A jeśli zdarzają się jakiekolwiek kłótnie na ten temat to są one bardzo konstruktywne. Po prostu jest tak, że to on wybiera, drąży, oczywiście ja mam swoje typy, ale w większości przypadków podążam za jego pomysłami. W tych wszystkich przedsięwzięciach, które robimy, zajmuję się najczęściej organizacją, a więc dopilnowaniem wszystkiego, komunikacją ze wszystkimi osobami, przygotowaniem spotkań i wernisaży. Dla męża najważniejsza jest idea.
Wcześniej kupowaliśmy sztukę bardziej tradycyjną, przedstawiającą i łatwiejszą w odbiorze. A potem okazało się, że czegoś nam zaczęło brakować w tym wszystkim. Powoli nasza kolekcja zaczęła zmierzać w kierunku abstrakcji, rzeczy bardziej nieokiełznanych, niewyobrażonych, nieopisanych.
Czyli co dokładnie?
D.T.: Różnorodność i poszukiwanie oraz ciągłe rozmowy z twórcami. To jest w tym wszystkim najpiękniejsze, że każdy artysta, z którym do tej pory współpracowaliśmy jest kompletnie inny. Częstym tematem naszych rozmów jest to, jak byśmy chcieli tę różnorodność pokazać.
A jak to jest z tymi kłótniami o sztukę?
D.T.: Taka prawdziwa kłótnia zdarzyła się może raz w całej naszej historii, odkąd zaczęliśmy interesować się sztuką. Mąż musiał zdjąć jeden obraz z sypialni, którego nie byłam w stanie tolerować. Natomiast to, co mamy w naszej galerii lub co prezentujemy w przestrzeni miejskiej, to jest wspólna decyzja i akceptacja wyborów artystycznych.
Czy wasza prywatna kolekcja jest tożsama estetycznie z tym, co pokazujecie w przestrzeni publicznej?
D.T.: Nasza kolekcja jest bardzo różnorodna, ale oparta przede wszystkim na sztuce współczesnej. Nie mamy w ogóle sztuki dawnej, bo to nas nie kręci. Interesuje nas to, co nie przedstawia rzeczywistości wprost.
T.T.: To, co zaczęliśmy pokazywać w przestrzeni miejskiej osiem lat temu jest początkiem naszego rozwoju w obszarze kolekcjonowania. Wcześniej kupowaliśmy sztukę bardziej tradycyjną, przedstawiającą i łatwiejszą w odbiorze. A potem okazało się, że czegoś nam zaczęło brakować w tym wszystkim. Powoli nasza kolekcja zaczęła zmierzać w kierunku abstrakcji, rzeczy bardziej nieokiełznanych, niewyobrażonych, nieopisanych. Nawet u paru osób zaszczepiłem bakcyla, że kupili jeden czy dwa obrazy, ale w większości z nurtu malarstwa przedstawiającego, tego co i ja kupowałem w pierwszych latach mojego kolekcjonowania. Nie wstydzę się tego, aczkolwiek dzisiaj już bym tego nie kupił.
Co jest nie tak ze sztuką przedstawiającą?
T.T.: Kiedyś oczekiwałem, że sztuka będzie mi stwarzała przyjemną przestrzeń, a teraz oczekuję czegoś innego. To jest forma edukacji czyli naturalna sprawa, wspinanie się po drabinie wtajemniczenia i obserwowania poszczególnych obszarów sztuki. Oczywiście, najłatwiejsza jest sztuka przedstawiająca − kawałek pejzażu, jakiś portret czy martwa natura. To jest przyjemne w odbiorze i wszystkim pasuje we wnętrzach. A jak masz takiego ciężkiego bohomaza to nie jest proste. Kiedyś, gdy przywiozłem obraz Tadeusza Dominika, usłyszałem od znajomego: „Jezu, a cóż to? To moja córka lewą ręką by namalowała”. I to jest właśnie takie klasyczne gadanie wynikające z braku edukacji plastycznej..
Czy w takim razie te prywatne wybory artystyczne i pewien rodzaj wyjścia poza strefę komfortu przekładają się na to, co chcecie również prezentować publicznie? Bo zupełnie inną sprawą jest, mimo wszystko, często estetyzująca abstrakcja i taka instalacja Bąkowskiego.
T.T.: Przestrzeń miejska to trochę inna historia. Chodzi o to, żeby ta kreacja wpasowała się w ten kontekst i wywołała reakcję przechodzącego człowieka, który jest często przypadkowy. Bo jak ktoś idzie do galerii czy muzeum, to teoretycznie wie po co idzie, a tu wraca z pracy albo idzie do szkoły i wchodzi na „to coś”. Dobrze, żeby wtedy „to coś” złapało kontakt. Szukamy artystów, którzy działają środkami wypowiedzi oraz formułami artystycznymi, które zaaranżują tę przestrzeń publiczną w taki sposób, że człowiek się zatrzyma i zacznie o tym myśleć.
Kiedy obserwowaliśmy ludzi przyjeżdżających na Plac Artystów, gdzie prezentowaliśmy prace, to było dla nas strasznie ciekawe doznanie i poczucie satysfakcji, że przez nasze przypadkowe działanie stworzyliśmy interakcję z otoczeniem.
Oczywiście, oprócz dużej grupy zainteresowanych, ale też i przypadkowych ludzi, którzy przyszli na wernisaż Zjadacza kurzu, część osób jest naszymi znajomymi. Ale dzięki temu oni też powoli poznają tę sztukę, może nie na tyle jeszcze, aby ją kolekcjonować, ale przynajmniej żeby się nią zainteresować.
Podczas wystaw w przestrzeni publicznej chodzi tylko o zainteresowanie odbiorcy?
T.T.: Nasza pierwsza wystawa była czysto przypadkowa. Poznaliśmy Zbyszka Frączkiewicza i bardzo chcieliśmy kupić jego rzeźby. Kiedy te prace już się u nas pojawiły pomyśleliśmy, że można byłoby pokazać je ludziom. I tak doszło do pierwszej wystawy, którą robiliśmy jeszcze przy wsparciu Kieleckiego Centrum Kultury. Obserwowaliśmy, co przyniosła ta wystawa i wszystko co się działo w mediach przed i po, a działo się dużo, bo tu nagle dwudziestu jeden nagich mężczyzn stanęło w centrum miasta. Sensacja!
D.T.: Pojawiły się głosy, że powinniśmy odkręcić te fallusy.
Odkręciliście?
T.T.: Oczywiście, że nie! Zdecydowaliśmy, że nie będziemy niczego usuwać i tak zostało. Pomimo pojawiających się krytycznych głosów, niekiedy nawet oburzenia, wszystko się przyjęło. Kiedy obserwowaliśmy ludzi przyjeżdżających na Plac Artystów, gdzie prezentowaliśmy prace, to było dla nas strasznie ciekawe doznanie i poczucie satysfakcji, że przez nasze przypadkowe działanie stworzyliśmy interakcję z otoczeniem. W końcu pojawiło się pytanie o to, co będzie w przyszłym roku. A nie miało być przecież żadnego przyszłego roku, ale zrobiliśmy Jurka Kędziorę z rzeźbami balansującymi. Potem już się rozkręciło − szukanie kolejnego artysty zainteresowanego przestrzenią miejską, którego można byłoby zaprosić do Kielc. Tym sposobem doszliśmy do Bąkowskiego.
Każda wystawa jest jednocześnie końcem i początkiem. My tymi wystawami żyjemy cały rok. Kiedyś było zdecydowanie łatwiej w kwestii finansowej, dzisiaj muszę naprawdę postarać się, żeby zdobyć takie środki. Na szczęście udało nam się pozyskać dofinansowanie z Ministerstwa Kultury, bo inaczej nie byłoby tego wydarzenia. Oni dali nam lwią część pieniędzy, co pozwoliło tylko dobrać resztę. Wsparło nas też Miasto Kielce i Urząd Marszałkowski, pozyskaliśmy również sponsorów, choć nie było łatwo. W Polsce moi koledzy przedsiębiorcy niechętnie otwierają kieszenie, a liczy się każda kwota na nasze cele statutowe, czyli promocję współczesnej sztuki polskiej.
Zastanawialiście się nad współpracą z młodymi, dopiero zaczynającymi funkcjonować w środowisku artystami?
T.T.: Jesteśmy bardzo otwarci. Zawsze pytamy naszych przyjaciół ze świata sztuki czy znają kogoś, kogo warto byłoby zaprosić. Każda nasza wystawa to prezentacja odmiennego nurtu. Najważniejsze dla nas jest pokazanie kolejnej odsłony sztuki, jej możliwości w przestrzeni, w której każdy czuje się inaczej. Mamy ogromną satysfakcję z nawiązania relacji z artystami, z rodzących się przyjaźni, z wielogodzinnych rozmów, a przede wszystkim z procesu tworzenia, który pcha nas do przodu. Cieszę się, że udało nam się zaistnieć w jakiś sposób w środowisku sztuki.
Przypisy
Stopka
- Strona internetowa
- nowaprzestrzensztuki.pl