Zawsze chciałam mieć wywiad. Rozmowa z Karoliną Jabłońską
Wojciech Szymański: Zawsze znajdowałem w twojej pracowni albumy z piętnastowiecznym malarstwem. Nie żebym chciał je oglądać, po prostu ich teraz nie widzę. Czy ty ich jeszcze w ogóle używasz? Pytam, bo zauważyłem, że kobiety na twoich ostatnich obrazach przestały już płakać?
Karolina Jabłońska: Nie, no coś ty, używam ich bez ustanku. Zwłaszcza, gdy nie mam pomysłów i tracę taki, jak by to powiedzieć, ciąg twórczy; wtedy je oglądam. Na przykład okładka ostatniego – czwartego – numeru „Łałoka”, którą zaprojektowałam, powstała na podstawie fresku Masaccia. To akurat stara praca, ale bardzo aktualna jak na początek roku. Wszyscy chwalą tę okładkę i mówią, że lepsza niż ta z „Szumu”.
Nie no, w „Szumie” też była świetna. Ale chcesz powiedzieć, że twoje malarstwo nie zmienia się?
Zmieniło się. Ostatnio jest mniej postaci. Staram się ukrywać twarze, żeby te obrazy stały się mniej zindywidualizowane. Zaczęłam robić też obrazy bez ludzi. Martwe natury, jak na tym obrazie, który stoi za ścianą w Potencji: ciuchy rozrzucone po imprezie. Wraca się, zrzuca to w amoku, a potem to wszystko tak leży. Dowód na istnienie człowieka.
I skąd ta zmiana?
Nie wiem, każdego dnia się zmieniam. Starzeję się.
Dziewczyna z piłką pojechała na twoją indywidualną wystawę do Wiednia w galerii Zeller van Almsick. Możesz powiedzieć coś o tej wystawie?
Wystawa nazywa się Hiperbola, a ten obraz powstał specjalnie na nią. Wymyśliłam go, kiedy dostałam zaproszenie na tę wystawę. Miałam tylko miesiąc na przygotowanie całej wystawy, a w międzyczasie pojechaliśmy jeszcze z chłopakami do Miami. Ta piłka już była namalowana wcześniej, tylko w dużo mniejszej skali. Pomyślałam więc, że ona właściwie symbolizuje tak wiele rzeczy, że świetnie się sprawdzi. W pracowni byłam z tego obrazu bardziej zadowolona, bo ta piłka wydawała się ogromna, naprawdę monstrualna, fizycznie zagrażająca dziewczynie, która się przed nią broni. Potem jednak, w większym pomieszczeniu galerii, okazało się, że jest to niestety całkiem zwyczajny obraz. Ale i tak jestem zadowolona z tej wystawy. Pokazałam tam może z dziesięć obrazów. Zeller van Almsick to młoda galeria w Wiedniu, wcześniej z właścicielem tej galerii robiliśmy z chłopcami dwudniowy projekt w Berlinie w nieistniejącej już, prowadzonej przez artystów przestrzeni Gussglashalle. Właściwie nie wiem, dlaczego zaprosił mnie, a nie chłopców. Może dlatego, że już wcześniej miałam w Wiedniu wystawę solową w WOP Works on Paper i to zaskoczyło.
Po drodze był jeszcze austriacki epizod z Siggim Hoferem.
Siggi Hofer zaprosił w ubiegłym roku mnie i Tomka na wystawę Sensations / Closer to the People w Kunstverein w Schattendorfie, takiej mieścinie w Burgenlandzie. Siggi kuratorował tę wystawę i wiele innych w tym miejscu no i robi to bardzo dobrze. Często artyści i artystki wspaniale sprawdzają się w roli kuratorów/kuratorek. I w ten sposób chyba doszło do tego, że wydarzyła się Hiperbola, kolejna wiedeńska wystawa.
O czym jest ta wystawa? Ta tytułowa hiperbola?
Hiperbola jest o wyolbrzymieniu i przejaskrawieniu, które często można znaleźć na moich obrazach. Dużo w niej strachu, który czasem okazuje się bezpodstawny, na przykład tak jak w przypadku wielkiej różowej piłki. Przerażona dziewczyna się przed nią broni, piłka jest jednak nieunikniona, leci prosto na nią. Okazuje się w końcu, że piłka to nic strasznego, może to zabawka lub lekka pompowana piłka gimnastyczna. Cała wystawa kończy się obrazem z upadkiem, co nie jest optymistyczne. Z drugiej strony jest też wideo, na którym dziewczyna ciągle biegnie, biegnie i biegnie, więc zapewne ciągle z tych upadków się podnosi. Jest bardzo śmieszny tekst do tej wystawy w formie formularza. Dziennikarz wypytuje w nim pewną osobę o rozmaite rzeczy związane z funkcjonowaniem w świecie sztuki. Są absurdalne pytania, równie dziwne odpowiedzi. Wygląda na to, że rozmowa toczy się pomiędzy ludźmi ustawionymi gdzieś wysoko w artworldzie, lub aspirującymi do takiej pozycji. Tekst nie był ze mną konsultowany, ale bardzo mi się podoba i w jakiś sposób pasuje do moich prac.
To ciekawe, co powiedziałaś na temat Dziewczyny z piłką, że byłaś nią zawiedziona w przestrzeni galeryjnej, bo zmieniła się skala. Ja również widziałem ten obraz w twojej pracowni i to faktycznie była ogromna, różowa piłka rozsadzająca to wnętrze. Nie tylko namalowana dziewczyna była fizycznie zagrożona. Odnosiłem wrażenie, że każdy, kto znalazł się w pracowni razem z tym obrazem, mógł zostać przygnieciony tą piłką. Przygnieciony na śmierć. To smutne, że piłka stała się piłeczką w większym pomieszczeniu. Może nie powinnaś wieszać obrazów na ścianie, tylko malować je bezpośrednio na niej? Robić murale dla dedykowanych przestrzeni, jak ci malarze fresków z piętnastego wieku, którymi się inspirujesz?
Nie myślałam jeszcze o tym, żeby zrobić mural. Na razie chciałabym malować jeszcze większe obrazy. Lubię to. Maluję wtedy dużo szybciej niż wtedy, kiedy maluję małe. Jest wtedy inny rodzaj skupienia. Kiedy robię prace na papierze muszę być w odpowiednim nastroju, w pracowni musi być bardzo czysto. To praca sterylna. A jak jest duży obraz, to decyduje kilka ruchów, a potem tylko szczegóły. Poza tym ja lubię szybko działać, nie tylko w malarstwie. Lubię szybki efekt, lubię widzieć postęp. To jest u mnie tylko przy dużych obrazach, bywa to euforyczne, mogę się przez chwilę czuć zadowolona z efektu.
Poza tym duży obraz dużo kosztuje.
Nad tym się akurat nie zastanawiałam.
Jak to? To jak wam poszło w Miami?
Na NADA Miami pojechaliśmy jako Potencja. Poszło fajnie. Przede wszystkim jeśli chodzi o kapitał symboliczny, który od razu zaczyna przynosić efekt. Poznaliśmy na przykład niemieckiego galerzystę z Düsseldorfu. Ta galeria bardzo spodobała się Tomkowi. Miesiąc później, kiedy akurat byliśmy w Düsseldorfie i chodziliśmy po tamtejszej akademii, spotkaliśmy go w knajpie i zaczęliśmy rozmawiać jak starzy znajomi. Nie wiem, czy akurat ta znajomość przełoży się na nasze życie zawodowe, ale takie sytuacje są istotne. Świat sztuki jest często nieprzewidywalny, a takie prywatne kontakty, śmieszne, dziwne sytuacje mogą przynieść ciekawy skutek. Póki co nie dostaliśmy żadnych sygnałów, że jakieś wielkie nowojorskie galerie się o nas biją i chcą nas w swojej stajni, ale kto wie. Może za jakiś czas.
Swoją ofertę zawieźliście do Miami w wersji ekonomicznej, zarazem też w stylu duchampowskim: w walizce.
Bardzo przejmowaliśmy się tym wyjazdem. Ja byłam odpowiedzialna za stronę organizacyjną. Sytuacja była stresująca, bo wieźliśmy obrazy w walizkach. Musiałam więc zmienić system pracy. Nie mogłam w takiej sytuacji namalować typowych dla siebie dużych obrazów, które nie zmieściłyby się do walizki. Wszystko było wcześniej wymierzone i z konieczności były to małe obrazy. Każdy spakował swoje obrazy do swojej walizki. Od początku był też strach, że nas nie wpuszczą do Ameryki z walizkami pełnymi obrazów, zawrócą, lub przynajmniej nałożą cło. No bo po co komu walizki pełne obrazów? Od razu rodzi się podejrzenie, że będziemy tym handlować. Okazało się jednak, że nikt nie zadał nam żadnego pytania na granicy. Potem mieliśmy jeden dzień wolnego przed przygotowaniem boksu na targach. Pojechaliśmy na plażę i to było wspaniałe doświadczenie, bo pływając w oceanie, spotkaliśmy tam rekiny.
Rekiny są bardzo ważne w twórczości Tomka i Cyryla, ale chyba nie w twojej?
Też są ważne.
Tak? Masz obraz z rekinem?
Z rekinem nie, ale właśnie przeglądałem sobie swoje stare obrazy i na bardzo wielu z nich jest sporo zwierząt. W sumie trochę dziwne, że nie maluję już zwierząt. Wracając jednak do Miami, faktycznie, zrobiliśmy to wszystko bardzo ekonomicznie. Oprócz tego, że cała wystawa przyjechała w walizkach, to jeszcze byliśmy wożeni autem w bardzo fajne miejsca przez kolegów z innej, starszej galerii z Warszawy. A kilka dni później dołączyła do nas moja siostra, która wynajęła samochód i to ona nas woziła. To też było bardzo ekonomiczne, bo za to nie płaciliśmy.
A sprzedaliście coś?
Tak, sprzedaliśmy sporo. Każde z nas coś zarobiło i wyszliśmy na plus. To była taka nasza wielka wyprawa. Kiedy zakładaliśmy Potencję, chcieliśmy, aby nasza działalność prowadziła do tego, że ktoś kiedyś nas zaprosi na jakąś ważną wystawę. Cyryl zawsze mówi, że on o tym tak nie myślał. W każdym razie ja chciałam, żebyśmy dzięki temu gdzieś kiedyś wypłynęli. Okazało się, że poszło to zupełnie innymi drogami. I zajechaliśmy do Miami, ale w sumie wszystko zrobiliśmy sami. Będziemy mieć w tym roku dużą wystawę w instytucji, w BWA w Zielonej Górze, ale wydaje mi się, że wszystko, co się stało, stało się w odwrotnej kolejności.
Bardzo podkreślasz rolę przypadku w opowieści o Potencji i wystawach – tych waszych wspólnych i twoich indywidualnych. Trochę kreujesz się na taką self-made woman, taką Zosię samosię. Tymczasem w opowieści o Miami pojawił się wątek kolegów ze starszej galerii z Warszawy. Rozumiem, że chodzi o twoich galerzystów z Rastra, z którym od zeszłego roku współpracujesz. Jaki był wpływ starszych kolegów na waszą obecność w Miami?
Na pewno otrzymaliśmy dużo pomocy od wpływowych i przychylnych nam ludzi i dzięki nim mogliśmy pojechać do Miami. Raster nam pomógł. Dostaliśmy też wsparcie finansowe od Instytutu Adama Mickiewicza, który zapłacił nam za hotel oraz od Anki i Wilhelma Sasnalów, którzy też bardzo nam pomogli. Agata Biskup zaprojektowała nam piękny katalożek, który rozdawaliśmy odwiedzającym nas gościom. Przyjechała już wspomniana Dorota, moja siostra, oraz niezastąpiony Marcin Wiekierak, który od początku działalności Potencji robił wszystko, żeby nam się jak najlepiej wiodło. Przed wyjazdem wypytywaliśmy też wielu warszawskich galerzystów o rady i wszyscy zawsze bardzo życzliwie doradzali. Prawdopodobnie bez tego wsparcia nigdzie byśmy nie pojechali. Kiedyś Anka i Wilhelm odwiedzili nas w pracowni i mniej więcej w tym czasie aplikowaliśmy na targi NADA. Opowiedzieliśmy im, że chcemy jechać do Miami, ale wahamy się czy poradzimy sobie z tym wszystkim. Rozmawialiśmy, też o tym, jak ważne są podróże i ile zawsze ciekawych, nieoczywistych rzeczy z nich wynika. W ogóle wiele osób nas wspiera i to jest bardzo budujące. Kiedy ktoś bardzo ważny mówi ci, że stawia na ciebie, otwiera się zupełnie inna perspektywa. Galerzyści natomiast przyprowadzali kolekcjonerów na nasze stanowisko. Oczywiście można ciągle opowiadać, że świat sztuki jest zepsuty, skorumpowany i zły – i faktycznie, jest, bo mamy na to wiele przykładów – ale z drugiej strony ludzie sobie bezinteresownie pomagają i to jest fajne. W ogóle było to wszystko niesamowite. Oprócz NADA Miami w tym samym czasie odbywa się w mieście jeszcze kilkanaście innych tragów sztuki i całe miasto usiane jest sztuką. Dużo ludzi nas ostrzegało, że będzie to dla nas ciężkie doświadczenie i trudne przeżycie, bo tam jest tyle złej sztuki. Może na tych innych targach była masa złej sztuki, ale na NADA czułam się przytłoczona ilością dobrej, wspaniałej sztuki. Nie mówiąc już o Art Basel, które wyglądało tak, jakby ktoś zebrał najlepsze rzeczy z Instagrama, najbardziej popularne i wstawił to wszystko w jeden wielki budynek.
Bardzo ładnie to powiedziałaś, gdy dałaś uprzedniość Instagramowi przed „prawdziwą” rzeczywistością. A z drugiej strony ciągle w swoim malarstwie powracasz do XV wieku, Masaccia, Rogiera van der Weydena i Roberta Campina.
No tak, bo teraz nie musisz wyjeżdżać z Polski, żeby poznać globalny rynek sztuki, a z drugiej strony, kiedy zobaczysz to na żywo, uświadamiasz sobie, że niektóre obrazy naprawdę są świetne, a nie tylko fotogeniczne. Są też wykonane w bardzo konkretny sposób, one nie są tylko wytworem cyfrowym, internetowym. A niektóre oczywiście lepiej wyglądają w internecie niż na żywo. Dobrze jednak, myślę, oglądać jest sztukę na żywo. Przekonałam się o tym w Miami.
Lubię czytać wywiady. Zawsze czytam wywiady z artystami i artystkami. Czytałam wiele wywiadów z ludźmi w moim wieku i zazdrościłam im, że oni udzielają tych wywiadów, jeden za drugim, niemal codziennie jakiś wywiad.
A o czym przekonałaś się w Berlinie?
No, miałam ostatnio taką europejską wyprawę. Najpierw pojechałam na swoją wystawę w Wiedniu a potem do Berlina, gdzie pod koniec stycznia w Capitain Petzel otworzyła się zbiorowa wystawa On the Politics of Delicacy. Wielka galeria. Zostałam zaproszona do udziału w tej wystawie przez kuratorkę Anke Kempkes. Wystawa krążyła wokół postaci i sztuki Roberta Antona, ale też wątków onirycznych, queerowych, teatralnych, dziwnych. Myślę, że mój obraz Meduza, który się tam znalazł, dobrze do tego konceptu pasował. Ta Meduza nawiązuje oczywiście – i formalnie i tematycznie – do Caravaggia. To bardzo realistyczny obraz, nie surrealistyczny, przedstawiający śliską, opresyjną, niezbyt przyjemną sytuację. Trochę się czułam skrępowana tam, bo to olbrzymia galeria i masa świetnych artystek i artystów. Nawet Kantor brał w tym udział.
Ciekawe, czy o tym wiedział.
I ciekawe, co o tym myśli.
Znowu bardzo ładnie powiedziałaś! Gdy opisywałaś Meduzę, powiedziałaś, że nie jest to obraz surrealistyczny, tylko realistyczny. Tak, jakbyś uprzednio założyła, że generalnie to malujesz surrealistycznie i że to, co robisz, to surrealizm. Ktoś ci tak kiedyś powiedział i w to uwierzyłaś, czy sama tak o sobie myślisz?
Nie wiem. Na początku zarzucano mi, że maluję surrealistycznie, że odnoszę się do zmęczonych rzeczywistością. Kiedy mieliśmy pierwszą wystawę Potencji w Rastrze mówiono, że widać u mnie duże inspiracje twórczością Aleksandry Waliszewskiej.
A to jest wszystko przecież z XV i XVI wieku! Tu Mantegna, tam Parmigianino.
No właśnie, z tym, że to wszystko jest pomieszane ze współczesnością i z wiekiem XXI jednak. To wszystko się opiera na obserwacji rzeczywistości. No wiesz, życie. Nigdy bym nie powiedziała, że jestem „surrealizującą malarką”. To jest bardzo realistyczne malarstwo, tylko przefiltrowane przez starych mistrzów, którzy ciągle wywierają na mnie duży wpływ. W związku z tym, że jestem zupełnie przeciętną i standardową przedstawicielką swojej generacji i nie ma we mnie nic niezwykłego, być może mogę spełniać rolę everywoman.
Chcesz powiedzieć, że twoje malarstwo jest przeciętnym malarstwem pokolenia?
Nie, chodzi mi o to, że opisuję typową i przeciętną dziewczynę, człowieka w moim wieku, z jego problemami i przemyśleniami. Całkiem standardowymi. Wydaje mi się, że wiele osób może w moim malarstwie znaleźć własne przeżycia i przeczucia. To wszystko naprawdę jest proste.
Proste? Nie wiem, jak to będzie wyglądać, jak spiszemy naszą rozmowę.
Ja też nie. Trochę się boję, że przede wszystkim to będzie nieciekawe.
Ale to twój pierwszy wywiad! Musi być ciekawie.
Lubię czytać wywiady. Zawsze czytam wywiady z artystami i artystkami. Czytałam wiele wywiadów z ludźmi w moim wieku i zazdrościłam im, że oni udzielają tych wywiadów, jeden za drugim, niemal codziennie jakiś wywiad. A ja? Nie miałam jeszcze żadnego wywiadu i zawsze tak bardzo chciałam, ale dzień przed naszą rozmową zorientowałam się, że właściwie nie wiem co mam ciekawego do powiedzenia. Poza tym zawsze mówiłam, że nie lubię komentować swoich obrazów, bo one, wydaje mi się, nie potrzebują takich odautorskich komentarzy.
Codziennie przychodzę do pracowni i maluję. Proza malarskiego życia, by być gotową na wystawę. Bo one niespodziewanie spadają z nieba. Siedzę więc i maluję nowe obrazy. A! Zapomniałam! Mam w tym roku przecież wielki projekt kuratorski, w którym będę artystką i kuratorką. Robimy to u nas, w Potencji.
Nie, nie kryguj się tak. W warstwie ikonograficznej wydają się one bardzo złożone. Nie sądzę, że twoi wszyscy odbiorcy i odbiorczynie za pośrednictwem Instagrama od razu widzą tę twoją obsesję starych mistrzów.
Tak, ale nie trzeba tego robić. Nie musisz tego sprawnie odczytywać. Podobne wątpliwości miałam ostatnio na wystawie w Berlinie, o której rozmawialiśmy. Podczas oprowadzania kuratorskiego, zresztą bardzo ciekawego, doszło do stresującej dla mnie sytuacji. Kuratorka podeszła do obrazów Mikołaja Sobczaka i poprosiła go o wypowiedź. I on tak pięknie mówił o swoim obrazie, opowiadał chyba z pół godziny o tym obrazie. Każda postać miała znaczenie, była wzięta z jakiegoś innego źródła. Wpadłam w panikę. Pomyślałam, kurczę, podejdziemy do mojej Meduzy, ona mi wtedy odda głos i co ja powiem? Zapomniałam w tym stresie w ogóle skąd ja tę Meduzę wzięłam, co to za postać, z jakiego obrazu. Od razu sprawdziłam w google, ok, Caravaggio. Na szczęście, gdy podeszliśmy do mojego obrazu, już nie było czasu i nie musiałam za wiele mówić.
I co powiedziałaś?
Powiedziałam tylko, że pomylili się w dacie, bo to nie jest obraz z 2017, tylko z 2019 roku. I tyle. Taka historia. Bo takie są moje obrazy. Po co komuś ta wiedza, że obraz zainspirowany jest Caravaggiem? Można poczuć obraz bez tej wiedzy.
Co dalej? Jakie masz plany?
Teraz mam spokój. Ostatnie dwa miesiące były strasznie pracowite. Więc powoli przygotowuję się do wystawy z chłopakami, która będzie w maju w Zielonej Górze. Mamy sporo projektów z Potencją w tym roku. Mam nadzieję na jedną solową wystawę na jesień, a tak, to nuda. Codziennie tu przychodzę i maluję. Proza malarskiego życia, by być gotową na wystawę. Bo one niespodziewanie spadają z nieba. Siedzę więc i maluję nowe obrazy. A! Zapomniałam! Mam w tym roku przecież wielki projekt kuratorski, w którym będę artystką i kuratorką. Robimy to u nas, w Potencji. W związku z tym, że mamy coraz bardziej doskwierający problem lokalowy, to musiało być łatwe i szybkie. Nie mogłam więc zaprosić ani nikogo z zagranicy, ani zewnętrznego kuratora. Więc stwierdziłam, że zrobię to sama. Będę kuratorowała wystawę, w której oprócz mnie wezmą udział trzy świetne artystki i artysta: Ksenia Gryckiewicz, wspaniała malarka, którą znam ze studiów, Joanna Fluder, którą chyba poznałam przez Instagrama, Dominika Olszowy i Kamil Kukla.
A o czym ta wystawa?
W związku z tym, że jestem ciągle w takiej pętli, która powtarza się i charakteryzuje mnie jak ta nieszczęsna hiperbola, pokażę swoje dwa filmy, które zrobiłam w tym roku. Będą częścią instalacji rzeźbiarskiej. Oba wideo są w pętli i były pokazywane do tej pory tylko w Wiedniu. Wystawa będzie pogrążona w onirycznym klimacie i myślę, że będzie o niespełnieniu i ciągłym dążeniu do czegoś. Nie ma jednak finału i tego punktu, w którym osiągasz zadowolenie. Ciągłe siłowanie się ze sobą. Wydaje mi się, że teraz mam taki czas, przed trzydziestką, w jej okolicy, że jeśli teraz coś nie zaskoczy, to może już nigdy nie wypalić.
Z perspektywy trzydziestoczterolatka mogę ci zdradzić, że ta pętla trwa dalej.
To fatalna wiadomość. W każdym razie mam nadzieję, że pokażemy super prace, coś delikatnego, sensualnego i nieoczywistego. Dziś widać, że ludzie w malarstwie lubią rzeczy dosłowne i widać to wszędzie i w Warszawie, i na Instagramie.
Znów to ładnie powiedziałaś: że widać coś wszędzie, a ten horyzont zdarzeń, to wszędzie, to Warszawa i Instagram.
No bo w Krakowie tego nie widać. W Krakowie nie ogląda się za wiele sztuki, bo tu nie ma galerii. Ale to już wielokrotnie zostało powiedziane. To jednak nadal mnie zaskakuje, że ciągle jest tu tylu malarzy i malarek. W Krakowie nie ma żadnych warunków do pracy. Równie dobrze moglibyśmy siedzieć w Tarnowie albo Radomiu, gdzie przynajmniej wynajem lokali byłby tańszy. W Krakowie nie ma perspektyw, ciężko znaleźć miejsce na pracownie, wynajem jest bardzo drogi. Nie wiem dlaczego nie myślę o wyprowadzce.
Nie wiem. Może ze względu na te wszystkie imprezy i dyskoteki, które malujesz?
Ale ja nie chodzę do dyskoteki. Coś ty, ja jestem tak bardzo domowa, domatorska, lubię spać. I rano pracować.
Czyli te wszystkie autoportrety to fantazmaty?
Tak, jasne. Ten upadek, czy też spadanie, pijaństwo, rozrzucone rzeczy itd., to są często metafory. Jestem dla siebie modelką, ale moje obrazy to niekoniecznie autoportrety. Przychodzę do pracowni rano. Słucham radia. O 12 wyłączam.
Ale o jakim radiu mówimy?
O Trójce. Wiem, nie jest wspaniałe, zwłaszcza teraz, ale nie chodzi o treść, tylko o samo medium. O to, że słychać dźwięk radia. Nie jest dla mnie ważne, co mówią. O 13 w każdym razie wchodzą audiobooki. Bardziej mnie nastrajają do pracy dźwięki nagranego głosu niż muzyka. W zależności od tego, co robię, potrzebuję innego nastrojenia, innej muzyki i innych audiobooków. Do obrazów potrzebuję właśnie audiobooków.
Ale skupiasz się wówczas na tym, co mówią lektorzy, czy – tak, jak w przypadku radia – to też jest dla ciebie bez znaczenia i może to być książka telefoniczna?
Nie, skupiam się na audiobookach. W sumie historia zawsze mnie zaciekawia i w związku z tym, że jestem skupiona na dźwięku i treści, skupiam się także na malowaniu.
To czego ostatnio słuchałaś przy pracy?
Teraz Tomek kupił mi dwa audiobooki. Słucham więc reportażu Armenia. Karawany śmierci. Andrzeja Berzezickiego i Małgorzaty Nocuń. Świetna książka, tylko lektor nie jest zbyt porywający. Wcześniej przesłuchałam wiele książek Olgi Tokarczuk. Nawet jak przeczytam, lubię sobie posłuchać do malowania, bo jej książki akurat są ładnie przeczytane, często ona sama jest lektorką.
Dziewczyna z piłką powstała do Olgi Tokarczuk?
Podejrzewam, że tak. Chyba przy Opowiadaniach bizarnych. Ten rodzaj nastrojenia w każdym razie jest dla mnie niezwykle ważny. Żeby powstał obraz musi zostać uruchomiona cała ta machina, system. Teraz nie mogę pracować przy włączonym radiu, bo ciągle mówią o koronawirusie, skupiam się na tragedii, liczeniu ofiar i malowanie przy tym nie idzie.
Wojciech Szymański – krytyk i historyk sztuki, kurator, autor i redaktor książek i katalogów. Pracuje w Instytucie Historii Sztuki Uniwersytetu Warszawskiego.
Więcej