Wytwórca wyobraźni. Rozmowa z Elvinem Flamingo
Adam Mazur: Dlaczego Elvin Flamingo?
Elvin Flamingo: Mam specyficzne poczucie humoru, czasami popełniam błędy. Elvin wziął się z fascynacji piekielnie czarnym perkusistą o imieniu Elvin Jones, drugi człon odnosi się do prezentu, który otrzymałem na Pierwszą Komunię. Był to rower-składak firmy Romet. Uwielbiałem ten rower i przemalowywałem jego ramę wielokrotnie na różne kolory.
Kiedy zdecydowałeś się na działanie jako Elvin Flamingo i czy masz jeszcze inne tożsamości artystyczne?
To było chyba w 2009, kiedy wysyłałem swój debiut filmowy na konkurs do Houston. Pamiętam potem zdziwienie na gali rozdania nagród, kiedy wywołano mnie jako Elvin Flamingo z Polski. Siedzący ze mną przy jednym stołów pytali – Elvin Flamingo? It doesn’t sound really Polish!?
Kiedyś byłem także Czarnuchem – perkusistą w swoim bandzie kakofonicznym. Czarnuch grał kilka razy koncert z Trzaską. Kontakt urwał się nam na dobre, ale niedawno jeden z moich przejaciół doniósł mi, że Mikołaj wciąż twierdzi, że byłem dobry.
Kim właściwie jest Elvin Flamingo? Jakbyś przedstawił tego artystę?
Nie znoszę na siebie patrzeć na wideo, nie lubię słuchać swojego głosu i nie lubię siebie opisywać. Jeśli miałbym jednak się zmusić, to dochodziły do mnie głosy, że Elvin Flamingo jest kimś znikąd, idiotą i zerem. Ostatnio dostrzegam jednak, że osoby, które tak uważały, są coraz mocniej zdziwione. Ja opisałbym go jako osobę, którą najbardziej interesuje to, o czym on sam jeszcze nie wie i czego nie jest w stanie przewidzieć.
Najbardziej znany z twoich projektów dotyczy mrówek, czy mógłbyś go opisać i powiedzieć skąd właściwie się wziął?
Moją ulubioną książką w dzieciństwie była Encyklopedia Ryb, a w szczególności opis węgorza elektrycznego. Ten krótki jednostronicowy tekst czytałem sobie jako dziecko przed snem dziesiątki razy. Potem przydarzyła mi się historia z koszatniczkami, gdy to zakupiłem dwa samce, po to, by się nie rozmnażały, a już po kilku tygodniach miałem 15 młodych – okazało się, że sprzedano mi dwie samice i obie w ciąży. Mrówkami zainteresowałem się dopiero, gdy po wielu latach powróciłem do sztuki. Natrafiłem na fragment filmu ukazującego zalanie największego mrowiska na świecie dziesięcioma tonami cementu przez naukowców z Uniwersytetu w Botucatu. Mimo, że ten film był bardzo popularnym obrazem w internecie, decyzja była szybka: robię to! Projekt w początkowym etapie miał naprawdę wiele wątków; teraz wiem, że niepotrzebnie wiele. Dzięki temu, że jest w ciągłym procesie i jest permanentnie niegotowy, mogłem go wyczyścić z niepotrzebnego zagmatwania. Ostatecznie powstał tryptyk pt. Symbiotyczność tworzenia z trzema autonomicznymi częściami: Rekonstrukcja nie-ludzkiej kultury, Królestwo współcodzienności oraz Po człowieku Bio-Korporacje.
Cykl składa się z instalacji, transmisji wideo i fotografii? Czy mógłbyś opisać, czym różnią się od siebie poszczególne części?
Rekonstrukcja tworzona jest wspólnie z najstarszym na Ziemi kolektywem agrarnym – kolonią mrówek farmerek. Uprawiają grzyby, którymi się żywią – wynalazły rolnictwo niecałe 50 mln lat wcześniej od ludzi. Współcodzienność tworzę wspólnie z mrówkami tkaczkami. To drugi po farmerkach najbardziej wyspecjalizowany kolektywny superorganizm, jaki znamy. Od III wieku naszej ery pomagają ludziom przy zwalczaniu szkodników na plantacjach drzew owocowych. Bio-Korporacje natomiast tworzone są wspólnie z mrówkami stolarkami, które potrafią nieźle zakłócić spokój człowieka. Zwłaszcza Amerykanie skarżą się na aktywność carpenter ants.
Wpisywany jesteś w nurt bio-artu, co właściwie sądzisz o tej sztuce? Czy nie jest to zamykająca dyskusję etykieta?
Już w momencie decyzji o rozpoczęciu pracy nad Rekonstrukcją nie-ludzkiej kultury postrzegałem swoją ideę jako krytykę bio-artu (właściwie wówczas nazywałem to również Życiem w Laboratorium, a także Polityką Natury – oba tytuły w prostej linii związane były z tytułami książek, które wówczas czytałem). Myślę, że ten projekt jest dużo bliższy teorii Actor-Network Theory (ANT) niż działaniom bio-artowskim. W nurt bio-artu wpisano mnie automatycznie, a ja absolutnie niczego nie modyfikuję. W swoim przedefiniowanym Manifeście Sztuki Symbiotycznej jeden z moich punktów brzmi: „Symbiotyczność tworzenia to brak możliwości tworzenia jedynie na czas ekspozycji, należy starannie przewidywać przyszłość pracy”. A kolejny: „(…) to zmiana pozycji autora z demiurgicznej na uczestniczącą”. Ten projekt według twórców WRO Biennale wykracza poza niekiedy wąsko definiowany zakres sztuki bio-artowskiej. Z kolei kuratorzy Kunsthal Aarhus opisywali ten projekt jako pionierski – nie użyliby tego słowa gdyby traktowali go jako klasyczny bio-art.
Ciekawe, czy mógłbyś rozszerzyć, lepiej wyjaśnić ten związek pomiędzy mrówkami i latourowską ANT?
Oczywiście odniesienia do latourowskiej Actor–Network Theory nie wynikają z przypadkowej zbieżności akronimu ANT z mrówkami. Jest to bardzo wyraźne przełożenie tej teorii na likwidowanie podziałów w moim projekcie i to, co jest dla niego kluczowe i najważniejsze – jego wielowarstwową symbiotyczność.
W Kunsthal Aarhus w Danii tytuł wystawy ANT’s Way silnie nawiązywał do Bruno Latoura. Gdybyśmy zapytali, co ten projekt wnosi do latourowskiego dyskursu, odpowiedź jest prosta, my dodajemy słowo symbiotyczność, co nie oznacza wcale ilustracji teorii aktora-sieci, ale pokazuje, że taka fuzja tutaj działa. Tym projektem udowadniamy nieistnienie granicy pomiędzy naturą a kulturą. Mam nadzieję, że moja idea przejścia z pozycji demiurga na pozycję współtwórcy lub wręcz tylko jednego z kilkudziesięciu tysięcy aktorów-pracowników tworzących sieci w czytelny sposób przekazuje nam coś ważnego. Teoria aktora-sieci z pewnością wnosi wiedzę do dziedziny bio-artu. Istnieje bardzo czytelny przykład Timothy‘ego Mitchella z komarami wyjaśniającymi teorię ANT. Przy okazji wystawy Symbiotyczność tworzenia we Wrocławiu odbyło się seminarium latourowskie zorganizowane przez Uniwersytet Wrocławski. Również w Kunsthal Aarhus to ekspozycja Symbiotyczności sprowokowała zorganizowanie wykładu latourowskiego eksperta z Uniwersytetu w Aarhus w przestrzeni galeryjnej. Tak więc ta teoria już fizycznie weszła do tego projektu, czy tego chcemy czy nie.
Kończyłeś gdańską Akademię, ale dopiero po dłuższej przerwie zdecydowałeś się zostać artystą i do tego od razu belfrem. Jak to właściwie było i czemu tak późno podjąłeś decyzję o wejściu w sztukę?
Nie wiem, czy powinienem to przywoływać, ale nie poradziłem sobie jako student – skreślono mnie z listy studentów. Byłem za młody, miotałem się wtedy mocno, uciekłem do Londynu, starałem się o wizę kanadyjską – z tego też nic nie wyszło. Sprawdzałem się przez wiele lat jako grafik komercyjny, dobrze sobie radziłem finansowo. Jednak geny twórcze po rodzicach (plastyk i muzyk) chyba coś mi w końcu podszeptały, że to tutaj jest moje miejsce. Mama zapłaciła za moją reaktywację, zrobiłem dyplom, zaraz potem rozpocząłem studia doktoranckie, które były dla mnie tym, czym dla moich studentów jest teraz licencjat czy magisterka. Ja ten swój czas licencjacko-magisterski przeżyłem dopiero niedawno podczas doktoratu. Grzegorz Klaman bardzo szybko po tym, jak się pojawiłem, zaproponował mi pracę na uczelni ze względu na moje doświadczenie i umiejętności jako grafika i filmowca.
Jaka jest właściwie twoja pozycja na uczelni?
Formalnie jestem zatrudniony jako asystent. W praktyce jednak, po śmierci Witosława Czerwonki, Wojciech Zamiara przejął jego pracownię, a ja przejąłem pracownię Zamiary – Fotografię cyfrową. Ale w pracy ze studentami nie zawężam się tylko do fotografii, to tylko nazwa. Oprócz tego moja pracownia jest wsparciem technologicznym dla studentów Grzegorza Klamana.
Słyszałem, że twoja najnowsza praca wzbudziła kontrowersje na gdańskiej uczelni, czy mógłbyś wyjaśnić, co właściwie się wydarzyło?
Tak, to film Wytwórcy wyobraźni, którego premiera zaplanowana była na rocznicę 70-lecia Akademii Sztuk Pięknych w Gdańsku. Byłem przekonany, że traktujemy siebie wszyscy razem jak twórcy wizualni, i taki też szacunek do siebie wszyscy mamy. W parze za tym idzie zwykłe zaufanie, dystans do siebie samych i poczucie humoru. A przez fakt, iż zwróciłem się do Akademii o częściowe wsparcie-dofinansowanie realizacji tego filmu potraktowany zostałem jako strona umowy – kontrahent, który oddał produkt niespełniający wymogów. Ustalono datę kolaudacji przed oficjalną premierą, w formie zamkniętej komisji złożonej z najwyższych władz uczelni. Początkowo uznano, że film jest zbyt długi i nudny. Potem stwierdzono, że tego nie powinny obejrzeć żadne ważne osoby. A ostatecznie uznano, że film bardzo ewoluował w stosunku do szkicowego scenariusza, w którym było dużo więcej romantyzmu, i że mam wykonać drugą, poprawną wersję filmu do 21 marca 2016 roku. Mimo iż premiera filmu widniała na złotych zaproszeniach na uroczystość 70-lecia ASP, film nie został wówczas wyświetlony.
Jesteś na gdańskiej ASP i kręcisz o niej film, dlaczego?
Wybrałem swój zawód (a właściwie podjąłem decyzję, o jego świadomym uprawianiu dopiero po czterdziestce) z prostej przyczyny: nie jestem świetnym mówcą. Czasami nawet żartobliwie mówię, że mam wymówkę w razie gdyby spotkanie czy prezentacja werbalna mi nie wyszła – jestem twórcą wizualnym i używam różnych języków wizualnych. Narracja i montaż filmowy to coś, w czym czuję się jak szybka i uśmiechnięta ryba w wodzie, bardzo lubię to robić. Fakt przyjęcia propozycji pracy na intermediach gdańskiej ASP w żaden sposób nie może mnie ograniczać jako twórcę. Film nie jest sabotażem, jest stworzony tylko i wyłącznie w dobrych intencjach. ASP to moje miejsce pracy dość specyficzne, ponieważ narażone jest na stałą konfrontację z młodymi ludźmi, którzy są uważni, chłonni i niezwykle inteligentni. Ta wymiana wiedzy, doświadczeń, różnych pozycji odbioru, pomiędzy wykładowcami-artystami-projektantami a studentami – w dużej części przyszłymi artystami – jest czymś niezwykle wartościowym. I mając na uwadze szacunek do obu tych stron, stworzyłem film, do którego zaprosiłem wybrane przeze mnie osoby związane z uczelnią. Uważam, że film skłania do dyskusji, ma ogromną siłę ukrytą pod leniwie odsłuchiwanymi wypowiedziami zaproszonych gości. Ten film – z celowo nieatrakcyjną formą gadających głów – jest stworzony przez osoby w nim występujące. Starałem się być najbardziej neutralnym i ukrytym reżyserem jak to tylko możliwe. Odpowiadając więc na pytanie, uważam, że powinniśmy być nieustannie czujni i poddawań ciągłej krytyce własne posunięcia, postawy, własną działalność artystyczną i pedagogiczną.
Film jest niezwykle ciekawym kolażem wypowiedzi oddającym stan ducha i świadomość pedagogów chyba nie tylko w Trójmieście. Co ty właściwie sądzisz o kondycji gdańskiej akademii, jak i tej rozumianej bardziej ogólnie jako aparat instytucjonalny działający w polu sztuki?
Wymiana wiedzy pomiędzy artystami działającymi a młodymi ludźmi jest niezwykle potrzebna! Nie mam co do tego żadnych wątpliwości. Korzystają na tym obie strony. Jeśli nie korzystają, to powinny i powinno się taką wymianę prowokować. Skoro z filmu wyraźnie widać, że coś jest nie tak, to należy o tym mówić, poddawać analizie, wyciągać wnioski, weryfikować decyzje. Jestem stosunkowo młodym wykładowcą, pracuję na uczelni trzeci rok, a od bieżącego roku akademickiego na pełen etat z samodzielną pracownią. Sam byłem studentem tej uczelni i niemiło wspominam wyjście z niej do realnego świata. Nie chcę, aby ktokolwiek z naszych studentów poczuł się po ukończeniu tej uczelni tak, jak to miało miejsce ze mną 22 lata temu.
W tym sensie twój film jest próbą rzeczowego zdania relacji z tego, czym akademia jest, ale także rodzajem opowieści o rozczarowaniu, czy też odczarowaniu akademickiego życia artystycznego?
Nie wiem. Myślę, że film jest przede wszystkim zabawny, ja się naprawdę dobrze bawię, jak go oglądam. Zastanawiam się, czy jak go upublicznię, to część z nas będzie używać zdań, które padły w filmie, na co dzień. Jest tam parę kwestii mających taki potencjał. Ale oczywiście jest też bardzo poważny, trochę odczarowuje 70-letnią historię szkoły. Wszyscy zaproszeni do filmu rozmówcy naprawdę nam zaufali i za to należą się im ogromne podziękowania, właśnie za zaufanie. Ja nie jestem tutaj niczym rozczarowany. Rozczarowany byłem, jak byłem młody. Teraz chodzi o to, aby obecni i przyszli studenci się nie rozczarowali i byli przygotowani do życia w tym niezwykle trudnym zawodzie. Wydaje mi się, że instytucja Akademii Sztuk Pięknych to przede wszystkim ogromna odpowiedzialność. Bo naprawdę można bardzo pomóc młodemu, przyszłemu artyście, ale można go też bardzo łatwo zabić.
Film stworzyłeś we współpracy z kilkoma osobami. Na czym polegała twoja praca i innych osób zaangażowanych w projekt?
Zrobiliśmy go razem z moją dziewczyną Kaśką Swinarską, która napisała scenariusz (ten z odrobiną romantyzmu) i to jej głos słyszymy podczas rozmów w filmie. Muzykę zrobił Michał Jacaszek, szwagier Kaśki po jej pierwszym mężu. Ja jestem tutaj czwartym mężem i całe zamieszanie wyreżyserowałem, moje są również zdjęcia, dźwięk i montaż. Dodałem co nieco również do scenariusza. Można więc powiedzieć, że to taka produkcja rodzinna.
Bierzesz udział w organizowanym przez Państwową Galerię Sztuki w Sopocie Triennale Sztuki Pomorskiej, pokazując film i fotografie. To dość nietypowa jak na ciebie kategoria. Czy mógłbyś powiedzieć, dlaczego właśnie te prace zdecydowałeś się wysłać na konkurs?
Tzw. świat sztuki po prostu jeszcze mnie nie zna. Mimo mojego poważnego wieku jestem tak naprawdę bardzo młodym, rozpoczynającym swoją drogę artystą. Film zawsze był mi bliski, a moim licealnym marzeniem było zostać reżyserem. Mam świadomość, że mimo iż nim nie zostałem, w miarę dobrze – również z filmem – sobie radzę. Fotografia też jest mi bliska, mimo że traktuję ją tylko jako narzędzie – a nie docelowy artefakt. W jednej z kilku recenzji mojej pracy z mrówkami – gdy te otrzymały nagrodę krytyków – było stwierdzenie że Symbiotyczność tworzenia owszem jest spektakularnym projektem, ale na pewno nie sprawdzi się na rynku sztuki. Decyzja o wykonaniu kolekcji sześciu fotografii pt. Dzień 1119 to odpowiedź na takie pochopne stwierdzenie. Jestem przekonany, że taka elitarna i niepowtarzalna edycja (1+1AP) ukazująca unikatową chwilę w sześciu inkubatorach może być łakomym kąskiem na rynku sztuki. Jeśli wypuścilibyśmy informację, że równie elitarny kolejny taki zestaw pojawi się dopiero w Dniu 2467, to ja – gdybym miał pieniądze na sztukę – brałbym to. Wytwórcy wyobraźni i Dzień 1119 to moje najnowsze prace, jeszcze ciepłe, a założeniem Triennale jest pokazywanie prac nowych, wcześniej niewystawianych i nienagradzanych.
Realizujesz kolejne projekty i wystawy i utrzymujesz ostre tempo pracy. Czy mógłbyś opowiedzieć, nad czym aktualnie pracujesz?
Planujemy zadebiutować ze Swinarską jako duet na pierwszej wspólnej wystawie My – Wspólny organizm. Projekt składać się będzie z dwóch rozbudowanych realizacji stworzonych odpowiednio: Katarzyna Swinarska My – Wspólny organizm / Ciało otwarte oraz Elvin Flamingo My – Wspólny organizm / Wanitatywność. Jednym z elementów mojej Wanitatywności jest pokaźnej konstrukcji panoptikon – żyjąca, pracująca kolektywnie, interaktywna z widzem budowla-instalacja. Upublicznienie w lutym 2017 w PGS.
Przypisy
Stopka
- Osoby artystyczne
- Elvin Flamingo
- Wystawa
- II Triennale Sztuki Pomorskiej
- Miejsce
- Państwowa Galeria Sztuki, Sopot
- Czas trwania
- 22.01.-28.02.2016
- Strona internetowa
- www.pgs.pl