Wystawa jak ekskluzywny butik. Rozmowa z Janem Strumiłło
Anna Miller: Kto kogo wybrał – ty ich czy oni ciebie?
Jan Strumiłło: Oni mnie wybrali, ale to dłuższa historia. To czwarta wystawa, którą robię razem z Karoliną Ziębińską-Lewandowską i Fundacją Archeologia Fotografii. Wcześniej były Kronikarki w Domu Spotkań z Historią, „mały” Zamecznik w siedzibie Fundacji i Zbigniew Dłubak w Hiszpanii. Już przy tej okazji Karolina zapowiadała, że chciałaby, żebyśmy zrobili razem wystawę Zamecznika. Okazało się, że to nie takie proste, bo Zachęta miała na to bardzo ograniczony budżet i na dodatek postanowiono zrobić konkurs.
Co to znaczy „bardzo ograniczony budżet”? Ile pieniędzy przeznacza się na oprawę takiej wystawy?
Zwykle o budżecie całkowitym muszę dowiadywać się pokątnie, bo w Polsce nie ma takiej kultury otwartości w tych sprawach, jak np. w Szwajcarii, gdzie o pieniądzach mówi się całkowicie transparentnie. W tym samym czasie robiłem dwie wystawy – Zamecznika i Franka Stelli dla Muzeum Historii Żydów Polskich, za którego zapłacono mi dokładnie pięć razy więcej. Jak widzisz rozrzut jest znaczny. Ostatecznie postanowiłem wziąć udział w tym konkursie, pomimo tego, że kilku moich znajomych wyśmiewało się w mediach społecznościowych, że za takie pieniądze to mogą ewentualnie otrzymać pocałunek w dolną część pleców. Ja jednak stwierdziłem, że tak zorganizuję pracę by nie było jej za dużo i żeby klient dostał taką usługę za jaką jest gotów zapłacić. Skutek był taki, że złożyłem jedyną propozycję, w związku z czym konkurs wygrałem.
To pięknie! [śmiech]
To była dobra część, a zła część jest taka, że jeżeli chce się zrobić produkt wysokiej jakości, to absolutnie trzeba mieć na to wystarczająco dużo pieniędzy. Inaczej wszyscy są sfrustrowani, zestresowani i nie czerpią przyjemności z pracy.
Wielokrotnie wspominałeś, że dużą wagę przywiązujesz do jakości tego co robisz. Czy nie toczyłeś wewnętrznej walki w związku z tym, że musiałeś pójść na kompromis z samym sobą?
Małe finanse nie oznaczają rezygnacji z tego, co chcieliśmy osiągnąć artystycznie, tylko mniejsze wynagrodzenie za nasze godziny. Zresztą nie zrobiliśmy tam żadnych cudów. To była kwestia pomalowania ścian, które i tak trzeba było pomalować, napisów, które i tak trzeba było zrobić, ram i gablot, które i tak trzeba było zamówić. Mimo tego w tej puli bardzo ograniczonych i prostych środków sporo walki kosztowało nas przepchnięcie rozwiązań, które ostatecznie robią cały efekt.
Na przykład ten pomysł z „Zamecznikami-Fangorami”, wprawionymi w ścianę w przezroczystych szybkach?
Wszyscy za tym szaleją! Nie masz pojęcia jaka to była batalia. Rzecz otarła się aż o dyrekcję. Tylko dzięki temu, że broniliśmy tego pomysłu jak Częstochowy, dotrwał on do realizacji.
Jakie były argumenty przeciwko niemu?
To jest najczęściej podobny zestaw: „no nie, bo nie”, „bo nigdy tego nie robiliśmy”, „a nie można tego w normalne ramy włożyć?”, „to się na pewno nie zgodzi”, „na pewno się nie zdąży”…
„To się na pewno nie uda”.
Główny argument przeciw brzmiał w zasadzie zupełnie racjonalnie: „Janku, przecież wiesz, jak to wygląda przed oddaniem, tak?”. Mieliśmy czyste sumienie, bo w ostatniej sali planowaliśmy efekt „wow!”, który w konceptualnej wersji bardzo ochoczo zaakceptowano. Tylko później zaczęli się drapać w głowę: „Boże, jak oni to zrobią?”.
Jaka była koncepcja kuratorska?
Wystawa jest pierwszą większą retrospektywą Wojciecha Zamecznika, szeroko znanego ze swoich plakatów i uczestnika zbiorowych wystawach polskiej szkoły plakatu. Natomiast zbioru zdjęć, którym dysponuje Fundacja Archeologia Fotografii, nigdy wcześniej nie eksponowano publicznie i nie funkcjonuje on w obiegu muzealnym. Celem kuratorek było podniesienie rangi tych dzieł w świecie. Chciałem pomóc im to osiągnąć poprzez zapewnienie szlachetnej oprawy – „umuzealnionej”, stonowanej graficznie i oszczędnej w środkach wyrazu, namaszczającej i stawiającej „na piedestale”.
Tak, by te fotografie zostały odebrane jako dzieła sztuki?
Tak, by same odbitki stały się święte.
To był twój czy ich cel?
To był ich cel. Kuratorki powiedziały, co chcą osiągnąć, a ja powiedziałem, że środkiem do tego celu jest takie zorganizowanie wystawy, żeby to nie były setki prac powieszonych jedna przy drugiej na ścianie. W porządnych muzeach masz mnóstwo miejsca i prace wiszą daleko od siebie. Tak widzę różnicę między luksusowym butikiem, a india-shopem. Mówiliśmy „o dziesięć mniej na tej ścianie”, a one „o dwie mniej” i spotykaliśmy się gdzieś pośrodku.
Kogo masz na myśli mówiąc „my”?
To bynajmniej nie jest pluralis maiestatis. „My” oznacza tutaj także Julię Jankowską, moją młodą współpracownicę przy tym zleceniu. Jakkolwiek decyzje artystyczne są moje, to jednak potrzebuję profesjonalnego zespołu i Julia wykonała dla mnie przy Zameczniku kawał dobrej roboty.
Jak powstaje koncepcja aranżacji? Na początku w twojej głowie, a potem na komputerze czy na papierze? Jaki to jest proces?
Najpierw muszę zostać „nakarmiony”. Karmi się mnie tak, że poznaję kształt przestrzeni, w której mam działać. Następnie dostaję tzw. content, czyli to co ma się ułożyć – w postaci podglądów czy arkuszy kalkulacyjnych, w których są opisy dzieł z podglądami i wymiarami. Trzecim daniem tego posiłku jest zarys koncepcji kuratorskiej. Potem muszę wymyślić gdzie się wchodzi na wystawę.
Dlaczego?
To jest istotne, bo musi tam być jakieś powitanie, tablica informacyjna, tytuł. W Zachęcie jest to akurat dość proste, bo to jest klasyczny budynek z jasną sekwencją pomieszczeń.
Tutaj mamy na powitanie kobietę-foczkę.
Ona od początku była naszą faworytką. Jak się ostatnio dowiedziałem, taki obrazek nazywa się key visual. Sekwencja sal też została dość szybko ustalona. Naszym głównym zadaniem stało się podzielenie Sali Matejkowskiej na podstrefy oraz ustalenie, które prace będą w gablotach, a które na ścianach. I nieustanna dyskusja z kuratorkami, by prac było jak najmniej.
Mówiłeś o wejściu, a jak dalej przebiega proces myślenia o wystawie?
Później trzeba pomyśleć w jaki sposób się rozwiesi i rozmieści prace. Tak, żeby zgodnie z ustaloną sekwencją miały sens i się mieściły. Musimy narysować wszystkie obiekty, wymyślić dla nich sposób oprawy. Musimy porozmieszczać je grupami, co robimy oczywiście w porozumieniu z kuratorkami. Wspólnie z nimi ustalamy, co powinno znaleźć się w gablocie, a co na ścianie. To produkuje zagmatwaną sieć zależności. Naszym głównym zadaniem – z którego jesteśmy rozliczani – jest to, czy wystawa będzie wyglądała elegancko i profesjonalnie. Możemy zastosować kolory, w jakimś zakresie światło oraz wybrać sposób zaprojektowania elementów meblowych. W wypadku Zamecznika uparłem się na specjalne ławeczki. Do tego ścianki i rodzaj oprawy prac i strona graficzna. Jeśli nam się udaje, wszystko to nie powinno być w zasadzie widoczne. Ma budzić wrażenie, że jest profesjonalnie i wygląda świetnie. Trzeba pójść na źle zaprojektowaną wystawę, by docenić pracę, którą w to wkładamy. Podczas wernisażu zdarzyło mi się usłyszeć pytanie: „to co wyście tu właściwie zrobili?”. Uznaję to za komplement.
Kolorystyka jest czarno-biała…
O, przepraszam cię bardzo, absolutnie nie! Takie może odnosisz wrażenie, ale cały efekt bierze się w dużej mierze właśnie z tego, że nie ma tam ani czarnego ani białego. Ciemne ściany są pomalowane na kolor gencjanowy, czyli bardzo ciemny fioletowy, natomiast ściany, które jawią się jako białe, są tak naprawdę bardzo jasno beżowo-różowe. To są specjalne kolory, które budują psychologiczny efekt daleki od czerni i bieli. Nie wiesz dlaczego, ale masz wrażenie zupełnie inne niż w zwykłym czarno-białym pomieszczeniu. Wystawa ma też specjalnie wytyczoną granicę wysokości, która pojawia się w różnych miejscach. Kolor, który stanowi tło dla ram, zgrywa się z passe-partout i jest zupełnie inny, niż standardowa biel widoczna powyżej. To też wchodzi w skład szerszej strategii zapewnienia szlachetnego tła dla prac.
Zawsze przykładasz wielką wagę do szczegółów. Zależy ci na ogólnym efekcie elegancji czy jednak chciałbyś, by widz docenił poszczególne elementy? Czy to nie boli, że ta wielka praca przy szczegółach czasem umyka w odbiorze?
Chyba pogodziłem się już z myślą, że praca architekta jest służebna i pozostaje w tle. W kontekście historii kultury celebrytyzm architektoniczny to zjawisko nowe. Podczas pracy można mieć złudzenie, że jest się centralną postacią, ale kiedy rzecz jest zbudowana, schodzi się zupełnie na drugi plan. To nieustanna nauka pokory.
Jak definiujesz swoją estetykę?
Jeżeli myślę o jakichś przymiotnikach, którymi chciałbym, żeby określano moją pracę, to w pierwszej kolejności przychodzą mi na myśl „elegancki” i „klasyczny”.
Skąd to się bierze?
To są jakości, które cenię. Widzę, że często przegrywają z chęcią zwrócenia uwagi, z poszukiwaniem taniego poklasku, z pogonią za nowością. Staram się szukać wartości, które są trwałe i szlachetne.
Z czego to wynika?
Tutaj wchodzimy na bardzo filozoficzne tereny. To na pewno jest kwestia wychowania i stosunku do rzeczywistości wyniesionych z domu. Może opiera się to na wierze w wartości nieprzemijające, trwalsze niż człowiek. W cywilizacji konsumpcyjnej nie jest oczywistym, że rzeczy powinno się robić tak, by były trwałe i dobre.
Pod jakim kątem wybierasz więc projekty, które realizujesz? Czy są takie, które wybierasz ze względu na te wartości, niekiedy niezależnie od pieniędzy, jak Zamecznik?
Myślę, że nie mam aż tak dużej podaży zapytań, by móc podać tu jakąś statystykę. Zawsze jest tak, że pewne projekty są bardziej ekscytujące niż inne. Niektóre mogą być tak atrakcyjne, że chciałoby się je zrobić choćby nie wiem co. Jednym z uroków tego zawodu jest to, że każde zadanie możemy i musimy sobie wyobrazić jako nieprawdopodobny sukces. Wydaje mi się, że to, o co pytasz, jest istotą udziału w konkursach. Zdarzają się konkursy, które po prostu grzech odpuścić. Musisz zainwestować w zrobienie projektu bez najmniejszej gwarancji jakiegokolwiek zwrotu. Gdyby się nad tym zastanowić, to jest czymś powszechnym, że tysiące osób codziennie oddają swoje najlepsze pomysły za darmo, w nadziei, że ktoś je doceni… To dowodzi, jak dużą częścią naszego wynagrodzenia jest satysfakcja z pracy. Przecież ci wszyscy architekci nie roztaczaliby swoich wizji konkursowych, nie poddawaliby ich ocenie bez wynagrodzenia, gdyby nie to, że samo ich robienie jest przyjemne, a nadzieja na realizację jest wystarczającą pobudką, by się tym zajmować. Zawód architekta w dużej części jedzie na nadziei.
I na co teraz masz nadzieję?
Teraz jestem otwarty na to, co przyniesie życie i staram się jak najlepiej wykonywać projekty, które mam w tej chwili rozłożone na stole.
Przypisy
Stopka
- Osoby autorskie
- Wojciech Zamecznik
- Wystawa
- Foto-graficznie
- Miejsce
- Zachęta - Narodowa Galeria Sztuki
- Czas trwania
- 30.01 – 24.04.2016
- Osoba kuratorska
- Karolina Puchała-Rojek, Karolina Ziębińska-Lewandowska
- Fotografie
- Marek Krzyżanek
- Strona internetowa
- www.zacheta.art.pl