Wystarczy wykopać bagno. Rozmowa z Barbarą Gryką
Joanna Ruszczyk: Wypowiedzi kobiet z twojego filmu napisane na ścianie, na tapecie, są poruszające i przygnębiające. Na przykład: „Nie płakać nocą do poduszki tylko powiedzieć głośno”. „Ale cicho, nic nie mów”. „Mogłabym mówić głośno, co myślę”. Gdzie poznałeś te kobiety?
Barbara Gryka: To są sąsiadki moich rodziców. W tym momencie są to też i moje sąsiadki, bo wróciłam do domu rodziców do Końskowoli. Głównie koleżanki mojej mamy, które zapraszały ją i zachęcały do uczestnictwa w kole gospodyń wiejskich. Wiedziałam od mamy, że te panie robią ozdoby na święta religijne, które są piękne i widać w nich artystyczny kunszt. Zaprosiłam je do warsztatów, chętnie się zgodziły. Każda z nich uszyła lalkę. I rozmawiałyśmy. Chciałam, żeby opowiedziały o wolności, kobiecości. Jak one to widzą w miejscu, w którym są – wiedziałam, że są osobami religijnymi. Miałam wrażenie na tym spotkaniu, że to, co mówią, mogłybyśmy wyryć na ścianie, a to dalej nie do końca byłoby zrozumiałe. Że to jest jak sprayowanie napisów w przestrzeni publicznej, które są niedostrzegalne, nieczytane. Że dalej tego nie słychać, choć dużo się o tym mówi. Odpychamy to, może dlatego, że nam się to nie wydarza? Dlatego pomyślałam, że gest pisania i ścierania – jak w filmie – to oddaje.
Wystawa Lalki wynika z mojego powrotu do małej miejscowości, z tęsknoty za nią, ale też z fascynacji Hasiorem i jego podróżami po małych miejscowościach, jego zainteresowaniem wyrobami osób mieszkających na wsi.
Jak się czułaś, kiedy słyszałaś słowa kobiet?
Bardzo dojmujące było to, że żadna z pań nie mówiła o sobie, swoich potrzebach. Tylko „ja dla swojej córki, wnuczki”. To było uderzające, zwłaszcza, że przecież to jeszcze młode kobiety. Przedział 40-50 lat. Było mi momentami ciężko, na przykład, jak usłyszałam, że ksiądz z mojej miejscowości namawiał jedną z nich do urodzenia martwego dziecka po to, żeby je pocałowała. Inna mówiła o radości z tego, że jej córka już może powiedzieć, że nie chce być bita. Wiemy, że nie powinno do przemocy dochodzić, ale często jest na to przyzwolenie całej społeczności. Najgorsze jest właśnie to przyzwolenie ludzi, instytucji. To, co słyszy się w kościele. Zastanawiam się, jaka jest rola księdza, w ogóle mężczyzny na wsi? Końskowola to główny elektorat PIS-u. W szkole nie ma dziecka, które nie chodziłoby na religię. Moja mama odlewała papieże, czy matki boskie z gipsu i jeździła z tym do Wąwolnicy, żeby dorobić. Czekałam na nią w samochodzie i słyszałam dzikie krzyki – jak z horroru, darcie mordy na całą wieś. Tam się odbywają regularnie egzorcyzmy! A w tym czasie moja mama opycha te papieże. Życie wsi toczy się normalnie i trochę mnie to przeraża. Próbuję przedstawić obraz bardzo religijnej społeczności. Dopiero teraz to widzę, po powrocie z Warszawy, z wyjazdów. Będąc w niej tego nie widziałam, nikt się nie zastanawiał, że ktoś może być na przykład innej wiary. Nie było takiej opcji.
Jak zostałaś przyjęta przez te panie? Jesteś już częścią tej społeczności?
To wspólnota wytwarzania czegoś razem, wspólnych opowieści, która zaakceptowała mnie od razu i w całości, pomimo różnicy w poglądach. Była otwarta na kolejna kobietę – córkę, wnuczkę. Miałam poczucie siostrzano-matczynej relacji. Myślę, że jestem też tą społecznością. Dlatego uważam, że mogłaby nastąpić zmiana, bo widzę akceptację. Mam wrażenie, że ta akceptacja mogłaby nastąpić również na innych polach, tylko potrzeba do tego odpowiednich środków.
Daniel Rycharski po projekcie Opieka rodzinna mówił o tolerancji ze strony wsi. Ludzie na wsi, kiedy poznali osobiście osoby LGBT, byli przyjaźnie nastawieni. Okazało się, że to kwestia poznania się. Zburzenia stereotypów?
Przypomina mi się czas, kiedy ja byłam młoda i musiałam się z wieloma stereotypami zmierzyć i je przepracować. Poznałam dużo osób podczas moich projektów, które oceniłabym może negatywnie, gdybym je spotkała na ulicy. A okazało się, że jest zupełnie inaczej. Za każdym razem trudno jest mi w to uwierzyć. Pracuję nad tym, czego ja sama doświadczam. Wydaje ci się, że człowiek jest podobny do ciebie, bo ma podobny wizerunek, a okazuje się kimś innym.
Więcej wsparcia dostałam w tej małej miejscowości, która nie zawsze rozumie to, co robię, niż w świecie artystycznym, który jest bardzo konkurencyjny i na tę konkurencję trzeba być psychicznie gotowym. Na wsi sztuka jest egzotyczna, ale zarazem jest duże na nią otwarcie.
Wystawa ma zaaranżowaną przestrzeń wiejską – przytulną, ciepłą. To takie zderzenie, bo filmy to trudne słowa, mocne, ostre dźwięki i taniec lalek-kukiełek, który skojarzył mi się z chocholim tańcem.
Scenografia służy do słuchania kompozycji muzycznej. Jej elementy architektoniczne zaczerpnięte są z przestrzeni wiejskich, w jakich żyją zwierzęta. Muzyka to rytm wybijania mazura drewnianymi pałeczkami na drewnianych narzędziach. Chłopi pańszczyźniani wybijali go po skończonej pracy. Nawiązuję do niewolnictwa, które w nas pozostało, a z którego dalej się nie wyleczyliśmy. Drugi dźwięk to muzyka skomponowana wspólnie z kompozytorem Rafałem Rozmusem na organy kościelne. Zastanawialiśmy się z Rafałem, jak emocje i przeżycia pań przenieść na muzykę, bo nie wykorzystuję ich głosów. Na warsztatach była wspólna rozmowa, ale też szeptanie, szemranie. Rozmawiasz z jedną osobą, a pięć osób plotkuje o koleżance z tyłu. Powstał więc utwór na cztery głośniki, które rozmawiają ze sobą, w każdym dźwięk jest o kilka sekund opóźniony. A w trakcie wernisażu poprosiłam o wykonanie performansu Waldemara Tatarczuka i Filipa Kijowskiego, którzy „grali” na miotłach z suszonych kwiatów.
To też wystawa o polskiej wsi?
Zastanawiam się, jaka jest ta polska wieś. Co wybiera polska wieś? Czy to nie polska wieś wybiera nam dzisiaj władzę? Czy wieś nie decyduje o tym, jak wygląda Polska? A jednocześnie jest ten wstyd pochodzenia ze wsi. Sama czułam ten wstyd. Pamiętam, jak poszłam na studia, gdzie było dużo osób z Warszawy i się pytały: „A gdzie ta Końskowola jest w ogóle?”. Przepracowywanie wstydu, dokonywanie zmian w rozmowach z rodziną to ciężki proces. Kształtowanie moich poglądów wpłynęło później na moją mamę czy tatę. On już nie powie „jakiś pedał”, tylko stara się zrozumieć, że to taki sam człowiek jak on. To dochodzi. Wierzę w jakąś minimalną zmianę. Jednocześnie odczuwam strach jak będzie wyglądać kultura przez następne lata, jeżeli partia, która rządzi pozostanie u władzy, pochylając się w stronę wsi. Powinniśmy zastanowić się jak rozmawiać, nie oceniając, tylko żeby obie strony mogły się zrozumieć. Wydaje mi się, że w Polsce jest dość duży centryzm, skupienie na Warszawie. Czy artyści nie powinniśmy się ku tej wsi skłonić?
Ty się skłaniasz.
Myślę, że na wsi dostaję dużo wsparcia dla tego, co robię. Sąsiadki babci pomagały mi szukać do projektu rzeczy, moja sąsiadka pomagała zbierać kwiaty. Ludzie byli obecni w tym procesie. Więcej wsparcia dostałam w tej małej miejscowości, która nie zawsze rozumie to, co robię, niż w świecie artystycznym, który jest bardzo konkurencyjny i na tę konkurencję trzeba być psychicznie gotowym. Na wsi sztuka jest egzotyczna, ale zarazem jest duże na nią otwarcie. Panie mówiły: „naucz nas jakieś techniki sztuki współczesnej, to my na następne dożynki zrobimy”. Moja mama się włączyła, chce dożynki w stylu decoupage.
Można powiedzieć, że konkurencyjność ci sprzyja. Dostałaś za Architekturę od środka kilka nagród. Czujesz, że to początek kariery?
Wyłączyłam to myślenie. Myślę, że nic mi to nie da, bo sztuka jest tak niewymierna… Nie wiem, czy potrzebne jest patrzenie na kariery innych artystów. Sytuacja społeczna, polityczna jest tak zmienna w Polsce, że nie wiem, czy jest sens w taki sposób się ustawiać. Teraz zmienia się władza i musi zmieniać się sztuka – przynajmniej dla mnie.
Jak?
Powinna być jeszcze bliższa ludziom.
Jak?
Nie powinna zamykać się w swoich przestrzeniach, bo może okazać się, że to się przeformuje i te przestrzenie nie będą potrzebne. Powinna reagować na rzeczywistość! Nikt nie spodziewał się chociażby, że w Polsce powstaną „strefy wolne od LGBT”. Może wystarczy wykopać bagno i zrobić z tego wystawę?
Mówisz o swoim projekcie Tajskie kwiatuszki, duecie z Filipem Kijowskim. Wykopujecie bagienka w różnych miejscach w „strefach wolnych od LGBT” i zapraszacie ludzi, aby je oglądali. Dość zwariowane.
Tajskie kwiatuszki powstały właśnie jako reakcja na to, co się dzieje. Powstały też podczas pandemii, w momencie, kiedy instytucje kultury były zawieszone. To jakiś rodzaj recepty na tworzenie sztuki podczas pandemii w sposób bezpieczny, ale z ludźmi. To tworzenie instytucji kultury w bagnie.
Twoja Końskowola jest „strefą wolną od LGBT”?
Niestety, była jedną z pierwszych tuż po Świdniku.
Jak się z tym czujesz?
Przeraża mnie to, tym bardziej, że ludzie mieszkający tam nie zdają sobie sprawy, jakie zostały podjęte decyzje i co to w ogóle jest. Na co dzień jest to niewidoczne, nie wyskakuje z okna, nie ma tablic. Jak byliśmy w podroży z Tajskimi kwiatuszkami w Świdniku to żadna osoba nie wiedziała, że Świdnik był pierwszy. Nie widzieli, kto o tym zdecydował. Nie było przekazu do mieszkańców. Część w ogóle nie rozumiała tego skrótu. Brak edukacji, brak dostępu do informacji. Czy ludzie zdają sobie sprawę, jak ta ziemia się zmienia z perspektywy innych ludzi patrzących na nich? Że zmienia się spojrzenie na mieszkańców? Było to odczuwalne w Puławach, gdzie niektóre firmy zrezygnowały ze współfinansowania projektów lokalnych, co odbiło się na budżecie miasta.
https://www.youtube.com/watch?v=UsLjsgzUzho&t=9s
Bagno kojarzy się z niebezpieczeństwem, wciąga, może śmierdzieć. Ale zarazem pełni bardzo ważną funkcję przyrodniczą.
Po naszej realizacji jeden z kuratorów powiedział „polska historia bagna”. W Polsce łatwo ugrzęznąć w bagnie, obrzucić się błotem. Błoto jest plastyczne, można coś z niego ulepić, a to i tak zniknie. To żmudna, niekończąca się praca. My bagna kopiemy nie pytając o zgodę, bo powstają na ziemi, która jest cudza. Zaznaczamy je, jest to rodzaj punktu, śladu. Zapraszamy do nich ludzi i zaczynamy od pytania: „Czy chciałbyś zobaczyć moje bagno?”. Za każdym razem zaskakuje mnie to, że ludzie mówią „OK”. Może to jest tak irracjonalne, że ludzie myślą „w sumie, czemu nie?”. Też starsze osoby tak reagują. Potem opowiadamy o tym, jak powstało bagno, o sobie, o projekcie. Rozmawiamy o wolności słowa, o wolności w ogóle. Rozmawiamy tak, żeby osoba nie obawiała się, że stoimy po jakiejś stronie, że będzie oceniana. Jeden z panów – narodowiec – rozmawiał z nami bardzo miło, a odbierając telefon powiedział: „Przepraszam, nie mogę rozmawiać, przeprowadzam wywiad z kameleonem” (śmiech). Bo mamy zielone stroje kameleonów z ogonkami.
Dlaczego kameleony? Zmiękczacie tym? Chodzi o dostosowanie się?
Stroje dają bezpieczeństwo. Ludzie reagują śmiechem, czasem ciągną nas za te ogonki. Kameleon się dopasowuje, chce zrozumieć, może wejść wszędzie.
Tożsamość to jest to, co jesz. Kogo spotykasz codziennie. Kogo masz za sąsiada. Z kim rozmawiasz. Małe, codzienne rzeczy. Mało mnie interesują wielkie monumenty, wielkie narodowe święta, wielkie narracje. Interesują mnie te codzienne rzeczy.
Jesteś w swojej praktyce takim kameleonem?
Może tak. Chce zrozumieć, ale nie oceniać – to jest mi dalekie. Chodzi o nieusilne przekazywanie swojego zdania. Można używać takich słów, żeby do czegoś dojść, formułować myśli w sposób nieatakujący. Nie doświadczyłam od nikogo agresji w żadnym projekcie. Mimo różnic. Czasem oczywiście ten dialog nie jest możliwy, trzeba go przerwać. Można tylko powiedzieć „ja się z tym nie zgadzam”. To też ważne, żeby to zrozumieć. Zresztą oprócz kwestii politycznych jest wiele tematów. W projekcie Architektura od środka, w którym odwiedzałam mieszkańców osiedla LSM w Lublinie, gdzie wynajęłam mieszkanie, poznałam chłopaka, który był przemiły, poznał mnie z wieloma osobami. Na koniec, gdy zaprosił mnie na kolację, okazało się, że należy do ONR.
Podwójne kłopoty z tożsamością. Barbara Gryka i Julia Golachowska w Galerii Labirynt
U mnie w domu nie ma domu możliwości, żeby zrobić sobie zdjęcie przy ścianie, bo ta ściana jest tak „zasrana” różnymi elementami, matkami boskimi wszystkich ras, lalkami. Folwark. To mnie już nie odrzuca, a fascynuje.
Podchodzisz do ludzi indywidualnie. Dialog ponad podziałami? To ta nowa utopia, o której mówiłaś w jednym z wywiadów?
Jak formułować dobrą przestrzeń dla wszystkich? Przestrzeń zrozumienia. Jestem ciekawa, jak mogłaby wyglądać taka utopia, bo jestem przerażona tym, gdzie żyję, i raczej to utopii żadnej nie zapowiada. Nie kształtujesz się nagle w wieku 20 lat. Wychowanie wysysasz z rodziny, bliskich. Ale żeby nie było, że jestem taka wyrozumiała – jestem też krytyczna. I odważam się mówić to w twarz, gdy ktoś mnie wkurza tym, co mówi.
Tożsamość składa się z małych rzeczy – to tytuł wystawy, którą zrobiłaś z Julią Golachowską. Podoba mi się ten tytuł.
Tożsamość to jest to, co jesz. Kogo spotykasz codziennie. Kogo masz za sąsiada. Z kim rozmawiasz. Małe, codzienne rzeczy. Mało mnie interesują wielkie monumenty, wielkie narodowe święta, wielkie narracje. Interesują mnie te codzienne rzeczy.
Tożsamość jest codziennością?
Przy projekcie Architektura od środka zastanawiałam się, kogo podglądał mój dziadek siedzący na ławce na wsi. Na co patrzy. Jak się interesuje, kto jest obok niego. To jest mi bliskie. Zastanawiam się do jakiej grupy społecznej teraz trafię, jaka grupa mnie zainteresuje.
Ciekawe, czy pandemia coś zmieniła. Podczas lockdownu zrobiłaś dwa filmy Brama i Nie ma tego złego. Część materiału pochodzi z pobytu w ośrodku kwarantanny, gdzie trafiłaś.
Teraz się śmieję, ale to nie było śmieszne doświadczenie. To raczej paranoiczny śmiech. W ośrodku była grupa ludzi, bardzo różnych, zmuszonych do przebywania w jednej, małej przestrzeni.
Jak tam trafiłaś?
Wracałam z Hiszpanii, a na lotnisku okazało się, że mam podwyższona temperaturę. Nikt nie wiedział, co robić. Zadzwoniłam do sanepidu sama. Powiedzieli o ośrodku kwarantanny w Starej Dąbrowie, ale nie mieli w tym momencie karetki. Kazali wziąć taksówkę i nie mówić taksówkarzowi dokąd konkretnie jedziemy. Takie wskazówki dostałam od sanepidu… Poczekałam na karetkę, jechaliśmy do tego ośrodka z panami, którzy wrócili z Egiptu. Bez maseczek. Okazało się, że to ośrodek wypoczynkowy dla harcerzy. Łóżka były dla dzieci. W 20-metrowym pokoju sześć osób. Kilkanaście centymetrów i walizka z twoimi gratami oddziela cię od łóżka drugiej osoby. Ośrodkiem dowodziło dwóch chłopaków młodszych ode mnie. Nie było nawet termometru. Była to przymusowa komuna. Jedni się śmiali, inni płakali. Napięcie. Rodzaj nudy. Szukanie rozrywek. Rozmowy. Dobrze, że to tylko dwa tygodnie, bo w pewnym momencie ludzie zaczęli przejmować jakąś władzę, ktoś próbował rozporządzać… Nie było tam internetu, a żeby zadzwonić trzeba było pójść pod płot, a pod tym płotem ludzie ze wsi krzyczeli „wypierdalać!”. Z jednej strony byłam przerażona, bo zagrożenie, myśli o rodzinie, a z drugiej – imprezy jak na kolonii. Jak się otrząsnęłam, że OK, nie umieram, to zaczęłam nagrywać, na przykład imprezy. Kiedyś ktoś uciekł do sklepu po wódkę i z jednego kielona cała grupa ją pije. Okazało się, że ktoś zachorował następnego dnia. A tam nie było testów, lekarzy… Po umieszczeniu posta na facebooku o tym, gdzie jestem zaczęłam dostawać wiadomości od obcych ludzi, żebym wypierdalała i wracała, gdzie byłam. Że wirusa przywiozłam. Dziewczynie z pokoju sąsiedzi też tak pisali.
Te filmy są pastiszowe, trochę kiczowate. Straszno-śmieszne. Inspirowane trochę kontentem internetowym.
Lubię oglądać najgłupsze rzeczy w Internecie. Fascynuje mnie, że moja mama ogląda takie seriale, jak np. Trudne sprawy. Ja się w brzydocie wychowałam. U mnie była meblościanka, brzydkie obrazy na ścianach. Moja mama jest fanką wszystkiego, co jest najbrzydsze. U mnie w domu nie ma domu możliwości, żeby zrobić sobie zdjęcie przy ścianie, bo ta ściana jest tak „zasrana” różnymi elementami, matkami boskimi wszystkich ras, lalkami. Folwark. To mnie już nie odrzuca, a fascynuje.
Joanna Ruszczyk – dziennikarka, popularyzatorka sztuki. Współpracuje z tygodnikiem „Newsweek Polska”. Współautorka książki Lokomotywa/IDEOLO. Ukończyła filologię polską na Uniwersytecie Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie i Kuratorskie Studia Muzealnicze na Uniwersytecie Jagiellońskim.
WięcejPrzypisy
Stopka
- Osoby artystyczne
- Barbara Gryka
- Wystawa
- Lalki
- Miejsce
- Galeria Szara Kamienica, Kraków
- Czas trwania
- 11.09–3.10.2021
- Osoba kuratorska
- Katarzyna Krakowiak
- Fotografie
- dzięki uprzejmości artystki i Galerii Szara Kamienica
- Strona internetowa
- szarakamienica.pl