Wszystko i nic. Rozmowa z Gordonem MacDonaldem
Ewa Dyszlewicz: Skąd współpraca z Miesiącem Fotografii?
Gordon MacDonald: Na krakowskim festiwalu pojawiam się w zasadzie od początku. Na pierwsze edycje jeździłem jako redaktor magazynu Photoworks, potem, wraz z moją żoną Clare Strand, zostałem zaproszony jako artysta do kuratorowanego przez Adama Broomberga i Oliviera Chanarina Aliasu, brałem również udział jako recenzent w ramach Przeglądu Portfolio… Z Miesiącem Fotografii mam więc kontakt już od ponad dekady i to moje czwarte wcielenie w jego ramach.
Właśnie, jesteś artystą, pisarzem, wydawcą, w końcu – kuratorem. Z którą z tych ról utożsamiasz się szczególnie?
Sądzę, że aby zachować świeżość i przyjemność z pracy z fotografią trzeba pomiędzy nimi lawirować. Dlatego nie identyfikuję się specjalnie z żadnym z tych wcieleń – wszystkie polegają w jakimś sensie na kuratorowaniu. Pół roku temu sprzedałem swoje wydawnictwo GOST Books, żeby skoncentrować się na festiwalu, co zabiera dużo czasu, o wiele więcej niż przypuszczałem. Ostatnio zacząłem też wracać do pracy artystycznej i pisania. Wychodzi na to, iż obecnie jestem kuratorem, artystą i pisarzem, ale już nie wydawcą [śmiech].
Związki krakowskiego festiwalu z Wielką Brytanią są dosyć bliskie. Była już edycja poświęconą brytyjskiej fotografii, do kuratorowania festiwalu zapraszani byli Adam Broomberg i Olivier Chanarin, Aaron Schuman – a teraz ty. Z czego może to wynikać?
To kwestia podobnej wrażliwości. Jesteśmy bardzo pragmatycznymi narodami, bezpośrednimi w komunikacji, co pomaga lepiej się zrozumieć. Myślę, że polska scena fotograficzna jest dużo bardziej dynamiczna, wciąż powstają tu nowe inicjatywy, jest więcej możliwości rozwoju. Kiedy bywam w Krakowie, widzę tłumy podekscytowane samym wydarzeniem, wystawami; sama ilość wolontariuszy pracujących przy festiwalu o tym świadczy. Tej atmosfery brakuje już niestety w Wielkiej Brytanii. Choć mogłem coś przeoczyć, w kontekście brytyjskim pracuje już od ponad trzech dekad i chyba nie potrafię już spojrzeć na to z dystansu.
Tytuł Programu Głównego to Zewnątrz wewnątrz. Może to znaczyć wszystko i nic…
Tytuł, który wybrałem, rzeczywiście jest dość luźny, jednak trafnie opisuje pierwotny zamysł – serię wystaw wyrażających moją osobistą refleksję na temat medium jakim jest fotografia. Opisuje on relacje między fotografującym a rzeczywistością, lecz jednocześnie – między widzem a obrazem. Kuratorzy często koncentrują się wokół jednego hasła typu „wojna”, „dom”, w którego ramy starają się wtłoczyć projekty. Nie jestem przekonany do tego typu strategii – takie działanie sprawia, że prace przestają wytwarzać swoje własne znaczenia. W tym kontekście ta dziwna kombinacja wystaw o wojnie, UFO, archeologii czy tańcu staje się moją prowokacją. I choć wymaga więcej wysiłku od publiczności, daje jej jednocześnie przestrzeń na własną, a nie odgórnie narzuconą, refleksję – zarówno nad ogółem, jak i znaczeniami poszczególnych wystaw.
Wystawa Wojna, jaką widzimy poświęcona jest na przykład fenomenowi mediatyzacji wojny. To w dzisiejszych czasach dosyć ambiwalentne pojęcie, przede wszystkim, gdy pomyślimy o aktywnej roli, jaką grają obrazy w konfliktach militarnych.
Fotografia i wojna mają wspólna historię. Od samych początków medium miało bezpośredni wpływ na rozwój nowych technologii w przemyśle zbrojeniowym. Oczywiście, w czasach „analogowych” wyglądało to inaczej niż dziś, w erze cyfrowej, gdy drony zabijają ludzi. To przerażające. Patrząc na to z perspektywy uwikłania fotografii we współczesne konflikty, dyskusja o reprezentacji wojny za pomocą obrazów staje się niezwykle skomplikowana.
Fotografowie wojenni często nie zauważają wieloetapowego procesu, jakim poddawane są ich „dokumentacje”, zanim ujrzą światło dzienne. Cała masa ingerencji w materiał wpływa na końcowy efekt i zmienia znaczenia wyprodukowanych przez nich obrazów.
Prace, które pojawiły się na wystawie, to przede wszystkim refleksja nad wyobrażeniami wojny kreowanymi przez media. Powstają one w domowym zaciszu, studio, z dala od pierwszej linii frontu. Taka indywidualna wypowiedź na ten temat wydaje mi się bardziej szczera, ponieważ pozbawiona zostaje elementu medialnej manipulacji. Autorzy biorą pełną odpowiedzialność za kreowany przez nich przekaz polityczny. Niestety, fotografowie wojenni często nie zauważają wieloetapowego procesu, jakim poddawane są ich „dokumentacje”, zanim ujrzą światło dzienne. Cała masa ingerencji w materiał – poczynając od redakcji, która zadecydowała się wysłać ich tam, a nie gdzie indziej, narzuconą przez armię cenzurę, wybór dokonany przez fotoedycję, aż po odpowiednie skadrowanie zdjęć przez grafika składającego magazyn – to wszystko wpływa na końcowy efekt i zmienia znaczenia wyprodukowanych przez nich obrazów. Na pewno nie zyskam sobie ich sympatii, jednak uważam, że doświadczenie wojny można opisać na wiele sposobów. Przykładem są chociażby pokazywane na wystawie fotomontaże Marthy Rosler. Dla mnie kluczowa w pracy współczesnego fotografa jest koncepcja i sposób, w jaki trafia ona do samych widzów.
Twój dystans do tradycyjnego dokumentu zdradza także projekt Susan Lipper. Co kryje się za tymi dość konwencjonalnymi obrazami małomiasteczkowej Ameryki?
Pomysł, który stoi za projektem Grapevine. 1988 – 1992, jest dość złożony. Po raz pierwszy spotkałem się z nim jeszcze na studiach, na zajęciach z fotografii reportażowej. Lippard pojawiła się na nich jako gość i przedstawiła nam własną koncepcję dokumentalności – kompletnie sprzeczną ze wszystkim, co dotychczas rozumiałem pod tym pojęciem. Przede wszystkim otwarcie opowiadała o swoim aktywnym udziale w procesie tworzenia zdjęć. Jej bohaterowie – mieszkańcy Grapevine – na zdjęciach odtwarzali wizualne klisze związane z postrzeganiem życia na amerykańskiej prowincji, czyli tak naprawdę stereotypy dotyczące ich samych. Mimo to obraz sprawia wrażenie autentycznej dokumentacji, którą zresztą jest, tylko wytworzoną na innych warunkach. Szczerze mówiąc, było to dla mnie przełomowe odkrycie, że taki rodzaj dyskusji o sposobach reprezentacji mieści się w ramach tego, co nazywamy fotografią dokumentalną. Ta nowa perspektywa ukształtowała mnie jako artystę i kuratora. Choć minęło trochę czasu i projekt został dziś zapomniany, uważam, że wciąż warto go pokazywać – dla mnie to jedna z ważniejszych prac w historii fotografii.
Mamy też – dla mnie dość zaskakujący – pokaz My także tańczymy.
Choć taniec kojarzony jest raczej z czymś lekkim i beztroskim, z rozrywką na sobotnią noc, na festiwalu pokazywany jest jako akt politycznego i społecznego zaangażowania. Na wystawie znajdziemy między innymi pochodzący z lat 80. projekt Krok po kroku poświęcony szkołom baletowym w północno-wschodniej Anglii, jednego z biedniejszych regionów Europy. Tu taniec pokazany jest jako motor społecznej zmiany. To także forma oporu, jak w przypadku ruchów młodzieżowych wywodzących się ze środowisk wykluczonych, mniejszości sportretowanych w cyklu UKG Ewena Spencera. My także tańczymy wyraża niezgodę na stan rzeczy, obraz świata, który z dnia na dzień staje się coraz bardziej przytłaczający. Potrzebę wolnej ekspresji jednostki w czasach beznadziei. I choć wiem, że na pierwszy rzut oka temat może wydawać się banalny, podobnie jak w przypadku innych wystaw staje się punktem wyjścia do politycznej refleksji.
Tymczasem słowem roku 2016 zostaje „post-prawda”, mnożą się ruchy antynaukowe, a ty robisz wystawę o UFO. Czy w odniesieniu do fotografii prawda ma jeszcze jakiekolwiek znaczenie?
Przekonanie, że obraz fotograficzny niesie jakąś prawdę, wciąż silnie zakorzeniony jest w ludzkiej świadomości. Stało się to niestety instrumentem manipulacji w kontekście zjawisk, o których wspominasz. Ludzie postanowili porzucić wiedzę na rzecz swoich własnych przekonań, do głosu dochodzą kreacjoniści czy zwolennicy teorii płaskiej Ziemi. Dlatego tak istotne jest, aby wciąż zadawać sobie pytania o to, w co, jak i dlaczego wierzymy. I o tym właśnie jest wystawa Nierozstrzygający moment. O procesie kształtowania własnego rozumienia świata, w którym fakty coraz częściej przestają mieć znaczenie. Przecież na początku ktoś, aby sfotografować te obiekty, musiał w nie uwierzyć. Ktoś musiał uwierzyć, aby je zobaczyć. Tylko w tym tkwi prawda tych zdjęć.
Ludzie postanowili porzucić wiedzę na rzecz swoich własnych przekonań, do głosu dochodzą kreacjoniści czy zwolennicy teorii płaskiej Ziemi. Dlatego tak istotne jest, aby wciąż zadawać sobie pytania o to, w co, jak i dlaczego wierzymy.
Ekspozycja podzielona jest na dwie części. Pierwsza to zdjęcia z mojej własnej kolekcji pochodzącej z amerykańskiego UFO Photo Archives, które po śmierci właściciela w częściach wylądowało na serwisach aukcyjnych. Zacząłem je kompletować i jak dotychczas wystawiane już były w Londynie, a teraz po raz drugi w Krakowie. Przy drugiej części Punkt obserwacyjny współpracowałem z Joanną Gorlach, składa się ona z fotografii niezależnie działającej grupy badawczej „UFO-Video” w Warszawie od późnych lat 50. Nie spodziewałem się, że w Polsce był i jest to tak popularny temat. Szczególnie interesujące się wydaje to być w kontekście zimnowojennym, gdzie tego typu działania teoretycznie nie powinny mieć miejsca.
Jeśli rozmawiamy o wątkach polskich, to przypomnijmy: do udziału zaprosiłeś też młodą artystkę Dianę Lelonek.
Pierwotna koncepcja tego projektu powstała w trakcie jednej z moich wizyt w Krakowie. Interesuję się dwudziestowieczną historią tego miasta i chciałem poświęcić jej część festiwalu. Pewnego dnia wdrapałem się na Kopiec Kraka, z którego, gdy spojrzysz w lewo, widać kamieniołom Liban, z kolei na prawo znajdują się pozostałości po obozie koncentracyjnym Płaszów. To tam kręcono Listę Schindlera Spielberga i ciągle można znaleźć tam elementy scenografii, takie jak np. płyty nagrobne. Nagromadzenie tylu różnych wątków historycznych w jednym miejscu było dla mnie oszałamiające. Wraz z Miesiącem do tej części postanowiliśmy zaprosić kogoś z polskiej sceny artystycznej – to nie był temat dla osoby z zewnątrz – i z kilku propozycji wybrałem Dianę, której praktyka wydała mi się najbliższa całej idei. Po spotkaniu szybko przejęła inicjatywę – zaczęła badać zarówno prehistorię, jak i obecny status tych miejsc, rozwijając tę koncepcję według własnych zainteresowań. Teraz jej praca funkcjonuje zarówno jako część Miesiąca, jak i niezależny twór, który w przyszłości będzie rozwijany.
Wcześniej, pracując w Photoworks, często inicjowałem różne projekty – tak było na przykład z Fig. Broomberga i Chanarina. Ten model współpracy sprawdził się i w tym przypadku. Diana świetnie poradziła sobie z zadaniem w bardzo krótkim czasie, miała na to jakieś trzy miesiące! Moim zdaniem taka formuła powinna wejść na stałe do programu festiwalu. Byłaby to nie tylko okazja do podjęcia przez młodych artystów nowej dyskusji na temat Polski i jej skomplikowanej historii, ale mogłoby zbudować także wspaniałe archiwum prac.
Przez ostatnie miesiące patrzyłeś trochę „zewnątrz wewnątrz” na polską scenę fotograficzną. Jej główną bolączką jest brak sprofilowanych instytucji, których funkcje przejęły właśnie festiwale. Co myślisz o takiej sytuacji?
Sytuacja w Anglii wcale nie jest lepsza. Oprócz Photographers Gallery w Londynie nie ma tak naprawdę wielu miejsc zajmujących się stricte fotografią. Podczas gdy w Polsce, oprócz samego Miesiąca Fotografii, jest wiele innych interesujących wydarzeń – jak na przykład festiwale w Łodzi czy Wrocławiu, które rokrocznie gromadzą tłumy zainteresowanych. Nie sądzę, aby były powody do narzekań. Na pewno jest jeszcze trochę do zrobienia, ale zastanawiam się, czego tak naprawdę chcecie? Rozwija się ruch kolekcjonerski, Muzeum Historii Fotografii zaczyna się rozbudowywać… Wydaje mi się, że tak naprawdę warto poszukiwać nowych rozwiązań niż wydeptywać sprawdzone instytucjonalne ścieżki. Sądzę jednak, że w Polsce prawdziwym problemem jest brak młodych kuratorów i kuratorek. Zamiast tego zatrudnia się osoby z zewnątrz – takie jak na przykład ja. Powiem szczerze, że czułem się dziwnie, gdy po raz pierwszy wszedłem do festiwalowego biura – cały zespół, z jednym czy dwoma wyjątkami, składał się z kobiet. I nagle pojawia się ten już stereotypowy facet w średnim wieku [śmiech] i zaczyna wydawać polecenia. Uważam, że to na poprawie tego typu kwestii należy się obecnie skoncentrować.
Przypisy
Stopka
- Wystawa
- Miesiąc Fotografii w Krakowie
- Czas trwania
- 19.05 - 18.06.2017
- Osoba kuratorska
- Gordon MacDonald
- Strona internetowa
- photomonth.com