Wolność sztuki 2010–2020 albo o kulminacji wielkiej smuty
Polska Szwajcarią narodów. Monika Sosnowska w Zachęcie to tytuł jednego z ciekawszych tekstów krytyczno-artystycznych, jakie czytałem w ostatnich latach. Jego autor, Jakub Banasiak, opisując wystawę prac Sosnowskiej, uchwycił niewiarygodne zmiany, które dokonały się w świadomości społecznej – a więc także w świecie sztuki – w ciągu zaledwie kilkunastu lat: „Z wystawy wyszedłem w deszcz, w COVID, w smog, w prostokątną tęczę (tylko taka przyjęła się w Warszawie), w pomnikową smoleńszczyznę. Rzeźby Moniki Sosnowskiej pozwalają na chwilę o tym wszystkim zapomnieć, ale przebudzenie jest szybkie, a wrażenie zaraz po – absurdalne. Świat, z którego pochodzi ta sztuka, już nie istnieje, tak jak nie istnieje już marzenie o Polsce jako Szwajcarii narodów – niechby tylko artystycznych. I choć nie wiemy jeszcze, jak będzie wyglądał świat nowy, to wiadomo, że biżuteria z betonu niezbyt do niego pasuje. A na razie jest zaduch”1 – kończył błyskotliwy wywód Banasiak.
Wspominam o tym, gdyż kiedy z redakcji „Szumu” przyszła propozycja napisania tekstu o cenzurze w sztuce polskiej w drugiej dekadzie XXI wieku, poczułem się nieswojo, a wręcz propozycja ta wydała mi się – jak by powiedział Banasiak – absurdalna. Niby zajmowałem się wolnością sztuki, niby napisałem książkę na ten temat, ale dziś wydaje mi się, że wiąże się to z jakby innymi, właśnie „szwajcarskimi” czasami. Bo czymże jest zdjęcie jakiegoś dzieła z wystawy wobec „tego całego faszystowskiego gówna”, które wbrew nadziejom Grzegorza Piątka wcale nie musi się skończyć? Konferencji ministrów Błaszczaka i Kamińskiego nie da się „odzobaczyć”, życia migrantów przywrócić, wyroków „trybunału” Przyłębskiej skasować, tragedii wielu kobiet cofnąć, upokorzenia różnych mniejszości wymazać, rządowych gadzinówek uciszyć, Ziobry zamknąć w więzieniu, a Macierewicza w szpitalu psychiatrycznym. Może więc nie czas żałować cenzury sztuk wizualnych, „gdy płoną lasy”, gdzie okiem sięgnąć – bo rzeczywiście płoną (Australia, Syberia, Kalifornia, południe Europy); katastrofa klimatyczna i związane z nią kryzysy społeczne są już w zasadzie nie do zatrzymania, tak jak globalnie narastające rozwarstwienia klasowe. Demokracja imploduje nie tylko w bantustanach typu Polska, ale nawet w tych prawdziwych Stanach. I jeszcze pandemia, antyszczepionkowcy, 5 mln potwierdzonych oficjalnie zgonów na świecie…
Te i inne kryzysy i przesilenia przekładają się również na erozję języka opisu rzeczywistości, i to kolejna przyczyna, dla której kiedy myślę o temacie cenzury w sztuce, czuję się dziwnie. Gdy w 2009 roku zaczynałem badania na ten temat, liberalny koncept wolności ekspresji twórczej zachowywał resztki wiarygodności. Nikt nie słyszał o fake newsach, postprawdzie, farmach trolli, botach, patostreamingu i wojnach hybrydowych, ale także o cyberbullingu czy FOMO; Fejs mia tylko 300 mln użytkownik.w, Twitter 30 mln, Insta dopiero się „instalował”. Dzisiaj kwestia sprawowania kontroli nad internetowymi gigantami oraz cenzura treści udostępnianych na forach i w mediach społecznościowych są jednymi z najważniejszych wyzwań, z którymi muszą się mierzyć liberalne demokracje. Te ostatnie niegdyś raczej skrywały aporię tkwiącą w samym sercu liberalnej idei swobody ekspresji, teraz o niej mówią wprost, gdy podkreślają, że ręczne sterowania przepływem informacji staje się warunkiem ich przetrwania, a więc i przetrwania (sic!) wolności. Wszystko to sprawia, że nie da w odniesieniu do samego prawa bez zakreślenia szerszego kontekstu.
Toksyczny spadek
A było tak wspaniale: „zielona wyspa”, prezydencja w Radzie UE, Europejski Kongres Kultury i setki innych imprez towarzyszących, organizacja Euro 2012, miliony metr.w sześciennych betonu lejące się pod inwestycje infrastrukturalne, z których korzystał także sektor kultury. Jednocześnie konserwatywni liberałowie dbali o to, by temperatura wody w kranie była adekwatna do oczekiwań Kościoła i nie poparzyła zbytnio lewicy (wówczas słowo „lewactwo” oznaczało Grupę Baader-Meinhof lub co najmniej Antifę), a jednak już wtedy ciemne chmury zbierały się nad koalicją PO-PSL. Kryzys 2008 roku wzmocnił rozwarstwienie ekonomiczne i wzmógł ubożenie społeczeństwa, a rząd zamiast działać – przykrywał te problemy propagandą sukcesu pisaną neoliberalnym językiem. Katastrofa smoleńska obnażyła strukturalną niemoc państwa, a nieudolnie prowadzone śledztwo napędziło teorie spiskowe. Zwolennicy TV Trwam walczyli na ulicach Warszawy o koncesję na multipleksie (pamiętam policyjne pick-upy z systemem LRAD – wówczas świeżutki nabytek policji – stojące w pogotowiu na placu Dąbrowskiego). Społeczeństwo trzeszczało w szwach.
W 2010 roku prezesem Trybunału Konstytucyjnego został Andrzej Rzepliński, katolicki fundamentalista. To za jego kadencji posypały się skandaliczne wyroki, ukoronowanie długiej tradycji ultrakonserwatywnego, antyspołecznego orzecznictwa TK – warto o tym pamiętać, bo te wyroki do dziś odbijają się nam czkawką.
W tym czasie zaznaczyły się również problemy w sądownictwie powszechnym i konstytucyjnym. Słynna prowokacja, której ofiarą padł .wczesny prezes Sądu Okręgowego w Gdańsku, Ryszard Milewski (w 2012 roku), dała prawicy argument, by podważać wiarygodność całego systemu sprawiedliwości i ułatwiała powiązanie afery Amber Gold ze szczytami władzy. W 2010 roku prezesem Trybunału Konstytucyjnego został Andrzej Rzepliński, katolicki fundamentalista, typowy – jak to się teraz mówi – dziaders (jego konkurentką była nieoceniona Ewa Łętowska). To za jego kadencji posypały się skandaliczne wyroki: z 6 lipca 2011 – podtrzymujący w Kodeksie karnym penalizację znieważenia prezydenta z parafeudalnym uzasadnieniem, że jesteśmy winni głowie państwa „szczególny szacunek i cześć” (jestem ciekaw, w jaki sposób dzisiaj Rzepliński oddaje cześć Dudzie); z 6 października 2015 – orzekający konstytucyjność przestępstwa obrazy uczuć religijnych (Sejm oraz Prokurator Generalny w opiniach przedłożonych w czasie postępowania podnosili zgodność art. 196 k.k. z Konstytucją); z 7 października 2015 – potwierdzający konstytucyjność klauzuli sumienia lekarzy. W rzeczywistości to prezesura Rzeplińskiego była ukoronowaniem długiej tradycji ultrakonserwatywnego, antyspołecznego orzecznictwa Trybunału Konstytucyjnego – warto o tym pamiętać, bo wyroki, o których wspominam, do dziś odbijają się nam czkawką. Jak by tego było mało, Platforma, przeczuwając całkowitą utratę władzy, znowelizowała w czerwcu 2015 roku ustawę o TK, dzięki czemu przepchnęła dwóch nominatów na miejsca sędziów, którym kadencja kończyła się dopiero w grudniu. Jeśli dodamy do tego aferę podsłuchową, naloty ABW na redakcję tygodnika „Wprost”, skrajnie niekompetentną Ewę Kopacz jako premierę i „protosasinady” ubiegającego się o reelekcję Bronisława Komorowskiego, to schyłek rządów PO-PSL jawi się jako przygnębiający obraz postaw antyspołecznych, antydemokratycznych, okraszonych ignorancją i nieprzystawalnością do rzeczywistości. Mimo to ciągle można było wierzyć w trwałość zasad liberalnej demokracji, państwa prawa i społeczeństwa obywatelskiego; mało tego, można było po cichu marzyć, że – co prawda nie z tą ekipą – ale na podstawie tych wartości dojdzie kiedyś do prawdziwych reform państwa.
[…]
Pełna wersja tekstu jest dostępna w 35. numerze Magazynu „Szum”.
1 Jakub Banasiak, Polska Szwajcarią narodów. Monika Sosnowska w Zachęcie, „Magazyn Szum”, 23.10.2020, https://magazynszum.pl/polska-szwajcaria-narodow-monika–sosnowska-w-zachecie/ [dostęp: 21.10.2021].
Jakub Dąbrowski — z wykształcenia prawnik i historyk sztuki. Pracuje na stanowisku adiunkta na Wydziale Badań Artystycznych i Studiów Kuratorskich w Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie, gdzie wykłada historię sztuki nowoczesnej i prawo autorskie.
Więcej