„Wieża Bab²” w Galerii Białej
Słodkie, straszne, niegrzeczne
Subtelne prace Basi Bańdy posiadają nie tylko malarską materię, ale i ciało. Róż nabiera w nich szczególnego charakteru – oznacza to wrażliwe, organiczne, także erotyczne, słodkie i infantylne, a jednocześnie wstydliwe czy abiektalne.
Gdyby emocje, lęki, traumy, ale i skryte pragnienia mogły przybrać jakąś postać, byłaby to ta, która pojawia się u Basi Bańdy. Perwersyjne czy melancholijne? Kobiece czy dziewczęce? Przyjemne czy odstręczające? Dychotomia odczuć, jakie mogą towarzyszyć jej pracom, utrudnia ich jednoznaczną identyfikację. Wkraczamy za to w obszar wszelkich możliwych doznań, jakie może wywoływać sztuka – a wszystko dzięki delikatnym, wręcz minimalistycznym formom. Obrazy te uwodzą i niepokoją, zmieniają się na naszych oczach, okazują się być czymś zupełnie innym, niż wydawały się przed chwilą. Poprzez nie przemawia ciało: jego fizjologia, ale pewna kruchość. A także prawo do niego, o czym krzyczałyśmy na ulicach. Są to zarazem prace w niezwykły sposób pociągające.
Inny cykl Akwarele na obniżenie ciśnienia powstał w rezultacie niepokoju związanego z pandemią i okresem przymusowej izolacji. Artystka stworzyła je dla poprawy samopoczucia, „obniżenia ciśnienia” poprzez uwolnienie rozmaitych napięć. Malowanie akwarel było dla niej terapią służącą przepracowaniu tego, co trudne, a także tego, co rodzi silny bunt i niezgodę. Są to wymuszona samotność i monotonia, ale też polityczne decyzje wkraczające w nasze życie, codzienne i osobiste.
Hymn dla codzienności
Bettina Bereś nie szuka wielkich tematów. Najbliższe jej jest to, co na wyciągnięcie ręki – zwyczajne sceny i przedmioty codziennego użytku oraz osobista historia. Jej sztuka nieco przypomina domową krzątaninę, pełną troski i uważności wobec tego, co na pierwszy rzut oka wydaje się pospolite i mało znaczące. Dzięki jej obrazom odkrywamy, że takie nie jest. Goszczą na nich wiadra, czajniki, miski, domowe kwiatki, a nawet hydrant z lubelskiej klatki schodowej. Uważne oko artystki dostrzega w tym wszystkim coś szlachetnego.
Okno to reprezentacyjna część domu, którą ozdabiamy firankami, stawiamy na parapetach rośliny, czasem jakieś efektowne przedmioty… Prace Bettiny Bereś, ozdobione subtelnymi motywami przypominającymi tapetę czy babciny obrusik, stają się czymś w rodzaju zachęty do czułego spojrzenia w miejsce zawłaszczania czy oceniania. Warto, abyśmy spoglądając w lustro toaletki, tak właśnie patrzyły na siebie. Ale okna to również przestrzeń, w której ożywają wspomnienia. Patrząc w nie, gdy malowała obrazy na rezydencji w Poznaniu, Bettina Bereś wyobrażała sobie, co widziała pochodząca stamtąd rodzina ze strony mamy.
Kr(z)ew moich róż przywołuje przodkinie. Artystka dotarła aż do praprapraprapraprapraprababki, łącznie krewniaczek jest 28. Wyszywanie imion na obrusie to forma wspólnego spędzenia czasu z bliskimi kobietami, których w większości nie było dane jej poznać. Zamiast drzewa genealogicznego, artystka wyhaftowała różany krzew. Róże znajdują się również na stole. „Od kilku lat robię ceramiczne róże, a dopiero teraz zrozumiałam, że to są kwiaty dla moich poprzedniczek” – wyznaje.
Album rodzinny
W kolażowych autoportretach Katarzyna Cichoń bada wpływ, jaki wywierają bliscy na kształtowanie się tożsamości i postrzegania świata. Szczególnie interesująca jest dla niej nieuchwytność granicy między tym, co własne, a co zostało wpojone czy też odziedziczone. Dlatego jej autoportrety stanowią jednocześnie portrety bliskich.
Trudno w nich uchwycić konkretną osobę, jest ona zlepkiem innych tożsamości. Podobieństwo fizyczne do krewnych staje się odzwierciedleniem odziedziczonych postaw czy emocji. Nieprzypadkowo wkleja oczy ojca w miejsce własnych – to, jak kształtuje nas środowisko i wychowanie, staje się w dorosłym życiu czymś w rodzaju filtra czy okularów. A to, co przez nie widać wpływa w zasadzie na wszystko: na to jak postrzegamy otoczenie, innych ludzi, jakie relacje z nimi tworzymy. Ta spuścizna bywa pomocna, jak i niewygodna, gdy trudno się jej pozbyć.
Artystka poddała przekształceniom swoją twarz, aby postawić pytanie: „na ile jestem sobą, a na ile kimś innym?”. W tych pracach dzieli się swoimi wątpliwościami oraz konfrontuje się z własnym bagażem emocjonalnym. Przenikanie się rysów stanowi metaforę „dziedzictwa” w płaszczyźnie fizjonomii i mentalności. To gest świadomy, będący osobistym rozrachunkiem. Zazwyczaj, z czasem, dojrzewamy do tego, by lepiej rozumieć rodziców, dziadków… A także podjąć decyzję o tym, co z tego bagażu chciałybyśmy pozostawić, a z czym się pożegnać. Przy tym wszystkim, kolaże, wykonane z dużą starannością, są dość szczególnym, ale jednak – wspólnym albumem rodzinnym.
Opiekuńcze i tajemnicze
Mistyczne prace Katarzyny Hołdy poruszają takie tematy, jak życie i śmierć, płodność, mity oraz wpisana w nie kobiecość. To obiekty obdarzone niezwykłą mocą, w całości ręcznie wykonane, które przywołują pradawne, magiczne rytuały.
Co szczególnie intrygujące – nie musimy być świadome ich historii czy znaczenia, aby intuicyjne je odczytywać. Artystka wykorzystuje archetypy o uniwersalnym, ponadczasowym znaczeniu. Tworzy uosobienia bogiń śmierci i płodności, Kory-Persefony i Hekate, które są kimś w rodzaju bóstw opiekuńczych prowadzących nas przez niezbadane i kręte ścieżki duchowego rozwoju. Hekate przybiera postać czarnego psa, nie straszliwego Cerbera, lecz mądrego przewodnika, który symbolizuje również ukrytą część natury w każdej z nas.
Śmierć oraz dwa Diabły to lalki inspirowane kartami Tarota. Karta śmierci jest kartą otwartą – na to co nastąpi, na zmianę, która stanie się początkiem czegoś. Lalka otulona białą tkaniną, z motylem na twarzy (symbol ulatującej, nieśmiertelnej duszy) ma postać dziecka, ponieważ w ten sposób artystka podkreśla ciągłość istnienia. Diabeł jest nie demoniczny, a pełen witalności i siły, aby dokonywać własnych wyborów.
Motyw śmierci i ponownych narodzin jest obecny również w jej obrazach i rysunkach. Szczególne znaczenie ma wulkan, z kształtu przypominający kobiece łono, także pojmowany jako nieposkromiona siła natury.
Wieści ze świata natręctw
Katarzyna Józefowicz w swojej praktyce artystycznej często używa papieru i tektury, tworzyw nietrwałych, zarazem będących nośnikiem wielu znaczeń. Misterne konstrukcje wykonuje niekiedy latami. Prace, które towarzyszą Wieży Bab² powstały z gazet. Wydają się znajome już na pierwszy rzut oka, bo są to kody, do których przywykłyśmy.
Dzieła, obrusy czy makatki, posiadają awers i rewers. Z pierwszej strony przykuwają spojrzenie krzykliwą czcionką, fragmentami nagłówków czy gazetowych winiet. Na odwrocie znajdują się fragmenty artykułów. Treści będące „niusem dnia”, wielkim skandalem, a może poradnikiem, jak pięknie przystroić świąteczny stół, artystka zamienia w ornament, pozbawia je pierwotnego znaczenia. Dokonuje recyklingu niepojętnego natłoku wszystkich tych komunikatów, w obrębie których przyszło nam żyć.
Tworzywo jest zupełnie banalne, a jednak zawiera w sobie cały ten informacyjny hałas, od którego trudno się uwolnić. Katarzyna Józefowicz robi z nim porządek – niszczy i tnie, a następnie nadaje inną formę. Towarzyszy temu długi, monotonny proces, który można uznać za integralną część dzieła. Czynność powtarzana setki czy tysiące razy, posiada swój rytm i staje się rytuałem. Dotyka on kwestii czasu, ponieważ medialne byty, niejednokrotnie trywialne, a zawsze tylko chwilowe, zostają wpisane w ponadczasową refleksję o ludzkiej egzystencji.
Uszyję ciebie, siebie i psa
Kompozycja prac Danuty Krupskiej-Sołowiej sprawia z początku wrażenie wyjętych z tajemniczej i nieco krwawej baśni. Centralne miejsce zajmuje czerwony pies, który wywołuje odruch współczucia, wyczuwamy związany z nim dramat. Artystka otwarcie mówi o miłości do niego, tęsknocie i smutku po śmierci przyjaciela. „Mój stary psie/nie uszyję ci nowej twarzy/nie kupię 5 kg/złoto-rudej nici” – pisze przy jednym z rysunków.
Szycie to dla artystki czynność, która ma w sobie coś z zatrzymywania czasu, wzięcia w posiadanie kawałeczka ukochanej osoby. Uwiecznia ona w ten sposób swoich bliskich oraz tworzy szyte autoportrety. Jej prace nie są dosłowne, a jednak oddają prawdę o osobach i rzeczach, obecny jest w nich wewnętrzny autentyzm. Patrzymy na nie, jak na sen, chwilami niejasny, zakrzywiający rzeczywistość, za to odsłaniający to, czego na co dzień nie dostrzegamy. Jej obiekty, pełne wewnętrznej dramaturgii, tworzą zwartą konstelację, będącą odbiciem osobistego mikroświata.
Danuta Krupska-Słowiej prowadzi rysunkowo-poetycki dziennik. Wpuszcza widzki i widzów do swojego życia. Rysunki stanowią doskonałe „dopowiedzenie” do innych prac. Poznajemy również jej myśli, uczucia, wrażenia z chwil, które były szczególnie istotne – jeśli tylko zechcemy tym pracom poświęcić dłuższą chwilę. Zacierają się granice między znaną artystką a kobietą, matką, wielbicielką tureckiego błękitu. W pewnym momencie żartuje: „Artyści bardzo delektują się sobą. Podobno tak muszą”.
Luksus nie tylko dla dam
W 1981 roku ukazał się po raz pierwszy, w liczbie dziesięciu sztuk, magazyn o obcobrzmiącej nazwie „LUXUS”. Wykonany ręcznie, prezentował wieści o sztuce, komiksy czy nowinki z Zachodu. Czerpiący z kultury popularnej artzin jaskrawo odcinał się od dominującej sztuki o awangardowym rodowodzie. Zaś grupę artystyczną, która oficjalnie ukonstytuowała się dwa lata później, wyróżniało coś jeszcze: od początku w jej skład wchodziły artystki.
Kontestacja rzeczywistości była wpisana w działania kolektywu. Tę tradycję kontynuują jego członkinie, Ewa Ciepielewska i Bożena Grzyb-Jarodzka w wydaniu Lejdis Luxus z 2020 r. Otwiera go okładka o wyraźnym, proekologicznym wydźwięku, wewnątrz zaś odnajdziemy echa najgłośniejszych niusów i najważniejszych wydarzeń, ze Strajkiem Kobiet na czele.
Artystki uprawiają sztukę protestu. W humorystyczny i przemyślany sposób komentują to, czym żyłyśmy i żyjemy. Chociaż tekstu jest bardzo niewiele (pojawia się w formie gier czy rebusów), to bez trudu odczytujemy zawartość wizualnych komunikatów. Artystki korzystają z estetyki memów, pastiszy, retromagazynów, rozmaitych cytatów czy sztuki ulicy, aby mówić o tym, co najistotniejsze. Są to m.in.: równe prawa, prawo kobiet decydowania o sobie i swoim ciele, wolność sądów, odpowiednia polityka klimatyczna i poszanowanie zwierząt. Wizualna publicystyka Lejdis Luxus stanowi apel o wolność, równość i empatię w życiu politycznym, jak i codziennym.
Gdybym była jednorożcem
Irena Nawrot zaprasza nas do świata pełnego bólu, lęku i świadomości własnego odchodzenia. Towarzyszy mu jednak osobliwe, nie do końca smutne piękno kolorowych czaszek i zeschniętych kwiatów. Artystka nawiązuje do przebytej choroby i wydarzeń ze swojego życia, zszywa zmarszczki i oczy, eksponuje blizny niczym cenną biżuterię.
Jak wielokrotnie podkreślała artystka, tworzy o sobie, bo jest sobie najbliższa. Jej Portrety epitafijne, inspirowane malarsko-rzeźbiarskimi formami XVII i XVIII wieku, ale też kiczową estetyką Santa Muerte, są świadectwem pogodzenia się z upływającym czasem. Irena Nawrot wykorzystuje fragmenty atlasów anatomicznych, własne prace czy przetworzone przez siebie obiekty. Stanowią one pewien szyfr tego, co artystka pragnie przekazać. Wymowny przykład stanowi Portret epitafijny z jednorożcem, gdzie każdy z elementów został w jakiś sposób okaleczony – podpaska ma wyciętą plamę po krwi, jednorożec złamany róg, rzeźbom brakuje głów, łon czy piersi.
Drugą grupę prac stanowią te będące reakcją na osobiste przeżycia – jak przyznaje artystka, to rodzaj arteterapii oraz krzyk, którego nie słychać. Próbuje się w nich uporać z takimi tematami, jak niedoskonałe, starzejące się ciało, samotność oraz porzucenie. Do tych tematów podchodzi z ogromną szczerością oraz – towarzyszącą jej często – solidną dawką autoironii.
Sztuka jest autobiografią
Hafty na blejtramach nawiązują do tradycji europejskiego malarstwa, a jednocześnie mają intymny, sensualny charakter. Przez to zestawienie malarskiej formy z geometrycznym haftem staje się mało oczywiste.
Malarstwo, podobnie jak inne dziedziny sztuki zdominowane przez męskie spojrzenie i męskich geniuszy, stawiało kobiety w rolach artystek drugiej kategorii. Dzieliło tematy na „męskie” i „kobiece”, za czym stały ograniczenia, które dotykały nasze poprzedniczki w zwykłym życiu. Jak malować ludzi, jeśli nie wolno patrzeć na modela czy przebywać samotnie w parku? Dla Marzanny Morozewicz płeć ma znaczenie, nie tyle jako kategoria biologiczna, co jako doświadczenie.
Tworzy również obiekty malarskie, tkaniny, rysunki czy fotografie. A w jej pracach pojawiają się wątki dotyczące ciała i cielesności, ale także kobiecości, będącej wewnętrznym przeżyciem. Buduje je z siebie. Subtelne dzieła dosyć łatwo byłoby umieścić w mentalnym obszarze „sztuki kobiecej”, gdyby nie to, że są takie osobiste i nieuchwytne. Obrazy Marzanny Morozewicz posiadają przestrzeń i delikatną, haftowaną tkankę, której aż chce się dotknąć.
„Nie mam założenia, że będę tworzyła sztukę kobiecą albo medytacyjną, albo jakąkolwiek inną. To, co w danym momencie realizuję związane jest z moją osobistą narracją, z tym co mnie interesuje, pociąga, zachwyca, a może być też ciekawe i ważne dla innych. Wszystko, co robimy jest autobiograficzne” – powiedziała artystka w rozmowie z Urszulą Dąbrowską.
Grube dziewczyny
Nadmiar ciała nie zawsze był traktowany jako problem. W wiekach minionych kojarzył się ze zdrowiem, bogactwem, obfitością, braniem życia pełnymi garściami. „Zjeść świat jako iluzja nasycenia […] Wyobraźnia zachłystuje się nagromadzeniem. Zdrowie wymaga pełnego brzucha. Siły żywotne zapewnia krzepkie ciało” – pisze Georges Vigarello w Historii otyłości.
Nadwaga, otyłość stały się współcześnie przedmiotem moralizatorstwa, którego celem jest personalne potępienie. „Tusza uznawana jest za porażkę osoby, wyraz ignorowania społecznych reguł, czy nawet objaw defektu psychicznego” – opisuje Dorota Podlaska. Artystka stworzyła cykl prac Gruba, ale przyjemnie… poświęconych fat shamingowi i pornografizacji otyłych kobiet.
Zawstydzanie nie zawsze ma formę obraźliwych uwag, równie często występuje pod postacią niechcianej troski. Kolory są mocne, tak jak grube dziewczyny są nazbyt widoczne. Ciało uznawane za nienormatywne przyciąga natrętne spojrzenia; należy do każdego, bo każdy ma prawo się na nie gapić, komentować. Pożerane nieprzychylnym wzrokiem, rozbierane na części pierwsze staje się pornograficzne. Otyła kobieta w naszym społeczeństwie jest oceniana podwójnie, nie tylko jako grubaska, ale i nie-kobieta, która o siebie nie dba. Jest poddawana nieustającej wiwisekcji. Gdy idzie po ulicy, prześwietla ją społeczny rentgen, który bada: ile zjadła, co zjadła, ile razy… Jej życie seksualne bywa sprowadzane do fetysza. Dorota Podlaska dotyka niezwykle ważnego problemu, gdzie posiadanie niepożądanych cech fizycznych wyrzuca na margines społeczeństwa.
Kultura tresowania ciała
Kulturę ciała Marty Szulc zainspirował zestaw ćwiczeń dla kobiet z 1925 roku pt. Kultura ciała kobiecego. Artystkę uderzył estetyczny wymiar zamieszczonych tam fotografii – kobiety nagie, pełne gracji, artystycznie oświetlone i zamknięte w zmysłowych kadrach, przypominały boginie z antycznych rzeźb.
Międzywojenny kult ciała doczekał się współczesnego kontinuum. Kultura traktuje ciało, szczególnie kobiece, ze szczególnie wyrafinowanym, psychologicznym okrucieństwem tworząc szereg warunków, które muszą zostać spełnione, abyśmy zasłużyły na akceptację. Przesuwa punkt ciężkości na jego wygląd, zapominając o związku ciała z psychiką. „W malarskim kolażu ćwiartuję ciało. Traktuję je agresywnie, tak jak traktuję siebie. Nie mogę się dotknąć, pozbawiona nóg i rąk” – pisze Marta Szulc.
Oddaje ona głos umęczonemu przez ideał ciału, bo jak zaznacza, ciało kulturalne jest nieme. Nie znajduje zrozumienia dla swoich potrzeb i słabości. Tego, co chce powiedzieć poprzez napięcia czy bóle somatyczne. Nie słuchamy ciała, w którym kumulują się niewypowiedziane emocje, przeżycia i które nas ostrzega, gdy docieramy do swojej własnej granicy.
Rozmaitych ran czy śladów po przemocy, brutalnym gestem zaznaczonych na obrazach, w rzeczywistości nie widać, a jednak stają się odczuwalne na różne inne sposoby, nie zawsze dla nas oczywiste. Prace Marty Szulc wypowiadają to, o czym ciało chciałoby powiedzieć. O potrzebie szacunku, troski, większej uważności.
Najbardziej wygadana artystka w kraju
„Zasadniczo pracuję w trzech trybach. Tryb pierwszy to codzienna dyscyplina. Niezależnie od chęci, nastroju czy tzw. pomysłów. To warsztat podobny do pracy pisarza. […]
Drugi tryb to myślenie na temat – przygotowywanie performance na określony termin. Wtedy wszystkie moje myśli są podporządkowane przyszłemu zadaniu. […]
Trzeci tryb to próby usystematyzowania, zracjonalizowania tego co wynika z trybu pierwszego i drugiego. Wtedy przeważnie zapędzam się w kozi róg, a rządzą mną głównie wątpliwości. Wątpliwości, od których jestem specjalistką. Wątpliwości, z których jest zbudowane wszystko co robię”.
To słowa Ewy Zarzyckiej o sobie samej. Jej sztuka również jest słowem.
Od lat prowadzi zapiski, których używa w czasie performansów. Znajduje się w nich wszystko – to taki twardy dysk, tyle że na papierze. Jej wystąpienia, z początku sprawiające wrażenie nieporadnych, zamieniają się w niesamowicie błyskotliwe, dowcipne i pełne erudycji tyrady na każdy temat, które odbywają się pod wspólnym hasłem potoczności, choć są to w istocie opowieści o sztuce. To także nieustający work in progress w domowym zaciszu – na jej wystawach często można zobaczyć mapy, wykresy czy globusy. Teksty stanowią główną tkankę pracy i komentarz do niej. Rysunki pisane powstały ze zwięzłego gestu zamiany słów w obraz. Wpisana jest w nie świadomość, że publiczność pewnie i tak nie zdoła tego wszystkiego przeczytać. Zawierają też celne autospostrzeżenie – wszak Ewa Zarzycka mówi, jak inni rzeźbią czy malują.
Sylwia Hejno
Przypisy
Stopka
- Osoby artystyczne
- Ewa Ciepielewska, Bożena Grzyb-Jarodzka, Irena Nawrot, asia Bańda, Katarzyna Cichoń, Katarzyna Hołda, Katarzyna Józefowicz, Danuta Krupska-Sołowiej, Marzanna Morozewicz, Dorota Podlaska, Marta Szulc, Ewa Zarzycka
- Wystawa
- Wieża Bab²
- Miejsce
- Galeria Biała, Lublin
- Czas trwania
- 10.09–5.11.2021
- Osoba kuratorska
- Anna Nawrot
- Fotografie
- dzięki uprzejmości Galerii Białej
- Strona internetowa
- biala.art.pl