„Wełnogłowe” Julii Woronowicz w Miejskim Ośrodku Sztuki w Gorzowie Wielkopolskim

Wstęp
Wełni się, kłębi gdzieś historia, blisko i daleko, gdy schowana dobrze, tu i tam. Do siedemnastowiecznej historii mazońskiej docierać trzeba nitka po nitce. Zachowana w tkaninie, od wieków siwiała w ponadludzkim spokoju.
Współcześnie, dzięki badaczkom post-polskiej antropoarcheologii feministyczno-queerowej, mamy dostęp do coraz liczniejszych acz wciąż zakurzonych źródeł ikonograficznych, które podają, że uprzednio szanowane Mazonice, wełnogłowe baby a także rozczochrane osobiszcza, po utracie matriarchatu, zmuszone zostały do ukrywania się w lasach wraz ze szczerbatymi bździągwami, tymi, co podobno czarowały, i które przetrwawszy sądy i tortury, zostały wygnane z domów i wsi.
Analiza pierwszych tkanin wykazała, że żyły razem po cichu i gromadnie. W zagajnikach i gąszczach zbierały siły, badały rośliny i przecierały szlaki, wspierały, kłóciły się i godziły, szukając sposobów na przetrwanie oraz pomstę krzywdy i niesprawiedliwości. „Zrobić na szaro wroga!”, oto była ich ledwie co ratyfikowana agenda: tkając zapisać, przechować i przekazać słowo, legendę, wiedzę, technikę. Niepotulnie tkać i nie budząc podejrzeń żyć wspólnie, na peryferiach patriarchalizującego się społeczeństwa rządzonego przez ogół mężów najgorliwszy, który wspierany przez państwa ościenne, doprowadził de facto do likwidacji matrylinearnej kultury mazońskiej obecnej na terenach współczesnej Polski od VI wieku oraz chrystianizacji wszystkiego-co-da-się, od ciał ludzkich po ciała zwierzęce i roślinne.




Peryferyk I: tracenie
Grubymi nićmi szyta historia mężnych mężów, których formalne panowanie nastało po upadku hegemonii mazońskiej szczyci się zwycięstwami niesłychanymi, a jednak takie pokątne triumfy mają więcej coś z wielkiej dziury do łatania niż wygodnego, wełnianego kontusza. Gdy historia zaczyna się od zdrady, zdrada jako początek wszystkiego nie wróży jej nic dobrego, tylko jęk, niesprawiedliwość i lęk.
To małżonek Barbary Radziwiłłówny okazał się być tym, który pogrzebał na wieki mazońską kulturę. Mianowany na marionetkowego króla przez państwa ościenne, zachłysnął się jak mocnym trunkiem z pigwy nowo zdobytym prestiżem w świecie spraw orężnych i tak zaprawiony obserwował z daleka, ukontentowany samospełniającą się zemstą, agresywną implementację chrześcijaństwa maskulinistycznego na terenach, gdzie dotychczas dzierżyły władzę Mazonice.
Jak dowiadujemy się z szesnastowiecznej mazońskiej prozy tkanej cudem jakimś zachowanej i wciąż analizowanej, potraktowana jak barbarzyńca z waginą, niemężny niemąż, Barbara Radziwiłł, uznawana za ostatnią rządzącą Mazonicę, nie mogła zrobić nic więcej niż wykląć męża oraz wraz z ich wspólnie odchowanym orlątkiem, czmychnąć bezzwłocznie gdzie zioła i czerwone maki, najczerwieńsze11 I nie było w tym nic dziwnego, że maki tak najczerwieniej się rumieniły, bowiem „zamiast rosy piły ’zońską krew”. Tkany i malowany na płótnach mit opowiada, że prababki i babki, praosobiszcza i osobiszcza karmiły maki alpejskie własną krwią menstruacyjną, która, jak wierzyły, miała właściwości magiczne, moc znieczulającą. Po dekadach czerwienienia (w setkach liczonych), maki wzrosły na szkarłatne. Współcześnie rozumiemy, że maki te, które dziś co więcej uznawane są za najpospolitsze polskie Papaver rhoeas, związane były symbolicznie z bezkompromisowymi ćwiczeniami wojennymi Mazonic, najczęściej na łąkach, gdzie obficie rosły. Zrywane po długoletnim zraszaniu, używane były leczniczo przeciwko intensywnym bólom menstruacyjnym podczas wojaczki. ↩︎, rosły.
Wyobrażać sobie można, że Barbara Radziwiłł wzięła nogi za pas histerycznie. Nic mylnego: ostatnia rządząca Mazonica była osobą nie tylko światłą, ale i szelmowską. Zanim uciekła, poukrywała po głębokich i wilgotnych piwnicach, których usytuowanie znała ona tylko, obrazy i tkaniny uznane za najświetniejsze przykłady późnej ikonografii mazońskiej. Jedno z ocalałych płócien, zagrzebane w jedwabne żupany i bufiaste szarawary skradzione bezczelnie przez nią z szaf magnackich, zostało odnalezione po przeszło dekadzie intensywnych wykopalisk. Jest to portret siostrzany o tytule Zapleciny. Odszyfrowanie kompleksowych elementów wizualnych obrazu nadal trwa, istnieje jednak kilka możliwych ścieżek analizy jego ogólnej symboliki.
Motyw włosów powraca regularnie w słowie i obrazie mazońskim. Plecenie, rozczesywanie, ciągnięcie to często reprezentowane banalne czynności dziennej toalety Mazonic, które, zaszyfrowane na płótnie lub tkaninie, posiadają szersze znaczenia i odwołują się do ich społecznej kultury przedpatriarchalnej. Włos pozwala pleść warkocze wspólnie z innymi kobietami; włos ramiona łaskocze, drażni i denerwuje. Włosy można głaskać z miłości albo ciągnąć z nienawiści. Symbolizują one raz wspólnotę, raz waśnie, raz dobrego ducha, raz wredotę.
Mazonice były osobami szalenie ekspresywnymi. Szczere do bólu i intensywnie kochające, mściły się łatwo na kompankach, które swoimi działaniami ujmowały prestiżowi rygoru mazońskiego. Gdy pada pytanie o to, dlaczego jedna z dwóch sióstr ma na obrazie zamazaną twarz, dwie odpowiedzi są, de facto, możliwe:
W zwyczaju mazońskim było zastanawiać się nad wizerunkiem ludzkim i rytuałami jego reprezentacji, takimi m.in. jak malowanie, rysowanie, zapamiętywanie. Kobieta, która miała zostać przedstawiona na płótnie (najczęściej do pozowania wybierane były osoby kapłańskie reprezentujące mądrość Mazonic) mogła zdecydować czy chce „oddać” swoją twarz historii oraz sztuce i pozwolić swojej podobiźnie trwać na płótnie czy jednak pozostawić ją w cieniu i zamalowaniu. Wiele zależało od kapłanek: spora część kobiet w społeczeństwie mazońskim była skopofobiczna i unikała ujawnienia pędzlem swojego oblicza. Prawdopodobnie jedna z sióstr z obrazu odmówiła „oddania” twarzy, bojąc się, że przez kolejne setki lat będzie zapleciona w sidła mistycznej obserwacji ludzkiej. Mogła liczyć na drugą siostrę, także kapłankę, która przez nią, z wdzięczności czesana, dumnie spoglądała z płótna na osoby patrzące na nią dziś i przez kolejne dni i lata.




Scenę Zaplecin można tłumaczyć także z punktu widzenia zemsty. Siostra czesząca, której loki na twarzy wydają się w tej wersji wydarzeń kręcić zjadliwie i ponuro, mogła była zdrajczynią, której egzystencję wśród Mazonic trzeba było, w akcie krwawego rewanżu (siostra czesana trzyma w palcach szkarłatną koniczynę), wymazać, wydrapać na zawsze.
Gdy świat drży we mgle od zmian, w duszy wrze złość na rzeczywistość. Zima szczypie nosy, na pobladłych powiekach osiadają nisko chmurzyska, mżawka drwi sobie z futer i wełnianych płaszczy. Osadza się szadź na bladych gałązkach czeremchy, zimne kropelki spływają z loczków. Kapuśniaczek przykleja się damom do policzków, świeci na ich obliczach tak szczerze prawie jak błyszczą kryształy w mazońskich skarbcach. Choć ich przyszłe losy jeszcze nie są im znane, Mazonice przeczuwają, że to już czas i niemal koniec czegoś pewny.
Matka, która czyta przyszłość z płatków ciemiernika purpurowego (jest to apokaliptyczna wersja wyliczanki kocha-lubi-szanuje-nie·chce-nie·dba-żartuje), potęguje u wszystkich napięcie odczuwane w kościach. Babka niepokoi się o orlice, zapytuje w ciszy głucho gdzie je ukryć, a osóbka dziecięca powstrzymuje od szlochu: ciemiernik wcześniej był lekiem nasercowym dla starszyzny, teraz staje się wskaźnikiem przyszłych waśni i walk stanowych o przetrwanie.
Trzypokoleniowa rodzina zamieni niebawem drogocenne kryształy i przywileje decydowania o sobie w każdej chwili, o każdej porze, na bezsenne noce, tułaczkę, las i bezdroże. „Ciężkież to na mnie będą peryjody/Gdy sobie wspomnę na owe swobody”: Chryzostomowy staro mazoński aforyzm osadzi się ciężko na świadomości szlacheckiej, a szczególnie na sumieniu skrzydlatej Husarii, której zarozumiałość stanowa okaże się być główną przyczyną upadku decentralizowanej przez lata władzy mazońskiej. Osoby badające XVI wiek zwracają uwagę na wysokie rozwarstwienie społeczne Mazonic powodowane coraz głębiej pogłębiającym się kryzysem ekonomicznym oraz wojskowym: chytre Husarki nadawały sobie przywileje, zagrabiały fortunę dworu mazońskiego, łupiąc pogardliwie stan chłopski, który, uznany za nieświadomy swojej sytuacji politycznej, nie potrafi się zjednoczyć w walce o terytorium.






Było to myślenie oderwane od rzeczywistości, obskuranckie, pyszne i nieznośne. Husarki nie miały zielonego pojęcia o egzystencji chłopskiej, która nierzadko była zielona właśnie i zielska, owijająca się w logiczną, nieprzypadkową pętelkę. O ziołach, ciałach i planetach wiedziały więcej niż większość kapłanek. Gdy nastąpiła wielka ucieczka mazońska, to chłopki najlepiej poruszały się wśród nieprzemierzonych dotychczas chaszczorów, wytyczając drogi w trakcie peregrynacji, która dla najbardziej uprzywilejowanych Mazonic, wciąż w żałobie po życiu w luksusach, w pudrze, różu i karykaturalnie smutnych łzach, wydawała się paskudnie ponura i bezsensowna.
Na jednym z zachowanych obrazów przedstawiona została zielarka Labajka, opisana w historii kłamliwie, bo stereotypowo, jako mierna i złośliwa złodziejka ziół dworskich. Tymczasem Labajka, zdolna bździągwa, posiadała mandarynkową aurę, odczuwalną wyłącznie przez osoby chłopskie czarująco czarujące.
Chłopki opiekowały się również orlicami, które uważały za równe sobie kompanki. Tradycyjnym wytchnieniem po długich wędrówkach było wspólne tulenie się i zasypianie. Te długopiórne, latające stworzenia stanowiły także niezaprzeczalne zagrożenie dla wrogów matczyzny, o czym nie wiedziały jeszcze mazońskie szlachcianki, przez wieki traktujące te dostojne ptaki jak najdroższą z porcelanowych zabawek, ukrywając je tu i tam, nie zdając sobie sprawy, że na wsiach to są naprawdę drapieżne ptaszory, wyszkolone w sztuce wojennej.
Z nowo odkrytych obrazów dowiadujemy się, że orlice szybko stały się jednym z filarów międzystanowej obrony leśnej Mazonic. Krążyły nad mężnymi mężami i wyłapywały sokolim chmurnookiem momenty mężności miernej, nurkując błyskawicznie na poziom skupisk pupich by udziabać prosto w krzyż maskulinistów. W konsekwencji, orlice były systematycznie prześladowane przez patriarchów augustowskich. Pamięć każdej poległej orlicy w walce trzeba było uczcić. Stąd także systematyczne ich przedstawienia w sztuce exodusowej: tematy takie jak obejmowanie, pielęgnowanie i chowanie odnajdujemy w ikonografii regularnie. Dziś badaczki post-polskiej antropoarcheologii feministyczno-queerowej obrały sobie za cel stawianie im pomników nieznanych orlic na terenach wiejskich i miejskich.
Peryferyk II: błądzenie, osadzanie
Szesnasty wiek w historiografii mazońskiej jest erą tracenia, wiek siedemnasty błądzenia i osadzania się. Jest to pewnie jedyne pewne zapewnienie, literackie bardziej niż naukowe, może nawet mniej pewne niż pewne, a może nie.
W augustowskich księgach królewskich zapisano zgon Radziwiłłówny na rok 1551 i było to potężne szachrajstwo. Dziś szacujemy, że Mazonica żyła ponad sto lat, a i więcej bodaj: w poezji pleciono-tkanej przedstawiana była w wieku siedemnastym jako persona wielowieczna, która smyrała uszy przyszłych, bezstanowych, równych sobie Wełnogłowych opowieściami o przeszłości, wplatając w nie wymyślone bajeczne, acz zramolałe, złote myśli. Person wielowiecznych w leśnej ikonografii było zresztą znacznie więcej, stanowiły one rdzeń odradzającej się, w warunkach polno-polowych, wielopokoleniowej i wielopłciowej niemężnej kultury mazońskiej. Stąd też regularne przedstawienia matek z osobami dziecięcymi. Łatwo zauważyć jak zmieniają się użyte do portretów materiały: po kilkudekadowym uchodzeniu kobiet z dworów i dworków i wsi oraz powolnym osadzaniu się w lasach, brakowało Mazonicom płócien i czystej wełny. Sztuka mazońska opierała się coraz bardziej na wytwórstwie z włókien roślinnych, strzępków ubioru i płóciennych sakw. Z tych powodów właśnie analiza dalszej części historii, czyli przede wszystkim początku wieku siedemnastego musi opierać się dziś na odszyfrowaniu narracyjnym ściegów i symboli wizualnych.
Wraz z exodusem zaczęła się bolączka wędrowcza Mazonic: w bezgłosie, przez wysokie pasma górskie, po gołoborzach, w bujnych zaroślach, maszerowały, wpadały w bagna, potykały o czarcie kamyczki na prostej drodze. Ich pokute przez osty i pokrzywy nogi dźwigały ciężką zbroję a styrane barki i ręce niosły i kryły te istoty, które im były najdroższe: orlątka i kocięta.
Przy wchodzeniu w las pejzaż nie był nawet zielony: gorączka przepalała zmysł widzenia, lasy płonęły czerwienią i oślepiały raz po raz ciemno-błękitnymi błyskami w chaszczo-gęszczach i zielskach. Gałęzie i kolce przyczepiały do włosów i szyj, wysokie chwasty wgryzały w brody, przypominając w przerażającym półszepcie: „Zgryzota jest i będzie, szukajcie bab wełnianych i bźdzwiągw wszędzie a pomoc będzie”.




Po długich dniach wędrówki Mazonice wpadały w stan drzemkowego marazmu pragmatycznego, rozluźniając kończyny, rozpłaszczając swoje członki. Najbezpieczniej było drzemać na łąkach na płasko i na twardo pod różowatym, dzikim księżycem.
Wśród bzyczących istot nieludzkich, przed zaśnięciem, kobiety nuciły pod nosem mazońskie pieśni, wzywając duchy towarzyszek niedoli, które straciły życie podczas tułaczki. Przetrwanki zdawały sobie sprawę, że zostawiwszy na zawsze majątek cały we wtedy już patriarchalnej krainie, zdane były na najniebezpieczniejsze starania o kilka marnych, brzęczących groszy, takie jak żebractwo czy zarobek seksualny. W nowo-powstałym społeczeństwie mężnych mężów, biernie lub aktywnie chrześcijańskich, ubóstwo i seksualność kobiet oraz osób niemężnych były największymi tabu, krwawo karanymi.
Najbardziej aktualne, choć wciąż kontrowersyjne prace ikonologiczno-narracyjne mówią, że pod koniec wieku siedemnastego Mazonice, po długich poszukiwaniach, odnalazły sposób na porozumienie się z Wełnogłowymi przetrwankami i bojowniczkami wiejskimi, jak Bogna z Wartowskiej Mgiełki. W pobliżu Łysej Góry, gdzieś w paśmie Łysogór, zwoływały walne zgromadzenia, podcinając tym samym skrzydła Husarkom, które już nie musiały latać. Orlice mogły kontynuować ich uprzednie zwycięskie misje zwiadowcze i rozbójnicze na własne skrzydło.
Po kilkunastu latach sabatów, po swarach i waśniach, wrzeniach i buntach zdecydowano ostatecznie, że chłopkom szlachcianki nacierać będą wieczorami styrane plecy kropelkami rosy. Można uznać taką decyzję za czegoś zaczyn, początek przyszłości bez-, lub właściwie, transstanowej. Czekamy wciąż na najnowsze analizy źródeł wizualnych z XVIII wieku, by móc snuć o tym malowane historie, pleść głupotki czy pisać peryferyki. Na marginesach historii utkane są zawsze gdzieś jakieś tajemnice.
Gryzelda Żelazny-Strączek
Przypisy
Stopka
- Osoby artystyczne
- Julia Woronowicz, Pelka Atys, Janina Bużko, Agata Buchalik-Drzyzga, Borczi, Julia Ciunowicz, Ewa Dąbkowska, Krystyna Dyrda-Kortyka, Teresa Kądziela, Kiju Klejzik, Natan Kryszk, Krystyna Mieszkowska-Dalecka, Helena Minginowicz, Mrozia11, Gosia Mycek, Anna Olczyk-Kocikowa, Natalia Piontek, Małgorzata Piekarska-Nelke, Olivia Rosa, Maksymilian Rzontkowski, Romana Szymańska-Plęskowska, Henryka Zaremba, Gryzelda Żelazny-Strączek
- Wystawa
- Wełnogłowe
- Miejsce
- Miejski Ośrodek Sztuki w Gorzowie Wielkopolskim
- Czas trwania
- 28.06–28.09.2025
- Osoba kuratorska
- Bartosz Nowak
- Fotografie
- Monika Szalczyńska, Bartosz Górka
- Strona internetowa
- www.mosart.pl/galeria-bwa/detail,nID,6838
- Indeks
- Agata Buchalik-Drzyzga Anna Olczyk-Kocikowa Borczi Ewa Dąbkowska Gosia Mycek Gryzelda Żelazny-Strączek Helena Minginowicz Henryka Zaremba Janina Bużko Julia Ciunowicz Julia Woronowicz Kiju Klejzik Krystyna Dyrda-Kortyka Krystyna Mieszkowska-Dalecka Maksymilian Rzontkowski Małgorzata Piekarska-Nelke Miejski Ośrodek Sztuki w Gorzowie Wielkopolskim Mrozia11 Natalia Piontek Natan Kryszk Olivia Rosa Pelka Atys Romana Szymańska-Plęskowska Teresa Kądziela