Walczcie o swoje, walczcie o „droit de suite”! Rozmowa z Laurą Pawelą i Wilhelmem Sasnalem
Jakub Banasiak: Co to właściwie jest „droit de suite”?
Laura Pawela: To autorskie prawo majątkowe do określonej części dochodów z zawodowej odsprzedaży oryginału utworu, również plastycznego.
A po polsku?
L.P.: Jeżeli dom aukcyjny sprzeda moją pracę, to z tytułu droit de suite należy mi się procent od tej sprzedaży. W zależności od wysokości wylicytowanej kwoty – od 0,25 do 5%.
I tak się nie dzieje?
L.P.: Nie w przypadku domu aukcyjnego Desa Unicum.
To najważniejszy polski dom aukcyjny sprzedający sztukę współczesną i aktualną, według portalu Artinfo.pl w 2018 roku Desa Unicum miała 45,8% udziału w rynku. Drugi, Polswiss Art, miał 21,3%.
L.P.: Niestety Desa Unicum nie płaci droit de suite, przynajmniej mnie.
Wilhelm Sasnal: Mnie też nie chcieli zapłacić.
Desa Unicum pozorowała negocjacje, robiąc wszystko, żeby nie zapłacić lub przynajmniej opóźnić płatność. Być może liczyli, że w którymś momencie odpuszczę. W końcu ich pozwałem. Wygrałem w pierwszej instancji, wyrok zapadł w połowie listopada.
Dlaczego?
W.S.: Bo nie muszą. Bo są duzi. Bo artyści nie naciskają.
L.P.: Według prawa to artysta musi upomnieć się o droit de suite. Desa Unicum to wykorzystuje.
Wy się upomnieliście.
L.P., W.S.: Tak.
I co?
W.S.: W moim przypadku korespondencja w tej sprawie trwała wiele miesięcy. Desa Unicum pozorowała negocjacje, robiąc wszystko, żeby nie zapłacić lub przynajmniej opóźnić płatność. Być może liczyli, że w którymś momencie odpuszczę. W końcu ich pozwałem. Wygrałem w pierwszej instancji, wyrok zapadł w połowie listopada.
Ile trwał proces?
W.S.: Relatywnie krótko, niecałe pół roku.
Laura, ty wygrałaś rok temu.
L.P.: Tak, tyle że w moim przypadku proces trwał znacznie dłużej – dwa lata.
Spróbujmy to wszystko uszczegółowić, krok po kroku.
L.P.: Trzeba zacząć od tego, że Desa Unicum wdrożyła zasadę droit de suite w 2016 roku.
To wtedy wprowadzono ten przepis do Ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych?
L.P.: No właśnie nie, przepis o droit de suite obowiązuje od 1994 roku. Moim zdaniem Desa Unicum dezorientuje w ten sposób artystów – że skoro oni wdrożyli zasadę droit de suite w 2016 roku, to ewentualne roszczenia sprzed tej daty są bezpodstawne. To oczywiście nieprawda – moje roszczenia dotyczyły wcześniejszych sprzedaży i wygrałam.
Czyli artyści mogą ubiegać się o zaległe droit de suite od wszelkich minionych sprzedaży po 1994 roku?
L.P., W.S.: Tak!
Dlaczego w ogóle doszło do procesów?
W.S.: Ponieważ żadne inne metody nie zadziałały, a Desa Unicum przewlekle, konsekwentnie odraczała sprawę zaległych płatności.
L.P.: W moim przypadku wyglądało to tak samo. Ale się zawzięłam i każdemu radzę zrobić to samo.
Na czym polegało to odraczanie?
L.P.: Najpierw dostałam informację, że rozliczymy się pod koniec roku, bo muszą poukładać sobie jakieś sprawy. Kiedy nastał umówiony termin, przestali odbierać moje telefony i odpowiadać na mejle. W końcu przyszedł nowy, 2016 rok, i nagle okazało się, że Desa Unicum ma nowy regulamin.
Ten, o którym mówiłaś? Że wypłacają droit de suite tylko od 2016 roku?
L.P.: Nie tyle wypłacają, co w ogóle dostrzegają sprawę. Ale tak. Wygląda więc na to, że wykombinowali to w następstwie moich roszczeń. I tu wracamy do tego, że to artysta musi sam upomnieć się o droit de suite. Desa Unicum w pewnym sensie zlepiła ten zapis z wprowadzoną przez siebie zmianą wewnętrznego regulaminu – że niby jedno jakoś wiąże się z drugim. Nie zgłosiłeś się przed 2016? To ci nie przysługuje.
Powiedzmy to jasno jeszcze raz – przysługuje?
L.P.: Oczywiście! Nie istnieje żadna cezura 2016 roku, to wymysł Desy Unicum. Przecież wygrałam proces. Jednak tak mniej więcej brzmiało ogłoszenie na ich stronie: „Szanowni państwo, od 2016 pobieramy droit de suite”. To mogło dezorientować. Teraz przy każdej pracy umieszczona jest informacja: „Do kwoty wylicytowanej doliczona zostanie opłata z tytułu droit de suite”. Już bez daty.
Co wtedy zrobiłaś?
L.P.: Zgłosiłam sprawę do sądu. A oni wykonali ruch. Absolutnie straszny. Mianowicie zaproponowali mi podpisanie umowy dotyczącej tylko jednej sprzedanej pracy. Zaproponowalimi umowę, na mocy której dostanę 200 zł za sprzedaż ostatniej pracy, ale przy okazji zrzeknę się roszczeń do pozostałych. Sprytne. Byłam zszokowana, zapytałam ich, o co chodzi w tym paragrafie, dlaczego mam zrzec się wszystkich praw do roszczeń za poprzednie prace.
Zgodziłaś się?
L.P.: Oczywiście, że nie.
Co było dalej?
L.P.: Mój prawnik zaproponował ugodę, żeby wszystko przyspieszyć. Odmówili, bardzo dobitnie.
Proces Laury był bezprecedensowy. To otworzyło drzwi tobie, Wilhelm.
W.S.: Tak, zresztą przeczytałem wywiad z Laurą o tej sprawie. I u mnie sytuacja była bardzo podobna. Najpierw prośby, mejle, propozycja ugody. Ja też myślałem: po co się szarpać? Wolałem to załatwić jak normalny człowiek. I analogiczna sytuacja: żadnej ugody, natomiast zaproponowali umowę, na mocy której zrzekałbym się roszczeń. W ten sposób skończył się między nami ping-pong. Złożyłem pozew do sądu.
Wygrałeś.
W.S.: Tak, jednoznacznie, bo prawo jest tu jednoznaczne! Sąd zasądził zarówno zwrot zaległego droit de suite, jak i odsetki i zwrot kosztów procesu. Ale nie był to koniec całej sprawy, ponieważ mi nie zapłacono.
L.P.: U mnie dokładnie to samo – wygrana, zasądzone droit de suite, odsetki, zwrot kosztów. I też nie dostałam pieniędzy.
Jak to?
W.S.: Desa Unicum złożyła apelację, która nie dotyczyła samego droit de suite, ale zasądzonych odsetek i kosztów procesu. Niestety wszystko się przez to przeciągnęło.
L.P.: U mnie to samo.
Nie dostaliście zasądzonych pieniędzy?
L.P.: Ja nie.
W.S.: Ja też nie. Wyrok był natychmiastowo wykonalny, więc powinni zapłacić od razu, nie czekając na rozpatrzenie ewentualnej apelacji. Tuż po wyroku mój prawnik przekazał prawnikowi Desa Unicum numer rachunku bankowego do zapłaty zasądzonego droit de suite. Minęły dwa tygodnie i nic. Brak reakcji, brak przelewu. Działania absolutnie poniżej wszelkiego poziomu. Wtedy mój prawnik skierował sprawę do komornika, czego Desa Unicum kompletnie się nie spodziewała. I kiedy komornik zajął już im zasądzoną kwotę, oni zrobili nam przelew – tuż po. My jednak im te pieniądze odesłaliśmy, bo komornik zajął już środki na rachunku i zgodnie z prawem to on ma nam ją przekazać. A Desa Unicum zapłaci dodatkowo koszty postępowania komorniczego.
Na ile to jest sprawa Desy Unicum, a na ile całego rynku wtórnego?
L.P.: Kiedy zaczęłam grzebać, zobaczyłam, że kilka moich prac sprzedało się też na aukcjach w Polswiss Art. Zgłosiłam się i zapłacili mi od razu. Bez żadnego problemu. Tak samo Andrzej Starmach, który odsprzedał moje prace do MOCAK-u. To był dla mnie ważny sygnał: hej, hej, to prawo jednak działa!
W.S.: Desa Unicum nie jest może monopolistą, ale należy do niej niemal połowa rynku. Więc tak, to jest sprawa przede wszystkim Desy Unicum.
L.P.: Tym bardziej, że droit de suite płaci nabywca, kolekcjoner! Powiedzmy to wyraźnie: to jest kwota obligatoryjnie doliczana do kwoty wylicytowanej.
Artyści nie chcą się szarpać, nie mają siły, czasu, boją się, że przegrają proces i będą musieli opłacić jego koszty. Bywa też, że nie czytają umów i zrzekają się praw. Tymczasem to wcale nie są małe pieniądze – od kilkuset do kilku, a nawet kilkunastu tysięcy złotych.
Czyli Desa Unicum nie ponosi tu kosztów?
W.S.: Przeciwnie: jeżeli artysta się nie zgłosi, to Desa Unicum ma droit de suite na swoim koncie. Ma pieniądze, które nie należą do niej.
L.P.: Do każdej transakcji żyjącego twórcy doliczany jest droit de suite! Do każdej! A na pewno od 2016 roku…
Może warto zaapelować do kolekcjonerów, żeby naciskali na domy aukcyjne? Przecież oni nie tylko za to płacą, ale też zależy im na dobrych relacjach z artystami.
W.S.: Może. Ale moim zdaniem kluczowy jest opór samych artystów.
L.P.: Najlepiej byłoby, gdyby domy aukcyjne były zobligowane do informowania artystów, że sprzedały ich prace i należy im się droit de suite. Po prostu. Ale to już kwestia zmiany prawa.
Jak oceniacie całą tę sprawę? Dlaczego Desa Unicum tak postępuje?
W.S.: Myślę, że po to, żeby artystom się odechciało, żeby dać przykład innym, że nie będzie tak łatwo, że nie ma co się szarpać, żeby poszła fama. No to pójdzie. Niech nasze sprawy będą sygnałem dla innych artystów – nie możecie tego odpuszczać! I wcale nie trzeba mieć armii prawników.
L.P.: Potwierdzam. Artyści nie chcą się szarpać, nie mają siły, czasu, boją się, że przegrają proces i będą musieli opłacić jego koszty. Bywa też, że nie czytają umów i zrzekają się praw. Tymczasem to wcale nie są małe pieniądze – od kilkuset do kilku, a nawet kilkunastu tysięcy złotych. Ja najpierw napisałam o moim przypadku na Facebooku, po jakimś czasie zgłosiła się do mnie prawniczka, która zaproponowała mi, że będzie prowadzić moją sprawę pro bono. Być może z ideałów, a być może dlatego, bo wiedziała, że wygra. Bo prawo jest tu zero-jedynkowe.
W.S.: Wystarczy jedna dobra kancelaria, która specjalizuje się w prawie autorskim.
Nic, tylko brać takie sprawy?
L.P.: Tak. Tylko artyści muszą je zgłaszać. Najpierw sprawdzać, co dzieje się ze starszymi pracami – wielu artystów tego nie robi. A potem, jeśli okazało się, że zostały sprzedane – dopominać się o droit de suite. Może osobno, może razem, ale trzeba to robić!
Jak wygląda to na Zachodzie?
W.S.: W Stanach droit de suite w ogóle nie obowiązuje. Natomiast w Europie jak najbardziej, i to od dawna. Ja pieniądze z tego tytułu dostaję regularnie, niejako z automatu. Od Christie’s czy Sotheby’s.
Nie musisz się użerać? Dopominać? Nikt nie „zapomina”?
W.S.: Gdzie tam! To absolutnie rutynowa procedura.
Co to wszystko mówi o polskim rynku sztuki?
W.S.: Sorry, ale dla mnie to jest jak jakaś kapitalistyczna gangsterka. Mocno prowincjonalna, kapitalistyczna gangsterka, z ducha cinkciarska – nie obrażając cinkciarzy. I sytuacja, która niezwykle psuje atmosferę wokół rynku sztuki. Bo przecież nie chodzi o to, żeby ten rynek potępiać, to jeden z elementów systemu sztuki współczesnej. Ale on powinien być cywilizowany, a nie cinkciarski! Mnie w ogóle irytuje otoczka jakiejś szlachetności, jaką wytwarza się wokół rynku aukcyjnego, podbijana na przykład przez aukcje charytatywne, które prowadzą znani galerzyści czy właściciele domów aukcyjnych. Komuś może się to zlać, tymczasem w rynku wtórnym nie chodzi o żadną misję czy o wspieranie artystów – a tylko o pieniądze, wyłącznie o nie. I to duże. Artyści nie mają wpływu na to, jakie prace i za ile sprzedawane są na aukcjach, ale mogą przynajmniej głośno powiedzieć co im w tym wszystkim nie pasuje. Ja nie godzę się na to, że duży może więcej.
Od ilu sprzedanych prac Desa Unicum nie chciała wypłacić wam droit de suite?
L.P.: Od kilku.
W.S.: U mnie też, ale to nieistotne, chodzi o zasadę. A ta zasada brzmi: artyści, walczcie o swoje! Prawo jest w stu procentach po waszej stronie!
L.P.: I czytajcie umowy!
Jakub Banasiak – historyk i krytyk sztuki, czasami kurator. Adiunkt na Wydziale Badań Artystycznych i Studiów Kuratorskich warszawskiej ASP. Redaktor naczelny magazynu krytyczno-artystycznego „Szum” (z Karoliną Plintą), członek zespołu redakcyjnego rocznika „Miejsce”. Ostatnio opublikował monografię Proteuszowe czasy. Rozpad państwowego systemu sztuki 1982–1993 (2020).
Więcej