Uwolnić widzenie, czyli słowo o pandemicznej wizualności
Widzenie spotęgowane
Zaczęło się jak zwykle – od negacji. Bo jeśli oko nie widzi zagrożenia bez specjalistycznej aparatury i siatki pojęciowej, to znaczy, że albo tego zagrożenia nie ma, albo jego skala jest mikra. Prosta reguła, jak w pseudonaukowej homeopatii – podobne wywołuje podobne. Na tej zasadzie prezydent Donald Trump mógł tygodniami radośnie tweetować, że skoro wirus jest mały, a Stany Zjednoczone duże, to przecież nic wielkiego się nie dzieje. A następnie, kiedy pandemia w końcu uderzyła w USA z siłą niewielkiej asteroidy, zmienić retorykę na tę bliższą amerykańskiej tradycji militarnej – obwołać się „prezydentem czasów wojny” i zarządzić walkę z „niewidzialnym wrogiem”. Jak podaje portal Factbase.com, tylko od połowy marca do połowy kwietnia Trump skorzystał z tego określenia ponad 60 razy: w listach, przemówieniach, tweetach i wywiadach[1]. Koronawirus został oficjalnie zantropomorfizowany przez głowę najważniejszego państwa świata, stając się czującą istotą o niecnych zamiarach. Agentem obcego mocarstwa, który perfekcyjnie wtapia się w tłum, imituje amerykański styl życia i amerykańskie wartości, a na końcu wyprowadza serię śmiertelnych ciosów. Nowy, podstępny terrorysta w służbie Gai, zdemaskowany i nazwany na wszędobylskim Twitterze pana prezydenta.
W pierwszej chwili chcemy oczywiście przyznać Trumpowi rację. Rzeczywiście, wirusa nie widać tak zwanym gołym okiem. „Wróg” to z kolei pojemna etykietka, stosowana przez rządzących na całym świecie do ometkowania nadciągającego kryzysu – huraganu, suszy, powodzi, recesji czy protestów opozycji. Dobra strategia unikania odpowiedzialności, bo przecież przeciwnik uderzył znienacka i nie było go widać, nie mieliśmy szans, zaskoczył nas, odebrał możliwość szybkiej i adekwatnej reakcji. To stanowisko stoi, rzecz jasna, w jawnej sprzeczności z faktami i nie ma chyba sensu tłumaczyć, dlaczego tak jest. Dość powiedzieć, że jeśli reakcją polityków na „niewidzialne” jest bezwstydne umywanie rąk, to opinia publiczna – przede wszystkim za pośrednictwem mediów społecznościowych – radzi sobie z problemem zgoła inaczej: wpada w szał wizualizowania, gwałtownie przestawia się na tryb gospodarki wojennej i zaczyna produkować miliony obrazów, które mają kryzys ujawnić, przedstawić, wytłumaczyć, oswoić. I trwa to w zasadzie od samego początku, od kiedy tylko w Wuhanie zaczęło się oficjalne liczenie zakażonych.
Dzisiejszym odpowiednikiem „siewcy” z XVI wieku – obiektu kanalizującego społeczne lęki i frustracje – jest tak zwany cichy nosiciel, anonimowa osoba niewykazująca żadnych objawów choroby COVID-19, ale zakażająca wszystkich dookoła.
Trump mówi o niewidzialnym, tymczasem już w styczniu portal amerykańskiej telewizji CNN opublikował A Visual Guide to the Wuhan Coronavirus [Wizualny przewodnik po koronawirusie][2]. Znajdziemy tam zestaw obrazów, które – w różnych odsłonach – będą nam towarzyszyć przez najbliższe miesiące, być może nawet lata. Jest więc obowiązkowy trójwymiarowy model wirusa SARS-CoV-2, wywiedziony z mikroskopowego obrazu strzępka kwasu nukleinowego z lipidową otoczką w kształcie korony. Jest uproszczony schemat ludzkiego ciała – strzałki wskazują głowę, gardło, płuca i mięśnie, czyli gorączkę, suchy kaszel, problemy z oddychaniem i ból. Są mapy – w skali miasta, prowincji, kraju, kontynentu, świata – z zaznaczonymi na czerwono ogniskami epidemii i potencjalnymi kierunkami rozprzestrzeniania się wirusa. Są także infografiki, wykresy słupkowe i liniowe, które obrazują przyrost zachorowań i liczbę zgonów. Tę oficjalną wizualizację pandemii z gatunku obrazów medyczno-militarnych należy uzupełnić o miriady reprezentacji tworzonych oddolnie i rozsiewanych wiralowo, od medium do medium i od użytkownika do użytkownika, przede wszystkim kanałami społecznościowymi. Nieskończona ławica obrazów z Facebooka, Instagrama i TikToka wyrzuca z siebie kolejne „mocne” klisze wizualne, które są czym prędzej zasysane, powielane i puszczane w dalszy obieg: puste place miejskie i ulice (szczególnie te ikoniczne, jak Times Square czy Pola Elizejskie), puste półki sklepowe, kolejki po zakupy, koszyki wypełnione ryżem i papierem toaletowym, twarze w prowizorycznych maseczkach ochronnych, screeny z wideoczatów, zachowujące dystans albo nieprzestrzegające zasad dystansu ciała przechodniów, portrety dzielnego personelu medycznego, pistoletopodobne urządzenia do mierzenia temperatury na lotniskach i przejściach granicznych, odciski gumek i ostrych krawędzi masek na czołach i policzkach lekarek.
Jest tego więcej – są ryby powracające do weneckich kanałów i ludzie odtwarzający we własnych czterech ścianach słynne dzieła sztuki (bo muzea zamknięto aż do odwołania). Tam, gdzie restrykcje i polityka lockdownu ograniczają dostęp do światła i zieleni, jak na przykład w Polsce, facebookowe „ściany” wypełniają się fotografiami policjantów wlepiających mandaty za jogging albo ruszających w pościg za cyklistami. Dopiero z połączenia tej oficjalnej i oddolnej złożoności, wielowątkowości oraz pokawałkowania możemy skleić właściwy obraz pandemii koronawirusa. Obraz, o którym da się powiedzieć wszystko, ale nie to, że został namalowany niewidzialnym atramentem. Przeciwnie – pandemia potęguje widzenie. Stan wyjątkowy – nawet jeśli de facto nie obowiązuje – jest wezwaniem do wielkiej kolektywnej czujności. A od tego tylko krok do rządzenia za pomocą odgórnie zaordynowanej paranoi.
[…]
Pełna wersja tekstu jest dostępna w 29. numerze Magazynu „Szum”.
[1] Zob. Factba.se, hasło invisble enemy, https://factba.se/search#invisible%2Benemy [dostęp: 20.04.2020].
[2] Tara John, Jack Guy, A Visual Guide to the Wuhan Coronavirus, CNN.com, 27.01.2020, https://edition.cnn.com/2020/01/22/world/wuhan-coronavirus-visual-guide-intl/index.html [dostęp: 20.04.2020].
Marcin Stachowicz – ur. 1988, eseista, krytyk filmowy, laureat Nagrody im. Krzysztofa Mętraka. Współpracuje z „Dwutygodnikiem”, „Filmwebem”, „Czasem Kultury”, „Szumem” i „Krytyką Polityczną”. Pisze o szeroko pojętej kulturze wizualnej i sprawach społecznych.
Więcej