Ukryta siła archiwów. Rozmowa z Aleksandrą Kędziorek
We wrześniu 2018 roku zostałaś kierowniczką Sekcji Architektury Współczesnej Muzeum Architektury we Wrocławiu. Wcześniej, przez sześć lat, pracowałaś w Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie i zajmowałaś się badaniem i prezentowaniem dorobku Oskara Hansena. Skąd decyzja o zmianie pracy?
Ta decyzja narastała we mnie w naturalny sposób. Projekt związany z Oskarem Hansenem dobiegł do wyraźnego finału, jakim była warszawska odsłona poświęconej jemu i Zofii Hansen wystawy. Uznałam, że dalsze działania z nim związane powinny już poprowadzić osoby, które będą mogły spojrzeć na dorobek Hansena świeżym okiem. Ja po organizacji pięciu dużych wystaw i kilku mniejszych projektów jemu poświęconych czułam, że zaczynam się już powtarzać i chciałam zająć się innymi tematami. Zamierzałam też znacznie mocniej skupić się na architekturze, a na nią w programie muzeum zajmującego się sztuką współczesną nie zawsze jest miejsce. Doprowadziłam więc do końca prowadzone sprawy, takie jak zakup domu Hansenów w Szuminie, którym opiekowałam się od 2014 roku, i zaczęłam rozglądać się za nowymi możliwościami. Latem tego roku Muzeum Architektury (MA) ogłosiło konkurs, poszukując osoby, która obejmie Sekcję Architektury Współczesnej (zajmująca się nią do tej pory Urszula Gołota przechodziła na emeryturę). Wzięłam udział w tym konkursie i go wygrałam.
Na czym polegał konkurs na to stanowisko?
Sprawdzał przede wszystkim kompetencje, zarówno te związane z wiedzą na temat historii i teorii architektury, jak i te dotyczące codziennej pracy w muzeum: opieki nad kolekcją, pracy z archiwami, prowadzenia badań, organizacji wystaw i wydarzeń. MA miało też nadzieję, że nowa osoba wniesie do instytucji nową energię i świeże spojrzenie.
Z tej wygranej bardzo się cieszę, bo tu naprawdę jest z czym pracować. Wydaje mi się, że mało kto, poza mocno siedzącymi w temacie badaczami, zdaje sobie sprawę z tego, jak cenne i obszerne zbiory posiada wrocławskie Muzeum Architektury. Jest to jedyne w Polsce muzeum specjalizujące się w tym temacie i jego zbiory mają również ogólnopolski zasięg. Znajdziemy tu prace Jerzego Sołtana, Macieja Nowickiego, Heleny i Szymona Syrkusów, Bohdana Lacherta, Juliana Duchowicza i Zygmunta Majerskiego, by wymienić choćby kilku. I oczywiście ogromne zbiory dotyczące architektury samego Wrocławia.
Wrocław architektonicznie i historycznie jest ogromnie ciekawy, to miasto zszyte z różnych kawałków, pełne kulturowych napięć, z unikatowymi budynkami zaprojektowanymi przez środowisko niemieckiego Werkbundu, interesującym powojennym modernizmem czy trochę szalonym postmodernizmem lat 90-tych. Muzeum Architektury w swoim programie często odnosi się do tego dziedzictwa.
Jakie są szanse upublicznienia tej kolekcji?
Kolekcja, jak każda kolekcja muzealna w Polsce, jest publiczna, ale na pewno warto zadbać o to, żeby informacja o tym, co dokładnie się w niej znajduje, była szerzej dostępna. Do tej pory wiele rzeczy nie było możliwych ze względów finansowych – MA jako muzeum samorządowe nie dysponuje dużym budżetem (o połowę mniejszym niż na przykład stołeczne MSN, przy podobnej wielkości zespołu i jednak większych zbiorach), ma też mniejsze możliwości pozyskiwania dotacji niż muzea prowadzone lub współprowadzone przez Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Kwestia dlaczego, mimo ogólnopolskiego zasięgu zbiorów, MA nie jest współprowadzone przez Ministerstwo, jest dla mnie nadal wielką zagadką. Zależy mi na tym, żeby zbiory dotyczące architektury po 1945 roku, które są pod moją opieką, uczynić jak najbardziej dostępnymi. Bezpośredni kontakt z archiwalnymi projektami bardzo często rodzi nowe pomysły badawcze czy wystawiennicze, a to tworzy intelektualny ferment, który polskiej architekturze jest bardzo potrzebny. Nic nie może jednak ruszyć bez odpowiednich funduszy, dlatego moja uwaga teraz w dużej mierze skupia się na poszukiwaniu środków, które pozwolą na realizację tych planów.
Kolekcja Muzeum Architektury ma ponadregionalny charakter, a sama placówka jest jedyną tego typu instytucją w Polsce. Jednocześnie, jako instytucja samorządowa, jest silnie związana z Wrocławiem. Czy nie ma tu jakiegoś dysonansu?
Fakt, że tak wiele działań MA jest związanych z Wrocławiem nie wynika tylko z tego, że instytucję finansuje samorząd. Wrocław architektonicznie i historycznie jest ogromnie ciekawy, to miasto zszyte z różnych kawałków, pełne kulturowych napięć, z unikatowymi budynkami zaprojektowanymi przez środowisko niemieckiego Werkbundu, interesującym powojennym modernizmem czy trochę szalonym postmodernizmem lat 90-tych. MA w swoim programie często odnosi się do tego dziedzictwa – nawet teraz trwa wystawa poświęcona twórczości Adolfa Radinga, współtwórcy wrocławskiego osiedla WuWA. Zwiększone zainteresowanie niemiecką architekturą Wrocławia lat 20-tych i 30-tych wynikało z faktu, że przez lata była ona tematem tabu, w PRL-u niemal się o niej nie mówiło; znalazłam nawet w zasobach muzeum nagranie wywiadu z Jerzym Hryniewieckim, w który tłumaczył, jak projektując Wystawę Ziem Odzyskanych wspólnie z Markiem Leykamem i Stanisławem Hemplem starali się za pomocą projektów wystawienniczych uniewidocznić stojące wokół poniemieckie budynki. Dziś więc konieczne jest nadrabianie tych zaległości, co MA robi z dużym zaangażowaniem. Na przykład w ostatnich latach dzięki wsparciu programu „Keeping It Modern” prowadzonego przez The Getty Foundation MA współtworzyło pełną dokumentację i konserwatorski plan zarządzania Hali Stulecia – od stycznia będzie ona podlegała dalszej prowadzonej przez miasto rewaloryzacji.
Masz duże doświadczenie w pracy w związanych z architekturą zagranicznych instytucjach. Które z tych placówek mogłyby być wzorami do naśladowania lub inspiracją?
Instytucje zajmujące się architekturą stale zmagają się z definiowaniem swoich pól działania, określaniem, do jakiej kierować się publiczności, jakim mówić językiem. Przyjmują bardzo różne strategie. Miejscem, do którego programu bardzo często zaglądam w poszukiwaniu inspiracji, jest Kanadyjskie Centrum Architektury w Montrealu (The Canadian Centre for Architecture, CCA). To instytucja, która większość swoich działań kieruje do zajmujących się architekturą akademików z całego świata. Innymi słowy, ma ogromny, międzynarodowy zasięg, ale w wąskim, raczej zamkniętym środowisku. CCA ma świetne zasoby archiwalne, które wciąż powiększa. Wokół tych archiwów organizowanych jest wiele ciekawych kuratorsko działań, od ich performatywnego czytania po udostępnianie współczesnym architektom z prośbą, by wybrali najbardziej inspirujące dla nich projekty i ze swojej perspektywy je zaprezentowali (projekt „Out of the Box”).
CCA służy przede wszystkim ekspertom. Nieco inną optykę przyjmuje Het Nieuwe Instituut w Rotterdamie, który adresuje swoje działania głównie do studentów architektury i dizajnu, młodych architektów. Odbywa się tam więcej popularnych wystaw, działa doskonale zaopatrzona biblioteka. Instytut ma też swoją odnogę naukową – Jaap Bakema Study Centre, którą prowadzi Dirk van den Heuvel. Zajmuje się ona przede wszystkim architekturą powojenną, twórczością architektów grupy Team 10, których archiwa przechowuje HNI, takich jak sam Jaap Bakema czy Aldo van Eyck. Współpracuje też blisko z uczelniami, przede wszystkim z TU Delft, którego częścią jest teraz Berlage Institute (program studiów podyplomowych, który w kręgach architektonicznych długo miał podobną renomę co wśród kuratorów amsterdamski De Appel). Ponadto Het Nieuwe Instituut zajmuje się także dizajnem i nowymi technologiami, ich zakres działania jest więc znacznie szerszy.
Ciekawy do obserwowania teraz jest również ArkDes w Sztokholmie. To miejsce, które przez lata było w kryzysie – znajduje się w tym samym budynku co Moderna Museet i długo nie potrafiło poradzić sobie z tak silnym sąsiedztwem. Jednak w zeszłym roku szefem tej instytucji został zajmujący się architekturą dziennikarz z Londynu, Kieran Long, który zaproponował nowy program i szybko ożywił to miejsce. Zaprosił do współpracy artystów, zaczął tworzyć wystawy ciekawe dla szerokiej publiczności, wymyślił szereg działań popularyzujących tę placówkę, na przykład stworzył osobne konto na Instagramie, na którym kuratorzy wspólnie z publicznością odkrywają prace z kolekcji, do tej pory kurzące się w muzealnych magazynach. Wszystkie te działania spowodowały, że to muzeum stało się znacznie bliższe publiczności, atrakcyjne, żywe. Warto obserwować, jak się rozwinie.
Które z placówek są cenniejsze, przynoszą więcej korzyści – naukowe czy popularyzatorskie?
Te kierunki działania się nie wykluczają, a osobiście uważam, że najtrudniejsze do realizacji, ale zarazem najciekawsze jest mediowanie pomiędzy nimi. W Polsce jest dobry moment, żeby zacząć to mocniej realizować. Zainteresowanie architekturą w ostatnich latach bardzo wzrosło, jednak nadal dyskutuje się o niej przede wszystkim na popularyzatorskim poziomie. W Polsce architekci, nie ujmując nic Filipowi Springerowi, nadal czytają raczej Springera niż książki naukowe. To doskonały czas, żeby tę debatę pogłębić, dać ludziom narzędzia do tego, żeby jeszcze bardziej świadomie mogli się z architekturą zmierzyć. Bazę do takich działań już mamy, a grono ich potencjalnych uczestników stale rośnie: Centrum Architektury wydaje tłumaczenia podstawowych książek z teorii architektury, działa świetny magazyn „Autoportret”, krakowski Instytut Architektury i wrocławska Jednostka Architektury organizują wystawy i wykłady, w kilku miastach mamy architektoniczne festiwale (np. Westival w Szczecinie). Mam nadzieję, że zaowocuje to też w końcu wzmocnieniem architektury od strony akademickiej, żebyśmy do prowadzenia dalszych popularyzatorskich działań mieli mocne zaplecze intelektualne.
Wydaje się, że nasze instytucje zostały w tyle za tym wielkim rozwojem zainteresowania architekturą, nie nadążają za nią. Nie one ją animują.
Trochę tak jest. Mnie jest bliska koncepcja działania muzeum definiowana poprzez tzw. audience development, podejście mocno promowane przez zrzeszającą pracowników warszawskich instytucji kultury grupę Adeste, które w skrócie oznacza: „publiczność dojrzewa razem z nami”. Muzeum powinno być takim miejscem, do którego osoby zainteresowane tematem mogą przyjść i dostać narzędzia do tego, aby swoją wiedzę, pasję, zainteresowania pogłębiać i rozwijać. A później, gdy osiągną kolejny „stopień wtajemniczenia”, otrzymać od muzeum kolejne narzędzia i możliwości. Muzeum, aby było żywe, musi uczyć się razem z widzem i reagować na jego potrzeby, nie istnieje samo dla siebie. Może też stwarzać platformę do dyskusji na temat palących dla mieszkańców tematów. Takim przykładem teraz we Wrocławiu jest chociażby szeroko dyskutowany projekt MVRDV, który ma powstać na Wyspie Słodowej. Dyskusja toczy się na poziomie bardzo emocjonalnym, i tutaj muzeum, mając do tego merytoryczne narzędzia, mogłoby posłużyć jako platforma dyskusji, dająca uczestnikom debaty narzędzia do jej świadomego prowadzenia, pogłębiania.
Zainteresowanie architekturą w ostatnich latach bardzo wzrosło, jednak nadal dyskutuje się o niej przede wszystkim na popularyzatorskim poziomie. W Polsce architekci, nie ujmując nic Filipowi Springerowi, nadal czytają raczej Springera niż książki naukowe.
Kto mógłby się przyczynić do poprawy jakości architektonicznej debaty w Polsce?
Architekturą w Polsce zajmują się teraz dwie grupy, które stosunkowo rzadko się spotykają – historycy sztuki i architekci. To wielka szkoda, że te dwa światy są rozłączne, bo mają zupełnie inny warsztat badawczy, który w połączeniu mógłby dać świetne rezultaty. Może problemem jest to, że w Polsce wciąż teoria architektury nie jest osobną dyscypliną badawczą. A wiemy, jak dużo to daje, obserwując rozwój studiów miejskich w ostatnich latach. Wiedza na temat teorii miasta pogłębiana na akademickim poziomie bardzo podniosła także tę popularnonaukową, a co za tym idzie, wzrósł ogólny poziom debaty o przestrzeniach zurbanizowanych. W architekturze tej teoretycznej podbudowy ciągle brakuje. Gubi nas też zamykanie się w małych środowiskach – architekci mają jakby wbudowane duże poczucie eksperckości, mówią głównie do innych architektów, uznając z góry, że ktoś spoza tego grona ich nie zrozumie. Wiele organizowanych np. przez SARP wydarzeń ma tę właśnie wadę, że jest mało otwarte na osoby spoza środowiska. Może coś się zmieni przy okazji otwarcia Pawilonu Zodiak w Warszawie, który ma być właśnie miejscem takiej szerokiej debaty. Spore nadzieje wiążę też z planami utworzenia studiów architektonicznych na poznańskiej uczelni School of Form, która duży nacisk kładzie na ważną dla projektantów umiejętność komunikacji. Powstanie tam studiów wzorniczych kilka lat temu obudziło trochę państwowe uczelnie, które nagle poczuły na plecach oddech konkurencji – może to samo stanie się z państwowymi wydziałami architektury, gdy okaże się, że istnieje obok nich jakaś mocna alternatywa.
Rok temu powstał przecież Narodowy Instytut Architektury i Urbanistyki – czy nie ta instytucja powinna najbardziej wpłynąć na nasze rozumienie architektury?
Początkowo podchodziłam do tej instytucji dość sceptycznie, jak ostatnio do wszystkiego co ma w nazwie „narodowy”. Nie podobało mi się także to, że na początku swojego działania powstająca w stolicy instytucja w małym stopniu wykorzystywała potencjał, jaki już w tym mieście był, tworząc swój program jakby obok istniejących działań. Ale nie ulega wątpliwości, że tego typu instytucja była w Polsce potrzebna i chociażby z tego powodu warto wspierać jej działania.
Jakie kierunki działania NIAiU byłyby na dziś najbardziej korzystne dla poszerzania wiedzy o architekturze?
Trudno mi wypowiedzieć się obiektywnie, bo sama teraz z NIAiU współpracuję. Na przełomie roku wspólnie z Katarzyną Uchowicz i Mają Wirkus wydajemy w NIAiU wybór korespondencji Heleny Syrkus z zagranicznymi architektami, między innymi Walterem i Ise Gropiusami czy Cornelisem van Eesterenem. Będzie to pierwszy tom w inaugurowanej przez NIAiU serii „Źródła”, w której ma prezentować teksty źródłowe towarzyszące architekturze. To bardzo cenne działanie, bo pozwala na nowo przyjrzeć się historii, zrewidować różne przekonania, ale też inspirować do nowych badań. Ja w ogóle bardzo dużą wagę przykładam do nieustannej pracy z archiwami. Ciągłe przyglądanie się im, kojarzenie ich ze sobą może dać niesamowite rezultaty. Było to widać chociażby w projekcie „Lifting the Curtain Central European Architectural Networks”, w którym brałam udział i który był pokazywany jako wydarzenie towarzyszące Biennale Architektury w Wenecji w 2014 roku. Opierał się on na prostym zabiegu: badacze architektury z Polski, Czech, Węgier, Chorwacji i Austrii spotkali się przy jednym stole i pokazali sobie wzajemnie, jakimi materiałami dysponują. Ten prosty zabieg pozwolił odkryć powiązania pomiędzy architektami z komunistycznej Polski, Czechosłowacji, Węgier, do tej pory nieznane, bo pozostające w cieniu naszych relacji z Zachodem. Mam nadzieję, że NIAiU w swoich działaniach też nie będzie się zamykało w granicach „między Odrą a Bugiem”, tylko stanie się częścią tej międzynarodowej sieci badawczej.
Część życia poświęciłaś Hansenom, którzy dzięki m.in. twoim badaniom są dziś uznawani na jedne z kluczowych postaci w polskiej architekturze. Kto jeszcze wart jest takiego sumiennego zbadania i nagłośnienia?
Dd dłuższego czasu przyglądam się międzynarodowemu kontekstowi twórczości Jerzego Sołtana, którego monografię napisała już wcześniej Jola Gola z Muzeum ASP w Warszawie. Sołtan jest dla mnie interesujący nie tylko jako projektant, ale przede wszystkim jako osoba mająca niezwykły dar do łączenia ludzi, budowania zespołów, czego dowodem są współtworzone przez niego Zakłady Artystyczno-Badawcze ASP, które można byłoby spokojnie zestawiać z działalnością kluczowej dla powojennego niemieckiego dizajnu Hochschule für Gestaltung w Ulm. Podobną sieciującą rolę w polskiej architekturze wcześniej odgrywała Helena Syrkus czy ogólniej środowisko Praesensu, posiadające mnóstwo międzynarodowych kontaktów, doskonale funkcjonujące w środowisku CIAM (Congrès internationaux d’architecture moderne/Międzynarodowe Kongresy Architektury Nowoczesnej), jak i wśród polskiej awangardy architektonicznej. Chciałabym się też przyjrzeć legendzie Macieja Nowickiego – na ile jego sława jest wynikiem jego tragicznej biografii, a jaki rzeczywiście miał wkład do światowej architektury i edukacji architektonicznej (stworzył podwaliny programu dydaktycznego Wydziału Architektury w Północnej Karolinie). Udostępnione zostały nowe archiwa, m.in. Pierre’a Jeannereta, który z Le Corbusierem po śmierci Nowickiego przejął po nim projekt indyjskiego miasta Chandigarh, więc można znaleźć sporo ciekawych nowych informacji. W MA wspólnie z Instytutem Adama Mickiewicza planujemy konferencję na jego temat jesienią przyszłego roku. Warto też przyglądać się twórczości polskich kobiet-architektek, bo patrząc na to jak patriarchalne jest nadal to środowisko, bardzo potrzebują one historycznego wzmocnienia.
Wystawy o architekturze robi się stosunkowo trudno. O ile sztukę pokazujemy bezpośrednio, o tyle architekturę zawsze przez coś zapośredniczamy.
Co poza badaniem siatki międzynarodowych kontaktów i wzajemnych relacji jeszcze dzieje się w nowych badaniach nad architekturą?
Wiele badań i projektów dotyczy współczesnej kwestii relacji człowieka i architektury ze środowiskiem, ograniczania ludzkich ingerencji, rezygnacji z budowania na rzecz przekształcania tego, co już wybudowane. Te tematy pojawią się w przyszłym roku na przykład na Triennale w Mediolanie, kuratorowanym przez Paolę Antonelli z MoMA, czy Triennale Architektury w Oslo, które ma bardzo znamienny tytuł „degrowth”. Mnie również ciekawią badania, które zainaugurowała ubiegłoroczna konferencja EAHN – European Architectural History Network (Europejskiego Stowarzyszenia Historyków Architektury), zatytułowana The Tools of the Architect. Jej celem było przyjrzenie się narzędziom, jakimi posługiwali i posługą się architekci. Narzędzia mocno wpływają na rezultaty pracy, otwierają lub zamykają różne możliwości, mają też wbudowane pewne schematy, których powinniśmy być świadomi – chociażby po to, żeby wszystkie współczesne budynki projektowane komputerowo nie wyglądały później tak samo. Mają też duże znaczenie w komunikacji architektów ze środowiskiem pozaarchitektonicznym, co, jak już mówiłyśmy, jest nadal dużym problemem. Rysunki, przekroje, surowe plansze konkursowe bardzo ograniczają sposób dotarcia do odbiorców, są niezrozumiałe dla wielu ludzi, więc warto się zastanowić, czy są najwłaściwszymi narzędziami do prezentacji projektów. Tym bardziej, że w historii możemy doszukać się wielu inspirujących przykładów niestandardowych narzędzi – Frei Otto budował modele z baniek mydlanych, Buckminster Fuller siatkowe kopuły, a Oskar Hansen opracował aktywny negatyw, uzmysławiający, jak przestrzeń na nas działa. Warto w tym zakresie uruchomić wyobraźnię.
Czy po opracowaniu kilku wcieleń pokazywanej w wielu miejscach na świecie wystawy o Oskarze Hansenie poznałaś przepis na idealną wystawę poświęconą architekturze?
Nie ma na to jednej metody, a wystawy o architekturze robi się stosunkowo trudno. O ile sztukę pokazujemy bezpośrednio, o tyle architekturę zawsze przez coś zapośredniczamy. Czasami architekci rozwiązywali to tak, że zamiast opowiadać o swoich pomysłach w przestrzeni galerii czy muzeum, budowali eksperymentalne osiedle, które najpierw służyło jako wystawa, a później było zasiedlane. Tak powstała wrocławska WuWA (Wohnungs und Werkraumausstellung/Wystawa mieszkania i miejsca pracy), berlińskie Hansaviertel, domy osiedla BGK na warszawskim Kole, wcześniej mieliśmy też taką wystawę w Krakowie (Wystawa Architektury i Wnętrz w Otoczeniu Ogrodowem, 1912). Choć to pewnie metoda najbliższa ideału, jest niesłychanie kosztowna, więc rzadko da się ją wcielić w życie.
Gdy razem z Łukaszem Rondudą przygotowywaliśmy podróżującą wystawę pokazującą dorobek Oskara Hansena, przyjęliśmy za punkt wyjścia jego własne projekty wystawiennicze. Analizując je wspólnie z grupą projektową Centrala, tworzyliśmy architekturę wystawy, tak żeby również poprzez swoją przestrzeń opowiadała o koncepcjach Hansena. Nasz pomysł okazał się dobry, bo szczególnie po tej finałowej warszawskiej odsłonie wielu byłych studentów Hansena mówiło mi, że czuli jakby poprzez tę przestrzeń znowu go spotkali. Przy okazji też, pracując przy każdej odsłonie z innymi archiwalnymi projektami, bardzo wiele się dowiedzieliśmy i nauczyliśmy, po drodze popełniając również różne cenne błędy, które pozwoliły nam lepiej zrozumieć złożoność koncepcji Hansena.
Robienie wystaw o architekturze to nieustanne mediowanie: między publicznością, architektami, obiektami, językami, którymi się o nich opowiada. Pracując z architekturą, sięgam często do tego, czego nauczyłam się (i nadal uczę) obserwując powstawanie wystaw sztuki m.in. w MSN. W przypadku architektury przekleństwem są tzw. planszówki, prezentacja projektów w formie zdjęć, planów i dużej ilości tekstu na wywieszonych w jednym rzędzie planszach. Do architektury wprowadził je nie kto inny jak Le Corbusier, każąc architektom przyjeżdżającym na kongresy CIAM prezentować swoje projekty na jednakowych planszach, żeby później było je łatwiej porównywać. To nie jest dziedzictwo Le Corbusiera, które warto kontynuować. Wystawa to nie książka, to prezentacja wiedzy w przestrzeni, w której same prezentowane obiekty wchodzą ze sobą w dialog. Odbiór wystawy dzieje się gdzieś na przecięciu ich wzajemnych relacji. Hans Ulrich Obrist, za J.G. Ballardem mówił, że kurator to „junction maker”, osoba, która sprawia, że krzyżują się ze sobą osoby, tematy i obiekty – to definicja, która bardzo do mnie trafia. Na tworzenie wystaw nie ma jednej recepty, to coś, czego się uczy przez doświadczenie, obserwowanie innych kuratorów, a przede wszystkim publiczności – tego, jak reaguje na różne zdarzenia, zestawienia, jak czyta wystawy, interpretuje je. Tylko w ten sposób można się dowiedzieć, jak skutecznie opowiadać o architekturze.
Anna Cymer – historyczka architektury, absolwentka historii sztuki na Uniwersytecie Warszawskim, zajmuje się popularyzacją wiedzy na temat architektury. Pisuje zarówno do mediów popularnych, jak branżowych, związana z portalem Culture.pl. Laureatka Nagrody Dziennikarskiej Izby Architektów RP. Autorka książki Architektura w Polsce 1945–1989.
Więcej