Twoją karierą nie zajmie się ktoś inny. Rozmowa z Kamilą Bondar, Verą Zalutskayą, Ewą Tatar i Joanną Rzepką-Dziedzic
Karolina Plinta: Artysta – Zawodowiec to projekt edukacyjny Fundacji Sztuki Polskiej ING, który trwa już czwarty rok. W poprzednich edycjach (w których sama brałam udział) projekt zakładał podróż przez polskie akademie sztuk pięknych i spotkania ze studentami/tkami. Tegoroczna edycja zazębiła się jednak z epidemią koronawirusa i przymusową kwarantanną. Jak poradziłyście sobie w tych warunkach?
Vera Zalutskaya: Faktycznie był to ciekawy moment, lockdown ogłoszono tydzień przed pierwszymi zajęciami, kiedy wszystko było już przygotowane. Przesunięcie terminu wykładów na dobrą sprawę nie miało sensu, bo uczelnie zostały zamknięte bezterminowo, dlatego postanowiłyśmy przeprowadzić zajęcia online. Okazało się to bardzo dobrą decyzją. Przeniesienie wykładów do internetu pozwoliło spojrzeć nam inaczej na same zajęcia i komunikację podczas nich. Zwiększyła się też liczba uczestników projektu, których było tym razem ponad 1150, przy czym w każdym wykładzie uczestniczyło średnio 400 osób, a czasem nawet 500. Biorąc pod uwagę, że zajęcia działy się codziennie rano i po południu, było to imponujące. Uczestnicy mieli także dużo więcej pytań niż podczas spotkań na żywo, więc w pewnym momencie wykładowcy zaczęli się ścigać, kto z nich będzie w stanie odpowiedzieć na więcej pytań.
Kamila Bondar: Na pewno pamiętasz, jak zawsze staraliśmy się zachęcić uczestników do pytań i dyskusji. Z tego powodu w pierwszej edycji ilość uczestników była limitowana, właśnie po to, żeby stworzyć w miarę intymną, sprzyjającą rozmowie atmosferę. I to się nie udało. A podczas spotkań online wypaliło do tego stopnia, że musiałyśmy z Verą moderować pytania, jakoś je porządkować i odpowiadać w trakcie na czacie, żebyśmy byli w ogóle w stanie odpowiedzieć na tę szaloną ilość pytań. Rekordzistą w odpowiadaniu na pytania wśród wykładowców został Romuald Demidenko, który odpowiedział na 110 czy 111 pytań.
Wow, to ile to trwało?
KB: W zasadzie każdy wykład przedłużał się o kolejny wykład. Pierwsza część była przygotowana wcześniej, a druga poświęcona odpowiadaniu na pytania.
Czyli wychodzi na to, że internet jest bardziej angażującym medium niż spotkanie fizyczne.
KB: Zdecydowanie. Jak co roku zrobiłyśmy ankietę ewaluacyjną, 80% uczestników zadeklarowało w niej, że w przyszłości chciałoby wziąć udział w zajęciach online, a nie w salach wykładowych. Nie chcą, żebyśmy odwiedzali ich akademie i wydziały artystyczne.
VZ: Jednym z dodatkowych plusów zajęć online było to, że mieliśmy też tłumaczenie migowe. Na każdym w wykładów było około sześć osób, które korzystały z tego tłumaczenia. Były też takie osoby, które mówiły że nie są w stanie wziąć udziału w zajęciach w salach wykładowych, bo na przykład już pracują. To dodatkowo przemawia za webinariami.
KB: Choć absolwentów koniec końców okazało się mniej, niż początkowo myślałyśmy. Było to jakieś 11% uczestników. Zdecydowana większość to studenci lub absolwenci z ostatniego roku. Teraz jednak myślimy, że możemy poszerzyć grono uczestników i będziemy ten program kierować nie tylko do studentów, a do każdego, kto czuje, że jest początkującym artystą.
Celem A–Z jest przekazanie wiedzy, która umożliwi artystom funkcjonowanie w pierwszych latach swojej kariery, dzięki czemu będą ją mogli kontynuować i skupić się na pracy twórczej.
Definicja artysty faktycznie jest bardzo szeroka i różne osoby mogą poczuwać się do tego miana. W temacie ewolucji projektu A–Z ciekawi mnie także sam jego program – jaką wiedzę przekazujecie uczestnikom i czy program w ciągu ostatnich lat jakoś się zmienił?
KB: Przekazujemy praktyczną wiedzę na temat tego, jak funkcjonować jako artysta, będąc jeszcze na uczelni lub w pierwszych latach po jej ukończeniu. Cel programu od początku był taki, żeby zaoferować coś najmłodszej grupie osób, którą jako fundacja chcemy się zająć. Do kolekcji trafiają artyści na dalszym etapie swojej kariery. Pomysł na projekt Artysta – Zawodowiec odrobinę wziął się z oczekiwań naszych fundatorów, przekonanych, że trzeba wspierać młodych i kupować ich prace. Zawsze mi się wydawało, także po doświadczeniach wizyt w różnych pracowniach, że artystom bardzo brakuje takiej wiedzy. Nawet artyści o, zdawać by się mogło, ugruntowanej pozycji często okazują się zagubieni – nie wiedzą, jak funkcjonuje świat sztuki i czego mogą po nim oczekiwać. Celem A–Z jest więc przekazanie wiedzy, która umożliwi artystom funkcjonowanie w pierwszych latach swojej kariery, dzięki czemu będą ją mogli kontynuować i skupić się na pracy twórczej. Początkowo bardzo się na tym skupialiśmy, program zaczynał się od wykładu na temat mechanizmów świata sztuki, przechodziliśmy przez omówienie polskich instytucji sztuki, bo okazało się, że studenci wielu nie znają, poprzez kwestie dotyczące ubezpieczeń, znalezienia pracowni, podstawowych kwestii związanych z prawem autorskim, by dojść do tematów typu organizacja pierwszych wystaw, współpraca z kuratorami i współpraca z galerią, autoprezentacja i przygotowywanie portfolio. Wszystkie te elementy nadal są w programie, ale z biegiem lat poszerzał się on trochę i rozwijał. Na przykład w tym roku pojawił się temat spotkań z kolekcjonerami, a w zeszłym dużo czasu poświęciliśmy kwestii wyjazdów za granicę, czyli rezydencjom. Artyści, których zapraszaliśmy mieli doświadczenie pracy nie tylko w obiegu polskim, ale także międzynarodowym.
W tym roku temat rezydencji pewnie odpadł.
KB: Właśnie nie, mówił o nim Romuald Demidenko i wszystkich to bardzo interesowało. Szczerze mówiąc, wykłady odbywały się już prawie miesiąc temu; to, jak sobie wyobrażamy przyszłość dziś, wyglądało jeszcze trochę inaczej miesiąc temu. Myślę że rezydencje z czasem wrócą, choć oczywiście w najbliższych miesiącach pewnie nie można nic planować.
Ewa Tatar: Rupert wczoraj ogłosił nabór na rezydencje, aplikować można na 2021 rok.
VZ: W swoim wykładzie Romuald skupił się też na samym networku międzynarodowym i starał się wytłumaczyć, dlaczego nawet krótkie wyjazdy jeszcze w trakcie studiów, mogą być właśnie pierwszym krokiem do zaistnienia poza krajem. Ten temat pozostaje aktualny, nawet jeśli takie kontakty międzynarodowe odbywają się online.
Joanna, ty wzięłaś udział w programie jako galerzystka. O czym rozmawiałaś ze studentami?
Joanna Rzepka-Dziedzic:Galeria Szara ma w tym roku osiemnastkę, ale ciągle się poczuwamy do bycia galerią niezależną, można powiedzieć, że to inicjatywa społeczna. Początek historii galerii jest dosyć typowy- jest grupa kilkunastu osób, zakładają galerię. Moim zadaniem było opowiedzieć, jak robić coś samodzielnie. Nasz wykład z Adeliną Cimochowicz nazywał się „DIY&Aktywizm”. Podzieliłyśmy się i ja mówiłam głównie o tym, jak prowadzić galerię. W kontekście wirusa i kryzysu wspomniałam na przykład o tym, że ogromny wysyp galerii niezależnych miał miejsce w latach 70. i 80., właśnie jako odpowiedź na kryzys – niemożność pokazywania się w oficjalnym obiegu. Ostatnio galerii niezależnych powstaje dużo mniej niż kiedyś, działają 2-3 lata, a później gdzieś znikają. Mam wrażenie, że kiedyś działały o wiele, wiele dłużej, ale teraz pod pewnymi względami jest na pewno trudniej. Dużo mniej obserwuję też inicjatyw oddolnych, jak festiwale czy mniejsze grupowe akcje; z tego względu namawiałam studentów, żeby działać na własną rękę, szukać możliwości kolaboracji. Paradoksalnie, może teraz to się wydarzy. Przeczuwam, że w galeriach i instytucjach powstanie ogromne zagęszczenie. Dużo projektów się nie odbyło i teraz trzeba je będzie zrealizować z opóźnieniem, tymczasem galerie mają swoją pojemność czasową i finansową. Będzie więc duża nadprodukcja projektów i niedobór miejsc, które będą mogły je zaprezentować. Mam nadzieję, że wpłynie to na oddolną inicjatywność i te miejsca niezależne znowu się zaczną intensywnie pojawiać.
ET: Dodam tylko, że wszystkie osoby z przeglądu portfolio z Katowic już znały Joannę i konsultowały się z nią; moje zalecenia, żeby budowę networku lokalnego zaczynać od galerii Szarej, okazały się nietrafione, ponieważ wszyscy byli już z nią znetworkowani.
KB: Wykład Joanny pokazuje także ewolucję programu A–Z. W pierwszych edycjach skoncentrowani byliśmy raczej na rynkowym modelu; obecnie jest on na tyle przeformułowany, że jego celem jest raczej pokazywanie różnych ścieżek rozwoju i scenariuszy funkcjonowania. Chcemy pokazać różnorodność, a równocześnie konieczność znalezienia na siebie własnego pomysłu. Nie istnieje jeden idealny sposób na karierę w świecie sztuki a ten program nie służy przekazaniu recepty na bycie wybitnym artystą.
To zastanawiające, biorąc pod uwagę tytuł projektu. Sugeruje on w końcu, że mamy tu do czynienia z artystycznych kołczingiem. Jest to trochę kłopotliwe skojarzenie, biorąc pod uwagę że figura artysty ciągle owiana jest romantyczną mitologią.
KB: Osobiście jestem bardzo negatywnie nastawiona do wszelkiego rodzaju szkoleń umiejętności miękkich – nie wierzę w żaden kołczing, w nadmiarze jest to bardzo złe, zabija indywidualność. Każdy musi mieć dostęp do wiedzy, a w przypadku sztuki to często jest wiedza szeptana, nie spisana nigdzie, więc dobrze jest poznać pewne rzeczy. Później jednak przyjmowanie konkretnych strategii zachowań może przynieść przeciwny efekt od zamierzonego. Kołczingu nie ma więc w naszym programie, są konkrety.
Joanna, Ewa, a jak wy to widzicie? Byłyście kołczkami?
JR-D: W przypadku tytuły Artysta – Zawodowiec trzeba by było jeszcze popracować nad feminatywem (śmiech). To jest tak, że kiedy sama mam zajęcia dla studentek i studentów na akademii w ramach przeglądów trzeciorocznych, to często tłumaczę im, że oczywiście, artystą może być każdy i każdy może realizować swój mit bycia twórcą na swój sposób, ale stety niestety, jeżeli kończymy akademię i postanawiamy z zawodu zostać artystą, to wchodzimy w trochę inne mechanizmy. Wykonując swój zawód, musimy mieć na to jakiś plan i robić rzeczy, które są elementem pracy zawodowej. W ramach programu Artysta – Zawodowiec mówimy właśnie o tym jak poruszać się po świecie, który jest jedną z wielu przestrzeni pracy zawodowej. Odbywa się to także podczas indywidualnych konsultacji – ja ich miałam kilkadziesiat, i w ramach tych spotkań nie konsultowałam ścieżki artystycznej ani projektów artystycznych, bo tego nie da się zrobić w 20 minut. Mogłam za to bez problemu omówić portfolio, które powinno być skonstruowane według pewnych zasad, jak CV, i które jest narzędziem w pracy zawodowej. Takie rozmowy były więc krótkie i na temat. Powiedziałabym więc, że A–Z nie kołczuje, nie mówi jak, nie stawia celów, ale jednak pomaga zorientować się zainteresowanym w zawodzie, który planują wykonywać.
KB: To co zauważyłam podczas kolejnych edycji A–Z, to fakt, że wśród studentów brakuje refleksji nad rolą artysty w życiu społecznym, jest stosunkowo niewiele postaw związanych z aktywizmem. Chcemy więc takie postawy promować, to też jest jakiś nasz dodatkowy cel. Trudno oczywiście mówić o aktywizmie jako zawodzie, ale jeśli ktoś wybiera go jako sposób na życie, mimochodem staje się to jego zawodem. Chcemy więc mu to umożliwić, podpowiadając, jak sobie w takiej sytuacji radzić. Jeśli ktoś chce zrobić coś dobrego, najpierw powinien zadbać o siebie.
Co możemy zrobić w kontekście A–Z – to uświadomić studentom i studentkom , że istnieją takie pojęcia jak greenwashing i artwashing, że zdarzają się sytuacje, kiedy artystki i aktywiści są wykorzystywani, by zrobić zadymę, ocieplić czyjś wizerunek.
A–Z jest programem finansowanym przez bank. To dość zaskakujące, że w jego programie pojawia się aktywizm. Czy to się jednak trochę nie gryzie ze sobą?
KB: Wiesz, równie dobrze można zapytać o to czy nie jest zaskakujące, że bank wspiera artystów, buduje publiczną kolekcję, która nie jest inwestycją, a przecież robi to już od ponad 20-lat i nikogo to już chyba tak bardzo nie dziwi. Poza tym bank to też ponad osiem tysięcy osób, wśród których wiele jest zaangażowanych we wspierania różnych działań społecznych. W ING bardzo prężnie działa wolontariat w ramach którego pracownicy mogą zgłosić projekt wsparcia w który sami są zaangażowani i bank udziela dodatkowej pomocy finansowej, robią świetne rzeczy. Działa też bardzo prężnie druga fundacja, która zajmuje się wyrównywaniem szans życiowych dzieci i młodzieży, dostępem do edukacji. Dlatego wydaje mi się zupełnie naturalne, że taki temat pojawia się i u nas.
VZ: Sztuka, w tym aktywistyczna, jest uwikłana w szereg relacji, źródła jej finansowania też bywają różne i ważne jest, żeby o tym pamiętać i tego nie lekceważyć. W ramach A–Z możemy uświadomić studentom i studentkom, że istnieją takie pojęcia jak greenwashing i artwashing, że zdarzają się sytuacje, kiedy artystki i aktywiści są wykorzystywani, by zrobić zadymę, ocieplić czyjś wizerunek. W tym roku Adelina Cimochowicz i Diana Lelonek opowiadały o tym, dlaczego za każdym razem warto się zastanowić i podjąć świadomą decyzję dotyczącą udziału lub nie udziału w poszczególnych projektach. Działania aktywistyczne są w świecie sztuki bardzo ważne i inicjują sporo cennych zmian, a naszym zadaniem w ramach A–Z jest wspieranie artystów i artystek, zapobieganie ich wypaleniu zawodowemu już na starcie, bez względu na to jakimi tematami się zajmują w swojej twórczości.
JR-D: W tym przypadku nie dostrzegam konfliktu moralnego, jeśli o to ci chodzi. Szczerze mówiąc miało to też spore plusy, bo fundacja okazała się jednym z bardzo niewielu pracodawców, którzy zachowali się niezwykle fair wobec osób zatrudnionych przez siebie na zasadach jeszcze sprzed pandemii. Umowy nie zostały zerwane, formułę współpracy bardzo szybko dostosowano do nowych warunków, a wypłacone honoraria niejednemu z nas uratowały tyłek w obecnej sytuacji.
Przeglądy portfolio są o tyle ciekawym doświadczeniem, że my operujemy wiedzą, której uczestnicy projektu często nie mają; coś, co dla nas jest oczywistością, dla nich jest bardzo wartościową radą. Jest to wiedza której jednak nie da się zguglować.
Ewa, a jaką ty wiedzę przekazywałaś uczestnikom projektu?
ET: Jeżeli chodzi o mój wykład, który przeprowadziłam z Tomkiem Pawłowskim, to przede wszystkim skupialiśmy się na mapie instytucji sztuki w Polsce. Interesowały nas przede wszystkim instytucje publiczne, chcieliśmy też pokazać studentom, że niekoniecznie są to miejsca, do których oni muszą aplikować z projektem wystawy czy czymś podobnym, ale mogą to być dla nich ciekawe miejsca, z których mogą czerpać wiedzę i brać kontekst dla swojej praktyki. Zależało nam także na tym, żeby pokazać, kim są aktorzy sceny sztuki – kim jest kurator, kim jest producent, kim jest krytyk, jak z nimi zawierać różne partnerstwa i budować długofalowe relacje. Skupialiśmy się też na relacjach półzawodowych, półprzyjacielskich, z których wychodzą bardzo ciekawe ewaluacje praktyki, zasadzających się na wieloletnich relacjach. Natomiast jeśli chodzi o konsultacje portfolio, to starałam się trochę kołczować studentów. To było bardzo ciekawe doświadczenie. Osoby, które się do mnie zapisały, reprezentowały praktyki albo bardziej zaawansowane i świadome, związane z aktywizmem i tożsamością, albo były to osoby z Podlasia. Oprócz konsultacji portfolio starałam się im podpowiadać ruchy, które mogą wykonać na aktualnym etapie kariery tej konkretnej osoby.
JR-D: Przeglądy portfolio są o tyle ciekawym doświadczeniem, że my operujemy wiedzą, której uczestnicy projektu często nie mają; coś, co dla nas jest oczywistością, dla nich jest bardzo wartościową radą. Jest to wiedza, której jednak nie da się zguglować. Oczywiście zdarzały się osoby, które oczekiwały mieć proste odpowiedzi, ale takich niestety nie ma, każdy przypadek jest inny. W takich wypadkach faktycznie trzeba taką osobę trochę pokołczować, doradzić najbardziej dla niej adekwatne rozwiązania: wykorzystanie możliwości, jakie daje szkoła, współpracę z lokalnym środowiskiem, które siłą rzeczy jest połączone z profesjonalistami z innych regionów.
ET: Staraliśmy się też zwracać uwagę uczestnikom, żeby starali się zaczynać powoli. Cele, które sobie stawiają, nie powinny być super abstrakcyjne, lepiej zastanowić się nad możliwościami, jakie daje grupa, w której w danym momencie się jest. Rozmawiając ze studentami z akademii krakowskiej, którą dobrze znam, pytałam się na przykład, do jakich pracowni chodzą, doradzałam, z jakimi profesorkami lub profesorami mogą się spotkać, bo to będzie dla nich rozwijające, polecałam networki studenckie, miejsca działające w tym samym regionie czy osoby zajmujące się podobną praktyką. Trafił mi się na przykład bardzo ciekawy student z Katowic, pochodzący z małej wioski, gdzie pracuje ze swoją mamą. Zachęcałam go do kontaktu z Danielem Rycharskim. Starałam się więc uświadomić studentom, że istnieje wiele możliwych ruchów, a to, w jakim miejscu będą za rok, zależy właśnie od tego, jakie ruchy wykonają teraz i jaka będzie ich intensywność.
Interesujące w spotkaniach ze studentami było też to, że są to osoby funkcjonujące w różnych obiegach sztuki. Razem z Tomkiem staraliśmy się więc odczarować mit, że istnieje tylko ten jeden najwłaściwszy obieg sztuki, ale jest ich wiele i można funkcjonować w różnych. Ja na przykład miałam konsultacje z dziewczynami z Podlasia, o świetnym warsztacie, ale z taką praktyką, która zapewne nie wygra nigdy Spojrzeń. Dlatego, że jest inspirowana ikoną, jest dosyć konserwatywna, ale warsztatowo jest wybitna, więc naturalną ścieżką rozwoju w takim przypadku jest według mnie Muzeum Ikon na warszawskiej Ochocie czy Muzeum w Supraślu, czyli kontakt z instytucjami o określonym profilu. To też było fajne, bo takie osoby się trochę wstydzą, nie wiedzą, czy takie miejsca są dla nich adekwatne, a przecież takich instytucji oraz różnych obiegów jest mnóstwo. Działając w nich, zwiększamy swoje szanse na funkcjonowanie w zawodzie i zarabianie na swojej pracy, co dla wielu studentów było ważną kwestią.
JR-D: Ważnym aspektem tej edycji A–Z było to, że faktycznie mógł się do niej zgłosić każdy. Wcześniej uczestniczki i uczestnicy programu byli głównie studentami i studentkami akademii artystycznych. Na początku się tego bałam, ale spotkania z tymi osobami były bardzo udane i jak powiedziała Ewa, nie każdy wygra Spojrzenia, ale każdemu można znaleźć w najbliższym otoczeniu miejsce, które może go wesprzeć. No i tutaj pojawia się problem owego magicznego portfolio – staraliśmy się uświadamiać uczestników, że wysłanie portfolio do galerii nie oznacza, że z automatu będzie się tam miało wystawę. Można jednak wysyłać portfolio choćby po to, żeby się spotkać, przedyskutować to co się robi, nawiązać relację. Jako, że sama dostaję takie portfolio do galerii, wiem że styl niektórych tych wiadomości mógłby być materiałem na świetny stand up. Wystawa w galerii zwykle wynika z głębszej relacji, czego nie wszyscy są świadomi. Można powiedzieć, że wysyłanie swojego portfolio do galerii z oczekiwaniem na wystawę jest trochę jak oświadczyny przez internet. Tą znajomość trzeba raczej stopniować.
Czy jesteście w stanie, na podstawie waszych spotkań ze studentami, określić coś takiego jak profil typowego początkującego artysty?
ET: Nie jest to możliwe i myślę że to jest sytuacja niezmienna – są tacy, którzy są świetnie przygotowani i oczytani, oraz tacy, którzy do swojego portfolio załączają rysunki i ćwiczenia studenckie i nie wiedzą, co robić.
KB: W zeszłym roku wprowadziliśmy warsztaty z pisania i mówienia o swojej twórczości, które potwierdziły to, o czym mówi Ewa – poziom studentów był skrajnie różny, przez co w grupie kilkunastu studentów nie da się właściwie przeprowadzić dobrych warsztatów. To są często zupełnie różni ludzie. Jedni chyba idą na akademię, żeby znaleźć sposób na siebie, jest to dla nich miejsce osobistego rozwoju i nie myślą o sobie jako artystach jeszcze na serio; potrafią to jednak inni.
JR-D: Często bardzo widoczny jest wpływ konkretnych pracowni i wykładowców czy wykładowczyń, które są funkcjonującymi artystkami. Takie osoby wiedzą, jak świat działa poza akademią. Widać, że studenci pracujący z takimi wykładowcami są mocniej aktywizowani do uczestnictwa w projektach poza uczelnią. Tacy wykładowcy odwalają kawał dobrej roboty, ale niestety pracowni tego typu nie jest wiele.
ET: Dla mnie bolesne jest to, że studenci za mało czytają. Mają za mało ogólnohumanistycznych zajęć na akademiach, więc nawet jeśli wykazują dużą intuicję, to nie mają narzędzi krytycznych, które rozbudowywałby ich risercz. Bardziej więc skupiają się na zamykaniu tych intuicji w gotowych rozwiązaniach formalnych. Za dużo jest formalizacji, a za mało wiedzy i doświadczenia. Myślę, że jest to duży problem szkolnictwa artystycznego.
KB: Dużym problemem studentów jest to, że są bardzo zamknięci w samej akademii i mało czerpią ze świata zewnętrznego, mimo faktu, że wiedza jest łatwo dostępna. Wystarczy chodzić na wystawy i wernisaże, śledzić dyskusje i wydarzenia w internecie, i już wtedy wie się bardzo dużo.
JR-D: Teraz to nawet nie trzeba chodzić, wystarczy klikać.
VZ: Trudnością dla studentów jest nawet nawiązywanie kontaktów, nie wiedzą jak to robić poza strukturą uczelnianą.
JR-D: Problemem jest też to, że te znajomości zawodowe ciągle są demonizowane i traktowane jako kolesiostwo. Tymczasem zawód artysty jest zawodem bardzo relacyjnym, opiera się na kontaktach, często sami artyści są materiałem swoich prac. Można powiedzieć, że to jest praca na ludziach. Jak zresztą większość zawodów. Oczywiście, to sprawia że dzięki temu łatwiej radzą sobie osoby o określonych cechach charakteru i umiejętnościach, jak łatwość w nawiązywaniu kontaktów. Nie znaczy to jednak, że trzeba bywać na każdym wernisażu i szarpać kuratorów za rękaw, sieć kontaktów buduje się stopniowo i zaczyna się to właśnie już od studiów.
KB: Pierwsze badanie, które robiliśmy, pokazało że niektórzy uczestnicy projektu są przekonani o tym, że wszyscy ich koledzy, osiągają sukces jako artyści dzięki znajomościom, natomiast oni mają szansę osiągnąć sukces dzięki ciężkiej pracy. I że to dzięki niej ktoś ich dostrzeże.
Z jakimi jeszcze stereotypami zetknęłyście się podczas projektu?
ET: Większość osób, z którymi miałam przyjemność rozmawiać osobiście, nie miała fundamentalnego poczucia bezpieczeństwa, które moim zdaniem studenci powinni wynosić z akademii. Studenci nie powinni się wstydzić tego, co robią, lecz postrzegać swoją dziedzinę jako wartościową i potrafić o niej rozmawiać.
VZ: Problematyczny jest też temat pieniędzy. Na akademiach rzadko jest on poruszany, studenci nie wiedzą na przykład jak wycenić swoje prace. Pewnym mitem jest też przeświadczenie, że sztuką można zajmować się na uboczu, po pracy zarobkowej. Na dobrą sprawę udaje się to niewielkiej ilości osób. Kwestie finansowe generalnie są tematem tabu. W tym roku zaprosiliśmy więc kolekcjonerkę i kolekcjonera, żeby uczestnicy mogli z nimi wprost porozmawiać o sprzedawaniu prac. Oczywiście nie wszyscy będą się poruszali w przyszłości po rynku sztuki, ale warto rozumieć, na jakich zasadach on działa.
JR-D: Kwestie finansowe w naszym środowisku są mało transparentne z wielu powodów. O pieniądzach nie mówi się wprost, może dlatego, że ciągle jest ich za mało, więc każda instytucja radzi sobie w inny sposób. Gdy padało pytanie o wynagrodzenia za udział w wystawach, odsyłaliśmy do stawek opracowanych przez Obywatelskie Forum Sztuki Współczesnej, jako potencjalnego wzorca. W praktyce wynagrodzenie zależy od galerii i źródła, z jakiego ma finansowanie. Osobny problem to wystawy, w których nie ma honorariów – czy brać w nich udział? Tutaj też jest kilka odpowiedzi. Przede wszystkim, trzeba się zastanowić co tobie taka wystawa daje. Wszystko jest dobre, jeśli sam się na to godzisz, ale warto samemu określić sobie warunki finansowe, żeby później nie uświadomić sobie, że są one jednak niewystarczające. I dopiero po czasie masz jakieś roszczenia czy pretensje. Lepiej to wszystko dogadać na początku.
KB: Mam wrażenie że sporo początkujących artystów oczekuje, że ich karierą zajmie się ktoś inny. W tym roku powracało na przykład pytanie o portale, na które wystarczy wrzucić swoje prace i pewne rzeczy wydarzą się same: zostaniesz zauważony, pojawią się kolekcjonerzy etc. Podczas dyskusji często powracał także zarzut, że scena artystyczna nie docenia tradycyjnego malarstwa.
Tak dobierałyśmy wykładowców, jeszcze w zeszłym roku, żeby pokazać uczestnikom korzyści płynące ze współdziałania, trochę w kontrze do indywidualistycznego modelu przyjętego na uczelniach. To paradoks, bo studenci na akademiach funkcjonują przecież w grupach, mimo to nie potrafią ze sobą pracować.
Malarstwo jak widać jest ciągle na topie studenckiej aktywności. Zastanawiam się jednak, co poza tym, czy zauważyłyście jakieś inne trendy w twórczości młodych artystów?
ET: Mi na przykład trafił się bardzo świadomy jak na swój wiek artysta, który obecnie jest w transgresji i pracuje dla lokalnego środowiska. On na warsztat bierze bardzo osobistą refleksję związaną z doświadczeniami rodzinnymi. Pracuje nie tylko na rzecz innych młodych kolegów, wprowadzając ich w swoje obszary, ale również na rzecz środowiska rodzinnego i sąsiedzkiego. Media, których używa, są dobrane do sytuacji, którą analizuje i sublimacji doświadczeń osobistych.
Inna osoba, z jaką miałam styczność, chłopak z czwartego czy piątego roku studiów, z zupełnie innego ośrodka, robi świetną grafikę warsztatową – marzę, żeby plakaty na polskich ulicach były jego autorstwa. W swoim portfolio, oprócz przykładów grafik, umieścił rysunkowe dzienniki z czasów pandemii – sztos totalny. Oprócz tego, że powinien pójść na praktyki do jakiegoś studia graficznego, mógłby też postawić na rysunek i swoje prace mógłby pokazywać w obiegu galeryjnym.
JR-D: Pytanie o tendencje jest niesamowicie trudne. Ja sama miałam do czynienia z bardzo różnymi osobami, a to, co jest najbardziej dostrzegalne, to wpływ pracowni. W wielu portfoliach znaleźć można było po prostu prace wykonywane na zajęcia. Wielu studentów nie ma już czasu, żeby poza szkolnymi zadaniami robić jeszcze coś swojego, więc bardzo się cieszyłam, kiedy widziałam osoby jeszcze będące na studiach, ale już robiące swoje. Takich portfolio było niewiele, ale spotkałam kilka osób z niesamowitym backgroundem w życiu osobistym, które są nim przesiąknięte i to jakoś spaja ich projekty. Mam więc odłożonych kilka nazwisk, które będę śledzić. Jak wspomniała Ewa, znalazło się też kilka osób świetnych warsztatowo, ale operujących w tradycyjnych technikach. Pozostaje więc mieć nadzieję, że rozwiną się one do tego stopnia, że samo medium przestanie być istotne i będą pokazywani bez względu na to, czy pokazuj wideo, czy grafikę. O tym zresztą rozmawialiśmy – żeby nie dostosowywać się do mód galeryjnych, tylko doskonalić to, w czym jest się dobrym.
ET: To jest zauważalny problem. Ja na przykład miałam portfolio, które kojarzyłam już z Młodych Wilków, i nagle okazuje się, że ta osoba próbuje robić jakieś instalacje, tylko one nie wnoszą nic ciekawego dla odbiorcy – temat może jest ważki, ale instalacyjnie nie jest to porywające. Po czym na koniec tego portfolio wyskakuje świetne malarstwo, więc widać, że ta osoba nie jest w stanie do końca ocenić, co jej wychodzi, a co nie. Kto wie, może na akademiach powinny jednak istnieć jakieś agencje kołczingowe, żeby pomagać w takich sprawach studentom.
KB: Może, ale z drugiej strony studia to czas na eksperymenty, także takie, które są nieudane. Może po prostu nie wszystkie efekty tych eksperymentów warto od razu prezentować. Swoją drogą, w naszej ewaluacji 70% uczestników przyznało, że treści naszego projektu chcieliby mieć w programie uczelnianym.
No i tutaj pojawia się pytanie, co dalej z Artystą – Zawodowcem? Czy planujecie rozwijać ten program?
KB: Trudne pytanie. Na początku sądziłam, że po tym pionierskim okresie wypróbowywania formatów może uda nam się oddać ten program uczelniom jako gotowy twór.
ET: Zepsują!
KB: Faktycznie, z każdym rokiem mniej wydaje mi się to możliwe. Będziemy pewnie nadal kontynuować ten eksperyment, uważam jednak, że fundacja jest zbyt mała, żeby ten program jeszcze rozbudowywać. W sensie logistycznym, on nie jest w stanie urosnąć bardzo ponadto, czym jest dzisiaj. Bardzo ucieszyło mnie jednak doświadczenie webinariów, bo to otwiera przed nami zupełnie nowe możliwości. Wykorzystując to narzędzie możemy sprawić, żeby program był bogatszy i zajęć było więcej. We wcześniejszych edycjach, gdzie wizyta na każdej akademii trwała jeden dzień, sprawił że wiele rzeczy musieliśmy traktować skrótowo, a w formule webinariów możemy to zrobić porządniej. W przyszłości na pewno więc będziemy z nich korzystać, przynajmniej częściowo.
Oprócz tego chcielibyśmy coś zaoferować tym, którzy wydali nam się najciekawsi. W tym roku miała być to letnia szkoła z mentorem. Chcieliśmy, żeby uczestnicy A–Z mogli się poznać i spróbować zaoferować im coś, co umyka w formacie wykładu i w ten sposób otworzyć im głowy. Na pewno będziemy próbowali w przyszłości coś takiego zrealizować, ale będzie to oferta tylko dla wybranych osób.
ET: Jeśli chodzi o mnie, w efekcie pracy przy A–Z zatęskniłam za pracą na akademii. Myślę że ten specyficzny rodzaj serdeczności, jaki rodzi się w bezpośredniej wymianie wiedzy, jest super potrzebny. Widać, że studenci potrzebują uwagi innego typu i wydaje mi się, że Artysta – Zawodowiec mógłby być uzupełniony o program mentoringowy, zresztą Kamila wspomniała podczas naszych przygotowań, że coś takiego rozważa. Wydaje mi się, że długofalowe stanowiska pomocowe dla takich artystów też mogłyby przynieść coś dobrego.
VR: Ja nie mogę odżałować naszej tegorocznej szkoły letniej, która miała odbyć się po raz pierwszy, a teraz nie wiadomo, czy będzie to możliwe – wydaje mi się, że takie spotkanie ludzi z różnych środowisk, dające okazję do dyskusji i pierwszego networkingu, mogło by być bardzo wartościowe. To jest jednak coś innego niż plener uczelniany, na który wyjeżdżasz ze swoją grupą ze studiów. Program mentoringowy także by się przydał, na pewno będziemy to rozważać.
JRz-Dz: Udział w tegorocznej odsłonie A–Z na pewno był bardzo rozwijający jeśli chodzi o moje umiejętności performowania online. Robienie wykładu do ekranu jest trudne, bo nie widzisz swoich słuchaczy, trzeba też walczyć ze znużeniem – mi pomogły komentarze uczestników na czacie, wskazujące, że oni nadal są i słuchają. Webminaria okazały się też bardzo efektywne i uczestnicy programu są z nich zadowoleni, minusem tej formuły jest jednak to, że nie zadziały się rzeczy, które zwykle dzieją się pomiędzy wykładami. Na pewno w tym projekcie straciliśmy wszystkie miękkie wydarzenia, rzeczy które mogłyby przetrwać dłużej niż wiedza, którą przekazujemy. Na pewno dużo stracili sami wykładowcy – straciliśmy okazję do spotkań w realu. Internet nie zastąpi nam tego doświadczenia, chociaż przyznam, że po dwóch tygodniach intensywnej pracy nad Artystą –Zawodowcem miałam wrażenie, że z wami mieszkam. Mam też nowe poczucie czasu, dokładnie wiem ile zajmuje mi wyjście na balkon czy do toalety. Reżim, jaki musiałam sobie narzucić podczas tygodnia konsultacji sprawił, że zaczęłam chodzić jak w zegarku.
KB: Warto może podkreślić, że jednym z kluczowych wątków, który powracał podczas zajęć ze studentami, była współpraca. Tak też dobierałyśmy wykładowców, jeszcze w zeszłym roku, żeby pokazać uczestnikom korzyści płynące ze współdziałania, trochę w kontrze do indywidualistycznego modelu przyjętego na uczelniach. To paradoks, bo studenci na akademiach funkcjonują przecież w grupach, mimo to nie potrafią ze sobą pracować. Jest to totalnie niewykorzystany potencjał. Kolejny element to współpraca między wydziałami, która mogłaby doprowadzić do jakiś fajnych projektów. Jest to wielka słabość systemu nauczania sztuki w Polsce.
JR-D: Słabość, ale też siła, bo ci, którzy zaczynają współpracować, momentalnie wygrywają.
KB: Powracając więc do pytania, co robić, żeby się udało, odpowiedź jest prosta: współpracować.
Wykłady z tegorocznej edycji Artysty – Zawodowca można oglądać do 14 maja. Więcej informacji na stronie: ingart.pl.
Karolina Plinta – krytyczka sztuki, redaktorka naczelna magazynu „Szum” (razem z Jakubem Banasiakiem). Członkini Międzynarodowego Stowarzyszenia Krytyków Sztuki AICA. Autorka licznych tekstów o sztuce, od 2020 roku prowadzi podcast „Godzina Szumu”. Laureatka Nagrody Krytyki Artystycznej im. Jerzego Stajudy (za magazyn „Szum”, razem z Adamem Mazurem i Jakubem Banasiakiem).
Więcej