Tu cały czas są kuluary. Rozmowa z Magdaleną Morawik i Zofią Nycz
Tomek Pawłowski: W zeszłym roku zostałyście laureatkami konkursu Coming Out…
Zofia Nycz: Magda była laureatką, ja dostałam wyróżnienie.
I w wyniku konkursu zostałyście sparowane, żeby pracować razem nad projektem, czy zdecydowałyście o tym same?
Z.N.: Klasycznie nagrodą jest to, że laureat lub laureatka dostaje możliwość zorganizowania wystawy w galerii Salon Akademii. W zeszłym roku wyjątkowo zostało przyznane również wyróżnienie i moją nagrodą w związku z tym, jak się dowiedziałyśmy na scenie, była opieka kuratorska nad wystawą Magdy.
Jak doszłyście do decyzji, że postawicie na formułę otwarcia przestrzeni, w której goszczą i działają inne osoby, w kontrze do klasycznej solowej wystawy?
Magdalena Morawik: Podczas naszych rozmów uznałyśmy, że dużo żywszą formą niż koncept wyłożony w ramach wystawy jest zaproszenie ludzi, dowiedzenie się, co oni myślą i skonfrontowanie tego z naszym myśleniem. Czułam przymus wyprodukowania jakiegoś własnego manifestu, a dla mnie dużo ciekawsze jest rozmawianie. Przez długi czas właściwie rozmawiałyśmy, w którą stronę pójść.
Z.N.: Ja bardziej czekałam na decyzję Magdy, ponieważ to mogłaby być jej indywidualna wystawa. I to właśnie Magda powiedziała, że woli przyjąć funkcję bardziej kuratorską, żeby jednak zaprosić innych, a nie działać na siebie.
Nazwa „Living Room” jest z jednej strony zagraniem z nazwą tego miejsca, czyli Salonem Akademii, a z drugiej żywym salonem. Chciałyśmy zobaczyć, co ludzie chcą nam dać i co my możemy dać im. Zależało nam na stworzeniu miejsca miłego i otwartego dla każdego, również dla gości z ulicy.
W Living Roomie obie jesteście gospodyniami. Czym dla was w tym kontekście jest gościnność, otwieranie drzwi i zapraszanie ludzi do wspólnej przestrzeni?
Z.N.: Przede wszystkim to, że nasza rola, tak jak już wcześniej wspomniałeś, nie jest ściśle kuratorska. My tak naprawdę dałyśmy zaproszonym przez nas gościom wolną rękę. Nie narzucałyśmy im jakiejkolwiek formy czy pomysłu, to oni decydowali, czym dla nich może być aktywność w Living Roomie. Jak mogą przedstawić siebie, swoje pomysły i podejście.
M.M.: Właściwie stworzyłyśmy ten potencjał przestrzeni. Sama nazwa „Living Room” jest z jednej strony zagraniem z nazwą tego miejsca, czyli Salonem Akademii, a z drugiej żywym salonem. Chciałyśmy zobaczyć, co ludzie chcą nam dać i co my możemy dać im. Zależało nam na stworzeniu miejsca miłego i otwartego dla każdego, również dla gości z ulicy.
Z.N.: Nawet wczoraj, na wycieczce organizowanej przez Muzealne Biuro Wycieczkowe i Artel, w pewnym momencie w ogóle nie wiedziałyśmy, co się dzieje.
M.M.: I to było cudowne!
Z.N.: Nie wiedziałyśmy, czy wszystko jest zaplanowane, czy jesteśmy w coś wkręcone.
M.M.: Takie oddanie kontroli jest właśnie super. Sprawdzenie, co się w ogóle stanie. To jest najciekawsze we współpracy z artystkami i z kuratorami. Na każdym szczeblu.
Czyli zainicjowanie jakiegoś procesu?
M.M.: Tak. I obserwowanie jak się on rozwija.
Właściwie każda z osób, która jest z nami, przychodzi z konkretnym projektem, a my staramy się go wspólnie spiąć, żeby to wszystko było organizacyjnie i technicznie możliwe. Ale w przypadku niektórych działań zupełnie nie wiemy, co się stanie.
A teraz, w momencie, gdy projekt jest realizowany, jak wygląda wasza rola i działanie na miejscu? Jak moderujecie ten proces?
M.M.: Jesteśmy otwarte na rozmowy i współpracę z zaproszonymi gośćmi. Bardzo często są to jakieś mikroruchy, które ewentualnie proponujemy, głównie od strony technicznej. Ale właściwie każda z osób, która jest z nami, przychodzi z konkretnym projektem, a my staramy się go wspólnie spiąć, żeby to wszystko było organizacyjnie i technicznie możliwe. Ale w przypadku niektórych działań zupełnie nie wiemy, co się stanie, jak w przypadku Galerii Śmierć Frajerom. Zaprosiłyśmy chłopaków, bo ich podejście jest dla nas ciekawe i nadal nie wiemy, co oni myślą. I ta sytuacja współpracy jest dla mnie o tyle ciekawa, że mogę w końcu pogadać z tymi ludźmi i dowiedzieć się, jakie mają podejście do współpracy z artystami, do przestrzeni, konwencji samej wystawy czy projektu. Stąd właśnie taki wybór.
Z.N.: To tak, jak z zapraszaniem gości do domowego salonu. Zapraszasz gości na kolację i znasz dania, które sam podajesz, wiesz mniej więcej gdzie oni usiądą, ale nie wiesz do końca co z tego wyniknie. Jesteś w stanie zainicjować rozmowę, ale nie wiesz na czym to się skończy.
Czy w tym przypadku ważniejsze było dla was zainicjowanie procesu dziejącego się między ludźmi, polegającego na wymienianiu się, swobodnym przebywaniu ze sobą, czy może bardziej podejście do fizycznej przestrzeni i kreowania architektury spotkania? Który z tych komponentów był dla was punktem wyjściowym?
M.M.: Wydaje mi się, że sama współpraca i rozmowa.
Z.N.: Zdecydowanie zainicjowanie procesu. Samej przestrzeni, która jest tematem tego projektu, nie traktowałabym dosłownie.
M.M.: Jest jakimś pretekstem, możliwością spotkania się. Naszym punktem wyjścia było oczywiście te 10 dni i 2 sale. To, że mamy tę przestrzeń, a nie inną, jest kwestią tej sytuacji.
Może powiecie więcej o waszych gościach? O tym dlaczego zaprosiłyście właśnie te osoby i kolektywy oraz czym się kierowałyście w swoich wyborach?
Z.N.: Na pewno chodziło nam o zróżnicowanie. Także o zmapowanie…
M.M.: …tego, co się dzieje wśród młodych twórców, kuratorów i galerzystów w Polsce. Sprawdziłyśmy to na samej mapie. Szczecin, Poznań, Kraków, Gdańsk. To nam dosłownie zmapowało tę całą sieć. Zaprosiłyśmy nie tylko artystów, również kuratorów, galerzystów i grupy artystyczne. Chciałyśmy to zróżnicować również na tym poziomie, żeby to były podejścia z różnych stron.
Co was najbardziej interesowało w tych osobach? Liczyła się chęć poznania kogoś bliżej czy może zwracałyście uwagę na strategie, którymi się posługują?
Z.N.: Chodziło nam głównie o ich strategie i podejście do organizowania wystaw. Bo tak naprawdę wyszłyśmy od samych młodych galerii. Od tego jak współpracują z artystami, czym się kierują w organizacji itd.
M.M.: Jakie mają konwencje, i we współpracy z artystami, i z odbiorcami. Bo każdy z gości rzeczywiście reprezentuje inne podejście. To nawet nie jest kwestia tendencji. Na przykład Kacper Szalecki, który z jednej strony ma swój świat, ale ingerencje w przestrzeni robi z widzami. Tak samo z galeriami, większość z miejsc, które zaprosiłyśmy, na szczęście się zgodziło. Nie zgodziły się tylko te osoby, które albo są poza Polską, albo mają inne zobowiązania, np. wystawy.
Kto nie mógł przyjechać?
M.M.: Potencja. Karolina ma właśnie wystawę w Rastrze, a potem kolejne. Cyryl to samo. Kem również jest zajęty finalizowaniem swojego programu rezydencyjnego w CSW.
Wszystko tak naprawdę wynika z czystej ciekawości, co może się wydarzyć, gdy w jednym miejscu zgromadzimy różne ośrodki z Polski.
Z.N.: A Nomadic State jest w Japonii.
M.M.: Fajne było to, że właściwie z każdym z gości zaczęłyśmy rozmowy od tego, że zapraszamy ich z konkretnego powodu. Od jeżdżenia, oglądania ich wystaw, krótkich rozmów. Starałyśmy się to prześledzić też dokumentacje czy opisy, informacje na różnych poziomach. Dopiero po otrzymaniu odpowiedzi myślałyśmy, co mogłybyśmy wytworzyć dla nich w tej przestrzeni.
Zaprosiłyście gości z różnych miast. Dlaczego nie tylko Warszawa?
Z.N.: Wszystko tak naprawdę wynika z czystej ciekawości, co może się wydarzyć, gdy w jednym miejscu zgromadzimy różne ośrodki z Polski.
M.M.: I jak będzie przebiegać współpraca pomiędzy nimi. Duża część nachodzi na siebie terminowo, nawiązują się rozmowy, wytwarzają działania. Na przykład gdy przyjechał do nas Artel z pomysłem pisania listów do artystów, to każdy się w to zaangażował, od Muzealnego Biura Wycieczkowego po Kubę Glińskiego czy Panią Zofię, która przyszła do nas w drodze do domu. Podobnie z warsztatami Kacpra Szaleckiego. Chodziło nam właśnie o stworzenie takiej przestrzeni do spotkań. Z tego też powodu współpracowałyśmy z Aleksandrem Celustą, który zaproponował nam kolację, czy naszym pierwszym gościem – Galerią Komputer, która zorganizowała warsztaty chlebowe. Harmonogram jest podyktowany terminami, w których dostępne były dane osoby. Ale chciałyśmy też to ułożyć…
Dramaturgicznie?
M.M.: Trochę tak.
Z.N.: To jest właśnie świetne, ponieważ prowokuje totalne rozmycie granic pomiędzy tym, kto jest odbiorcą, kto jest kuratorem, a kto artystą. Trudno nazwać te funkcje.
Przy tak intensywnym programie głównymi odbiorczyniami jesteście przede wszystkim wy.
M.M.: Tak, jak powiedziała Zofia, ta ciekawość jest kluczowa. Ja bardzo chciałam porozmawiać o tych wszystkich rzeczach… Tak było w przypadku zaproponowanego przez Piotra Polichta panelu Instytucje w plenerze oraz gości, których wytypowałyśmy wspólnie z Zofią. Mogłabym z nimi usiąść i zadać im wiele pytań, bo o to chodzi. Może my to zrobiłyśmy dla siebie?
Z.N.: Ideą Living Roomu było stworzenie takiej sytuacji jak podczas rozmów po wystawach i wernisażach, przy piwku, w kuluarach, o tym, co się działo… Chciałyśmy, żeby to się wydarzało tutaj.
To są kuluary.
Z.N.: Galeria FWD:, której tu fizycznie nie ma, oddała nam ankiety „którą galerią z Living Roomu jesteś?”. Ankiety są cały czas uzupełniane, potem się o tym rozmawia, czasem okazuje się nawet, że galerzyści „nie są” tą galerią, którą reprezentują. O to nam chodziło, o te rozmowy.
Zaznaczyłyście, że to są te kuluary, nawiązywanie prywatnych relacji, wymiana. Pewnego rodzaju sieć — użyłyście tego słowa. Jak myślicie o tej sieci – jako o czymś tymczasowym, na te 10 dni, czy czymś, co może mieć dłuższy potencjał?
M.M.: Wydaje mi się, że to może mieć potencjał. Właściwie większość osób już się zna i wreszcie te osoby mają możliwość spotkania się w jednym miejscu pod jakimś pretekstem. Pretekstem jest living room, czyli przebywanie w jednej przestrzeni, na kanapie z kawą czy z piwkiem.
Z.N.: Najważniejsze jest spotykanie ludzi. Spotykanie nowych ludzi i nawiązywanie rozmów z nimi w jakiś sposób procentuje w życiu zawodowym czy prywatnym.
Mówiłyście, że to są cały czas kuluary. Tak jak na wernisażu, po którym dopiero następuje przełamanie i budowanie prywatnych relacji. Czy to nie była także jedna z waszych motywacji? Myśląc o wystawie, o konwencjach wystawienniczych, schematach, którymi się posługujemy myśląc o sztuce, oczekiwaniach. Czy wasz pomysł nie jest jakąś odpowiedzią na sedno wystawy?
Z.N.: Oczywiście, to się wszystko przenika. Nawet to, że nie nazywamy tego wystawą, nie zrobiłyśmy czegoś takiego jak wernisaż.
Nie nazywacie tego wystawą?
M.M.: Nie, to jest nasz projekt.
Z.N.: Odwrotnie do tego, co mówiła Magda Komornicka. Ona stara się przekonać instytucję do nazywania wystawą tego, co jest nazywane projektem. My robimy odwrotnie, ale to jest do dyskusji.
M.M.: Tak, zwłaszcza że moim zdaniem wystawy mają inną narrację. Chciałyśmy trochę bardziej rozbudować ten schemat. W Living Roomie nie było wernisażu. Wernisaż jest każdego dnia, bo każdego dnia są nowi goście, nowe rzeczy, nowe wykłady, koncerty. Dlatego jest to tak intensywne.
Co w trakcie realizacji was najbardziej zaskakuje, czego się nie spodziewałyście? Na pewno miałyście jakąś strategię, plan co się będzie działo, jak to będzie wyglądało. Oczywiście z marginesem na improwizację i proces…
Z.N.: Jesteśmy dokładnie w połowie, więc ja takich refleksji z dystansu nie mam, bo jestem absolutnie w wirze tego wszystkiego…
M.M.: Dla mnie genialnym zaskoczeniem była przyjemność z oddania właściwie całej kontroli. To, co było na spacerze z Muzealnym Biurem Wycieczkowym. To, że mogłam się poczuć w pełni komfortowo w sytuacji podążania.
To, że jesteśmy przewodnikami?
M.M.: Dokładnie. I to było super. Nie powiedziałabym może, że mnie to zaskoczyło, bo trochę tego chciałam. Jesteśmy gospodyniami, ale właściwie oddajemy to pole. Jeżeli ktoś proponuje jakieś działanie, kolację, formę rozrywki, to podążamy za tym.
Z.N.: Możemy spojrzeć na to, co się dzieję w tej chwili. Wszystko wydarza się samoczynnie i nie musimy nawet nikogo do niczego namawiać. Kacper Szalecki wczoraj już wyjechał, a w tej chwili widzimy jak goście Living Roomu tworzą potopijne orzełki.
Rozmowa odbyła się pod koniec czwartego dnia Living Roomu (15.12.18). Została opublikowana w zinie podsumowującym projekt.
Tomek Pawłowski-Jarmołajew – kuratorx, kucharx, performerx. Robi wystawy, organizuje eventy, publikuje rozmowy, gotuje, udziela ślubów i śpiewa karaoke. Współpracuje z artystkami, kolektywami, instytucjami i redakcjami w całej Europie, m.in. Galerią Arsenał w Białymstoku, DOMIE w Poznaniu, MeetFactory w Pradze, czy Dutch Art Institute. Mieszka i pracuje w Białymstoku, Poznaniu i Pradze.
WięcejPrzypisy
Stopka
- Wystawa
- Living Room
- Miejsce
- Living Room, Warszawa
- Czas trwania
- 11-20.12.2018
- Osoba kuratorska
- Magdalena Morawik, Zofia Nycz
- Fotografie
- Kuba Rodziewicz
- Strona internetowa
- facebook.com/livingroomproject2018