Trzeba być w środku, żeby to poczuć. Rozmowa z Cecylią Malik
Joanna Ruszczyk: Sztuka pomaga w aktywizmie, czy aktywizm w sztuce?
Cecylia Malik: Stałam się miejską aktywistką przez sztukę. Łącznikiem był projekt 365 drzew. Zaczęłam chodzić po drzewach, ale kompletnie nie myślałam o obronie drzew. Nie wiedziałam, że trzeba je ratować.
Który to rok?
2009. Robiłam osobisty pamiętnik, to było o moim kryzysie, ucieczce. Zainspirowałam się książką Italo Calvino Baron Drzewołaz. Wchodziłam codziennie na inne drzewo. Pomimo pogody. To było też o konsekwencji, uporze. W tym czasie zapisałam się na Facebooka. Byłam na drzewach i na Facebooku wrzucałam codziennie zdjęcie. Ekolodzy, aktywiści zaczęli to oglądać, lubić. Adam Wajrak napisał: „nie podobają mi się zdjęcia Cecylii, ale imponuje mi, że rozpoznaje gatunki drzew”.
Zawsze robię totalną rozkminę. Research. Mam świadomość, że jestem artystką – malarką z wykształcenia i nie mam wiedzy, zaplecza, nie znam się na kwestiach prawnych, nie jestem przyrodnikiem, więc przy każdej akcji mam partnerów merytorycznych. Najlepszych w Polsce.
Skąd ta wiedza o drzewach?
Mam to z domu. Zostałam wychowana w przyrodzie. Mój tato był przewodnikiem beskidzkim. Rodzice poznali się w górach, są artystami. Przyroda to coś fundamentalnego dla mnie. Ale w tym 2009 roku byłam „normalnym” człowiekiem, który nie wiedział, że drzewa są zagrożone, że dzieje się cały czas coś złego z przyrodą. Dzięki tym zdjęciom na drzewach poznałam wiele osób, m.in. Mariusza Waszkiewicza, który jest najlepszym obrońcą krakowskiej przyrody za pomocą prawa. Od niego dowiedziałam się, że chcą zabudować Zakrzówek – wybudować osiedle i drogę. I że jedynym prawnym argumentem, który może obronić to miejsce, jest motylek modraszek, który jest na liście europejskich owadów chronionych. Wtedy pomyślałam, że jestem trochę znana – bo okładka w „Wysokich Obcasach” czy nagroda „Kulturystka Roku” Trójki za te drzewa, więc wykorzystam kontakty, niech media napiszą, że chcą nam zabudować piękne, dzikie miejsce! I namówiłam swoją siostrę, Justynę Koeke, również artystkę, do działania. Wcześniej zrobiłyśmy razem Ulicę Smoleńsk, Justyna zrobiła performans – wyrzucałyśmy meble z balkonu mieszkania rodziców, z którego naszą rodzinę wyrzucono, bo kamienica została sprzedana. Razem postanowiłyśmy zaangażować się w Zakrzówek. Zrobić protest – dzieło sztuki. Dzieło sztuki-protest. Widowiskowy flash mob.
Nie bałaś się?
Poznałam w międzyczasie Kazimierza Walasza, ornitologa, najlepszego znawcę krakowskiej przyrody. On mi dał komfort psychiczny, wsparcie. Zawsze robię totalną rozkminę. Research. Mam świadomość, że jestem artystką – malarką z wykształcenia i nie mam wiedzy, zaplecza, nie znam się na kwestiach prawnych, nie jestem przyrodnikiem, więc przy każdej akcji mam partnerów merytorycznych. Najlepszych w Polsce. I to jest wspaniałe, że poznaję tych ludzi. Jak opowiadałam Mateuszowi Okońskiemu o projekcie, to mówił: „czy wiesz w co się pakujesz?!”. Znał politykę miasta. Ale jak zobaczył akcję na Zakrzówku, tych ludzi w skrzydłach, też starszych, to się bardzo wzruszył. Było super! Pomieszanie wszystkiego. Intensywność. Zabawa, ale też potężna praca, bo za akcją stały merytoryczne postulaty. Gdyby było sześć osób z niebieskimi skrzydełkami, to może by to było infantylne – niektórzy akcję tak krytykowali – ale jak to jest sześćset motylków, to jest taka siła, że WOW! Trzeba być w środku, żeby to poczuć. Te motylki zmieniły politykę Krakowa wobec terenu Zakrzówka. Fajna jest ta ambiwalencja: tekturowe skrzydełka, coś prostego, taniego, banalnego kontra największe krakowskie interesy. Próba pokrzyżowania bardzo poważnych planów na setki milionów złotych w taki słodki sposób. Idziesz w niebieskich skrzydełkach rozmawiać z deweloperem…
I udało się? Bo to chyba dotąd się ciągnie, widzę na twoim fb wpisy, że znów jest problem z Zakrzówkiem.
To trwa już osiem lat. Najpierw trochę zmienili plan zagospodarowania przestrzennego. Poczekali parę lat, znów zaczęli majstrować przy planie. Pojawiły się na tym terenie węże gniewosze, więc i kolejny argument, żeby zrobić strefę ochronną. Ale bali się to zrobić. Znów był protest. 2014 rok. Wtedy miasto uchwaliło, że można budować tam bloki, ale jednocześnie uknuliśmy, że trzeba kupić Zakrzówek. I prezydent kupił, ale tylko jezioro i skały, czyli de facto dał deweloperowi pieniądze na budowę bloków obok, a pochwalił się na całą Polskę, że kupił Zakrzówek. I wtedy zaczęła się czteroletnia walka, żeby na tej łące uchwalić użytek ekologiczny. W 2018 roku był kolejny protest. Udało się. A teraz musimy bronić Zakrzówka, żeby nie zrobili tam parku za 50 milionów, niszcząc to miejsce.
I ty cały czas jesteś w tym i się angażujesz?
Jestem konsekwentna. Te akcje przemieniają się w coś szerszego, rozlewają na całą Polskę.
Często pytam artystów, czy wierzą w sztukę, że może zmieniać rzeczywistość, robić społeczną zmianę. Ciebie chyba pytać o to nie muszę…
Ja mam tak w życiu, że jak chcę być artystką, to wychodzi mi aktywistka i odwrotnie. To się zaplata.
Może nie ma sensu tego w ogóle rozdzielać? Mam poczucie, że masz wewnętrzną presję, żeby robić sztukę, żeby ona ci się w tym aktywizmie nie zgubiła.
Jestem po ASP, zrobiłam też podyplomowe studia kuratorskie, na których siedziałam z wielkimi oczami, kiedy słyszałam, jak kuratorzy traktują artystów – jak puzzle w swoich układankach. Po tych studiach poszłam jako edukatorka do Bunkra Sztuki i prowadziłam z Anią Bargiel zajęcia edukacyjne dla dzieci. Opiekowałam się artystami, myłam im pędzle, czasem wymyślałam warsztaty. To było takie uwalniające. W ogóle zrezygnowanie ze sztuki jest uwalniające. Wtedy przyszło mi do głowy wiele fajnych pomysłów, zaczęłam robić zdjęcia na drzewach. Nie myślałam o tym jako o sztuce. Po prostu to robiłam. Te zdjęcia mają szczerą siłę w sobie. Ale z drugiej strony sztuka daje mi poczucie komfortu, że mam jednak jakiś zawód. Parę razy mi proponowano, żebym poszła do polityki…
Nie chcesz? Mogłabyś mieć większy wpływ.
Mniejszy. Byłabym tylko jedną z posłanek. Roztrwoniłabym swoje umiejętności.
Jakie?
Wymyślanie obrazów, które wzruszają, dotykają, uderzają, uświadamiają. Robię edukację. Myślę, że ziarno pada i znajdzie szczelinę nawet w betonie. Wierzę w to! Patrz, ile więcej wiemy niż dwa lata temu.
Pierwsza encyklika papieża Franciszka była o zmianach klimatycznych, o tym, że ekologia to nie luksus, a podstawa życia społecznego. Że trzeba chronić Ziemię, bo skutki dewastacji uderzą w najuboższych, bo np. nie będzie wody pitnej. Pojechałyśmy się poskarżyć, a nuż papież powie coś komuś tutaj?
Odbiorca jest najważniejszy? Jest coraz większa świadomość społeczna, ludzie wychodzą na ulicę, protestują. A sztuka jest przecież barometrem zmian społecznych, wyprzedza je. Czy zamknięta w galeriach, w systemie rynku, elitarna, to nie przeżytek? Czy przyszłość sztuki to nie ulica?
To wielkie pole dla artystów. Są ważne sprawy. To są piękne przygody, dużo ludzi poznaję, ale są też trudne sytuacje. Bo praca kolektywna z dużą ilością ludzi jest bardzo trudna. Trzeba zbudować zaufanie. Ja je mam, wszyscy wiedzą, że Cecylia robi świetne protesty (śmiech). Jak mnie spotykają, to jest od razu: Cecylia, robimy ogólnopolski protest! Co też jest obciążeniem. W 2016 roku urodziłam Ignacego, miałam operację po porodzie. Był to dla mnie ciężki czas. I nagle jest moment, że wszędzie są wyręby. Tną Polskę. Wszędzie słychać piły. Ja przecież wszystko zaczęłam od drzew, a połowy ich już nie ma, nawet na mojej ulicy. Czułam się okropnie, nie wiedziałam, co robić. Kolega rzucił pomysł, żeby zrobić pomnik Szyszko i z nim jeździć. A ja już wcześniej, za namową aktywistów, bo też chcieli robić pomnik Szyszko, dowiadywałam się z jakiego materiału najlepiej, żeby był lekki. Dzwoniłam też do Greenpeace, kombinowałam, że może by zrobić koncert z dyrygentem z filharmonii na 1000 pił jako protest. Ale Mateusz Okoński, z którym współpracuję, powiedział, żebym nie robiła protestu, tylko była po prostu artystką. I następnego dnia rano pojechałam z Piotrkiem, moim mężem, na wyrąb. Zagrałam nawet na skrzypcach wśród wyciętych drzew. Siadłam nakarmić Ignacego, Piotrek zrobił mi zdjęcie i okazało się, że jest świetne. Wrzuciłam na fb. Matka karmiąca. Przyszłość – koniec. Ciepłe, czułe – brutalność. Poza tym prawicowy obrazek: Matka Polka! I lewicowy – wyrąb. Pomyślałam, że zrobię klamrę, że będę teraz karmić syna na tych wyrębach codziennie, w każdy dzień w innym miejscu. Proste. Przy okazji spacer z psem. Po kilku dniach dołączyli do mnie: przyjaciółka Ania Grajewska i jej partner Tomasz Wiech, znakomity fotograf . Zrobiłyśmy performans, Tomek go udokumentował – tak powstał manifest Matki Polki na wyrębie, który zapoczątkowały akcję obywatelską w całej Polsce. Powstało grupowe zdjęcie 12 mam. Jest ilustracją „lex Szyszko” na Europę. Zostało udostępnione setki tysięcy razy. Lawina. Media. Matki Polki trafiły nawet do „Guardiana”. I potem pojechałyśmy do papieża poskarżyć się, że Polacy z Bogiem na ustach dewastują przyrodę.
Zawiozłyście Franciszkowi raport o polskiej przyrodzie. Zareagował?
Minister Szyszko miał wsparcie Radia Maryja, Kościół wspiera PiS, więc wspiera dewastowanie polskiej przyrody. Mój tato słucha Radia Maryja i zrobili mu wodę z mózgu. Uwierzył, że regulowanie Wisły jest dobre i że trzeba Wisłą wozić węgiel, polskie złoto. Pierwsza encyklika papieża była o zmianach klimatycznych, o tym, że ekologia to nie luksus, a podstawa życia społecznego. Że trzeba chronić ziemię, bo skutki dewastacji uderzą w najuboższych, bo np. nie będzie wody pitnej. Pojechałyśmy się poskarżyć, a nuż papież powie coś komuś tutaj? Chciałyśmy odkryć tę polską obłudę. Był to też trochę żart. Pojechałyśmy z dzidziusiami, wózkami, miałyśmy toboły, pieńki ze styropianu, żebyśmy mogły zrobić wyrąb na przystanku w Watykanie i… mega merytoryczny raport Polska przyroda w zagrożeniu, który opracowała Ania Grajewska, a napisali poszczególne części: Greenpeace o Puszczy Białowieskiej, Towarzystwo na Rzecz Ziemi o rzekach, Krakowski Alarm Smogowy o najgorszym w Europie powietrzu i Mariusz Waszkiewicz o „lex Szyszko”. Tak się złożyło, że papież do nas podjechał i brał nasze dzidziusie, żeby mu zrobili zdjęcie, jak błogosławi dzieci, więc dałyśmy mu do ręki raport. Tak jest przy każdym moim projekcie, tak też było przy kolejnym, Siostrach rzekach. Partnerem była fundacja Greenmind, która zajmuje się prawną ochroną rzek, najlepsza w Polsce. Prowadzi najwięcej procesów przeciwko polskiemu rządowi. Więc z jednej strony twarde, mocne postulaty, a z drugiej dobra zabawa, lekkość. Sztuka robi agorę. I ona nie jest agresywna, opresyjna, wymagająca, a daje możliwość dialogu. To jest, paradoksalnie, z klasą.
Paradoksalnie?
Bo pójść do Ministra Gospodarki Morskiej i Żeglugi Śródlądowej w stroju kąpielowym? Na początku ochroniarze nie chcieli nas wpuścić w tych strojach… Jak obejrzysz film z tego spotkania, to zobaczysz, że my to robimy w dobrym stylu. Mamy pięknie wyhaftowane cekinami na strojach postulaty i świetny apel, który napisała Marta Maja Wiśniewska zajmująca się profesjonalnie rzekami od wielu lat.
O co dokładnie chodzi z rzekami?
Po pierwszym etapie Zakrzówka Kazimierz Walasz powiedział, że jak interesuje mnie dzikie życie w mieście, to najlepszymi korytarzami ekologicznymi są doliny rzek. Zaproponował, żeby spłynąć wszystkimi krakowskimi rzekami. Pomyślałam, że ucieknę od tego aktywizmu i zrobię piękny film dokumentalny – dzikie życie w mieście pięć minut od centrów handlowych. I pływałam z Kaziem. Wkurzał mnie na maksa. Kazał mieć kapok, pływaliśmy w brzydkim, zielonym radzieckim pontonie, a ja chciałam zrobić piękne zdjęcia. Fotografował każdy nielegalny ściek, każdą żabę, a ja zajmowałam się wyciąganiem nas z pokrzyw. Siedziałam spięta na tym pontonie, bo tylko myślałam o tych swoich pięknych zdjęciach, które nie wychodziły. W końcu poprosiłam męża, żeby mi zrobił łódeczkę, taką jak łupina orzecha. Jeździmy nad rzekę o porankach, pływałam, robiliśmy zdjęcia, wrzucałam je na fb i znów poznałam nowych ludzi, m.in. Gochę Nieciecką-Mac, która prowadzi audycję radiową o Wiśle, czy Ewę Ciepielewską, malarkę, która spływa co roku Wisłą.
Uciekłaś w sztukę?
Ale po jakimś czasie wróciłam do pontonu Kazia. Wiedziałam już o wiele więcej i to, co do mnie mówił, stało się fascynujące. Uczył mnie poznawać głosy ptaków, zrozumiałam, po co liczy żaby. Że potrzebuje wiedzieć do swoich raportów, ile jest nielegalnych ścieków, tak ja ja potrzebuję jednego dobrego obrazu. Pokazał mi, jak rzeczka meandruje i sama się oczyszcza, a kiedy wpływamy w betonowe kratki, jest szlam i śmierdzi. Wtedy Kazio opowiedział mi o planie przeciwpowodziowym dla górnej Wisły, że za pieniądze unijne dewastujemy małe rzeki i potoki w górach i odesłał na PAN, do profesora Romana Żurka, najlepszego hydrobiologa w Polsce, który pokazał mi przerażające zdjęcia. Wyszłam od niego wstrząśnięta z namiarem na aktywistę rzecznego, Pawła Augustynka Halnego. Od niego dowiedziałam się, że chcą regulować Białkę, moją rzekę! Tam spędzaliśmy wakacje. Wtedy zrobiłam Warkocze Białki w ramach wystawy w Bunkrze Sztuki. Aneta Rostkowska, kuratorka, zaproponowała, żebym zrobiła akcję – protest. Oficjalnie dyrektor galerii Piotr Cypryański zaprosił do współpracy prof. Żurka. Dałam naukowcom ścianę, żeby wytłumaczyli, dlaczego trzeba bronić Białki, a ja rzuciłam hasło: „jeśli nie zgadzacie się, żeby to spotkało Białkę, uplećmy warkocz długości rzeki!”. Wprowadziłam bajkę, utopię. To było niesamowite, bo wszyscy pletli, powstało sześć kilometrów warkocza! Wieźliśmy go na akcję ciężarówką! Po akcji dostałam hejt od środowiska artystycznego. Że to chłopomania, że kiczowate, żenujące, że dziewczyny były ubrane w tiulowe spódnice… Jak jest akcja, ludzie ubierają się jak chcą, ja ich nie reżyseruję. Ja im daję narzędzia, pretekst, przestrzeń do kreacji. A środowisko podeszło do tego w tradycyjny, formalny sposób. Głupio mi było przed tymi poważnymi ludźmi, którzy mnie wsparli merytorycznie… Podczas tej akcji poznałam Jacka Bożka z Klubu Gaja. To jeden z pierwszych ludzi, którzy zajmowali się w Polsce obroną rzek, jeszcze w latach 70. i 80., kiedy chcieli budować zapory na Wiśle. Po naszym proteście organizacje ekologiczne złożyły dokumenty do komisji UE, żeby skontrolowali, co się dzieje z polskimi rzekami. Do raportów dołączyli kule warkoczy. Cieszyli się bardzo, że nie tylko oni, eksperci się angażują w sprawę, że maję poparcie społeczne. To było dla nich bardzo ważne.
I udało się?
Regionalna Dyrekcja Ochrony Środowiska była naciskana przez polityków lokalnych, żeby znieść obszar „Natura 2000”, bo chcieli wywozić kamienie z rezerwatu czy dostać zgodę na budowę pensjonatu. Mieli swoje interesy. Protest powstrzymał to na 5 lat.
Dlaczego tylko na pięć?
Po pięciu latach zmienił się rząd, nad Białkę wjechały koparki i musieliśmy znów protestować. Protest działa kilka lat. Ale czuję, że naprawdę możemy coś zmienić, bo tego doświadczyłam.
Zazdroszczę, bo ja często jednak się załamuję i nie wierzę, że mogę coś zmienić.
Trzeba wiedzieć, co możesz zrobić. Kiedy w 2017 roku polski rząd, po tym jak zdewastował małe rzeki, zrobił wielki, katastrofalny plan, że będzie robił żeglugę na dużych rzekach czyli je przekopie, zniszczy, organizacje ekologiczne z całej Polski postanowiły połączyć siły i powstała Koalicja Ratujmy Rzeki. Moi znajomi ją założyli. Moją rolą było wymyślić happening nagłośnający jej postulaty. Wymyśliłam Siostry Rzeki. Powiedziałam Matkom Polkom na wyrębie: dziewczyny, wchodzimy do rzek! Najpierw były tablice z nazwami – imionami rzek, potem doszła kolekcja strojów kąpielowych, pokazy mody, spływ Wisłą. Nie przepłynęłyśmy przez żadną zaporę! Pokazałyśmy, że zapory, które powstają po to, żeby można było pływać po Wiśle, tak naprawdę uniemożliwiają to, bo jest za mało wody!
Z założenia to było feministyczne?
To wszystko się działo samo, to moje procesy życiowe. Wszystkie przy Siostrach Rzekach przeszłyśmy terapię. Postulowałyśmy, że chcemy naturalnych rzek, bo one są najsilniejsze, najpiękniejsze, najbardziej cenne – też dosłownie, bo proces samooczyszczania można wycenić na miliony. To było też o nas.
I co dalej?
Zobaczymy. Zrobiłyśmy modę na rzeki. Nagłośniłyśmy sprawę. Grupa Sióstr Rzek się powiększa.
A jak wjadą koparki nad Wisłę?
Myślę, że jestem gotowa zrobić Obóz dla Wisły, jeśli będzie trzeba. Choć to nie moja strategia.
Joanna Ruszczyk – dziennikarka, popularyzatorka sztuki. Współpracuje z tygodnikiem „Newsweek Polska”. Współautorka książki Lokomotywa/IDEOLO. Ukończyła filologię polską na Uniwersytecie Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie i Kuratorskie Studia Muzealnicze na Uniwersytecie Jagiellońskim.
Więcej