Szyba się roztapia. Rozmowa z Olgą Dmowską
Joanna Ruszczyk: Opowiesz o obrazie, który jest częścią wystawy Farba znaczy krew?
Olga Dmowska: Najtrudniej mówić o obrazach. Jak maluję obraz, nie myślę za pomocą słów. Ciężko to przełożyć na słowo. Obraz ma wiele warstw do odczytania. Sama odkrywam je z czasem. Mam momenty olśnienia co jakiś czas, coraz więcej wiem o tych obrazach. Żeby przeszły w język, potrzeba dużo czasu.
Z którego jest roku?
2016.
Początek nocy. Lęk przed nocą?
To są trzy kobiety: babcia, matka i dziewczynka. W katalogu wystawy jest napisane, że jedynie dziewczynka jest pełna, niesfragmentaryzowana. Zachowała integralność. To ciekawa interpretacja. Trzy pokolenia. Przekazywanie z pokolenia na pokolenie okropności. Od babci, która nie ma głowy, a w jej miejscu płynie… strumień? Kanał? Coś nieczystego, pod ciśnieniem. Matka jest lalką, która nie ma nóg, ma tułów – wielką ranę i skarlałe ręce.
Matka jest też bohaterką twoich innych obrazów: Złe oko matki, Spotkanie matki z córką…
Nie wiem, czy jestem gotowa mówić o relacji z matką. Traktowała mnie bardzo różnie, była jakby w kawałkach. Za każdym razem miałam kontakt z inną jej subosobowością – bezradną, dziecięcą, okrutną czy bezwzględną. Stapiałyśmy się w jeden twór, obie rozkawałkowane. Byłyśmy jak naczynia połączone. Naraziła mnie na koszmar, ale też była ofiarą. Próbowała się zachowywać, jakby była moim dzieckiem. Oczekiwała opieki, a zarazem mnie deptała. Czułam przed nią ogromne przerażenie, a jednocześnie wielką miłość. Dobijałam się do jej drzwi, dopominałam się o miłość. Kiedy coś osiągałam, to chciałam jej o tym mówić – kojarzy mi się to z kotem, który przynosi upolowane zwierzęta. Teraz przeżywam to, że ona mnie tak bardzo zawiodła.
Malarstwo zawsze było dla mnie rodzajem muzyki. Przez stulecia kobiety wyrzucano ze świata sztuki. Dopiero teraz, nieomal u schyłku świata – gdy zaczyna się klęska klimatyczna – kobiety zajmują, a raczej dopiero zaczynają zajmować należne miejsce.
Mówiłaś matce, że jej partner cię molestuje seksualnie, ale ona w to nie uwierzyła…
To ją chroniło. Ale ja nie będę starać się jej zrozumieć. Przez całe dotychczasowe życie to robiłam. Bardzo ją kochałam. Matka zamiast mnie chronić, narażała mnie na niebezpieczeństwo. On nie był dla mnie nigdy ważną osobą, matka go wniosła w moje życie. Chciałam, żeby po prostu go nie było. Nie byłam z nim w takiej relacji jak córki molestowane seksualnie przez ojców, które tych ojców kochały. Nasze relacje z matką były najgorsze, kiedy dorastałam i z dziecka przeobrażałam się w nastolatkę, kiedy miało miejsce molestowanie. Była zazdrosna o niego i to jest przerażające, przeżywam to jako coś obrzydliwego, zdradę. Że myślała o nim, a nie o mnie, że on był dla niej ważniejszy. Podświadomie reagowała zazdrością. Wiem, że to mechanizmy, które są w kobietach z powodów kulturowych. Kojarzy mi się to z obrzezaniem dziewczynek w Indiach – jest narzucone przez patriarchat, ale to kobiety trzymają te dziewczynki podczas obrzezania. Zastanawiam się dlaczego tak jest? Kiedy przeprowadziłam się od babci i dziadka, miałam kilka lat. Zamieszkałam z matką i jej partnerem. To było życie jak w kamiennej piwnicy. Nieludzkie. Kilkanaście lat. Partner matki zmarł kiedy miałam 24 lata. Do tego czasu trwały tzw. warunki konfliktu.
To znaczy?
Kiedy prześladowca jest obecny w życiu. Trauma dzieciństwa była potem traumą młodości – żyłam w toksycznej, przemocowej relacji, ale nie chcę o tym mówić. Jestem jeszcze mało gotowa na mówienie. Tutaj mam blokadę, tam się rozsypuję. Nie płynie ze mnie. Na ten moment trauma zajmuje 1/5, może 1/4 mojego życia. Dążę do tego, żeby to był tylko jeden element układanki, puzzle, wtedy to będzie do wytrzymania, wtedy rekonstrukcja traumy nie powali mnie na kilka miesięcy i nie doprowadzi do epizodu psychotycznego. Chcę zbudować sobie dobre życie, mieć dobre doświadczenia. Nie chcę uznawać, że to doświadczenie jest najważniejsze. Teraz jestem w momencie przełomowym, szyba, za którą żyłam, jakby się roztapia. Jest cieńsza. Też dzięki tej wystawie, jest dla mnie bardzo ważna. Cieszę się z niej. To niezwykle ważny gest symboliczny przejęcia przez kobiety przestrzeni galerii. Wspólnota tych wszystkich kobiet, artystek. Terapia społeczna. W różny sposób malujemy, ale poruszamy te same sprawy, tematy. Ten sam przekaz. Zawsze czułam, że jestem sama, a teraz czuję się wspaniale w tej wspólnocie. Przeżywam mocno te obrazy, np. amerykańskiej artystki Cheyenne Julien, otyła kobieta Pod prysznicem. Karykatura. Wbił się we mnie ten obraz. Pokazuje jak traktowane są kobiety. Jak towar. Kultura narzuca, żeby być szczupłym. Próbowałam uciekać w różne strony. Byłam otyła, chuda… Gdzie uciec, żeby się wyzwolić? Z drugiej strony to jest też o samostanowieniu. Ta wystawa to krzyk, a raczej radosny i pełen mocy śpiew. Malarstwo zawsze było dla mnie rodzajem muzyki. Przez stulecia kobiety wyrzucano ze świata sztuki. Dopiero teraz, nieomal u schyłku świata – gdy zaczyna się klęska klimatyczna – kobiety zajmują, a raczej dopiero zaczynają zajmować należne miejsce.
Przemoc może mieć miejsce w ukryciu. Jeśli przekazuje się o niej informacje, w pewnym sensie przechwytuje się siłę. Mówienie uwalnia od bycia ofiarą.
Jak rozumiesz tytuł wystawy i odniesienie do polowań? Farba znaczy krew to książka byłego myśliwego, jej tytuł pokazuje jak język myśliwych uprzedmiotawia zwierzęta, jak manipuluje, żeby to, co widać – krew, cierpienie, śmierć – było czymś innym.
Oszustwo i kłamstwo to podstawa przemocy. Że to farba, nie krew, że to się nie zdarzyło, nie dzieje naprawdę – słyszy nadużywana przez ojca czy księdza dziewczynka. Sama więc wypiera te zdarzenia ze swojej świadomości, skoro matka mówi, że to jej fantazje, że tata dotyka ją w miejscach intymnych. Ten tytuł wystawy dotyczy języka – moment, w którym jedno słowo zamienimy drugim, powoduje, że nasz świat się zmienia, dopasowuje do słowa. To jest narzucanie takiego a nie innego rozumienia rzeczywistości, metafora, która buduje świat, cywilizację. To też nawiązanie do ekologii, do tego jak przeistoczyliśmy naszą planetę wierząc, że farba znaczy krew. Cała terapia opiera się na uczeniu się z powrotem tego, co pierwotnie, jako dzieci, wiedzieliśmy – że krew to krew. Na moim obrazie potwór kryje się za maską, on jest metaforą. Ta maska jednak go jakby odsłania. Nie ukrywa, a pokazuje prawdę… To on wprowadził nierzeczywistość, iluzję, żeby móc niszczyć. Przemoc to fragment rzeczywistości, o którym wciąż niechętnie mówimy, a który jest obecny w życiu nieomal każdej osoby. Relacje prześladowcze, toksyczne to doświadczenie niemal wszystkich ludzi, kobiet. Ważne, żeby to nie było wyparte. Jest jakaś potrzeba bycia przy traumie. Jakby wierności… Trzeba odrzucić tę martyrologię. Czerpać z doświadczeń siłę, wiedzę, mądrość, korzystać z tego, ale nie być w pozycji cierpienia. Dać sobie prawo korzystania z życia.
Jaką rolę ma w tym malarstwo, sztuka?
To pierwszy język, którym mogłam o tym powiedzieć. Nie znajdowałam słów. Jako dziecko nic nie mogłam zrobić. Poszłam do sąsiadów i powiedziałam, że partner matki może mnie skrzywdzić. Nie zareagowali. Sąsiedzi nie reagowali, szkoła nie reagowała, a widać było, że dzieje się coś złego. Byłam przerażona, że oni wszyscy są tak zastraszeni, że nikt nic nie robi. Miałam poczucie zagrożenia. To cały czas rozgrywało się wokół tego, czy ja mogę coś powiedzieć? Partner matki mnie zastraszał, dusił, żebym nie mówiła. Przez wiele lat nie mogłam mówić. Uznałam – nieświadomie – że skoro nie mogę o tym mówić, to w ogóle nie będę mówić. Milczałam.
Długo?
Cztery lata. Teraz słyszymy wiele historii molestowania przez księży z lat 90. Nie mów nikomu, brzmi tytuł filmu Siekielskich. „Nie mów!”. Na tym zależy sprawcy. Przemoc może mieć miejsce w ukryciu. Jeśli przekazuje się o niej informacje, w pewnym sensie przechwytuje się siłę. Mówienie uwalnia od bycia ofiarą.
Przez lata tylko poprzez obrazy pozwalałam sobie mówić o tym, co dzieje się w moim życiu, o moich doświadczeniach. Jakbym była w relacji z malarstwem, jakby tylko ono przyjmowało to, co mam do powiedzenia.
Kiedy zaczęłaś malować?
W 2011 roku, regularnie. Wcześniej rysowałam i malowałam na kartonach. Abstrakcyjne rzeczy, bo na początku też nie mogłam malować tego, co się działo. Malowanie to przyjemność, ale czasem się boję. Patrzę na obraz po namalowaniu i pojawia się lęk, że namalowałam coś strasznego. Ale kiedy maluję, czuję przyjemność. Czuję radość, satysfakcję. To przyjemność niemal seksualna – kontaktu z farbą, kolorem, a jednocześnie mówienia o czymś okropnym. Jest w tym coś wrednego. Złośliwość. Subwersywność. To trochę perwersyjne, sadystyczne. Straszne doświadczenia przerabiam na coś, co daje przyjemność. Podczas malowania zachowuję dystans do tych doświadczeń. Mówię w czasie przeszłym, bo teraz mam przerwę. Zacznę malować po przeprowadzce, z innej perspektywy. Przechodzę teraz w inną rzeczywistość, bez przemocy, odtwarzania traumy, bez matki. To trudne. Dotąd twórczość była jedyną przestrzenią, w której mogłam uwolnić swoje potrzeby, pragnienia, realizować się, w ogóle być. Istnieć.
Sztuka jest dla ciebie terapią?
To nie jest terapeutyczne, kiedy człowiek odczuwa przyjemność, ale jego życie jest złe. To rodzaj schizofrenii. Sztuka daje raczej poczucie wyzwolenia, radości. Momenty. Ale samym malarstwem nie da się zmienić życia i tego, w jakich się tkwi relacjach.
Malarstwo daje ci przyjemność, a zarazem twoje obrazy są przerażające, ciężkie. Jak się ma przyjemność ich tworzenia do zła, które przedstawiają? Jak blisko leżą przyjemność i okrucieństwo?
Są bolesne. To jest chyba przyjemność mówienia. Przez lata tylko poprzez obrazy pozwalałam sobie mówić o tym, co dzieje się w moim życiu, o moich doświadczeniach. Jakbym była w relacji z malarstwem, jakby tylko ono przyjmowało to, co mam do powiedzenia.
Czy dotąd twoje życie i twórczość dominowała pamięć?
Pamięć? To są raczej zastygnięte kadry. Martwe. Dlatego obraz. Książka, film, to przeżycie ruchu, jakaś droga. A obraz to zatrzymanie.
Na ile trauma jest budująca, twórcza?
Większość osób nic nie zbuduje, będzie powtarzać to doświadczenie – albo jako ofiara, albo krzywdząc innych. To jest jak doświadczenie obozu koncentracyjnego. Taka skala. Kontakt ze śmiercią – nawet coś takiego wchodzi w grę. Samobójstwo, morderstwo. Na to doświadczenie nie ma reakcji. Nie da się tego wykrzyczeć. Nie ma na to słów, nie ma krzyku. Nie można tego zabić. Reagowałam na to, co mnie spotykało milczeniem. Jedyne, co można zrobić, to milczeć. A potem znalazłam język – malarstwo. Kolejny etap to słowa. Przymierzam się do napisania książki. Zaczynam wracać do życia.
Joanna Ruszczyk – dziennikarka, popularyzatorka sztuki. Współpracuje z tygodnikiem „Newsweek Polska”. Współautorka książki Lokomotywa/IDEOLO. Ukończyła filologię polską na Uniwersytecie Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie i Kuratorskie Studia Muzealnicze na Uniwersytecie Jagiellońskim.
Więcej