Sztuka dumania. Rozmowa o Lilianie Lewickiej
Karolina Plinta: Kim była Liliana Lewicka?
Adam Parol: Pionierką sztuki dematerializacji i artystką, która dzisiaj funkcjonuje głównie jako anegdota. Niewiele o niej wiadomo, jest zwykle przywoływana w kontekście Sympozjum Artystów Plastyków i Naukowców w Puławach. Lewicka zrobiła tam dwie realizacje, które kontrastowały z tym, co się działo w trakcie tego wydarzenia, a z dzisiejszego punktu widzenia mogą wręcz szokować. Funkcjonują one jednak głównie w dyskusji akademickiej, w powszechnej świadomości nie istnieją.
Postać Lewickiej była w ostatnich latach przypominana na pokazach we Wrocławiu i Zielonej Górze, wystawa w Fundacji Arton to pierwsza wystawa jej poświęcona w Warszawie. Dlaczego zainteresowałeś się jej postacią?
Duży wpływ na to miała moja promotorka Marika Kuźmicz. Pierwszy raz o Lewickiej usłyszałem na jej zajęciach, a później pojawiła się podczas naszych dyskusji o zapomnianych postaciach, wokół których należałoby zrobić archiwalny risercz. Być może wpływ na moje zainteresowanie ma też fakt, że pochodzę z Lublina, niedaleko mojego rodzinnego domu mieszkał niegdyś Ludwiński, a same Puławy to też miejsce mi bliskie.
Jak wyglądały początki artystycznej kariery Lewickiej?
Myślę, że była typowa droga początkującej artystki w tamtym okresie. W 1949 roku Lewicka została uczennicą Państwowego Liceum Sztuk Plastycznych we Wrocławiu, ukończyła je w 1954 roku i przez chwilę studiowała na Wydziale Architektury Politechniki Wrocławskiej. Po kilku miesiącach zrezygnowała z tych studiów i przeniosła się do Państwowej Wyższej Szkoły Sztuk Plastycznych we Wrocławiu. Na początku była uczennicą studium ogólnego, gdzie wszyscy studenci i studentki uczyli się przedmiotów podstawowych, a po dwóch latach wybrała Wydział Ceramiki. W 1960 roku, kilka miesięcy po zakończeniu studiów, zapisała się do Związku Polskich Artystów Plastyków. W 1961 roku miała pierwszą wystawę w Lądku-Zdrój, razem z koleżanką ze studiów Stanisławą Paczos, a w 1964 pierwszą wystawę indywidualną swojego malarstwa.
W jednym z wykładów Ludwińskiego przy haśle Puławy pojawiają się dwa nazwiska: Feliks Falk i właśnie Liliana Lewicka.
Wiadomo dlaczego w ogóle zainteresowała się sztuką?
Pewny wpływ na tę decyzję mogła mieć jej rodzina. Ojciec Lewickiej był malarzem, studiował na początku XX wieku u Józefa Mehoffera i Floriana Cynka w Krakowie. Później prawdopodobnie nie zajmował się sztuką zawodowo, miał inne zajęcia, ale temat sztuki musiał przewijać się w ich domu. Wiadomo, że jeden z braci Lewickiej poszedł po niej do Liceum Plastycznego, ale czy poszedł dalej tą drogą – nie wiem. Jak dotąd nie odkryłem żadnych śladów na jego temat.
Jak wyglądała ceramiczna twórczość Lewickiej?
Na temat jej wczesnej twórczości nie wiadomo wiele, prawie nic się nie zachowało. Wyjątkiem jest jedna fotografia jej dyplomu i dwie czarno-białe reprodukcje prac malarskich, które udało mi się znaleźć i były prezentowane w Fundacji Arton. Wiem, że na jej wystawie w 1964 roku w Domu Środowisk Twórczych we Wrocławiu jej prac malarskich było ponad 20. Niestety, prace te nie są dostępne w kolekcjach instytucjonalnych we Wrocławiu i okolicach. Podejrzewam, że sama artystka mogła je zniszczyć lub wyrzucić, uznając je za studencką twórczość, tym bardziej, że w swojej dojrzałej praktyce zupełnie odrzucała tradycyjne środki wyrazu.
Kluczowy jest 1964 rok, gdy Lewicka zaczyna wykonywać różne akcje performatywne na ulicach Wrocławia.
Na podstawie zachowanych reprodukcji jesteś w stanie powiedzieć coś o malarskich pracach Lewickiej?
Jest to trudne, wydaje mi się, że największą rolę odgrywał w nich kolor, którego w tych reprodukcjach nie ma. Więcej można powiedzieć o pracach ceramicznych. Dyplom Lewickiej prowadziła Julia Kotarbińska, jeszcze przedwojenna artystka ceramiczka, po wojnie związana z Wrocławiem. Kotarbińska tworzyła głównie małe formy użytkowe z wysmakowanymi szkliwieniami. Na tle twórczości mistrzyni praca Lewickiej mogła się wyróżniać – to duża kompozycja z organicznymi, ceramicznymi obiektami umieszczonymi na metalowej konstrukcji, projektowana zapewne jako ozdobne przepierzenie wnętrza kawiarni.
Jak to się stało, że artystka tworząca obrazy i ceramikę staje się pionierką sztuki performans?
Kluczowy jest tu 1964 rok, czas pierwszej wystawy Lewickiej, która jest najprawdopodobniej podsumowaniem i zakończeniem twórczości tradycyjnej. W tym samym roku zaczyna – zgodnie z relacjami Zbigniewa Makarewicza – wykonywać różne akcje performatywne na ulicach Wrocławia. Warto zauważyć, że dzieje się to rok przed pierwszym happeningiem Kantora, o którym czasami mówi się, że miał rzekomo przywieźć do Polski ideę happeningu z Nowego Jorku. Historia wrocławskiego happeningu/performansu ma nieco dłuższe tradycje. Na dobrą sprawę już pod koniec lat 50., w okolicach roku 1957, możemy mówić o pierwszych performatywnych akcjach, jak na przykład manifest sensibilizmu. Z kolei w 1962 roku powstaje Teatr Trumna Adama Rząsy.
Czy wiadomo coś o tym, jak wyglądały happeningi Lewickiej?
Najlepiej będzie tutaj zacytować Makarewicza, którego opis daje jakieś wyobrażenie o tych działaniach: „ulica, sala teatrów, w piwnicy, sala klubu na piętrze, strażacy, woda, przemarsze publiczności z miejsca na miejsce”.
Brzmi spektakularnie.
Wygląda na to, że Lewicka od samego początku angażowała do happeningów sporo osób. Rozmawiałem z Anną Szpakowską-Kujawską, która pamiętała dwa spotkania z Lewicką. Przy okazji jednego z nich, w 1965 roku, pokazała Lewickiej swoje prace z cyklu Atomy, a ta zaproponowała jej wykonanie powiększonych wydruków tych obrazów i rozwieszenie ich na ulicach miasta. Trochę to dziwne, ale nie znalazłem żadnych wzmianek w lokalnej prasie o happeningach Lewickiej, które teoretycznie powinny się pojawić, biorąc pod uwagę skalę tych działań. Może dla prasy były to wydarzenia zbyt dziwne, nieprzystające do wizji uporządkowanego społeczeństwa socjalistycznego?
Na liście uczestników i uczestniczek Sympozjum, nazwiska Lewickiej nie ma. Nie było także jej pracy na wystawie przedplenerowej. Najprawdopodobniej spontanicznie zaprosił ją Ludwiński.
Jak wspomniałeś, Lewicka jest najbardziej kojarzona z działaniami podczas Sympozjum Artystów Plastyków i Naukowców w Puławach. Jak się tam znalazła?
Wszystkie źródła wskazują na to, że znalazła się tam z inicjatywy Jerzego Ludwińskiego. Wówczas miał on już kontakty z wrocławskim środowiskiem awangardowym, znał Wandę Gołkowską, Jerzego Rosołowicza, mógł znać też i Lewicką, która w pierwotnym zamyśle nie była uwzględniana jako uczestniczka Sympozjum. Na liście uczestników i uczestniczek Sympozjum, wytypowanych przez komisję programową, jej nazwiska nie ma. Nie było także jej pracy na wystawie przedplenerowej, więc mogła zostać spontanicznie zaproszona przez Ludwińskiego.
Co zrobiła Lewicka w Puławach?
Dwie prace. Według monografistki Puław Anny Marii Leśniewskiej zostały wykonane w ramach wystawy poplenerowej, z kolei Grzegorz Kowalski, który uczestniczył w tym wydarzeniu, mówił mi, że było to w ramach spontanicznych pokazów w trakcie trwania imprezy. Prace Lewickiej można by z dzisiejszego punktu widzenia nazwać instalacjami: pierwsza z nich, Miejsce do rozmyślań, mieściła się na polanie w lesie przy Zakładach Azotowych; druga, Co robić z psychiką, znajdowała się w tymczasowej pracowni Lewickiej w piwnicy budynku biurowego zakładów. Podczas Sympozjum każdy artysta i artystka miał taki swój pokój, aczkolwiek wiadomo, że osoby „wyżej w hierarchii” – na przykład Kantor – dostawały pokoje większe i lepiej doświetlone.
Jak wyglądały te prace?
Miejsce do rozmyślań możemy dobrze opisać dzięki fotograficznej dokumentacji wykonanej przez Eustachego Kossakowskiego. Była to prosta konstrukcja z palików drewnianych, na których Lewicka nabiła dwie głowy, świńską i krowią, a u podnóża leżała jeszcze jedna głowa krowy. Szczątki zwierząt pozyskała z lokalnej rzeźni, to były odpadki produkcyjne. Instalację uzupełniały wiejskie, gliniane garnki i jabłka. Według Leśniewskiej mieli tam przemieszczać się jeszcze „jeźdźcy służby chemicznej”, czyli motocykliści przebrani w białe stroje, którzy hałasowali i wyznaczali strefę skarżenia. Grzegorz Kowalski „jeźdźców” nie pamięta, za to według niego przy pracy siedziała sama Lewicka i to jej milcząca obecność była performatywnym elementem instalacji. Myślę, że jak na tamte czasy była to bardzo mocna realizacja, ale niewiele osób się do niej odniosło, została w pewien sposób przemilczana.
Jakie było jej znaczenie?
Zachowała się wypowiedź Lewickiej dla jednego z dziennikarzy obecnych w Puławach, która zapytana o Miejsce do rozmyślań odpowiedziała, że w ten sposób ,,protestuje przeciwko standaryzacji życia i uniformizacji świadomości w świecie cywilizacji przemysłowej”. Wydźwięk pracy był więc bardzo antymodernizacyjny i antyprzemysłowy, szczególnie do samego Sympozjum, którego optymistyczny program był nastawiony na spotkanie ludzi ze świata sztuki z przedstawicielami nauki i robotnikami. Efektem tego spotkania miało być otwarcie na eksperyment, głównie formalny, tak więc na przykład w Puławach po raz pierwszy w Polsce użyto żywicy w realizacjach artystycznych. Prace Lewickiej szły ewidentnie w drugą stronę, były formalnie prymitywne, nawiązujące jakby do kultur pierwotnych, szamanizmu. Mnie Miejsce do rozmyślań kojarzy się z totemem. Według Grzegorza Kowalskiego ta praca miała drugi, alternatywny tytuł – Świątynia dumania. Antyprzemysłowe intuicje Lewickiej są o tyle ciekawe, że w momencie trwania Sympozjum przyroda wokół zakładów jeszcze nie uległa degradacji, produkcja była dopiero w fazie rozruchu. Oczywiście zatrucie wyziewami z zakładów pojawił się bardzo szybko, dzisiaj lasek ze zdjęć Kossakowskiego już nie istnieje. Lewicka zatem mocno antycypowała przyszłość w tej pracy.
Na czym polegała druga instalacja Lewickiej pokazywana w Puławach?
Na instalację Co robić z psychiką składało się 6 elementów. Zachował się krótki komentarz do pracy przygotowany przez artystkę: „Przed wejściem do formy wyobraź sobie swoje jedyne życzenie. Można posypywać i dmuchać. Przedmioty można trzymać, położyć, wziąć do ust, zapomnieć o nich. Na wystawie oprócz rzeczywistej znajduje się przestrzeń urojona. Wystawiam sześć eksponatów. Miejsce do stania, miejsce do leżenia, skrzynia do zaglądania, miejsce do kontemplacji, sześcian do wyobrażeń, skrzynia służąca do wniesienia do sąsiedniego pokoju. Opozycja wobec podstawowej idei każdego dzieła popycha w kierunku rezygnacji z dzieła i przeniesienia go ze sfery materialnej do myśli i dlatego czym jest dzieła mniej, tym lepszy efekt. Można komponować sytuację, bezsensy, zestawiać sytuację w jakieś nowe całości”.
Jest to więc opis pracy, a zarazem jest to jedyny cytat z Lewickiej, który jest dzisiaj dostępny. Czym były te przedmioty? Skrzynia do wniesienia do sąsiedniego pokoju to była duża, pomalowana na biało bryła ze sklejki. Bożena Kowalska podała jej dokładne wymiary, czyli 150 na 150 na 150 cm. Był to rodzaj sztuki niemożliwej, bo drzwi do pokoju miały 90 cm szerokości, więc sześcian nie mógł być do niego wniesiony. Grzegorz Kowalski wspomina, że był dość dobrze wykonany, pewnie dzięki pomocy technicznej Zakładów Azotowych. Miejsce do spania było małym prostokątem, zaznaczonym umownie na podłodze, na którym oczywiście nie dało się spać. O tych pracach pisała Bożena Kowalska, wspominając, że miejsce do kontemplacji było gablotą z autentyczną, nabitą szpilkami głową psa.
Skąd ją wzięła?
Nie wiem. Grzegorz Kowalski tej głowy w ogóle nie pamięta, zakładam, że mogła śmierdzieć i została szybko wyrzucona. Kolejnym elementem była gablotka z wizerunkiem postaci „trzymającej” prawdziwą muchę z uciętymi skrzydłami. Niewykluczone, że znów był to motyw o charakterze wanitatywnym.
Udział w Sympozjum powinien przełożyć się na rozwój kariery artystycznej. Ale Lewicka milczy, przez następne kilka lat nie pojawia się na scenie, a jeśli już, to raczej jako bywalczyni wernisaży.
W działaniach Lewickiej ważna wydaje się praktyka kontemplacji, skupienie na działaniu odbywającym się głównie w głowie.
W przypadku Lewickiej dosyć ważne jest to, że ona już w 1966 roku praktykowała medytację i urządzała spotkania medytacyjne dla swojej grupy happeningowej i znajomych. Niestety nie wiem, jaka była specyfika tych medytacji, ponieważ artystka nie tworzyła dokumentacji swoich działań lub ta dokumentacja zaginęła. Może nie umieszczała tej praktyki medytacyjnej w polu sztuki i nie traktowała jej jako działalności artystycznej.
Jak na działania Lewickiej zareagowała reszta uczestników/czek Sympozjum w Puławach?
Grzegorz Kowalski wspomina, że jej prace zostały przyjęte z powątpiewaniem. Raczej nie odnoszono się do nich szeroko, nie wywołały one dyskusji, może także dlatego, że nie przystawały do tego, co robiła większość osób na Sympozjum. Nie zachowało się wiele zapisków w materiałach prasowych komentujących prace Lewickiej. Dużym problemem jest także to, że po Puławach nie powstała monografia ani żaden katalog, który byłby zapisem sympozjalnych dyskusji. Jerzy Ludwiński wzmiankował później kilkukrotnie instalacje Lewickiej – na przykład na jednym konspekcie wykładu o sztuce lat 60. przy haśle Puławy pojawiają się dwa nazwiska: Feliksa Falka i właśnie Lewickiej.
Co dzieje się z Lewicką po Puławach?
Prawdopodobnie dalej medytuje. Właściwie udział w Sympozjum powinien przełożyć się na rozwój jej kariery artystycznej, ale tak się nie dzieje. Lewicka milczy, przez następne kilka lat nie pojawia się na scenie, a jeśli już, to raczej jako bywalczyni wernisaży. Wiadomo też, że chodziła na wystawy Ludwińskiego. Jako artystka pojawia się tylko raz w 1972 roku, podczas pleneru w Bolesławcu wykonuje działanie oparte na medytacji. Mamy z niego tylko dwa zdjęcia wykonane przez Jacka Samotusa. Na pierwszym z nich widzimy Lewicką stojącą pod brzozą obok Gminnego Ośrodka Kultury. W rękach trzyma tabliczkę z napisem „PANNA”. Na drugim zdjęciu Lewickiej brak, a napis pozostaje zawieszony na drzewie…
Dlaczego Lewicka znika?
Wydaje mi się, że tutaj zaszły dwa procesy równocześnie: mogła być marginalizowana ze względu na osobność swojej propozycji, ale najprawdopodobniej była też chora psychicznie. Spotkałem się z informacją, że cierpiała na schizofrenię. Kiedyś okropnie leczono takie choroby, a właściwie – ich nie leczono. Lewicka mogła po prostu nie widzieć swojego miejsca w środowisku artystycznym, ani środowisko nie widziało tego miejsca dla Lewickiej. Zniknięcie ze sceny mogło być też jej świadomą decyzją, która wynikała z poglądów na sztukę i ówczesnych dyskusji o sztuce rozpływającej się w rzeczywistości. Ludwiński pisał wówczas o sztuce nieobecnej. Jest taki ładny fragment, w którym pisał, że być może już istnieje nowy język artystyczny, i kto wie, może jest to telepatia. Może zgodnie z tym postulatem sztuka Lewickiej działa się głównie w myślach.
Czy wiadomo co się z nią działo pod koniec życia?
Spotkałem się ze wspomnieniem, że chodziła wówczas obdarta po ulicach Wrocławia, taszcząc jakieś toboły. Lewicka prawdopodobnie zmagała się ze swoją chorobą. Niestety niewiele wiem o ostatnich latach jej życia.
Wiesz, czy została po niej jakaś dokumentacja, archiwum…?
Mówi się, że archiwum nigdy nie istniało lub zostało zniszczone przez artystkę. Otrzymałem informację, że być może przed stanem wojennym przekazała je do Związku Polskich Artystów Plastyków we Wrocławiu, i w trakcie stanu wojennego mogło ono ulec zniszczeniu lub zostało wyrzucone. Być może dlatego, że Lewicka w 1978 roku została wyrzucona ze ZPAP-u. Inna sprawa, że wszystkie dokumenty związkowe Okręgu Wrocławskiego sprzed lat 90. przepadły. Jedyne, co mi się udało znaleźć, to kartę ewidencyjną Lewickiej przechowywaną przez Zarząd Główny ZPAP. Jest to jedna kartka z podstawowymi informacjami o artystce, bez zdjęcia.
Na wystawie w Artonie można było oglądać dokumenty Lewickiej z czasów studiów, więc coś jednak udało ci się znaleźć.
Udało mi się odnaleźć teczkę osobową Lewickiej w Archiwum Zakładowym Akademii Sztuk Pięknych we Wrocławiu oraz zdjęcie pracy dyplomowej autorstwa Rufina Kominka, które znajduje się również w Ośrodku Dokumentacji Sztuki ASP we Wrocławiu. To są rzeczy, których wcześniej nie było na wystawach o Lewickiej. Dzięki dokumentom z ASP udało mi się także poznać jej twarz, oraz rozpoznać na zdjęciach z Puław, które na przykład na stronie archiwum Muzeum Sztuki Nowoczesnej są jeszcze nie podpisane.
Będziesz jeszcze szukał Lewickiej?
Tak, to jest taki temat, który pewnie jeszcze trochę zostanie ze mną, przez ten rok zdążyłem zżyć się z Lewicką. 26 lipca ma urodziny, a gdyby żyła, miałaby 92 lata.
Wystawa w Artonie trwała dość krótko, raptem trzy tygodnie. Dlaczego?
Głównie dlatego, że mamy napięty grafik. Mieliśmy już wystawę Anny Buczkowskiej, 26 lipca otworzyliśmy wystawę Eleonory Plutyńskiej. Później szykuje się nam wystawa Jagody Przybylak, organizowana w Bydgoszczy w ramach Vintage Photo Festiwalu. W Warszawie planujemy wystawę Krystyny Szczepanowskiej-Miklaszewskiej. Co zaś do samej Lewickiej, cieszę się, że udało się nieco skontekstualizować jej twórczość, dzięki czemu przestała być tylko tym krótkim okresem w sierpniu 1966 roku. Myślę też, że jesteśmy w dobrym momencie, żeby o tak radykalnych strategiach zacząć rozmawiać. Historia Lewickiej jest nie tylko ciekawa z perspektywy historii polskiego happeningu i performansu, ale i funkcjonowania obiegu sztuki, z którego ciągle więcej osób wypada niż w nim zostaje.
Karolina Plinta – krytyczka sztuki, redaktorka naczelna magazynu „Szum” (razem z Jakubem Banasiakiem). Członkini Międzynarodowego Stowarzyszenia Krytyków Sztuki AICA. Autorka licznych tekstów o sztuce, od 2020 roku prowadzi podcast „Godzina Szumu”. Laureatka Nagrody Krytyki Artystycznej im. Jerzego Stajudy (za magazyn „Szum”, razem z Adamem Mazurem i Jakubem Banasiakiem).
WięcejPrzypisy
Stopka
- Osoby artystyczne
- Liliana Lewicka
- Wystawa
- Czym jest dzieła mniej, tym lepszy efekt. Liliana Lewicka
- Miejsce
- Fundacja Arton
- Czas trwania
- 28.06 – 19.07.2024
- Osoba kuratorska
- Adam Parol
- Strona internetowa
- www.fundacjaarton.pl/