Szkoła jako rodzaj akrobatyki. Rozmowa z Markiem Chlandą
Marek Chlanda: Zacznijmy od tego, że nie jestem utopistą.
Martyna Nowicka: Jeśli tak, to czym właściwie jest Szkoła Utopii?
Jest po prostu szkołą, może niezwykłą, może najzwyklejszą. Jest autentycznym miejscem, piętrem szkoły; zachowuje strukturę, architekturę oraz wzór klas poświęconych poszczególnym przedmiotom. Jedyna różnica jest taka, że w tej szkole, na razie, nie odbywają się lekcje.
Kiedy mówię o szkole, nie mam na myśli programu dydaktycznego, lecz raczej jej główną powinność i ambicję, czyli socjalizację. To szkoła określa ramy tego, co wolno nam uznać za zrozumiałe, a co za niezrozumiałe. I dzięki temu młody człowiek ma się wdrożyć w komunikatywność socjalu. Gdy zacząłem pracować nad Szkołą utopii, przeprowadziłem szereg rozmów z byłymi uczniami. Wszyscy byli za ideą powszechnej edukacji i niemal wszyscy nie mieli wątpliwości, iż zdobyta w szkole wiedza zniknęła po jej opuszczeniu. W dodatku czas szkolny uznawali za kluczowy. Coś w tym jest, doświadczenia szkolne mają duży ciężar, ale nie w sensie wiedzy, której szkoła jest akuszerem.
A zatem ta konkretna szkoła, dawne skrzydło Technikum Elektrycznego na osiedlu Szkolnym w Nowej Hucie, była podstawą, ale i materiałem codziennej roboty. Podział na klasy, proporcje ścian, podłóg, sufitów, okien, barwy, akustyka – na to wszystko reagowałem adaptacyjnie, emocjonalnie.
Ale autorów szkoły jest dwóch: Marcin Chlanda, scenograf, architekt przestrzeni zdarzenia oraz ja, antyscenograf, ktoś snujący się dzień w dzień po tych siedmiuset metrach kwadratowych, powoli opracowujący je znakami, obiektami, sytuacjami plastycznymi.
Skąd w takim razie wzięła się utopia w tytule?
Nasza rzecz powstaje od lutego tego roku, na zaproszenie teatru Łaźnia Nowa, w jednym z budynków szkoły, którym teatr zawiaduje. Budynek ten w przyszłości ma stać się Domem Utopii. Co to ma być? Nie wiem, ale wpisałem się w ten projekt. Utopia, zdefiniowana przez Morusa, to po pierwsze miejsce dobre, po drugie – miejsce, którego nie ma. Ale ta szkoła już istnieje, ma swoje własności. Szkoła utopii to praca w toku (work in progress), na każdym etapie wyraźna. Szkoła może się stać poligonem jeśli uczestnikom tej gry pozwolić na swobodę i eksperyment – właśnie z niego wyłania się nadzieja (albo iluzja) postępu. To miejsce do sprawdzania, rodzaj laboratorium.
Moim przywilejem 63-latka jest jakby zrównoważone olewanie ucznia i nauczyciela w sobie, jak i uważne przyglądanie się jednemu i drugiemu, których nosi i unosi moje ciało! Tak czy owak, w tym ciele, pod etykietą Marka Chlandy, jest spore kłębowisko bardzo różnych postaci.
W tej szkole jest pan, zgodnie z własnymi słowami, jednocześnie nauczycielem i uczniem. To przeciwstawne pozycje – jedna z nich wiąże się ze stanowieniem reguł, druga z ich przestrzeganiem.
Tak jest. Zacznę od zwierzenia; pracuję, działam i żyję bez jakiejś szczególnej identyfikacji – tyle samo ja co nie-ja. Nie martwi mnie, iż nie wiem tak do końca, kim jestem. Owszem, sporo rozpoznaję przez efekty swoich działań, a czasami nawet te efekty adoruję. Ale się nimi nie przejmuję. Jednak jako 63-latek, występujący na arenie sztuk wizualnych od 40 lat, nadal nie wiem, co w tej robocie jest sprawą ucznia, a co nauczyciela.
W szkole to widać wyraźnie; psikusy ucznia wobec dyrektyw nauczyciela… Są tu rzeczy realizowane na bazie specyficznych i unikalnych umiejętności, choćby rysunkowych, i pociągnięcia chuligana, takie na pięć minut. Czyż nie będzie już zawsze tak, że nauczyciel, pomimo wspaniałych deklaracji, będzie miał w nosie ucznia, a uczeń będzie miał w nosie nauczyciela? Moim przywilejem 63-latka jest jakby zrównoważone olewanie ucznia i nauczyciela w sobie, jak i uważne przyglądanie się jednemu i drugiemu, których nosi i unosi moje ciało! Tak czy owak, w tym ciele, pod etykietą Marka Chlandy, jest spore kłębowisko bardzo różnych postaci.
Ale przecież szkoła zazwyczaj, przynajmniej w sferze społecznej, uczy nie dwoistości, ale określania się jednym albo drugim.
Owszem, szkoła jako instytucja stoi na umownym podziale odgrywania ról. I tak ma być. Ale w fantazji tej osobliwej szkoły nie chodzi przecież o jakąś kontrę, ale o zasianie wątpliwości. Co do proporcji, powiedzmy, liczebnej (dwudziestu młodych wobec jednego starego), co do kompetencji (jeden starszy wie, dwudziestu młodych nie wie, ale, jak przypuszczam, mogliby tę wiedzę zdobyć skądinąd), co do charakteru miejsca (po którym krąży duch autorytetu, mocno zwiędły), no i wreszcie wobec gospodarki czasem oraz przewag jednego nad drugimi i drugich nad jednym. Wyobraźmy sobie szkołę bez uczniów albo szkołę bez nauczycieli. I co wówczas? Niczego tu nie kwestionuję, snuję jedynie alternatywny krajobraz, wysoce niepewny, acz o wyraźnych konturach. Gremium uczniów spogląda na garstkę nauczycieli i pojawia się pytanie, jak te dwie ilościowo i biologicznie niewspółmierne strony radzą sobie ze sobą.
Sztuka jest dziedziną akrobatyki, lin, płonących obręczy, bezpiecznych batut, małych lub większych kontuzji, strachów, radości…
Tę zespołowość widać tez w kompozycji Szkoły utopii. W całej pańskiej szkole trudno o pojedyncze postaci, jeśli zaś się pojawiają, są multiplikowane.
Interesują mnie grupy bohaterów, grupy idei oraz zgrupowanie operacji. Poza tym, pracując dzień w dzień z bardzo charakterystyczną materią, w bardzo charakterystycznej sytuacji, trafiam na sporo stymulacji i ta ich mnogość najzwyczajniej nakazuje odpuścić sobie indywidualne identyfikacje. Styl jakoś się ulatnia, sygnatura też…
Skoro jednak mowa o sztuce i o wspólnocie, bardzo ważna wydaje mi się odpowiedź artystów na pytanie traktowane czasem jak retoryczne: nad czym teraz pracujesz? Odpowiedzi mogą być różne: nad czymś, co mogło by być odpowiedzią światu; nad koncentracją talentu; nad poprawą sytuacji w sobie lub wokół. Gdyby odpowiedzi na te pytania nanieść na siatkę modernizmu, być może odkrylibyśmy nowy rdzeń sztuki.
Sztuka jest dziedziną akrobatyki, lin, płonących obręczy, bezpiecznych batut, małych lub większych kontuzji, strachów, radości…
Nad czym więc pan pracuje?
Nad odwarunkowaniem. Kiedyś zajmowałem się splotem religii i sztuki. Jakiś czas temu zapytany o relacje z nimi, odpowiedziałem, iż jestem sierotą po religii i sztuce. W tej chwili kończę robotę nad szkołą…
W szkole to nauczyciel decyduje, co będzie zrozumiałe, odrzuca lub tropi interpretacje, tropi bełkot. Ale przecież aby problematyka była łatwo przyswajalna, nie może być zaprezentowana w całkiem nowy sposób. Derrida mówi o rzeczach znanych od początku świata, ale w taki sposób, że wyłania się z tego zupełnie nowe myślenie o pięknie, dobru, wierze… O Cézannie. Dla jednych to niezrozumiałe, bo wychodzi poza format, bo nie dają sobie czasu. Ja sam często czytam teksty bez zrozumienia, nie znaczy to wcale, że nie zaprzyjaźniam się z autorem. Stymulacja idzie po linii oporu, a nie po linii „rozumiem/nie rozumiem”, ani tym bardziej „podoba mi się/nie podoba”. To, co niezrozumiałe, niewpisane w bezpieczną sieć zależności, to właśnie jest motor działania.
I to w szkole jest ważne – słać uśmiechy muchom, Wiśle, myślom, drutom, religii, rysunkom, umiejętnościom. Raczej ze spokojem afirmować, niż się przypierniczać, że coś tu nie pasuje, bo przecież nieustannie będzie nie pasować.
Chciałabym zapytać o wybrane i stworzone przez pana obiekty, o ich rozmieszczenie. Czy poprzez konstrukcję klas chciałby pan czegoś widzów nauczyć?
Nie mam takich celów. Może podświadomie… Klasę historii połączyłem z klasą religii, ale na obie nałożył się afekt setek much i biedronek, które zobaczyłem w szkole, jeszcze pustej w lutym tego roku. Nic tam nie było, tylko one. Od nich zacząłem: od portretu muchy jako dyrektora szkoły, później od dwóch much jako świadków początku rzeki Wisły…
Skąd tu właściwie Wisła?
Przyjmujemy, że możemy być albo podmiotem, albo przedmiotem historii. I tak stare narody, które wygrały i przegrały wiele wojen, ze swoich zwycięstw i porażek wyciągnęły wnioski. A co gdyby przykładowo przyjąć rzekę Wisłę, która niczego nie wygrała ani nie przegrała, za taki okular historyczno-aktualny? Oto bieg rzeki Wisły jest wiążący i określa historię naszej krainy. Po prostu taki fantazyjny trop, narzędzie.
A część religijna?
Wisła w sali historii sąsiaduje z główną, centralną ścianą ołtarzową – to znaczy ze ścianą, na której zapewne wisiała tablica, obok była katedra nauczyciela. A teraz to ściana z rysunkiem trójcy – trójka aniołów, a przed rysunkiem znalazła się figuracja wsufitowstąpienia.
I to w szkole jest ważne – słać uśmiechy muchom, Wiśle, myślom, drutom, religii, rysunkom, umiejętnościom. Raczej ze spokojem afirmować, niż się przypierniczać, że coś tu nie pasuje, bo przecież nieustannie będzie nie pasować.
Przypisy
Stopka
- Osoby artystyczne
- Marcin Chlanda, Marek Chlanda
- Wystawa
- Szkoła Utopii
- Miejsce
- Teatr Łaźnia Nowa
- Czas trwania
- 12–16.12.2017
- Fotografie
- Marek i Marcin Chlanda
- Strona internetowa
- laznianowa.pl