„Światowstręt” Mateusza Sarzyńskiego i Konrada Żukowskiego w BWA Warszawa
Wystawa Światowstręt jest wystawą dwóch malarzy. Konrad Żukowski, rocznik 1995, urodził się w Kętrzynie. Ukończył Akademię Sztuk Pięknych w Krakowie w czerwcu zeszłego roku. Mateusz Sarzyński, rocznik 1990, pochodzi z Biłgoraja. Nigdy nie ukończył Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie. Nie napisał pracy dyplomowej. Szkoła do tej pory przechowuje ok. 200 jego prac, których Mateusz nie ma gdzie składować.
Konrad
Zacznijmy od początku. „Kiedy byłem mały – mówi Konrad – zadawałem sobie pytanie, co by było, gdyby nie było świata? I czy to by znaczyło, że świat musiałby zniknąć? I że ja bym zniknął? Wyobrażałem sobie wszechświat z Ziemią po środku i dookoła gwiazdy. Jak świat znikał, to robiło się całkowicie ciemno, a świat jakby zasysał się w sobie i zostawały same gwiazdy”. Tego, że sam miałby zniknąć Konrad w ogóle nie umiał sobie wyobrazić. Od tego wyobrażania bardzo bolała go głowa. To dlatego, przez długi czas malował postacie na czarnym tle i gwiazdki. Teraz co jakiś czas też je maluje. Gwiazdki są zazwyczaj w jednym kolorze, żółte, z neapolitańskiej żółcieni, z jednej tubki.
Konrad maluje odkąd skończył 2-3 lata. Dokładnie nie pamięta kiedy to się wszystko zaczęło. W wieku 6 lat miał już swoją pracownię w domu babci i malował farbami olejnymi na płótnie. Bardzo ekscytowały go wówczas wyprawy z babcią do sklepu plastycznego po farby. Z tych wczesnych obrazów powstała kolekcja, którą teraz babcia przechowuje na strychu tak, aby nikt nie miał do niej dostępu.
Prace Konrada zaludniają zwierzęta: jednorożce, gepardy, kraby, krokodyle, smoki i różnego rodzaju ryby. Konrada interesuje biologia. Jako dziecko wygrywał konkursy ekologiczne. Malował dinozaury, wczesne ssaki i ludzi, którzy zabijali mamuty. Teraz Konrad maluje minogi i ryby-penisy (urechis unicinctus). Minogi przysysają się do ofiary i wysysają z niej życiodajne soki. Ryby-penisy ostatnio pojawiły się w dużej ławicy na plaży w San Francisco. Jest też jednorożec, który chodzi po horyzoncie.
Potem przyszła faza nagich ciał, Konrad teraz trochę się jej wstydzi. Malował nagie postacie otoczone czarnym tłem. Często pojawiały się gwiazdki lub inne wirujące elementy. To wtedy namalował obraz z sześcioma osobami, które zaspokajają się wzajemnie. Ten obraz jest jak stacja kosmiczna, dryfuje w przestrzeni. „To mogłyby być również dwie osoby, ale koło złożone z sześciu ma ładniejszy kształt” – mówi Konrad. Ten obraz wydawał mu się tak obcy, że żeby go oswoić ozdobił ciala małymi tatuażami. Na jednym z nich jest uciekająca Matka Boska z małym Jezuskiem, który coś przeskrobał i spadła mu aureola. Wiele z tych motywów zapożyczonych jest z instagrama.
Zdarza się, że Konrad maluje nawet po kilka obrazów dziennie, a potem przez kilka miesięcy nie maluje nic. Kiedy maluje, to najczęściej naprzemiennie trzy ciemne i trzy jasne obrazy dla równowagi. Żeby się nie znudzić. Czasami zupełnie się w tym zatraca. Obraz Dotknąć dna (bagno) malował nieprzerwanie przez 12 godzin. Pokazuje on człowieka wśród gadów i płazów, na którego ciele stopy opiera kościotrup. Kościotrup to jeden z ulubionych motywów Konrada. „Człowiek to kościotrup obleczony mięśniami i skórą – mówi – Gdybyśmy teraz spoglądali na siebie przez rentgen, mielibyśmy rozmowę pomiędzy dwoma kościotrupami”.
Postacie na jego obrazach często wyglądają jak autoportrety, ale nimi nie są. „Jest takie zjawisko w malarstwie, że malarze, którzy malują portrety innych osób, często użyczają im elementów własnej fizjonomii, którą znają najlepiej” – mówi. W pracy Pijcie moje siki, autoportrecie utrzymanym w różowych barwach, maluje siebie jako fontannę sikającą płynem z ust. Obraz przypomina portrety malowane przez Witkacego. „Bardzo lubię Witkacego – mówi Konrad – szczególnie jego portrety kobiet, które zawsze wyglądają na spięte i wkurzone, jakby bały się, że Witkacy im coś domaluje”.
Konrad nie maluje kobiecych ciał. Kobiece ciała go nie interesują. Podobnie jak nie interesuje go, czy obraz został namalowany przez kobietę, czy przez mężczyznę. „Maluję historyjki z głowy, nie opowiadam się po żadnej ze stron. Wiem, że istnieją inni malarze, kobiety i mężczyźni, ludzie hetero- i homoseksualni, ale nigdy nie rozpoznałbym obrazu namalowanego przez kobietę, gdyby nie był podpisany” – mówi. „Jestem bardzo narcystyczny – dodaje żartem – maluję tylko siebie albo zwierzęta”.
Mateusz
Zacznijmy znowu od początku. „Kiedy miałem 14 lat mój ojciec się powiesił – mówi Mateusz. Gdyby mój ojciec się nie powiesił, najprawdopodobniej nigdy nie zostałbym artystą”. Mateusz maluje 200-300 obrazów rocznie. Na instagramie ma prawie trzydzieści tysięcy tysięcy followersów. 28 lutego 2018 roku dostaje wiadomość od Liama Howletta, kompozytora i DJ, czołowego członka zespołu Prodigy, który chce kupić jego obraz Red Devil. Mateusz nie odpowiada. Jego pracami interesują się gwiazdy muzyki i show biznesu. Belgijski twórca mody Walter Van Beirendonck zaprosił Mateusza do zaprojektowania zaproszeń na swój pokaz. Wydrukowano je na jedwabnych T-shirtach. Chętni musieli słono za nie zapłacić.
„Jak ludzie pytają mnie, czy mam coś do sprzedania, to mówię, że nie mam. Szukam teraz czegoś nowego, tylko jeszcze nie wiem czego” – mówi. Mateusz nie przywiązuje wagi do namalowanych obrazów. Wszystkie składuje w domu, niewielkiej kawalerce, którą dzieli z żoną Olką, albo na balkonie. Ludzie często pytają go, czy maluje krew, bo ma skłonności sadystyczne, a on uważa że czerwony dobrze wygląda na tle czerni i chce, żeby ta czerwień wyglądała naturalnie. Stąd wkręcanie się wiertarką w głowę, obraz który namalował, gdy bolała go głowa, czy przeszywanie nożem ciężarnego brzucha. Mateusz nie lubi, kiedy obrazy są zbyt ładne. Maluje dla przyjemności. Robi to, co lubi.
Boi się, że nie jest do końca uczciwy w tym co robi. „Malarstwo to jest dyscyplina, powinno mieć jakiś program – mówi Mateusz – Jedno powinno wynikać z drugiego, a jak mi się nie podoba obraz, to go po prostu zamalowuję. Mój emocjonalny stosunek do pracy wypala się w momencie, kiedy mam pomysł na coś innego” – dodaje.
Teraz chce malować mniej a uważniej. Zamiast iść w ilość i odrzucać, chce przestać malować obrazy, które nie są konieczne. Wcześniej malował codziennie, żeby nie wyjść z wprawy. Liczy, że gdy będzie malował mniej, obrazy zaczną więcej dla niego znaczyć. Obecnie jeden obraz zamalowuje nawet kilka razy. Jego ulubieni malarze to Cybis i Nacht-Samborski. Chętnie powiesiłby je sobie na ścianie, gdyby go było na nie stać. „Te obrazy są po prostu ładnymi przedmiotami” – mówi. Ale koloryzm to trochę nie jego bajka. Sam zawsze uważał, że skoro maluje dla przyjemności, nie musi tego robić realistycznie. Interesuje go malarstwo gestu. Prosta sublimacja i redukcja do rzeczy najpotrzebniejszych. To w geście można poznać geniusza. Matisse malujący kijem po ścianie z łóżka. Być może kiedyś wróci do rzemiosła w malarstwie.
Na razie bawi go malowanie obrazów brzydkich i źle namalowanych. „Na początku, myślałam, że to zamaluję, ale nie. Teraz myśle, że te rzeczy są spoko” – wskazuje na serię małych obrazków ułożonych pod ścianą. Seria „brzydkich obrazów”, które Mateusz nazywa „paskudnymi”, to namalowana na białym tle pułapka na szczury z przytrzaśniętym zwierzęciem, czy wspomniana już kobieta z przebitym ciężarnym brzuchem. „Po tych obrazach kuzynka przestała mnie followołać na instagramie” – śmieje się. Inni pytają, czy nie wstydzi się malować takich rzeczy. Kręci go any-sztuka i eksplorowanie rzeczy pozornie nieistotnych. „To anty-styl sprawił, że tatuaż stał się bardzo odważny i zaczął robić karierę w internecie” – mówi. I rzeczywiście, „brzydka seria” wygląda jak tatuaże namalowane na kawałkach białej, wyprawionej skóry. Te obrazy nie mają tła ani głębi.
Poza malarstwem Mateusz robi tatuaże. To jego praca. Można powiedzieć zarobkowa. Przyjeżdżają po nie ludzie z całego świata. Są nie tylko rozpoznawalne, ale również dobre technicznie. Mateusz nauczył się tatuować od kolegi ze studia, gdzie pracuje, który tatuażem chciał mu zapłacić za obraz. Zgodził się, ale zamiast tatuażu zażądał, by ten nauczył go, jak to się robi. Do tatuażu podchodzi tak samo jak do malarstwa. Jak coś mu sprawia przyjemność, to to robi, a jak nie, to nie. Na początku bardzo zależało mu, żeby zdobyć warsztat tatuatorski. Podobnie jak w malarstwie, gdyby nie był pewien tego, że umie dobrze realistycznie malować, pewnie nigdy nie namalowałby serii brzydkich obrazów. „Nie da się zaplanować, by namalować rzeczy ultra brzydkie. To tak jak znalezienie bursztynu na plaży. Statystycznie jest to możliwe, ale zdarza się bardzo rzadko”.
Na wystawie Mateusz pokaże wybór niedużych prac. Towarzyszyć im będzie czarny dym puszczany z dymiarki i dron, sterowany przez pilota w czasie wernisażu, do którego przyczepiony będzie sznur wisielczy. „Może nie najweselsza wizja przyszłości” – zastanawia się Mateusz. Myśli również nad obrazem malowanym bezpośrednio na ścianie. Chciałby namalować dym, który sam w sobie wydaje mu się ciekawym elementem. Takim dymem Karol Palczak wygrał ostatnio Bielską Jesień. „Jak to teraz powtórzę wszyscy będą mówili, że przemalowałem to od niego”. Mateusz wkłada ręce w kieszenie i uśmiecha się pod nosem. Generalnie rozczarowany jest tym, co dzieje się w świecie sztuki. „Dużo tu cwaniactwa – mówi – Można ukraść czyjś pomysł na obraz, a potem pokazać go w renomowanej galerii i jakiś krytyk napisze, że to objawienie roku”. Sam mógłby swoje brzydkie obrazy wystawić za niebotyczna sumę i pewien jest, że ktoś by je kupił, ale nie chce tego robić.
Rozmawiała Magda Lipska.
Przypisy
Stopka
- Osoby artystyczne
- Mateusz Sarzyński, Konrad Żukowski
- Wystawa
- Światowstręt
- Miejsce
- BWA Warszawa
- Czas trwania
- 14.02–4.04.2020
- Osoba kuratorska
- Zuzanna Piontke
- Fotografie
- Bartosz Górka; dzięki uprzejmości BWA Warszawa
- Strona internetowa
- bwawarszawa.pl