Jakość i ilość. Rozmowa z Waldemarem Tatarczukiem
Jakub Wydra: Wyobraźmy sobie mapę sztuki współczesnej w Polsce. Czy Lublin jest na niej istotnym miejscem?
Waldemar Tatarczuk: To takie pytanie z grubej rury. Oczywiście chciałbym, żeby był istotny. Biuro Wystaw Artystycznych w Lublinie powstało w 1956 roku, a trzynaście lat później Galeria Labirynt, której dyrektorem w 1974 roku został Andrzej Mroczek. Następnie, na fali posolidarnościowej odwilży, został dyrektorem BWA. Było to chyba pierwsze odzyskane dla sztuki współczesnej Biuro Wystaw Artystycznych. Wtedy te biura to były takie galerie przyklejone do ZPAP lub pokazujące objazdowe wystawy przygotowywane przez Zachętę. Ich samodzielność oczywiście z biegiem lat się powiększała. Ja ciągle odwołuję się do historii lat 70. i 80., kiedy Labirynt był bardzo ważną galerią, jedną z kilku ważniejszych w Polsce, w których pokazywano to, co było istotne w sztuce tego okresu. Nieco później, kiedy przyjechałem do Lublina w 1985 roku, nadal działo się tu dużo ciekawych rzeczy – wtedy działało pokolenie Murak, Warpechowskiego, Robakowskiego czy Świdzińskiego. Zaczęli również pojawiać się̨ artyści, którzy debiutowali w latach 80.: Mirosław Bałka, Marek Kijewski, Gruppa, Zuzanna Janin czy Zbigniew Libera. W 1981 roku Mroczek zaczął kontynuować w BWA program Labiryntu prezentując sztukę neoawangardy, artystów postkonceptualnych, performance czy wideo. Co ciekawe, został dyrektorem w maju, a w grudniu wprowadzono stan wojenny – artyści zorientowani antysystemowo nie wystawiali w oficjalnych galeriach. Sztuka przeniosła się do miejsc prywatnych, niektórzy wystawiali przy kościołach. BWA prowadzone przez Mroczka było chyba jedyną państwową galerią̨ niebojkotowaną przez artystów. Po 1989 r. w Polsce generalnie następowały zmiany w sztuce w obszarze instytucjonalnym. Wojciech Krukowski został dyrektorem Zamku Ujazdowskiego, Monika Szewczyk BWA w Białymstoku, Wojciech Kozłowski w Zielonej Górze. Galerie zaczynały zmieniać profil, pojawiły się arsenały, bunkry, wozownie itd. Mroczek również zastanawiał się nad zmianą nazwy galerii, ale ponieważ nazwa Labirynt była z nim kojarzona, nie chciał, żeby działanie uznano za autopromocję. Gdy zostałem dyrektorem w 2010 r. postanowiłem wprowadzić planowaną przez niego zmianę. Lata 90. i początek nowego stulecia to już okres pewnej stagnacji. Program przestał ewoluować, starzał się. Podczas studiów to miejsce było dla mnie ważną szkołą sztuki, po jakimś czasie sam zacząłem tutaj wystawiać, robić performance. Po objęciu stanowiska dyrektora chciałem pokazywać to, co aktualne w sztuce, ale duże znaczenie miała dla mnie ta część programu historycznego Labiryntu.
Dzisiaj Galeria Labirynt to na pewno jedno z ciekawych i żywych miejsc w Lublinie, coraz częściej goszczą tu artyści, środowiska uczelni artystycznych, publiczność z Polski i zagranicy.
Rzeczywiście tak jest. Mówi się, że nie chodzi o liczbę publiczności, ale o jej jakość. Dla mnie ważna jest jednak równocześnie jakość i liczba. Nie prowadzę prywatnej galerii, bo gdyby tak było, to mógłbym sobie pozwolić na wystawy, które sprawiają przyjemność mi i kilkunastu znajomym. Moim zdaniem misją publicznej instytucji jest edukacja i poszerzanie grona świadomych odbiorców tej sztuki, która nas interesuje. Im więcej ludzi będzie rozumiało co się w tej galerii dzieje, tym lepiej.
Czy mógłbym zaryzykować stwierdzenie, że wystawa Oskara Dawickiego odbywająca się w kwietniu ubiegłego roku jest dobrym przykładem tego o czym powiedziałeś? Równolegle miała też miejsce wystawa Olafa Brzeskiego.
Zdecydowanie tak. Wystawa Oskara – wyjątkowo spektakularna, w dużej mierze dzięki współpracy z Robertem Rumasem. Właściwie to było takie wspólne dzieło Dawickiego i Rumasa. Ta wystawa miała bardzo dużą publiczność. W pewnym momencie frekwencja zaczyna robić się sama. Galeria jest znana w mieście, ludzie przychodzą na wystawę która robi na nich wrażenie i pocztą pantoflową rozchodzi się informacja, że warto przyjść i zobaczyć. To przedsięwzięcie to również dobry przykład na jeszcze jeden z ważnych dla mnie aspektów działalności galerii.
W pewnym momencie frekwencja zaczyna robić się sama.
Chodzi o stwarzanie artystom możliwości zrobienia czegoś nowego. Osobiście nie widziałem wcześniej takiej wystawy Oskara Dawickiego. Taką instalację trudno by było wyobrazić sobie w innej przestrzeni. Zamiana lokalizacji galerii z Warsztatami Kultury to był na pewno przełomowy moment. Przez te 6 lat starałem się pokazywać wystawy różnych artystów. Zależy mi na poszerzaniu grona tych, którzy już współpracują z Labiryntem. Zaproszenie Olafa Brzeskiego i Oskara Dawickiego to właśnie przykład wystaw, które były dla wielu Lublinian pierwszym kontaktem z tymi artystami.
Czy wystawa Czysta Formalność, VideoNews czy Performance Art Meeting to wydarzenia otwierające galerię na młodych artystów i środowisko szkół artystycznych?
Te projekty i różne pomysły na aktywność galerii wynikają z obserwacji mojego zespołu nad tym, czego brakuje. Czysta Formalność była wynikiem konkursu kuratorskiego, a takie konkursy są rzadkością w Polsce. Recepcja medialna wystawy była miażdżąca. Pojawiały się pytania czy wybór zwycięskiego projektu Marcina Krasnego był związany z przeszłością Labiryntu – Mroczek w ostatnich latach swojej dyrekcji pokazywał dużo sztuki abstrakcyjnej, szczególnie malarstwa, która niekoniecznie interesuje mnie prywatnie, ale teza Marcina była ciekawa i uznałem, że warto zrealizować ten pomysł, chociażby jako powód do dyskusji. Na wystawie było po prostu dużo dobrej sztuki, a dywagacje na temat sposobu prezentacji, pytania czy powinno być tak dużo prac i porównania do targów… czemu nie?
Ale nie o to pytałeś. Tak, rzeczywiście galeria coraz bardziej otwiera się na młodą sztukę. Nic tak nie zabija galerii jak stagnacja. Wśród tych młodych ludzi jest wielu bardzo ciekawych artystów. Poza tym, myślę, że warto stwarzać warunki do spotkań międzyśrodowiskowych.
Wystawa Wojna i Pokój była aktualna podwójnie, szczególnie w kontekście obecnej sytuacji na świecie. Prezentowane prace to głównie perspektywa sztuki uznanych już artystów współczesnych.
Nie byłem kuratorem tej wystawy, ale uczestniczyłem w jej przygotowaniach od początku. Rozmowy zaczęły się trzy lata temu, jeszcze nie było w okolicy tak wojennie, nie było ISIS i wojny na Ukrainie. Pomysł jest autorstwa Magdy Linkowskiej, a zainspirował ją tekst Pawła Leszkowicza opublikowany w sieci, wizja nowej wystawy sztuki współczesnej w Muzeum Wojska Polskiego. Nie wiem, czy to był realny projekt czy taka zabawa intelektualna. Magda potraktowała to poważnie i zaproponowała współpracę. To był pomysł literacki, pewna prowokacja, ale Leszkowicz przyjął propozycję i zaczęliśmy myśleć o wystawie. Początkowo zakładaliśmy, że będzie miała charakter międzynarodowy, niestety z różnych powodów, przede wszystkim chodzi o warunki techniczne i koszty, zrezygnowaliśmy. Zaproponowałem powrót do pracy nad projektem, do którego zaprosimy polskich artystów. Ciekawą konsekwencją Wojny i Pokoju była kolejna wystawa, którą zrobiliśmy w Kijowie na zaproszenie ukraińskiego artysty Tarasa Polataiko.
A wystawa Zuzanny Janin, której jesteś kuratorem, aktualna propozycja Galerii Labirynt to zaproszenie do obcowania z jaką sztuką?
Jedna z jej pierwszych wystaw miała miejsce właśnie w Lublinie w 1991 roku. Przez 25 lat Janin tu nie było. Jest to pewne nadrabianie nieobecności artystów, których uważam za ważnych dla sztuki współczesnej w Polsce i między innymi z tego powodu pojawiła się na wystawie praca Majka z filmu. Poza tym, właściwie same nowe prace, niektóre powstały na przełomie 2015/16 r., niektóre tuż przed wystawą. Dla mnie szczególnie interesująca jest różnorodność mediów, których używa Zuzanna, od wideo, instalacji i obiektów po niemal klasyczną rzeźbę potraktowaną w nowy sposób, rysunek czy kolaż. To również tematyka, która dłużej będzie obecna w programie Labiryntu: wolności, praw, demokracji, feminizmu. Po Janin w galerii wystawia Valie Export.
Jakie wydarzenie artystyczne, które miało miejsce w Lublinie było dla ciebie szczególne?
Z pewnością zorganizowane przez Andrzeja Mroczka w 1978 roku „Performance and Body”. Było to jedno z pierwszych dużych międzynarodowych wydarzeń prezentujących sztukę performance w Polsce. Niestety nie brałem w nim udziału, nie było mnie jeszcze wtedy w Lublinie. Słyszałem tylko krążące o festiwalu opowieści. W tej chwili już niemal legendarne. Od kiedy dowiedziałem się o „Performance and Body” żałowałem, że nie mogłem w nim uczestniczyć. Między innymi stąd w 2000 roku wziął się pomysł zorganizowania w Lublinie międzynarodowego festiwalu sztuki performance i w ogóle zajęcia się sztuką performance. Ale to już inna historia.
Przypisy
Stopka
- Fotografie
- Wojciech Pacewicz
- Strona internetowa
- labirynt.com