SPOJRZENIA 2013: Zajmuję się tym, czym mam ochotę się zajmować. Rozmowa z Tymkiem Borowskim
Tymek, poznałem cię, bo usłyszałem o galerii Herostrates, którą powołałeś do życia z Pawłem Śliwińskim. Galeria ta reprezentuje nieistniejących artystów. Po co wymyślać artystów, kiedy samemu jest się jednym z nich?
Robiłem to, ponieważ miałem ochotę, to jest jedyna prawdziwa, wyczerpująca i pełna odpowiedź. Jednak kiedy już stworzyliśmy z Pawłem kilka postaci, przyszło nam do głowy parę głębszych myśli. Wydaje się, że sztuka współczesna jest amorficznym tworem, a każdy artysta osobną wyspą, każdy jest unikalny. Oczywiście to wszystko gówno prawda, bo istnieje styl sztuki międzynarodowej, styl sztuki współczesnej. Tak jak przeróżne style w XX wieku, tak teraz jest też styl, który jeszcze nie ma nazwy. Z perspektywy historii będzie go można doskonale określić i powiedzieć, że jest taki albo siaki. To co robiliśmy za pomocą galerii Herostrates było próbą określania i pokazywania esencji tego stylu, czyli portretowaniem typowej, niezłej sztuki współczesnej. Warto zaznaczyć, że nie były to rzeczy programowo chujowe, tylko takie „spoko” – przeciętna, niezła sztuka. Jak pojedziesz na jakieś biennale, na przykład do Berlina, zobaczysz w większości właśnie tego typu rzeczy.
W różnych innych pracach również zajmujesz się sztuką, robisz sztukę o sztuce.
Zajmuję się tym na co dzień, dlatego siłą rzeczy mnie to interesuje. Zasadniczo sztuki o sztuce nie lubię, bo uważam, że dla widza, który nie jest w temacie, jest nieinteresująca. Ale z drugiej strony ciekawi mnie to, bo to jest moja robota, w tym siedzę. Kiedyś przyszło mi do głowy, że sztuka o sztuce jest tak naprawdę szczerze robioną sztuką zaangażowaną życiowo, społecznie, bo jeśli artysta szczerze mówi o swoim życiu, to mówi między innymi o robieniu sztuki i o zjawiskach z nią związanych.
Czy nie wydaje ci się, że to pogłębia wsobność tej dziedziny?
Myślę, że pogłębia, ale, z drugiej strony, jeżeli mnie to ciekawi, to wolałbym się nie ograniczać. Moim zdaniem najgorzej jest jak się człowiek zaczyna zastanawiać nad tym, jak rzecz, którą robi, siedzi w całości dyscypliny. To jakby fizyk zastanawiał się, czy swoim szczegółowym i nikłym badaniem nie pogłębia wsobności fizyki – a może dokopie się do czegoś przełomowego?
A czy ty sam mógłbyś być reprezentowany przez galerię Herostrates?
Chyba tak, choć wolałbym myśleć, że jestem trochę lepszy od artystów, których wymyśliłem. Herostrates był o sztuce, która jest robiona według jakiegoś prostego algorytmu, podlegającej sztywnemu schematowi, ideologii; o sztuce, którą można świetnie wytłumaczyć i opowiedzieć. W tym sensie myślę, że moje rzeczy czasem by nie pasowały. Z drugiej strony oczywiście robiliśmy Herostratesa również o sobie. Uważam, że jak robisz dzieło czy sztukę, które mówią coś o świecie, to nie mów tego z zewnątrz. Nie stawiaj się na zewnątrz, tylko opisuj tę rzecz od środka, czyli jeśli robisz o świecie sztuki, to rób o świecie sztuki razem ze sobą, a nie, że ty jesteś z boku, jak jakiś naukowiec, który bada żyjątka.
Dajesz recepty na życie, robisz infografiki-przewodniki dla ludzi. Komu chcesz pomóc tymi analizami?
Sobie oczywiście. Punktem wyjścia każdej z tych rzeczy była rozkmina, którą prowadziłem odnośnie siebie albo ludzi, których znam. Jestem jak najdalszy od myślenia, że ja coś tutaj wiem i teraz to państwu wyłożę. Próbuję sformułować myśl, przeprowadzam na własny użytek analizę swojego widzenia świata, ciągnę, drążę. Tak jak w „Let The Gold Shine” próbuję przemyśleć problem tego, że każdy człowiek ma określone uzdolnienia i predyspozycje. Że aby żyć dobrze, fajnie i szczęśliwie, powinien żyć tak, żeby używać tego, co naprawdę ma, w zgodzie ze swoimi talentami. To myśl wynikająca z doświadczeń, które mi się zdarzały i jeszcze będą mi się zdarzać wiele razy do końca życia. Unosi się teraz w kulturze taki duch, że ciężko jest się przyznać, że się do czegoś nie nadaję. Rozpowszechniony jest pogląd, że każdy może zrobić wszystko przy odpowiednim wysiłku.
Amerykański styl.
Zdecydowanie amerykański styl, oświeceniowy, styl realizującej się jednostki. Myślałem w tym kontekście sam o sobie i doszedłem do wniosku, że to nie jest prawda. Ta praca trochę rozjaśniła mi w głowie.
Jest skutek?
Dla mnie przynajmniej, a mam nadzieję, że też dla kogoś, kto to obejrzy i sobie o tym pomyśli.
Czy można podzielić twoją działalność na przed i po filmie „How Art Works”? Wcześniej dużo malowałeś, a po filmie zająłeś się raczej innymi sprawami.
Surrealistyczne obrazy zacząłem robić na studiach całkiem na flow i z dużym zaangażowaniem. Jednak im bardziej sytuacja dookoła nich gęstniała i poważniała, tym bardziej czułem się jej zakładnikiem. Później zacząłem na nich zarabiać, stały się podstawą utrzymania i po prostu trochę sobie z tym nie radziłem. Bałem się coś zmienić, ruszyć. Z jednej strony komfort, z drugiej strony nuda. Zapędziłem się w końcu w taką sytuację, że kompletnie już nie miałem ochoty tego robić. Czułem presję, że artysta ma mieć swój styl. Wiadomo, że taka presja istnieje – pytanie czy się temu poddajesz. Na pewno „How Art Works” był punktem zwrotnym, ale to nie jest ścisła cezura. Moment kiedy mi się pozmieniało był od połowy do końca 2011 roku. Wtedy namalowałem dwa większe obrazy pisane, czyli wypełnione prawie w całości tekstem i z Pawłem Sysiakiem zrobiliśmy ten film, założyliśmy Billy Gallery. Te parę miesięcy były takim momentem przełomowym.
W filmie przedstawiliście krytyczną diagnozę sztuki współczesnej, wydawało się, że zwiastował on wasze ostre odcięcie od środowiska galerii, muzeów, sztuki instytucjonalnej.
Może nawet bardziej była to diagnoza tego, jak w tej sztuce współczesnej funkcjonują kluczowe jej postaci, czyli artysta, kurator i kolekcjonerzy. Ze szczególnym naciskiem na artystę, o którym tak naprawdę jest ten film. O artyście mierzącym się z różnymi sytuacjami i z reguły wychodzącym z nich kiepsko.
httpvh://www.youtube.com/watch?v=JZ-eSTuf7Ko
Postawiliście tam mocne tezy.
To są mocne tezy twoim zdaniem, czy taki był ogólny odbiór?
Myślę, że wiele osób ma podobne zdanie, ale jest to szczególnie mocna opinia w momencie, kiedy wypowiadają ją osoby takie, jak ty i Paweł Sysiak. Przeszliście szlak galeryjny – od galerii A po galerię Kolonie, współpracując po drodze z wieloma instytucjami państwowymi i prywatnymi. Byłeś kupowanym malarzem i przedstawienie takich tez było w pewnym sensie ryzykowne.
Czuliśmy się tak, jakbyśmy ryzykowali. Rzeczywiście mieliśmy ostre zamiary, chcieliśmy się z tego wszystkiego wycofać i iść już tylko w internet. Ale myślę, że spory oddźwięk po tym filmie to nie kwestia tego kto to powiedział, tylko tego, że ten film był dobrze zrobiony, wywód był dobry – to stanowiło siłę filmu, a nie personalny argument. Mówiliśmy tam o robieniu prostej, oczyszczonej, bezpośredniej, niemetaforycznej sztuki, zajmującej się za to metafizyką. Chcieliśmy udostępniania jej przez internet za darmo – rozważaliśmy nowe modele ekonomiczne sztuki.
Ale teraz pokazujesz pracę podczas Spojrzeń w Zachęcie. Poza tym po zrobieniu „How Art Works” brałeś udział w iluś tam wystawach, w różnych galeriach i wcale nie były to wystawy wcześniejszych obrazów – miałeś nowe realizacje w galeriach.
Ale jednocześnie wszystkie te rzeczy wrzucam do sieci i są dostępne dla wszystkich (http://tymekborowski.com/). Uważam, że ten film zrobiliśmy głównie dla siebie, żeby przepracować własne problemy związane z robieniem sztuki, funkcjonowaniem w kulturze i byciem artystą. Zrobiliśmy to głównie po to, żeby sami się z tego jakoś wykaraskać i nie czuję, żebym z którejkolwiek z tych zdobyczy intelektualnych, emocjonalnych, które dzięki temu filmowi zyskaliśmy, zrezygnował.
Czyli nie uważasz, że zdradziłeś rewolucję?
Nie, zupełnie nie. Wydaje mi się, że z dużą swobodą korzystam z tych rzeczy, do których udało mi się przeskoczyć. Moim zdaniem to jest tak, że jeżeli artysta pracując ze światem sztuki potrafi zachować podmiotowość, robić to co rzeczywiście chce robić i nie sugerować się tym, co ten świat sztuki chciałby zobaczyć, to wtedy wszystko jest w porządku. Wtedy taki ktoś może sobie pracować z instytucjami, bez instytucji, jak tam chce. Problem jest, kiedy robisz rzeczy, jakie ludzie chcieliby obejrzeć, a które tobie niekoniecznie pasują. Mam wrażenie, że dzięki temu, że robiąc „How Art Works” powiedzieliśmy sobie, że mamy to w dupie i najwyżej nikt nam nigdy więcej nie zrobi żadnej wystawy, to pozwoliło mi się odblokować i potem już do tej sytuacji podchodzić zdrowiej. Rewolta nie polegała tak naprawdę na tym, żeby zmienić optykę co do systemu, że tu kochałem system, a teraz go nienawidzę, tylko na tym, żeby przestać się zajmować sprawami związanymi z tym, czego ode mnie ktoś chce, a zacząć się zajmować tym, czym mam ochotę się zajmować.
W naszej rozmowie przewija się wątek współpracowania z przyjaciółmi. Czy współpraca ma dla ciebie duże znaczenie? Z kim się dobrze współpracuje?
Wydaje mi się, że to jest tak, jak z zastanawianiem się jakie dziewuchy ci się podobają. Oczywiście można dużo na ten temat powiedzieć, a jednak na końcu powiesz, że to chemia. To jest taka międzyludzka sytuacja. Najdłużej i najbardziej cyklicznie współpracuję z Pawłem Śliwińskim – podobne żarty nas śmieszą. To jest istotne dlatego, że dwa zderzające się pomysły, dają więcej niż sumę. Poza tym wiele razy się zdarzało, że przełomowe dla mnie prace powstawały we współpracy z kimś.
W momencie, kiedy założyliście Billy Gallery zacząłeś równolegle rozkręcać Czosnek Studio (w ramach którego czasem współpracujemy, np. zrobiliśmy razem wersję internetową „Szumu”). Jak rozumiem, był to pomysł na zarabianie pieniądze w momencie, kiedy zrezygnowałeś z utrzymywania się z obrazów. Jednak Czosnek Studio również pracuje z muzeami, galeriami itd., tylko od innej – projektowej – strony.
No i widzisz, tak wygląda życie. Jeżeli bardziej znasz tych ludzi i oni proponują ci jakieś zlecenia, to co zrobić. Ale przecież, jak wiesz, były też rzeczy z innej strony, zlecenia od zupełnie innych firm, nie związanych ze światem sztuki w ogóle, więc to nie jest do końca takie proste. Czosnek jest dość młodą inicjatywą, nie działa jeszcze nawet dwóch lat. Wiadomo, że jak coś zaczynasz robić, to zlecenia na początku masz od ludzi, których znasz. Ale pomysł był taki, że nie sprzedaję sztuki, otwieram sobie firmę zarobkową, usługową i z tego są pieniądze.
Ale skończyło się tak, że czasem jest trudno wytyczyć granicę pomiędzy pracą czysto komercyjną, projektową a artystyczną. Na przykład przy „Warszawie w Budowie” w zeszłym roku.
Też o tym pomyślałem. To jest właściwie jedyny przykład, rozwiązałem to w ten sposób, że wrzuciłem do jednego i do drugiego portfolio. To było coś na granicy pomiędzy graficznym opracowaniem fragmentu wystawy, a pracą na wystawę oraz merytorycznym wkładem o reklamie, o tym jak reklama się zmienia i jak będzie wyglądała w przyszłości z powodów technologicznych i kulturowych. Rzecz wykorzystująca nowe technologie, aplikacje na urządzenia mobilne.
Poza tym nie ma sytuacji, w których przenikają się te sfery?
Oczywiście, że one się przenikają, w każdej jest ileś procent tej drugiej. Akurat ta była jedyną, która wydaje mi się pół na pół. Większość jest łatwiejsza do określenia, że to jest po tej stronie, a to po drugiej.
Teraz siedzisz ciągle przy komputerze?
Paradoksalnie od momentu, kiedy zredukowałem malowanie, i kiedy zacząłem robić Czosnek i te tak zwane awangardowe prace, na pewno moje życie stało się dużo bardziej zróżnicowane. Tak to po prostu jeździłem do pracowni, stałem i malowałem. W pracowni mało się dzieje. Jak robisz designy, pracujesz w różnych mediach, to jeździsz spotykać się z klientami, z kimś gadasz, coś ustalasz, ciągle są jakieś nowe sytuacje, po prostu jest ciekawie.
Po pracy na Spojrzenia widać, że zmęczyło cię minimalizowanie formy wypowiedzi.
Tak, takim dojściem do ściany była dla mnie praca, którą pokazywałem w CSW, taki baner, który był doczyszczony do końca: prostota, kolory podstawowe, duże napisy, pięć fotografii z internetu na krzyż i bardzo metafizyczny temat, czyli w ogóle sens życia i wszystkiego. Jestem z tego zadowolony, ale wydaje mi się, że tak jak powiedziałeś, kiedy się ostatnio widzieliśmy – awangarda kończy się na pisaniu książek, a ja na razie nie zamierzam się tym zajmować. W związku z czym chciałbym trochę odbić w inną stronę. Wydaje mi się, że tutaj udało mi się w dobry sposób połączyć dużo pozornie sprzecznych rzeczy, które mi się podobają. Z jednej strony właśnie to o czym jest ta praca, z drugiej to jak ona wygląda i z trzeciej strony treści, które tam są. Brak ograniczania się, zakazywania, że nie zrobię tutaj jakichś kolorowych bazgrołów, bo to nie będzie awangardowe.
To twoja Bitwa pod Grunwaldem?
Nie traktowałbym tego w ten sposób. Zobaczyłem, że w Zachęcie jest taka duża ściana i nie mogłem się oprzeć.
Przypisy
Stopka
- Fotografie
- tymekborowski.com / Kuba Maria Mazurkiewicz / materiały prasowe Zachęty
- Strona internetowa
- tymekborowski.com/