Rzeźba jest czystą wolnością i taką powinna pozostać. Rozmowa z Romanem Stańczakiem
Rafał Żwirek: Chciałem porozmawiać o rzeźbie, a właściwie o procesie, który mnie fascynuje…
Roman Stańczak: O motywach?
Nie, nie o motywach…
Po co się rzeźbi?
Nie do końca…
Szkoda, bo to jest najważniejsza rzecz.
Tak? To jest najważniejsze?
Uważam, że powód jest fundamentalny, choć każdy ma inny. Wiesz, nie znam swojej publiczności. Znam kilka osób, ale większości nie. A przecież rzeźba jest krzykiem do kogoś. W ogóle uważam, że nie ma w sztuce wolności. Jakiejkolwiek. Jesteśmy zdeterminowani: językiem, znakami – trudno się z tego wygramolić i być jak dziecko. Ten rodzaj poszukiwania w formie, bryle jest najciekawszy. Myślę, że to jedyny fragment wolności jaki nam pozostał. W realnym życiu już tak nie można, bo cię zamkną, a w rzeźbie… ten rodzaj poszukiwań jest dopuszczalny społecznie. Choć i tak coraz mniej, zwłaszcza w Polsce.
Sam chcę znaleźć to, czego mi nikt nie powie. To, co wynosi człowieka ponad materię, ponad unicestwienie. Badam to właśnie poprzez paradoksy.
Myślisz, że rzeźba jest ostatnim bastionem wolności wypowiedzi?
Chciałbym żeby tak było, ale nie jest. To idealistyczne czy nawet konceptualne nastawienie. Język sztuki jest najbardziej uniwersalny. Alfabet sztuki zrozumie i Chińczyk, i Polak – w tym sensie mogę dotrzeć do większej ilości osób, ale nie o to chodzi. Wyrażając siebie chcę dotrzeć do kogoś, z kim mogę nawiązać dialog. Kogoś, kto będzie miał podobne do mnie niepokoje… Albo nadzieje, bo niepokój się wiąże z nadzieją. Istnieje nie tylko to, co widzialne, ale też coś niewidzialnego, nadrzędnego, o czym się powszechnie nie mówi. To, co się przeczuwa, co skrywa się gdzieś w samotności. Uważam, że zmaterializowanie tego, rozdmuchiwanie nawet – może ludzi wzbogacać. Jeżeli jeszcze w ogóle coś jest nieodkryte (śmiech). Ważne, żeby to były rzeczy istotne, a nie trywialne, jak na przykład zarabianie pieniędzy. Od tego są inne zawody i branże. Sztuka nie jest najlepszym medium jeśli chodzi o kasę. Rzeźba jest czystą formą, czystą ideą, czystą wolnością i taką powinna pozostać. Nie zrobi tego przedszkolanka, psychiatra czy nawet socjolog. To jest rola artysty.
Szukanie wolności?
Tak.
A ty znalazłeś wolność w sztuce?
Czułem, że jestem na pograniczu. Że jest coś dalej, ale jest przerażające. I że ta wolność jest niedostępna. Mogę mówić o tym, co przeczuwam, co jest za ścianą, o tych odgłosach, zapachach, rzeczach… To jest właśnie wzbogacenie człowieka, nadanie mu wyższej rangi czy wartości we wszechświecie. Niezgoda na okrajanie człowieka – czyli siebie – do jakichś ról, cyfr, matematyki, jest szukaniem wolności. Interesują mnie paradoksy, wyjątki, rzeczy, które się kłócą z tym świadomym, trzeźwym widzeniem opisowym. Bo ono tak naprawdę niczego nie opisuje. To są protezy. To mi nie wystarcza, nie rajcuje mnie.. Sam chcę znaleźć to, czego mi nikt nie powie. To, co wynosi człowieka ponad materię, ponad unicestwienie. Badam to właśnie poprzez paradoksy. Można coś odwrócić na lewą stronę, zobaczyć to, czego nie wiemy. Mam wrażenie, że dotknąłem tego, ale to są rzeczy nieopisywalne. Rozumiesz – skądś, nagle, przychodzi głos, nie głos nawet, ale odruch, podmuch na wodzie, delikatne drżenie – i cierpnie ci skóra, i coś się budzi. I rzeczywistość nagle wygląda absurdalnie. Nie sądzę, żeby istniała interkomunikacja absolutna, ale jej poszukiwanie jest ważne. Żyjemy z poczuciem braku, niespełnienia, cierpimy z tego powodu – to są fundamentalne rzeczy. I ja to traktuję bardzo poważnie. Można do tego podchodzić sztampowo, ale ja się na to nie zgadzam, bo chcę być uczciwy w tych poszukiwaniach. Nie zadowalać się gotowymi wzorcami. Nie przywiązywać się do idei czy innych srutututu. Na tym polega wolność.
Ale w swoich rzeźbiarskich poszukiwaniach zbadałeś już te głosy zza ściany?
Trochę tak, ale to trzeba rewidować ciągle od nowa. Czasy się zmieniają, wymiary się zmieniają, ciągle trzeba się odnajdywać. Wielu ludzi mi zarzuca, że piłem, że niczego nie pamiętam. Co z tego? Teraz nie piję i mam wrażenie, że te uczucia są jeszcze silniejsze. Zresztą same uczucia są płytkie, poza nimi jest coś jeszcze, coś trudnego do opisania. Alkohol sprawia, że można dłużej wytrwać w jakimś stanie, ale mam wrażenie, że bez alkoholu jestem bardziej elastyczny. Otworzył się też inny obszar natchnień – skierowałem się bardziej na słuchanie (śmiech).
Twoje rzeźby robione na trzeźwo są tak samo wstrząsające jak te, które tworzyłeś po pijaku. Wróćmy jednak do procesu, do poszukiwań…
Oczywiście. Człowiek nigdy nie jest czysty – ma w sobie ze dwa kilo bakterii, które nim rządzą (śmiech). Rozumiem, że chodzi o takie szukanie ogólności, która usprawiedliwia, spaja, jednoczy i daje sens życiu. Trudno powiedzieć, że ludźmi rządzi jedynie biologia. Myślę, że jest jeszcze coś więcej. Trudno to sformułować, dlatego wolę zrobić rzeźbę niż to opisywać. Chciałbym poprzez swoje rzeźby pozwolić doświadczyć takiego mgnienia, które sam czułem. Dlatego posługuję się konkretnymi rzeczami, konkretnymi przedmiotami. One pochodzą z naszego codziennego otoczenia. Są realne. I to one powodują takie olśnienia, taką radość. Sam nie wiem dlaczego. Choć budzenie do radości jest też budzeniem do nieuniknionego unicestwienia. Ono jest w nas zakodowane i ma sens w kontekście biologicznym, za to w kontekście ludzkiej duszy jest absurdalne.
Szukam boga, a równocześnie walczę ze swoim prawem do wolności. To gigantyczna sprzeczność: być wolnym i równocześnie nie być.
Dlaczego?
Nie godzę się z tym, że wszystko ma zginąć. Nie mówię o tym co zrobiłem lub czego nie zrobiłem – mówię o wymiarze wiecznego trwania. Mamy możliwość spoglądania na te wszystkie przerażające rzeczy bez strachu. Nawet z przyjemnością… To jest zadziwiające. Natura, te wszystkie rzeczy dookoła, to powinno nas zniewalać, przerażać, ale tego nie robi i często powoduje radość. Patrzymy na kosmos, na kulę ziemską, która się obraca, na prawa fizyki – to powinno nas ściąć z nóg. Oczywiście gdybyśmy to przyjęli z pełną świadomością. A w człowieku jest jakaś pokora, zgoda na to, że tak się dzieje. Jakbyśmy mieli jakiś większy ogląd, coś przeczuwali. Jakbyśmy mieli zakodowane zrozumienie.
Czyli po prostu szukasz boga?
Można tak to określić. Szukam boga, a równocześnie walczę ze swoim prawem do wolności. To gigantyczna sprzeczność: być wolnym i równocześnie nie być. Dysonans egzystencjalny. Człowiek ma potrzebę absolutnej wolności, a bóg to ogranicza. Masz te cztery wymiary i znajdź w tym jakiś sens. Taka zagadka.
Rozwiązałeś ją?
Nie wiem. Samo szukanie rozwiązań nie przynosi mi satysfakcji. Mam nadzieję, że rozwiązanie będzie odnalezieniem sensu. Wiem, że nie powinienem sobie tym głowy zawracać, jest jak jest. Nie ma sensu na to tracić czasu, zdrowia i tak dalej. Ale ktoś to musi robić! I wydaje mi się, że sztuka jest właśnie tą dziedziną, w której można sobie pozwolić na te poszukiwania. Nawet jeżeli jest to skazane na porażkę. Myślę, że taka rola artysty jest potrzebna. Wbrew dogmatom i instytucjom. Muszą być ludzie, którzy jeszcze szukają, wątpią, otwierają furtki. Zadają pytania. Uważam też, że to dotyczy każdego, nie trzeba być nikim wyjątkowym, jeździć w wyjątkowe miejsca i czytać wyjątkowych książek. Może język rzeźby nie jest dla wszystkich, nie wszyscy muszą rozumieć zagadnienia grubości, chropowatości, ciągłości i tak dalej, i dlatego chciałbym ten język uprościć. Nie ma sensu dochodzić do kompletnej abstrakcji. Nie ma sensu opisywać ludzkiego świata za pomocą kwantowych wzorów. Zostałyby tylko atomy, neutrina i jakieś tam chemiczne struktury – a przecież świat istnieje też w zwykłym, ludzkim wymiarze. Po prostu. Więc myślę, że trzeba się posługiwać zwykłymi rzeczami, wypracowanymi od tysięcy lat. Era kamienia łupanego trwała tysiące lat i ludzie potrafili robić z tego kamienia niesamowite rzeczy. Nie potrzebowali niczego więcej.
Wszystko zaczyna się w pierwocinach, reszta to tylko pochodne. Piękno jest tylko pochodną, nie celem samym w sobie. Ono wychodzi mechanicznie.
Ale fascynuje cię też ta fizyka, płynność materii?
Staram się zawsze wracać – żeby nie oszaleć od tych wszystkich spekulacji umysłowych – do prostych rozwiązań. Człowiek jest ulepiony z gliny czy błota. I to nie Golem, ale człowiek. Badamy tę glinę i może nam się wydawać, że coś się w niej znajdzie, ale nie zakładam, że tak będzie. To jest dla mnie nieistotne. Zresztą wiem, że niczego tam nie znajdę. Zawsze będzie tylko materia i zawsze będzie się nam ona wymykać. To taka ilustracja ludzkiego pragnienia dojścia do istoty rzeczy. Wrzeszczącej potrzeby jej poznania. Inni również odczuwają taką potrzebę pytań. Ale w świecie, w którym żyjemy, często trudno nawet sformułować te pytania. Dzieje się to gdzieś pomiędzy wierszami – dlatego tak bardzo lubię posługiwać się przedmiotami codziennymi i znanymi. Żeby nastąpiło jakieś zwarcie w neuronach. Często z lęku albo lenistwa ograniczamy swoje pole poszukiwań. I nie chodzi o to, żeby świat ubogacać, tylko odkrywać w sobie nieskończoność.
Jak powstała rzeźba z łóżek, którą pokazywałeś w Zachęcie?
Nie wiem. Nie potrafię tego opisać. Ja tego nie wymyśliłem. Dla mnie to też jest pytanie. Każdy na swojej drodze spotyka rożne przedmioty. To tylko kwestia wzięcia odpowiedzialności za to, co się robi. Widzę jakieś światło, sferyczność, kierunki, odczuwam napięcie, lęk – dopiero potem widzę łóżka. Potem pojawiają się myśli, i ogon przeróżnych skojarzeń. Oczywiście zdaję sobie sprawę z kontekstów tej rzeźby, ale tylko dlatego, że staram się na nią patrzeć oczami innych ludzi. Żołnierz będzie widział ją inaczej niż przedszkolak czy harcerka. Ale to tylko zabawa. Chciałbym, żeby ta rzeźba była komunikatywna dla wielu, ale bardziej jako transportacja uczuć niż słów. W tym wypadku opowiadam o rzeczach trudnych – o ludzkiej egzystencji, która jest niesprawiedliwa, która jest trwogą, niepokojem… Może taki trudny obiekt sobie znalazłem, ale tak się zdarzyło. Zawsze mam nadzieje, że zrobię rzeźbę, której ludzie nie będą się bali i zawsze mi wychodzi taka, której się boją (śmiech). Staram się wypowiadać rzeczy uniwersalnie. Sam jestem teraz jak nietoperz – nastawiam uszy i może coś się w nich odbije, może się czegoś nauczę.
Kiedy przyglądam się pracy wielu naszych kolegów rzeźbiarzy i patrzę jak ty pracujesz, to widzę jakąś nieprzewidywalność w tym wszystkim. Nigdy nie wiem, jaki będzie kolejny ruch, który wykonasz. I to mnie fascynuje, już na poziomie warsztatu.
Dzięki. Myślę, że poszukiwanie miękkości linii czy smukłości, idealnej harmonii w złotych podziałach i tak dalej jest próżnością. Wszystko zaczyna się w pierwocinach, reszta to tylko pochodne. Piękno jest tylko pochodną, nie celem samym w sobie. Ono wychodzi mechanicznie.