Rzeczy, które mogą wykiełkować. Rozmowa o projekcie „Sejsmograf. Młoda małopolska scena artystyczna”
Piotr Policht: W jakich okolicznościach narodził się pomysł na Sejsmograf? Nie ukrywam, że pytam trochę w kontekście Artystów z Krakowa w MOCAK-u…
Magdalena Ziółkowska: Zgłosiłam Sejsmograf w konkursie na stanowisko dyrektora Bunkra Sztuki, i choć nie miał jeszcze takiego tytułu, był projektem, który dotyczył współpracy i infrastruktury związanej z młodymi artystami w regionie, nie tylko w Krakowie. Chęć współpracy w skali ponadmiejskiej i na terenie Małopolski jest o tyle ważna, że gros artystów przyjeżdża do Krakowa (np. na studia) z doświadczeniem i oryginalnością wyniesionymi z rodzimych stron.
Anna Smolak: Dla mnie z kolei interesujące jest działanie w sieci. Nowy Sącz to miasto trudne dla sztuki współczesnej, bo nie ma tradycji awangardowych, równocześnie istnieje ogromna potrzeba zakorzeniania naszej instytucji lokalnie. Dlatego w zeszłym roku zainicjowaliśmy projekt Detour Institution, który zrobiliśmy już razem z Bunkrem Sztuki, BWA w Tarnowie i Gdańską Galerią Miejską. Jego celem było badanie wspólnie z artystami i kuratorami z Europy Wschodniej różnych formatów instytucjonalnych funkcjonujących poza centrum. Równolegle podjęliśmy pierwsze nieśmiałe próby zmapowania lokalnej sceny artystycznej konkursem Co słychać w Nowym Sączu?. Chcieliśmy przyjrzeć się temu, co dzieje się w naszym najbliższym otoczeniu. Propozycja Magdaleny była dla nas naturalną konsekwencją naszych wcześniejszych poszukiwań.
Ewa Łączyńska-Widz: Byliśmy zaproszeni do Detour Intitution jako partner, pokazywaliśmy miasto. To był projekt mniej nastawiony na artystów, a bardziej na samą przestrzeń. Poza tym w Tarnowie mieliśmy szkolne wystawy, organizujemy cykl Najlepsze dyplomy Zespołu Szkół Plastycznych. Jeszcze gdy działaliśmy przy rynku, prowadziliśmy Galerię Małą – tam Piotr Kukla i Miłosz Onak prezentowali najciekawszych młodych artystów.
MZ: Połączyły nas motywacje. Z jednej strony jest to wykraczanie poza prostą mechanikę działania instytucji, która jest narzędziem ekspozycji. Instytucja to również zasób kontaktów i dziedzictwo pewnych doświadczeń, dlatego może ona działać jako rodzaj łącznika przyciągający środowisko. Z drugiej strony, formaty bazujące na heterotopiczności pozwalają wybić się z rytmu codziennej produkcji kulturalnej. Powodują, że zwalniamy, poświęcamy sobie uwagę. Chodzi o docenienie „interwałów produkcyjnych”, jak kiedyś określiła to Joanna Synowiec, o ten moment, kiedy przechodzimy z jednego projektu do drugiego.
AS: Chyba wszyscy odczuwamy też brak bezpośredniego kontaktu w naszym środowisku. Niby się rozpoznajemy i znamy, ale tak naprawdę mamy mało czasu i miejsca na to, żeby móc rzeczywiście wymieniać swoje poglądy.
Zastanawia mnie, jak to wygląda z perspektywy publiczności. Jakie mogą być na dłuższą metę skutki widoczne dla ludzi spoza grona osób uczestniczących w spotkaniach kuratorów i artystów? Nie planujecie na przykład w tej chwili wystawy związanej z tym projektem. Przywołałem wystawę w MOCAK-u, bo mówiło się dość powszechnie o tym, że taką wystawę właściwie powinien zrobić Bunkier, blisko związany od lat z lokalnym środowiskiem.
MZ: Bardzo się cieszę, że MOCAK jako muzeum, w przeciwieństwie do galerii, jaką jest Bunkier Sztuki, widzi potrzebę pisania historii, mapowania współczesnej sceny artystycznej. Myślę, że ta wystawa przybrałaby w Bunkrze zupełnie inną formułę. Lecz dobrze, że ten przegląd sceny krakowskiej znalazł się w ramie muzealnego dyskursu, dlatego że nasza polityka instytucjonalna kieruje się w inne rejony. Zapytałeś o skutek – nie wiem, czy jesteśmy zainteresowane, teoretycznie, jak i w naszych praktykach kuratorskich, perspektywą skutku i efektu. Skutki Sejsmografu mogą być długofalowe. To są rzeczy niepoliczalne tu i teraz, rzeczy, które mogą wykiełkować w przyszłości. Interesują nas projekty działające na przekór oczywistym mechanizmom. Anna [Smolak] celnie zaznaczyła tę kluczową kwestię podczas dyskusji panelowej w Bunkrze, mówiąc o uważności, oferowaniu sobie czasu, odejściu od presji projektowej – że musi być coś na finał, musi być produkt, rezultat. Mamy narzędzia do tego, by proponować swoje własne tryby i polityki istnienia.
Anna Bargiel: Rzeczywiście w tradycję Bunkra Sztuki jest wpisane to, że zawsze był on ważnym miejscem dla artystów. Miejscem, które traktowali jako swoje. Ja sama zaczęłam się interesować sztuką współczesną dzięki temu, że przychodziłam na spotkania Klubu Bunkra Sztuki. Sejsmograf jest próbą kontynuacji tego podejścia.
AS: Dla mnie kontakt, który tutaj nawiązujemy jest jak koło napędowe – z jednej strony możemy wesprzeć się w naszych działaniach, z drugiej – pokazujemy, że potencjału możemy szukać gdzie indziej, że Nowy Sącz może być miejscem, do którego warto się wybrać dla sztuki. Dzięki Sejsmografowi do Nowego Sącza przyjechała grupa trzydziestu artystów i kuratorów, którzy z wielką uwagą przyglądali się temu, co robimy. Dla mnie jest to więc też mechanizm przyciągania uwagi, pokazywania kontekstu, w którym pracujemy, a który dla wielu osób może być nieoczywisty.
Mapowanie lokalnych scen, „młodych artystów z…”, zaczyna się rozpowszechniać. W zeszłym roku przerabialiśmy to na podstawie Górnego Śląska. Ale z waszych wypowiedzi wynika, że w przypadku Sejsmografu główną rolę grają nie rozpoznania samej sceny, ale usieciowienie instytucji. Jak widzicie waszą rolę w tym projekcie?
AB: Oprócz tego, że trzy nasze instytucje współorganizowały to wydarzenie, zaprosiliśmy też różne inne instytucje niezależne. Byliśmy w F.A.I.T.-cie, SM Dębniki, Księgarni|Wystawie. Miało to pokazać, że dostrzegamy też inne podmioty, a nie tylko samych siebie czy ewentualnie MOCAK, który zaprosiliśmy do rozmowy w Nowym Sączu. Często te miejsca są inicjowane przez samych artystów. To jest specyfika bardzo krakowska. Środowisko artystyczne też skupia się wokół takich miejsc.
MZ: To było dosłownie kilka miejsc z grona kilkunastu, które w ostatnim czasie pojawiły się na mapie artystycznej Krakowa. Nie do końca zależało nam na usieciowieniu instytucji, ale na usieciowieniu artystów przede wszystkim, to z myślą o nich powstał Sejsmograf.
AS: Bardzo ważnym elementem, na którym zasadzał się format tego projektu był ruch, przemieszczanie się. Zachęciliśmy uczestników do tego, żeby wspólnie przejść się po mieście, podjąć wysiłek wyjścia poza utarte ścieżki, jakimi poruszamy się na co dzień. Myślę, że warto poznać miejsce, w którym pracujemy, z perspektywy innej niż tylko sztuka. Poczuć jego energię, poznać historię, tożsamość, dowiedzieć się, czym żyją jego mieszkańcy. To wszystko tworzy naszą siatkę odniesień, wpływa na nasze decyzje, czy to w kontekście publiczności, czy współpracy środowiskowej.
EŁ-W: Ważne jest doświadczanie przejazdu i poznanie pejzażu Małopolski, który jest fenomenalny. Trasa Tarnów-Nowy Sącz jest wyjątkowo piękna. Krajobraz, w którym lokalni artyści tworzą, często też po prostu się w ich twórczości pojawia. Zobaczenie miejsca, które się niby zna, ale tak naprawdę w nowych okolicznościach się je poznaje, jest bardzo inspirujące. Także dla kuratorów, którzy mogą później myśleć o swoich projektach w kontekście konkretnej sytuacji. To nie jest tak, że spotykamy się w Krakowie, widzimy Sukiennice, Bunkier, MOCAK i Podgórze, ale jest to właśnie pewien czas, wysiłek.
Jak ta tożsamość konkretnego miasta, o której mówicie, ma się do modeli instytucjonalnych z zupełnie innych kontekstów? Zaprosiłyście na dyskusję do Nowego Sącza panelistki z Kijowa i Monachium. Czy jakieś ich doświadczenia, pomimo wszystkich różnic, da się przełożyć na lokalną praktykę?
AS: Sandra Dichtl, która mieszka w Monachium, opowiadała o swoich doświadczeniach z Dortmundu, pracy w kontekście postindustrialnym. Możemy znaleźć wiele podobieństw w funkcjonowaniu naszych scen artystycznych, modelach instytucjonalnych takich jak BWA czy Kunstverein, ruchach oddolnych, sposobach zaznaczania obecności sztuki w miejscach funkcjonujących poza reflektorami mediów.
MZ: A także w konkurencji wobec miejsc takich jak Düsseldorf. Sandra mówiła o tym, że Düsseldorf przyciąga młodych artystów z Monachium. Ona i Tatiana Kochubinska opowiadały właśnie o swoich doświadczeniach w pracy z młodymi artystami. Sandra opowiadała o projekcie Emerging Artists from Dortmund, festiwalu poświęconym lokalnym artystom. Odsłaniała kulisy prac w zakresie znajdowania artystów, zachęcania ich do reagowania. Tego, w jaki sposób możemy przyglądać się temu, co nas otacza, a czego nie znamy.
AS: A także w jakie konkretnie narzędzia taki projekt może artystów wyposażyć. Chodzi o praktyczne rozwiązania dotyczące choćby tworzenia portfolio, przeprowadzania wizyty studyjnej. Tatiana opowiadała o konkursie PinchukArtCenter Prize organizowanym w Kijowie. Zapewne moglibyśmy porównać go do naszych Spojrzeń, nie tylko ze względu na format wydarzenia, ale też ogólnokrajowy zasięg. Bardzo interesujące jest to, jak w Kijowie konkurs stał się pretekstem do tego, by gromadzić bazę danych i monitorować rozwój artystów, którzy nadsyłają swoje zgłoszenia. Przy ilości około tysiąca zgłoszeń, które trafiają do PAC, widać nie tylko ogromne zainteresowanie konkursem ze strony artystów, ale też wysiłek instytucji, która tej młodej scenie aktywnie się przygląda.
AB: I śledzi później bardzo uważnie praktyki artystów.
AS: I to niekoniecznie tych, którzy zostali wyłonieni w finale. Zastanawiałam się przy tej okazji nad tym, na ile instytucja może pełnić rolę pośrednika pomiędzy kuratorem z zewnątrz a lokalną sceną artystyczną. Myślę, że jeśli chodzi o gromadzenie danych, ich aktualizowanie i udostępnianie, mamy jeszcze dużo do zrobienia.
MZ: Bardzo często ktoś zapowiada u nas wizytę i pyta, czy możemy polecić artystów, którzy na przykład pracują w określonym medium czy odpowiadaliby tematowi riserczu kuratora. Zastanawialiśmy się przy tym, czy instytucja może być bazą informacyjną o młodych twórcach, taką, która wykracza poza relację kurator-kurator, bazującą najczęściej na osobistych sieciach.
AS: Ale też, która wykracza poza program i zainteresowania samej instytucji.
Ewa, wy śledzicie od bardzo wczesnego etapu kariery artystów z waszej okolicy. Jak wygląda u was to gromadzenie informacji?
EŁ-W: Uważam, że to jest bardzo cenne, by odkrywać i wspierać różne postawy – takimi przykładami lokalnymi są Krzysztof Maniak i Kamil Kukla. Krzysztof pochodzi z okolicznego Tuchowa, Kamil z Tarnowa, jego licealną jeszcze wystawę prezentowaliśmy w BWA. Wydaje mi się, że to nam może trochę pomagać. Pamiętam, jak Marcin Krasny pracując nad programem Project Roomu w Zamku Ujazdowskim zadzwonił do mnie i powiedział: „Ewa, chcę się spotkać z ciekawymi artystami z waszej okolicy”. Zdarza się też, że ktoś dowiaduje się, że ktoś inny ma jakieś związki z tym miastem… Lubimy to wiedzieć i czasami rodzą się z tego bardzo konkretne projekty, a czasem jest to po prostu baza, z której w odpowiednim momencie można skorzystać. Mam też poczucie – a przynajmniej chciałabym, żeby tak było – że są artyści związani z tym miastem, nawet jeśli już w nim nie mieszkają, i mogą na nas polegać, jeśli potrzebują jakiejś pomocy, niekoniecznie dotyczącej wystaw realizowanych u nas.
Nie jesteście w ramach tego projektu zainteresowane klasycznym muzealnym pisaniem historii, na czym opierała się np. współpraca Bunkra z lokalnym środowiskiem w czasach Jarosława Suchana.
MZ: Myślę, że nie. Zauważmy, że na przykład dzisiaj dużo większą rolę odgrywają takie platformy jak internet. Tomek Pawłowski, który dołączył do nas jako kurator Sejsmografu, mówił o otwarciu „Snap Instytutu”, platformy internetowej na Snapchacie. Myślę że instytucja, jeśli nie chce się zamienić w anachroniczny twór, musi być czuła na rozwój technologii i mediów, języków, których używają albo wręcz tworzą młodzi artyści.
AB: Artyści nie oczekują od nas, że od razu zrobimy im indywidualną wystawę.
A z jakimi oczekiwaniami z ich strony się spotykacie?
AB: Oczekują bardzo często pomocy w zakresie usieciowienia, przygotowania portfolio, prawa autorskiego. Jest wiele możliwości współpracy.
MZ: Bardzo ważnym aspektem jest też dzielenie się własnym dziedzictwem. Każda instytucja przez lata kumuluje kapitał symboliczny, na który składają się kontakty, wiedza, osoby, które w tej instytucji pracują. Ważne jest to, by szukać formatów (ale także by je samemu wymyślać), które umożliwią pracę tym zasobom, powodują ich ruch i dystrybucję.
AS: Ciekawa refleksja, dotycząca reprezentatywnego dla środowiska charakteru takich wydarzeń jak Sejsmograf czy – z drugiej strony – wystawy Artyści z Krakowa… w MOCAK-u, pojawiła się po naszej dyskusji w BWA Sokół. Widać, jak różne są metody wyłaniania tej grupy i jak są mimo wszystko fragmentaryczne. Myślę, że Sejsmograf pokazał jednak większą wielowymiarowość tego środowiska, również za sprawą obecności artystów, opowiadających o swoim backgroundzie, inspiracjach i etapach rozwoju.
Pokrywanie się i rozchodzenie tej listy nazwisk wynika też z tego, ze przesunęłyście w dół granicę wiekową. Jak wyglądały proporcje, ilu zgłosiło się do was artystów już widocznych, funkcjonujących w obiegu, a ilu tych startujących, będących jeszcze na akademii czy tuż po?
AS: Większość artystów stara się aktywnie działać. Pytanie raczej o skalę i widoczność tych działań. Na podstawie samych portfolio można stwierdzić, że artyści wiedzą, które przestrzenie są dla nich otwarte i z nimi współpracują. Sejsmograf pokazał nam też, że w naszych instytucjach jesteśmy trochę wyizolowani od tego fermentu, który wydarza się w mieście. Ja na przykład byłam po raz pierwszy w przestrzeni SM Dębniki i to było dla mnie świetne odkrycie, jak ciekawe rzeczy dzieją się kompletnie poza naszym polem widzenia.
MZ: Uczestników wybierałyśmy według pewnych kryteriów. Ten projekt ma służyć także widoczności, z tego względu nie miało sensu akceptowanie zgłoszeń, które nadeszły od artystów pracujących z galeriami, ponieważ oni mają już dostęp do innych narzędzi. Bardzo zależało nam również na dywersyfikacji samych mediów wypowiedzi artystycznej, by z uwagą potraktować osoby, które działają w przestrzeni rysunku, wideo czy nawet malarstwa, bo w ich głowach na pewno też dokonuje się ciekawy ferment.
AS: Warto też zauważyć, że to był też projekt dla nas, reprezentujących konkretne instytucje i zaproszonych kuratorów. Rutyna niestety nie pozwala mi śledzić najmłodszej sceny artystycznej, to też nie jest główny obszar, którym się zajmuję. Dla mnie więc Sejsmograf był narzędziem, żeby poznać praktyki najmłodszych artystów, wyrobić sobie na ich temat własną opinię. To jest ćwiczenie dla kuratora, by wychwycić to, co jest jeszcze na bardzo pączkującym etapie i zobaczyć, jak z tymi treściami można pracować.
AB: Z drugiej strony – Sandra o tym bardzo ładnie powiedziała – wydaje nam się, że znamy wszystkich artystów mieszkających w Krakowie, często się mówi, że to jest środowisko, gdzie wszyscy się znają, ale tak naprawdę przy tej okazji dowiedziałam się, że wielu osób nie znam…
MZ:…pokolenia lat 90. na przykład.
Przyznam, że to pokolenie interesuje mnie najbardziej, jako ich rówieśnika. Jaki obraz tej grupy wyłonił się wam po Sejsmografie?
AS: Ja jestem na razie daleka od podsumowań. Miałam jednak poczucie, że w prezentacjach przebija się pewien schemat edukacyjny: w użytych sformułowaniach, sposobie mówienia o swojej pracy wyczuwa się powtarzalność i wydaje mi się, że ma ona swoje źródło w akademii. Dużo jest postaw, które odnoszą się do doświadczenia dzieciństwa, czerpią z bardzo lokalnego, prywatnego kontekstu. Taka bardzo zawężona, prywatna rzeczywistość jest dla wielu młodych artystów głównym źródłem inspiracji. Dużo jest w tych pracach intymności.
EŁ-W: Trochę też mówiłyśmy o tym, że sztuka krytyczna, na której my wyrastałyśmy, jest zupełnie poza orbitą ich zainteresowań.
MZ: Artyści powiedzieli także, że po zakończeniu studiów potrzebują kilku lat, żeby odciąć się, odrzucić gorset, który narzuca akademia swoimi rygorami, także tymi estetycznymi.
Wydaje mi się, że jednym z problemów współczesnego nauczania sztuki jest to, że akademia nie przygotowuje do wejścia w ten świat przez takie praktyczne umiejętności, o jakich mówiłyście – współpracy z kuratorem, czy nawet przygotowania portfolio.
AB: Wierzę, że dla wielu z nich Sejsmograf był okazją poznania i doświadczenia na przykład rozmowy z kuratorem. Mieliśmy na koniec taki feedback, że oni dopiero zrozumieli na czym polega praca kuratora. Pierwsze prezentacje były bardzo szkolne i zachowawcze – artyści nie do końca wiedzieli, do kogo mówią. Dopiero kiedy poznali ich w trakcie kolejnych dni, to się wyluzowali i prezentacje miały charakter rozmowy.
Przygotowując projekt, pisałyście, że szukacie artystów identyfikujących się z regionem Małopolski. Jak wygląda ich stosunek do tej szeroko pojętej lokalności np. w kontekście konkursu Co słychać w Nowym Sączu?
AB: Mieliśmy też osoby np. ze Szczecina czy absolwentów Akademii we Wrocławiu. Ja miałam wrażenie, że najlepiej wypadły prezentacje artystów, którzy dużo podróżują.
AS: Ciężko porównywać środowisko nowosądeckie z krakowskim. Nowy Sącz nie stanowi propozycji, jeśli chodzi o edukację, więc wszystkie osoby, które chcą rzeczywiście zajmować się sztuką na serio, wyjeżdżają do Krakowa lub Warszawy. Konkurs w Nowym Sączu pokazał zachowawczość tego środowiska i spotkał się z niewielkim odzewem. Może to wymaga czasu, natomiast ciężko do siebie przykładać te skale.
Powiedziałaś o braku propozycji edukacyjnej w Nowym Sączu, więc wróciłbym jeszcze do tego tematu. Chciałybyście zbudować jakiś pomost między instytucjami a uczelniami, żeby działania takie jak Sejsmograf nie miały charakteru „terapii”, pomagającej w „otrząsaniu się” po akademii, o którym mówiła Magda?
AS: Nie chcielibyśmy funkcjonować jako proteza dla akademii. Sejsmograf jest propozycją innego uczenia się, po prostu. Uczenia się mówienia o sobie i swoich praktykach, uważnego przyglądania się postawom rówieśników, ale też pracy kuratora. Myślę, że w rezultacie pokazaliśmy się jako instytucje otwarte. Ciekawa jestem natomiast, w jaki sposób nasz projekt przełoży się na inicjatywy ze strony artystów.
MZ: Myślę, że udało nam się wysłać sygnał, że jesteśmy świadomymi i rozumiejącymi ludźmi, nie okopanymi w instytucjonalnych strukturach, otwartymi na dialog, wzajemne poznawanie się i współpracę. O tym świadczą maile, które dostajemy – artyści piszą np., że czują zastrzyk energii i widzą również sens w kolejnych działaniach, jakie mogliby podejmować.
EŁ-W: My tak samo cały czas odczuwamy rezultaty zjazdów pracowników dawnej sieci BWA. Wydaje mi się też, że to jest trochę paralelna inicjatywa.
Ewa, a czy wy działacie jakoś bliżej z tarnowskim liceum plastycznym, poza wystawami dyplomów?
EŁ-W: Kiedyś zrobiliśmy dość wywrotową akcję. W 2011 roku zorganizowaliśmy dla uczniów liceum warsztaty z Hubertem Czerepokiem, nazywały się Work of Art. Zgłosiła się grupa chętnych, choć nie było do końca wiadomo, o co chodzi. Okazało się, że mieli przygotować pracę w bardzo krótkim czasie, losowali też specjalne tematy. Ale nie wiedzieli o tym, że jest to konkurs, że na końcu wybierzemy najlepszą z prac i zwycięska osoba będzie miała wystawę w BWA. Te prace były bardzo dojrzałe, mieliśmy problem, by ostatecznie wybrać jedną, wybraliśmy kilka osób.
Pojawiła się też niedawno możliwość odebrania pierwszego stopnia wyższej edukacji artystycznej w Tarnowie. W związku z tym, że robiliśmy dużą wystawę i wszystkie nasze pomieszczenia były zajęte, tarnowskie spotkanie w ramach Sejsmografu odbyło się właśnie w Instytucie Sztuki, który działa przy Państwowej Wyższej Szkole Zawodowej. Tam też jest trochę bardzo ciekawych ludzi, którzy z jakiegoś powodu nie mogli wyjechać i studiować gdzie indziej. I mimo że to jest mniejsze miasto, to paradoksalnie mniejsza struktura daje może trochę więcej szans.
A jak Sejsmograf wyglądał od strony kuratorskiej?
MZ: Przyglądaliśmy się kuratorom, którzy pracują z najmłodszymi artystami. To tacy szperacze i tropiciele nowych zjawisk, ale też osoby posiadające doświadczenie w pracy z takimi formatami jak przeglądy twórczości, debiuty, ale którzy także w wystawy przekrojowe lub tematyczne wplatają twórców młodych. Podczas oglądania prac młodych artystów niełatwo wyłączyć w sobie perspektywę historyczną, syndrom „już gdzieś widziałem tę twarz”, oceniania bądź budowania relacji poprzez porównanie z faktami historycznymi.
AB: Z drugiej strony, artyści oczekiwali też krytycznego feedbacku od kuratorów.
MZ: Bo też rzadko dostają feedback poza akademią. Tak jak my oczekujemy go, gdy otworzymy wystawę, tak w nich jest jeszcze większa potrzebę przekonania się, jak jest odbierana ich twórczość. Myślę, że wybrałyśmy osoby, które posiadają tę specyficzną wrażliwość i doświadczenie wielu lat pracy z młodymi artystami.
AS: Sejsmograf próbował odpowiedzieć na różne potrzeby. Rzeczywiście trzonem były spotkania artystów i kuratorów młodego pokolenia. Drugą sprawą była współpraca trzech instytucji w regionie, a trzecią potencjalna współpraca z podmiotami, które z rozwojem najmłodszej sceny artystycznej mogą się łączyć. Do dyskusji w Bunkrze Sztuki zaprosiliśmy szefa wydziału kultury Urzędu Marszałkowskiego, szefową biura karier ASP w Krakowie, przedstawicieli organizacji niezależnych. Z kolei dyskusja w Nowym Sączu dotyczyła metodologii pracy kuratora i formatów instytucjonalnych, które mogą przynieść wymierne skutki, jakkolwiek byśmy od nich nie chcieli uciec [śmiech].
Eł-W: Tatiana miała takie zdanie w swojej prezentacji: „role of the curator is to serve the artist”. To zdanie bardzo mi się podoba, ponieważ wcześniej trochę zachłystywaliśmy się tym pojęciem. Bardzo oczywiście doceniam rolę kuratora, ale potrzebny jest namysł nad tym, czym tak naprawdę ma się zajmować kurator, nad jakąś nową odpowiedzialnością. Jako instytucje też potrzebujemy tego rodzaju kuratorskiej pomocy, nie tylko na zasadzie konceptów i realizacji konkretnych wystaw, ale bezpośredniej pracy z artystą.
Czy macie już jakieś pomysły na to, w jakich kierunkach mógłby pójść dalej ten projekt?
MZ: Minął dopiero jeden dzień, ale na świeżo widzimy, że inne ośrodki interesują się taką formułą spotkania kuratorsko-artystycznego i być może Sejsmograf zamieni się w cykliczny, podróżujący po Polsce format lokalnych spotkań. Sama chętnie wzięłabym udział w takim spotkaniu w Trójmieście czy na Śląsku. Zastanawiamy się też, w jaki sposób promować artystów, którzy wzięli w udział w projekcie. Przed nami jest dyskusja na ten temat. Na pewno zależy nam na tym, by ten potencjał i energia, które się tu pojawiły, nie wytraciły się.
EŁ-W: Pojawił się też pomysł platformy internetowej. Ale jest też cała masa połączeń indywidualnych. Podobnie dzieje się w przypadku pleneru BWA; jest taka pokusa, by to wszystko jakoś ustrukturyzować, zrobić jakąś stronę internetową. Na razie nasze działania procentują w postaci konkretnych wystaw, projektów, kontaktów, które ta sieć otworzyła. Nawet jeśli teraz nie ma planów wystawy, publikacji, daty kolejnej odsłony, to było to coś ważnego i wydaje mi się, że zaowocowało ciekawymi projektami.
Piotr Policht – historyk i krytyk sztuki, kurator. Związany z portalem Culture.pl, Muzeum Literatury im. Adama Mickiewicza w Warszawie i „Szumem”. Fanatyk twórczości Eleny Ferrante, Boba Dylana i Klocucha.
WięcejPrzypisy
Stopka
- Wystawa
- Sejsmograf. Młoda małopolska scena artystyczna
- Miejsce
- Galeria Sztuki Współczesnej „Bunkier Sztuki” w Krakowie, BWA Sokół w Nowym Sączu, BWA Tarnów
- Czas trwania
- 17-19.06.2016
- Fotografie
- Studio FILMLOVE / Galeria Bunkier Sztuki