Pogodzić się z przeszkodami. Rozmowa z Łukaszem Białkowskim
Piotr Zdybał: Mówiąc krótko, rzecz jest o muzeum – miejscu i instytucji. Jaka jest historia BWA Sokół w Nowym Sączu?
Łukasz Białkowski: Szczerze powiedziawszy, bardzo zwyczajna. Była to jedna z wielu takich instytucji, które w ramach systemu Biur Wystaw Artystycznych, czyli procesu centralizacji i ideologicznego umacniania nowej władzy po II wojnie światowej, otwierano w całej Polsce. Jeśli zajrzymy do magazynu galerii, trafimy tam na „mydło i powidło”, od prac Tarasina i Mitoraja po dzieła lokalnych plastyków. I oczywiście zbiory będące pokłosiem Międzynarodowego Biennale Pasteli, które od lat końca lat 80. stało się sztandarową imprezą organizowaną przez instytucję. Pasteli jest tam naprawdę bardzo dużo… W nowym budynku galeria istnieje od 2010 roku. Pojawił się wtedy nowy dyrektor, nowa kierownik programowa i galeria wystartowała od wysokiego C, realizując międzynarodowe wystawy, których nie powstydziłyby się duże instytucje ulokowane w metropoliach.
Bardziej niż krytyka instytucji interesuje cię ontologia miejsca. Co sugeruje architektura budynku? Do jakiego typu działań zachęca?
Chcąc nie chcąc, każdy kurator realizujący wystawę musi odnieść się do wielu aspektów funkcjonowania danej instytucji, np. do strategii wystawienniczej proponowanej przez instytucję, modelu partycypacji widzów w przedsięwzięciu, modelu edukacji, ba, nawet modelu zatrudnienia, wie to każdy, kto zmagał się kiedykolwiek z ekipą techniczną. Krytyka instytucjonalna nie jest działaniem abstrakcyjnym, ale krytyczność realizuje się w konkretnym miejscu i czasie. W konkretnym budynku, z jego konkretnym oświetleniem, planem, dominującym typem zwiedzających itp. W tym sensie najbardziej istotnym elementem jest zawsze rozpoznanie miejsca, określenie jego, jak to powiedziałeś, ontologii, elementów, które składają się na jego strukturę. Krytyczność często wpisana jest już w ten etap rozpoznawania instytucji, samo działanie czy wystawa, jest tylko rozwinięciem.
Czy to oznacza, że wszystkie prezentowane dzieła mają charakter site specific?
BWA Sokół jest pod tym względem szczególnie wdzięcznym miejscem. Mimo, że idealny white cube nie istnieje, to galerię w Nowym Sączu wyjątkowo trudno nazwać sprzyjającą przestrzenią wystawienniczą. Wiele ścian zastępują szyby, a tam gdzie nie ma szyb białe mury poprzecinane są piaskowcem. Projektanci z kozacką fantazją, praktycznie na środku przestrzeni wystawienniczej, ulokowali kilka kolumn. Ktoś też wyjątkowo nieumiejętnie porozmieszczał wszystkie te znaczki wskazujące drogi ewakuacyjne, hydranty, czujki przeciwpożarowe i inne ustrojstwa. Sprawia to, że przestrzeń jest bardzo inwazyjna w stosunku do prac i cały czas zmusza do tego, żeby ją jakoś „ogrywać”. Pokazywane prace muszą zawsze pójść z nią na jakiś kompromis, wejść z nią w relację. Z drugiej strony wszystkie te szyby, okna, balkon wokół drugiego piętra otwierają tę przestrzeń na zewnątrz, panorama nowosądeckiej starówki jest stałym elementem wielu wystaw. Koniec końców, przestrzeń sprzyja pojawianiu się prac in situ. I kilka takich prac pojawia się na wystawie, np. instalacja grupy Opcja, jeszcze studentów krakowskiej ASP. Stworzyli oni wizualizację 3D tego, jak rozchodzi się w przestrzeni galerii dźwięk z wideo Łukasza Prusa-Niewiadomskiego Tresura. Parę tygodni przed wystawą pracownicy instytucji puścili ten dźwięk w galerii, zarejestrowali, a nagranie przesłali Opcji. Dziewczyny i chłopcy z grupy odpowiednio je opracowali i stworzyli model 3D tej fali dźwiękowej. Natomiast granie samymi pracami in situ byłoby przeraźliwie nudne. Stałby się z tego taki festiwal zajęć praca-technika w Nowym Sączu, pisanie wypracowań na zadany temat. Dlatego pokazałem też prace, które właściwie mogłyby w takim samym kształcie pojawić się gdziekolwiek indziej, jednak cały czas mają potencjał odnoszenia się do tej konkretnej przestrzeni i podkreślania jej niechętnie dostrzeganych aspektów.
Zwracasz szczególną uwagę na wszystko to, co w przestrzeni galeryjnej bywa pomijane. Nasze oko nie jest niewinne, a spojrzenie obiektywne. Co widzimy, czego zwykliśmy nie dostrzegać?
Nie chciałbym uderzać w tak wielkie dzwony. To jasne, że oko jest selektywne i że widzi to, co chce zobaczyć. W galerii chodzi przecież jednak o to, żeby zobaczyć dzieła sztuki i na nich się skupić, a nie na tabliczkach ewakuacyjnych lub pękających tynkach. Moja intencja więc jest prosta: zagrać z tymi elementami, które zazwyczaj są ignorowane, ale jednak budują pewną atmosferę ekspozycji. Zazwyczaj traktowane są jako przeszkody, są niechciane. Chodziło więc o to, żeby zobaczyć, co się stanie, jak z tymi przeszkodami spróbujemy się pogodzić. Pokochać je choć trochę, okazać im nieco czułości. Szukałem więc prac, które zachowując swoją własną autonomię, będą mogły podkreślić to, co jest wokół. Część z nich powstała specjalnie na wystawę, część istniała już wcześniej. Ale wszystkie maja taką właściwość, że są bardzo wrażliwe na to, co dzieje się dookoła.
Czy to prawda, że osoby pilnujące wystawy nie lubią sztuki współczesnej i wysyłają dziesiątki smsów dziennie?
Nie mam zielonego pojęcia, ile ślą smsów i o czym myślą. Ale zawsze, kiedy widzę je w instytucjach ogarnia mnie współczucie mieszane z obawą. Myślę, że słuchając osiem godzin dziennie przez dwa miesiące tej samej pracy wideo, miałbym jej i siebie serdecznie dosyć. Z jednej strony bombardowane są więc bodźcami pochodzącymi z prac, z drugiej skazane na przebywanie w pustych salach i zabijanie nudy. Muszą wykazywać czujność, kiedy ktoś już się pojawi. Nie wiem, jak mają inni, ale te milczące spojrzenia, które biegną za mną za każdym razem, kiedy podchodzę do jakieś pracy, są elementem jej doświadczenia. Z wieloma eksponatami nie jesteśmy sam na sam, albo razem z innymi zwiedzającymi, bo zza węgła przygląda nam się podejrzliwie kolejna para oczu i dla mnie jest to zawsze krępujące, a jednak stanowi często nieodłączny aspekt oglądania sztuki. O tym jest seria zdjęć i wideo Jacka Kołodziejskiego.
Artyści konfrontują się z przestrzenią, jej charakterem i detalami. Na czym polega ta gra?
Tak, jak wspomniałem wyżej. Chodzi o podkreślenie wrażliwości każdego obiektu na to, co jest dookoła, przy zachowaniu jej autonomii. Chodziło o maksymalne uwikłanie pracy w relacje między nimi samymi, między przestrzenią wewnątrz galerii i odesłanie do tego, co jest za oknem. Chciałem tylko podkreślić to, co i tak zawsze się dzieje. Przesunięcie polega na tym, że same te relacje stają się tym razem przedmiotem zainteresowania. Wytworzenie takiego Latourowskiego konglomeratu.
Abstrakcyjne malarstwo Tomka Barana wydaje się odróżniać od reszty prac. Gdzie kryje się podstęp?
Wręcz odwrotnie, to prace Tomka stanowią ogniwo, które łączy wszystko w całość. Tradycja malarska, do której odwołuje się Tomek, jest pozornie jak najdalsza od myślenia w kategoriach in situ. Widzimy, jak wiszą sobie na ścianie minimalistyczne, wielkoformatowe obrazy, chłodne jak kamień. Ale zawsze miałem problem z określeniem „abstrakcjonizm”. Te uniwersalistyczne roszczenia abstrakcjonistów są mrzonką, abstrakcjonistyczne malarstwo nigdy nie pokazywało czegoś oderwanego, ale konkret. Kolor na położony płótnie jest zawsze konkretnym pigmentem, konkretnie oświetlonym, wysyłającym nie abstrakcyjne, oderwane, ale konkretne, mierzalne bodźce wizualne. Prace Tomka zostały pokazane po raz pierwszy i, tworząc je, Tomek zakładał, że mogą pojawić się na tej wystawie. Zresztą do BWA SOKÓŁ przyjechały jeszcze nie całkiem suche. Jak Tomek sam mówi, jego sklepem malarskim jest Castorama czy jakiś inny Praktiker, bo te obrazy malowane są taką samą emalią techniczną, jaką pokrywa się ściany w kuchni czy łazience. Mają też niezwykłą połyskliwość, działają praktycznie jak lustro, które odbija wszystko dookoła. Na tyle wyraziście, że kilka osób, które zobaczyło dokumentację tych prac, zapytało Tomka, czy zajął się wreszcie malarstwem figuratywnym. I właśnie o to chodziło, wciągnięcie pewnej tradycji malarskiej w zupełnie obcy kontekst, site specific i pokazanie, jak świetnie może się w nim sprawdzić.
Jakie zmysły inne niż wzrok angażuje wystawa?
Wszystkie, poza smakiem. Michał Smandek pracował z węchem, rozpylając na pierwszym piętrze zapach żywicy. Dźwięk z pracy Tresura Łukasza Prusa-Niewiadomskiego, czyli krzyki samego Łukasza wydawane z obrożą antyszczekową dla psów na szyi, są audialną dominantą wystawy. Roznoszą się echem po całej sali. Chętni mogą sami spróbować, obroża antyszczekowa położona jest tuż obok projekcji. Chyba nie znaleźli się jeszcze chętni, to ponoć cholernie boli. Niemniej, ze względu na typ przestrzeni i ogromną ilość okien, większość prac gra ze światłem i jego zmiennym położeniem (m.in. Odsalacz, inna praca Michała Smandka) i otwarciem przestrzeni na zewnątrz, tak funkcjonują Panorama Łukasza Trzcińskiego i Hologram Łukasza Jastrubczaka.
BWA Sokół może pochwalić się bogatą historią i ambitnymi projektami realizowanymi współcześnie. Jaka jest przyszłość poważnej instytucji sztuki na peryferiach?
Od stycznia 2014 roku nie jestem etatowym pracownikiem galerii, niejako doprowadzam do końca przedsięwzięcia rozpoczęte w zeszłym roku. Ale cieszę się, na pewno z tego, że przez ostatnie kilka lat udało nam się wypracować rozpoznawalność galerii na skalę ogólnopolską. W tym momencie przygotowaniem programu na 2015 roku zajmuje się nowa osoba, Anna Smolak, niegdysiejsza kuratorka krakowskiego Bunkra Sztuki. Trzymam za nią kciuki i wiem, że nie muszę zbyt mocno, bo program galerii trafił w dobre ręce.
Przypisy
Stopka
- Osoby artystyczne
- Tomek Baran, Łukasz Jastrubczak, Jacek Kołodziejski, grupa Opcja, Łukasz Prus-Niewiadomski, Michał Smandek, Łukasz Trzciński
- Wystawa
- Zimne, ciepłe i nieludzkie
- Miejsce
- BWA Sokół, Nowy Sącz
- Czas trwania
- 16.05-30.06.2014
- Osoba kuratorska
- Łukasz Białkowski
- Strona internetowa
- www.bwasokol.pl