Sensualna forma. Rozmowa z Joachimem Sługockim
Punktem wyjścia dla twoich realizacji pozostaje malarstwo, wydaje się jednak, że poszukujesz w nim ucieczki poza blejtram. Skąd wynikają te poszukiwania, w głównej mierze operujące rozwiązaniami formalnymi?
Rzeczywiście, coś w tym jest, zawsze najważniejsze było dla mnie malarstwo i tak jak mówisz, zazwyczaj jest ono dla mnie punktem wyjścia przy konstrukcji nowych projektów. Interesują mnie przede wszystkim jego granice, które staram się trochę przesuwać, naginać i jednocześnie docierać do samego sedna tego medium. Ciekawią mnie te wszystkie stare historie związane z tradycją malarstwa i jego technologią, to one są źródłem moich inspiracji. Wyjście poza blejtram nie jest żadną ucieczką, bo nigdzie nie staram się uciec, a w szczególności nie od malarstwa. Poza tym „ucieczka” kojarzy mi się z jakimś aktem desperacji i brakiem wyboru, a ja świadomie poruszam się po przestrzeniach, które dla malarstwa były najzwyczajniej obce.
Bardzo precyzyjnie konstruujesz swoje prace, wyliczając, mierząc czy wykorzystując na przykład strzykawki do malowania. Czy ten uporządkowany sposób pracy poprzedza równie precyzyjnie przemyślany koncept?
Muszę przyznać, że cały ten racjonalny proces nie ma nic wspólnego z przyjemnością i jest skrajnie męczący, zarówno fizycznie jak i mentalnie. Wykonywanie tych obrazów często okupione jest po prostu cierpieniem, bolą plecy, bolą oczy, bolą dłonie, a gdy przytrafi mi się błąd – wtedy dopiero jestem zły. Czasem bywa tak, że uda się namalować obraz bez błędów, a nieraz zdarza się mi zrobić ich kilkadziesiąt, wydłuża wówczas to moją pracę nawet kilkukrotnie. Najlepiej jest wpaść w trans i nawet za dużo nie myśleć. Samo nakładanie malatury na płótno jest jedynie środkiem do celu, czynnością, którą jestem zobowiązany wykonać, by przeprowadzić eksperyment. Zależy mi na badaniu relacji zachodzących pomiędzy metodą a przypadkiem. Ta zależność, która się wytwarza w wyniku zetknięcia zimnego racjonalizmu z ciepłą nieprzewidywalnością, jest dla mnie bardzo pociągająca i to ona mnie popycha do tworzenia kolejnych obrazów.
Praca jaką przygotowałeś na wystawę Epidemic nosi tytuł 6 700. Skąd wzięła się ta liczba?
6700 to dokładnie liczba punktów namalowanych na płótnie. Jest ona moim osobistym rekordem, nigdy wcześniej nie stworzyłem żadnego obrazu, na którym byłoby ich więcej. 6700 banalnych, małych kropek, najmniejszych i najbardziej prymitywnych form, jakie mogą znaleźć się na płaszczyźnie. 6700 moich małych, nic nieznaczących decyzji. Konkretna ilość nie ma większego znaczenia; im większa, tym bardziej chora. Od dawna marzy mi się obraz, na którym byłoby ich milion, miliard; wedle moich obliczeń nie jest już realny.
Sam obraz jest jedynie elementem większej całości – instalacji, w której możemy odnaleźć wszystko to, co cię interesuje: malarstwo, światło i przestrzeń…
Światło i przestrzeń to stare kwestie, które są obecne w malarstwie od samego początku. Malarze zawsze starali się tworzyć iluzję światła, iluzję przestrzeni i wszelkie inne złudzenia. Mnie kompletnie nie interesują iluzje rzeczywistości, wręcz świadomie i z pełną premedytacją je odrzucam. Moim zamierzeniem jest, by światło i przestrzeń były fizycznymi atrybutami malarstwa a nie jedynie mirażem, jak miało to miejsce w jego historii. Zawsze pragnąłem tworzyć prace, które byłyby totalnie immersyjne, by pochłaniały widza całą swoją formą, takie, w których widz może poczuć, że jest w obrazie, że malarstwo go wręcz otacza. Nie bardzo przepadam za tym „czymś”, co zazwyczaj oddziela mnie od obrazków. Są wówczas dla mnie niezrozumiałe i odległe. Od dawna dążę do skrócenia tego dystansu, który separuje odbiorcę od treści zamkniętych w obrazie. Jest to ściśle związane z samymi warunkami odbioru malarstwa, które w pewnym sensie staram się zmienić. Po prostu lubię, gdy mam możliwość wejścia w obraz, gdy obraz mnie dosłownie pochłania.
W przypadku tej instalacji mamy do czynienia z wytworzeniem zależności pomiędzy elementami przestrzennymi, w które wchodzimy, a elementami wizualnymi, które nas atakują. W pierwszym momencie to wszystko wabi i zachwyca, intryguje swoją konsekwencją, lecz po chwili staje się agresywne i hipnotyczne. Transowe. Czy zgadzasz się, że ta czysto formalna struktura, na której oparta jest praca, może budzić niepokój?
Niepokój? Nie pomyślałem o tym, ale czemu nie? Na pewno nie staram się być agresywny. Nawet wydawało mi się, że moje prace mogą działać kojąco. Mam przyjaciela, która mawia, że „chłosta jest lepsza od głaskania”. I trzeba przyznać, że jest w tym jakaś prawda. Mnie jednak w ogóle nie interesuje atak na percepcję widzą, choć pewnie może się wydawać, że jest inaczej. Znacznie bardziej interesujące dla mnie jest określenie „hipnotyczne”. Związane jest to z pewnym stanem braku świadomości, niemal narkotycznym, pasuje mi sytuacja, w której widz traci orientację lub poczucie rzeczywistości. Dlatego właśnie staram się posługiwać językiem formy, bo niby jak oglądający pracę miałby się w niej zatracić, dać się jej pochłonąć? Nie chcę opowiadać historyjek. Osobiście, o wiele bardziej fascynujący jest dla mnie świat, którego nie ma, taki, który to ja tworzę. Wabiący, zachwycający, intrygujący to wszystko określenia związane ściśle ze światem estetyki, od której w ogóle nie staram się uciekać, bo niby dlaczego miałbym malować brzydko? Poza tym moja natura zapewne by mi na to nie pozwoliła, w pewnych kwestiach zawsze byłem chorobliwie staranny. Między innymi w malarstwie.
Co jest ważniejsze w twoich działaniach: kwestie wizualne, rozumiane właśnie w kategoriach estetycznych, czy raczej związane z postrzeganiem i badaniem kwestie optyczne?
Trudno powiedzieć, co jest ważniejsze, tym bardziej, że nigdy nie starałem się kategoryzować. Jeżeli jednak mam wybierać, to zdecydowanie wybieram opcję drugą, związaną z postrzeganiem i badaniem. W szczególności ostatnie słowo „badanie” jest dla mnie istotne, ale jest ono bezpośrednio powiązane ze mną. Jest to w pewnym sensie badanie moich własnych możliwości, ile razy mógłbym podjąć dobrą lub złą decyzję, ile razy gotów jestem w stanie świadomie wykonać jakiś gest lub jakąś czynność.
Czy myślisz, że tego typu rozwiązania i formalne poszukiwania są w stanie nieść w sobie dodatkowy kontekst, a być może jest on niepotrzebny?
Kontekst jest istotny tylko dla mnie, w związku z tym same prace nie mają niczego przenosić. Nie ma w nich żadnych treści ani mądrości. Wolałbym raczej, żeby coś wywoływały, żeby wprowadzały w stan kontemplacji i nie zmuszały obserwatora do wysiłku związanego ze zrozumieniem. Ograniczanie się do rozwiązań formalnych jest świadomym i ryzykownym gestem. Zakładam, że fakt percepcji jest wypełnieniem idei, która się kryje w pracach, sam sensualny odbiór malarstwa jest dla mnie najważniejszy.
OD REDAKCJI: Rozmowa przeprowadzona przez Piotra Lisowskiego publikowana jest dzięki uprzejmości CSW Znaki Czasu w Toruniu i przeprowadzona została z okazji wystawy Epidemic.
Przypisy
Stopka
- Osoby artystyczne
- Ewa Axelrad, Tymek Borowski, Izabela Chamczyk, Mateusz Kula, Jan Manski, Arek Pasożyt, Liliana Piskorska, Joachim Sługocki, Izabela Tarasewicz, Natalia Wiśniewska
- Wystawa
- Epidemic
- Miejsce
- Centrum Sztuki Współczesnej Znaku Czasu w Toruniu
- Czas trwania
- 27.09.2013 - 26.01.2014
- Osoba kuratorska
- Piotr Lisowski
- Fotografie
- Tytus Szabelski
- Strona internetowa
- csw.torun.pl