„Razem przetrwamy wszystko” Magdaleny Starskiej w galerii Stereo
Trudność mówienia i pisania o zjawisku artystycznym najczęściej przejawia się tym, że zamiast skupić się na „istocie problemu” (czymkolwiek by ta „istota” być miała), rozwodzimy się na jakiś względnie wygodny „temat poboczny”. Klasyczny przykład: mamy jakąś wystawę zbiorową, a na niej naprawdę dobre prace. Można więc spodziewać się, że recenzja wystawy będzie pracom poświęcona. (Przyjmijmy, że taka recenzja poruszałaby „istotę problemu”). Okazuje się jednak, że recenzent rozwodzi się głównie nad zagadnieniem, czy tytuł wystawy jest „adekwatny” do (opisanej mgliście) „narracji wystawy”. (Przyjmijmy, że wówczas recenzent zajmuje się „tematem pobocznym”; jeśli bowiem przychodzę na wystawę i widzę tam znakomite dzieła, których oglądanie przynosi mi prawdziwą przyjemność, to tytuł wystawy jest dla mnie sprawą naprawdę drugorzędną).
Fakt, że krytycy i teoretycy sztuki, pisząc o zjawiskach artystycznych, mają skłonność do zajmowania się tematami pobocznymi, jest z jednej strony smutny, ale z drugiej strony całkowicie naturalny i nie do uniknięcia. Dyskusja o sztuce jest bowiem pouczającą karykaturą dyskusji o innych aspektach świata. Zarówno w sztuce i w świecie to, co dla jednego jest sprawą pierwszorzędną, dla innego jest drugorzędną. I odwrotnie. To, co dla jednego jest celem, dla innego jest środkiem do celu. I odwrotnie.
Magdalena Starska należy do tej szerokiej grupy artystów, o których trudno jest mówić, czy pisać. Zdaje mi się, że trudność pisania o Starskiej polega na tym, że jej „styl” jest z jednej strony bardzo wyrazisty, z drugiej jednak strony nie bardzo wiadomo, jak ten „styl” zdefiniować. Innymi słowy, nigdy nie możemy mieć pewności, czy pisząc o jakimś aspekcie sztuki Starskiej, dotykamy „istoty problemu”, czy poruszamy „temat poboczny”.
Należy więc zacząć od spraw podstawowych. Rysunek jest podstawą sztuk wizualnych. Warto o tym wspomnieć zwłaszcza w wypadku Starskiej, bo zarówno dla niej, jak i dla jej kolegów z Penerstwa rysunek „źródłowy” (czyli pochodzący ze szkolnego zeszytu) zawsze był zjawiskiem niezwykle istotnym.
W rysunku widać dosłownie i przenośnie „charakter pisma” człowieczego; pewien „rys charakterystyczny” człowieczego „zmysłu symbolizowania”. Wiadomo, że jeden ma pismo pochyłe, drugi proste. Jeden ma pismo kanciaste i wąskie, drugi obłe i szerokie. I tak dalej.
Zawsze zastanawiał mnie problem, na ile rysunek doświadczonego rysownika może być „naturalny”, a na ile „stylizowany”, i w jakim sensie „stylizacja” może być „naturalna”, a w jakim nie.
Grę między naturalnością a stylizacją rysunku opiszę tu na przykładzie: Konrad Smoleński miał już od wczesnych lat licealnych wyrazisty styl rysunkowy; jakby podłużny, trochę kanciasty (ale bez przesady), specyficznie wrzecionowaty.
W roku 2009 Smoleński zrobił taką rzeźbę, że obkleił swoje ciało taśmą klejącą. Wieloma warstwami. Następnie zrzucił z siebie tę skorupę taśm, rozkroiwszy, i na powrót w całość złożył. Uzyskał w ten sposób kukłę, która była przybliżonym, lekko zdeformowanym odlewem ciała Smoleńskiego. Najbardziej zdumiewający był fakt, że ta zdeformowana jakoby w przypadkowy sposób rzeźba posiadała wszystkie cechy rysunku Smoleńskiego. Posiadała ten specyficzny rodzaj kanciastości. Stąd dowód na to, że „styl” rysunkowy Smoleńskiego jest naturalny, ponieważ objawia się w działalności rysownika nawet mimo jego woli. Wychodzi na jaw samorzutnie przy byle okazji. Stąd dowód na to, że specyficzna deformacja jaką Smoleński nadaje światu w swych rysunkach jest efektem tego, że Smoleński [w sensie dosłownym] przepuszcza obraz świata przez własne ciało. (I nie ma znaczenia, czy dzieje się to za pośrednictwem taśmy klejącej, czy za pośrednictwem oka, ręki i ołówka).
Ale z drugiej strony Smoleński jako znawca swego fachu, chyba od zawsze wiedział, na czym polega „rys charakterystyczny” jego rysunków. Był świadom, że chodzi tu o ten „specyficzny rodzaj kanciastości”. Dlatego często świadomie wykorzystuje tę „kanciastość” jako środek stylistyczny, jako znak konwencjonalny, jako literę, jako „krój pisma”, jako „podpis autora”. W tym sensie Smoleński (rysując cokolwiek) potrafi świadomie wyśpiewywać w rysunku przede wszystkim własny styl rysunkowy. I to właśnie można nazwać „naturalną (auto)stylizacją”. (Co również przynosi godne uwagi efekty). I tak mniej więcej wygląda gra między „naturalnością” a ”stylizacją” rysunku u doświadczonych rysowników.
Piszę o tym dlatego, by podkreślić pewną szczególną cechę rysunku Starskiej. Otóż kiedy oglądam jej rysunki, widzę w nich wyłącznie naturalność. Nie widzę natomiast żadnego dążenia ku (auto)stylizacji. Starska rysuje jak dziecko, albo jak zwierzę (jeśli zwierzę umiałoby rysować). Innymi słowy, rysując, interesuje się wyłącznie „treścią” swojego rysunku, pozostaje przy tym jakby nieświadoma tego, że jej „kreska” posiada pewien „rys charakterystyczny”, który mogłaby celebrować jako wartość samą w sobie. Dzięki temu odnosimy wrażenie, że Starska niczego nie udaje. Nie jest „stylistką”.
Znam Starską od wielu lat, i od wielu lat oglądam jej rysunki, nigdy jednak nie widziałem jej malarstwa. Byłem więc ciekaw, jak może wyglądać malarstwo Starskiej. (A wiadomo, że jeśli ukończyła grafikę na ASP w Poznaniu, zajęcia z malarstwa mieć musiała). Dlatego przy pewnej okazji poprosiłem ją, by pokazała mi jakiś swój obraz ze studiów. Ona wyciąga obraz, a na tym obrazie jest „rysunek Starskiej taki jak zawsze” (postaci, za duże głowy, krzywe łapy itd.), tylko że na płótnie. W tym sensie Starska „nie umie malować”; nawet na zajęciach z malarstwa, nie potrafiła udawać, że maluje. Stąd mam podstawę twierdzić, że Starska w swej sztuce nie potrafiłaby udawać czegokolwiek, nawet gdyby chciała.
Głęboka naturalność, czyli prawdziwość Starskiej sprawia, że jej rysunki działają w pewnym sensie jak ikony, jak obrazy sakralne. Tradycja malarska od starodawnych czasów aż do Nowosielskiego mówi mniej więcej tak: ikona nie jest „zwykłym przedstawieniem”. Ikona jest wizualną reprezentacją rzeczywistości niebiańskiej. Ale można postawić sprawę inaczej: ikona jest prawdziwym obrazem prawdziwego świata, ale przepuszczonym przez ciało anielskie, czyli przez ciało zwierzęcia subtelniejszego niż człowiek.
Weźmy pierwszy z brzegu rysunek Starskiej. Głowa z głów. Tutaj mamy pokazane urządzenie królestwa zwierzęcego. Chodzi o to, że człowiek to jest społeczeństwo organów zwieńczone głową (zwieńczone koroną głowy). Podobnie rzecz się układa poziom złożoności wyżej; w społeczeństwie ludzi, czyli wśród wielu głów, musi być również głowa przywódcy, czyli głowa głów. Można też sprawę ująć inaczej; kiedy grupa głów naradza się w jakiejś sprawie i dochodzi do wspólnego wniosku, a zaczyna mówić jednym głosem, wówczas tworzy jakby jedną wspólną głowę. Tak czy inaczej, w sensie logicznym i wizualnym, „społeczeństwo” złożone z części będzie miało kształt piramidy takiej, jaką oglądamy na rysunku.
Starska powiedziała mi, że rysując Głowę z głów, myślała o niczym. Jednakże, chcąc nie chcąc, zilustrowała analogię między organizacją pojedynczego ciała i organizacją społeczeństwa ciał. Ułożyła rysunkową przypowieść w archaicznym stylu dawnych czasów, ale ostatecznie powiedziała to samo, co nowoczesne teorie złożoności, które spodziewają się znaleźć wspólną zasadę organizacji układów na wszystkich poziomach urządzenia materii. W tym sensie Głowa z głów jest ikoną. Jest wizualną reprezentacją porządku fizycznego. W abstrakcyjny sposób pokazuje, jak co ma się do czego. Starska właściwie w każdej swojej pracy, chcąc nie chcąc, tworzy przedstawienie ikoniczne.
Starska, oprócz tego, że rysuje, uprawia coś pomiędzy rzeźbą a performance. To performatywne rzeźbiarstwo bierze się z tego, że dla Starskiej wszystkie czynności rzeźbiarskie są być może nawet ważniejsze niż sama rzeźba, i tych czynności rzeźbiarskich przed ludźmi nie ukrywa, a wręcz się z nimi afiszuje, by ludzie lepiej wiedzieli, skąd się rzeźba bierze i o co w niej chodzi.
Można więc powiedzieć, że rzeźbiarska działalność Starskiej wyrasta płynnie z „nurtu życia”, by płynnie do tego nurtu powrócić. Innymi słowy, działania performatywne Starskiej nie mają pretensji do bycia spektakularnym widowiskiem. Dlatego też zazwyczaj nie posiadają wyraźnej puenty, i na tym właśnie opiera się ich dyskretny urok.
Muszę wyznać ponadto, że zazwyczaj boję się działań performatywnych. (Chyba tak, jak każdy). Boję się, że performer powali mnie na podłogę, obrzyga krwią, albo będzie mi kazał robić jakieś rzeczy, na które nie mam ochoty. Natomiast działania performatywne Starskiej mają tę zaletę, że są właściwie zupełnie nieinwazyjne. Starska nikogo do niczego nie zmusza. Mimo to jednak ludzie lgną do niej i w naturalny sposób chcą razem z nią zaprawiać ogórki, albo przesypywać piasek przez lejki.
Naturalny bieg rzeczy polega na tym, że jeśli ktoś jest głodny, to je. Jeśli komu zimno, to się odziewa. Jeśli kogo swędzi, to się drapie. I zdaje mi się, że w sposób równie naturalny jakieś nieokreślone coś pobudza Starską do jej szamańskiego rzeźbiarstwa.
Kiedy ostatnio rozmawiałem ze Starską o pieniądzach, (i na co je wyda), powiedziała: „Po co mi ten komputer. Lepiej kupię sobie działkę [ogródek działkowy]. Tam nie będę musiała się przejmować, że coś spalę [wywołam pożar]”.
Przypisy
Stopka
- Osoby artystyczne
- Magdalena Starska
- Wystawa
- Razem przetrwamy wszystko
- Miejsce
- Galeria Stereo, Warszawa
- Czas trwania
- 14.03-17.04.2014
- Strona internetowa
- galeriastereo.pl