Przystawić lusterko do systemu. Rozmowa z Rafałem Milachem
Joanna Ruszczyk: Nie ujmując twemu talentowi i pozycji w świecie fotografii: nie uważasz, że na zaproszenie cię do agencji Magnum Photos miała wpływ sytuacja polityczna w Polsce? Że agencja chce mieć swojego człowieka tutaj?
Rafał Milach: Chciałbym, żeby tak było. Wiedzieć, że świat tak interesuje się Polską, że chciałby mieć kogoś stąd. Ale raczej nie podejrzewam Magnum o takie intencje.
Po co ci to Magnum? Chodzi o prestiż?
Cały czas się nad tym zastanawiam. Muszę przyznać, że nigdy nie myślałem o wstąpieniu do Magnum, nawet nie wiedziałem, czy to jest open call, czy trzeba być zaproszonym. Dla mnie Magnum Photos funkcjonowało w sferze mitu. Brytyjski fotograf i członek agencji, Mark Power, namówił mnie, żebym aplikował. Nasza znajomość trwa kilka lat, od czasu kiedy moja żona, Ania Nałęcka-Milach, współpracowała z nim przy projekcie książki. Rekomendował mnie. Znaczenie miała też pewnie nominacja do Deutsche Börse Photography Foundation Prize. Mimo, że nie dostałem nagrody, zyskałem widzialność. Magnum to rozpoznawalna marka reprezentująca określony sposób myślenia o fotografii. Co prawda nie do końca przystaje on do tego, czym się obecnie zajmuję, ale mam nadzieję, że dzięki Magnum problemy, które poruszam w moich projektach, zyskają dodatkową platformę dystrybucji.
Magnum to rozpoznawalna marka reprezentująca określony sposób myślenia o fotografii. Co prawda nie do końca przystaje on do tego, czym się obecnie zajmuję, ale mam nadzieję, że dzięki Magnum problemy, które poruszam w moich projektach, zyskają dodatkową platformę dystrybucji.
Będąc członkiem Magnum ma się wolność jako artysta?
Na razie jesteśmy na etapie ustalania zasad współpracy. Za dwa lata będę mógł uzyskać status członka stowarzyszonego, a po kolejnych dwóch latach pełne członkostwo. Pierwszy etap jest dość luźny. Chodzi o to, żeby przyjrzeć się sobie nawzajem. Magnum to pewna elitarność, która mniej mi się podoba, ale z drugiej strony selektywność niesie za sobą jakość.
Nie lubię oddzielać fotografii od sztuki…
Nie jest to dla mnie specjalnie istotne.
Magnum to agencja stricte fotograficzna, jakby potwierdzenie tych podziałów. A twoja twórczość jest świetnym dowodem na to, że szufladkowanie jest bez sensu.
To jest rzeczywiście dziwna sytuacja, bo jestem w momencie, kiedy fotografią zajmuję się coraz mniej. Stopniowo wycofałem się też z rynku prasowego. Przestrzeń na krótkie realizacje się skurczyła, od kilku lat pracuję głównie nad projektami długoterminowymi takimi jak Odmowa. Struktura tego cyklu jest złożona, wypowiadam się w nim nie tylko fotograficznie. Otworzyłem się na możliwość eksperymentowania.
Nowe prace i kolejne odsłony projektu będą mniej fotograficzne, a bardziej obiektowe. Fotografia jest w tle, jest często punktem wyjścia, fundamentem, ale problem, którym się zajmuję, każe mi szukać innych środków.
Jak to jest zrezygnować z medium, które się świetnie zna i jest się w nim dobrym? Nie boisz się, że o ile w fotografii jesteś wyjątkowy, to w innym medium możesz być przeciętny?
Zakładam taki scenariusz. Ale tego nie kalkuluję.
Całe szczęście.
Po prostu w pewnych obszarach poczułem niemoc opowiadania tylko przy pomocy zdjęć tego, co chcę wyrazić. Jest to jednocześnie ekscytujące i ryzykowne, nawet od czysto warsztatowej strony – wiem, jak działa fotografia, a inne media sprawdzam, eksperymentuję. Wiem, jakich środków i zabiegów użyć w fotografii, żeby zbudować komunikat. To się dzieje często odruchowo. Wiem, jak działają pewne schematy. Nowe prace i kolejne odsłony projektu będą mniej fotograficzne, a bardziej obiektowe. Fotografia jest w tle, jest często punktem wyjścia, fundamentem, ale problem, którym się zajmuję, każe mi szukać innych środków.
Opowiadasz o ideologii, manipulacji, formatowaniu, w ogóle systemie. Każdy system jest w jakiś sposób opresyjny, nawet ten, który wydaje się OK. To złożony, trudny temat. Pewnie stąd twoje poszukiwania.
Cały projekt Odmowa jest temu poświęcony, ale już we wcześniejszych realizacjach opowiadałem o transformacji ustrojowej. Wątki, o których wspominasz, dostajemy z transformacją w pakiecie.
W Siedmiu pokojach temat formatowania też był podskórnie wyczuwalny, choć to intymne, prywatne portrety. Ale jednak Putin wisiał nad życiem twoich bohaterów.
Obserwowanie, podglądanie, rozpływanie się w ich codzienności było najważniejsze. Oni byli na pierwszym planie, ich prywatna przestrzeń. To tło polityczne oczywiście było, ale zdecydowanie drugoplanowe.
Jak było na Białorusi?
Rzeczywistość białoruska na tyle mnie uderzyła, że przeformatowałem swoje intencje i zrezygnowałem z historii o wymiarze prywatnym.
Udało ci się dotrzeć do Białorusinów?
Nawet się nie starałem, bo zafascynowało mnie to, co się dzieje tam w przestrzeni publicznej. Wielkie tablice portretowe, panele chwały na ulicy, na głównych rynkach miasteczek, miast, w zakładach pracy. Zwycięzcy konkursów na najlepszą dojarkę, sprzątacza, matkę wielodzietnej rodziny itd.
Zwycięzcy absurdalnych konkursów.
Nam się mogą wydawać absurdalne, bo my z tego schematu już nie korzystamy. Choć moi znajomi, którzy pracują w korpo, mówią, że też mają konkursy na pracownika miesiąca. Tyle że ich rezultaty nie są publicznie prezentowane.
Korpo to formatowanie na globalną skalę. Zakamuflowane. Jaka jest Białoruś? Jak się tam żyje? Na ile to reżimowy kraj?
Nigdy tam nie żyłem, ale jednowładztwo, jednopartyjność są czymś bardzo zauważalnym. Nie ma opozycji. Jeżeli się pojawia, to jest wtrącana do więzienia. Ale to mnie nie interesowało. Byłem pochłonięty fasadą, jaką buduje administracja Łukaszenki. Jest taki slogan, którego nie lubię, że Białoruś to ostatnia dyktatura w Europie. Tylko ta dyktatura jest stosunkowo miękka – takie przynajmniej odniosłem wrażenie. Poza tym, że nie ma opozycji parlamentarnej i zasadniczo żadnej kontry dla Łukaszenki, to np. internet nie jest blokowany, a Białorusini są najczęściej wyjeżdżającym za granicę narodem w regionie, tak przynajmniej było kilka lat temu. Ludzie, z wyjątkami oczywiście, zaakceptowali miękką dyktaturę prezydenta.
O Rosjanach można powiedzieć, że kochają Putina.
Z Putinem jest inaczej, gra na innej nucie – dumie narodowej. Jest reprezentacyjny, nie pije, uprawia sporty. Jest silny i to Rosjanom odpowiada… Nie wszystkim rzecz jasna.
A Łukaszenka?
Po prostu jest. Jest byłym dyrektorem kołchozu. Swojak z ludu. Doszedł do władzy przez różne zbiegi okoliczności. Waśnie międzypartyjne powodowały, że piął się po szczeblach kariery politycznej. Wybierali mniejsze zło.
Co chcesz powiedzieć przez ten cały projekt? Odkryć? Ostrzec? Wzbudzić czujność?
Przystawić lusterko do systemu. Chciałem grać według reguł, które były mi zaproponowane, czyli w pewnym sensie znaleźć się w opozycji do klasycznie rozumianej pracy dokumentalisty, który chce zawsze dotrzeć za kulisy, być tam, gdzie innym się nie udało. Moim zdaniem przerysowanie schematu może czasem więcej powiedzieć, niż przeskakiwanie przez płoty.
Zazwyczaj staram się pokazywać pewne mechanizmy, nie proponować odpowiedzi. Tak było też z inną książką – The Winners. Chciałem żeby w zależności od otoczenia, w którym się znajdzie, mogła funkcjonować jako materiał krytyczny bądź propagandowy. Jako autor nie sugeruję żadnej z opcji.
Na lusterku pojawiło się pęknięcie, gdy jeden człowiek nie zgodził się na zrobienie mu zdjęcia. Oracz na Białorusi. Od jego odmowy wziął się tytuł całego projektu. Opowiesz o tym spotkaniu?
Czekałem z głównym agronomem kołchozu. Jurij wszedł w roboczym stroju, przełożony opowiedział mu, o co chodzi, że portretuję zwycięzców konkursów i ma pozować do zdjęcia, bo wygrał konkurs. A on powiedział, że nie jest zainteresowany, odwrócił się na pięcie i wyszedł nawet się nie odwracając. Szczęka mi opadła.
Interpretujemy to jako bunt wobec systemu, ale może Jurij nie lubi się fotografować, jest niefotogeniczny albo mu się nie chciało?
Nie wiem nawet, jaka była jego pozycja w tym kołchozie, może był jakimś lokalnym wypasem? Ale mnie interesowała relacja władzy. To był jego przełożony. Dla mnie zakwestionowanie hierarchii było najważniejsze.
Byłeś w ramach projektu nie tylko na Białorusi, ale też w Azerbejdżanie, Gruzji…
To są współczesne satrapie, które nie są jednoznaczne. Np. Gruzja jest uważana za kraj, w którym transformacja ustrojowa odbyła się w sposób prawidłowy. Przez wiele lat była przyczółkiem Zachodu na Kaukazie i chociaż podczas rządów byłego prezydenta Micheila Saakaszwilego miała najwięcej więźniów politycznych na całym terytorium poradzieckim, to nigdy nie była postrzegana jako kraj totalitarny. Saakaszwili studiował w Stanach, zaprosił wojska NATO do Gruzji, stawał okoniem Rosji. Zakwestionowanie zapędów imperialistycznych Rosji w 2008 roku było odważnym gestem ze strony Gruzji, który Zachód zignorował nie angażując się w konflikt, ale odbyło się to kosztem utraty terytorium Osetii Południowej. Jest to cyniczna gra, jaką Zachód prowadzi z byłymi republikami radzieckimi, wspierając lokalne dyktatury, takie jak np. w Azerbejdżanie, korzystając z ich surowców czy wykorzystując strategicznie położenie geograficzne, jak w przypadku Gruzji. To nie jest romantyczne wsparcie, wsparcie w rozwoju, ale polityczna gra. Podobnych przypadków jest więcej.
Chyba wszystkie relacje krajów bogatych i biednych na tym polegają. Współczesny kolonializm. Martin Caparrós w Głodzie opisuje „wsparcie” krajów rozwiniętych dla Afryki w ramach walki z głodem. Na pomocy zarabiają grubą kasę. Jak planujesz dalej rozwijać Odmowę?
Na razie poruszam się po sąsiedzku. Pojawiło się kilka nowych wątków – z Czech, Ukrainy. Przygotowuję wystawę w Państwowej Galerii Sztuki w Sopocie. Czechy są mało dyskutowane jako kraj „po transformacji”. A ona się tam cały czas dzieje. Wątek czeski będzie związany z pewną imprezą. Wielotysięczne układy synchroniczne, ludzkie piramidy, trochę jak u Leni Riefenstahl. Wszystko organizowane przez organizacje sokolskie.
W zamkniętej tuż przed wybuchem konfliktu z Rosją szkole wojskowej w Odessie odkryłem zniszczone tablice wykorzystywane w szkoleniu pilotów. Zamykanie szkół wojskowych było swego rodzaju przygotowaniem pod przyszłą aneksję Krymu w 2013 roku – osłabienie armii i późniejszy konflikt we wschodniej Ukrainie.
Sokolskie?
To bractwa, które w przeszłości miały charakter paramilitarny. Przed II wojną światową była to duża i wpływowa organizacja, sympatyzująca z nacjonalistami i faszyzmem, gdy ten zaczął rozlewać się po Europie. Głosili hasło : „W zdrowym ciele, zdrowy duch”. Komuniści zdelegalizowali organizację, ale wykorzystali format masowych ćwiczeń, czyli spartakiad, w których udział brali głównie żołnierze. Kiedy widzisz, jak dwa tysiące ludzi podnosi lewą rękę w jednym momencie albo wykonuje obrót, to aż cię ciarki przechodzą. Taka uporządkowana masa ludzka. Hipnotyczne. Sam masz ochotę tę rękę podnieść.
Nie sposób nie skojarzyć z gestem „Heil Hitler”. Niepokojące, że takie imprezy się dzisiaj odbywają.
Obecnie impreza ma charakter bardziej sportowy, chociaż ciężko wykasować konteksty historyczne. To kolejny przykład formatowania w tkance ludzkiej, społecznej.
A co znalazłeś na Ukrainie?
W zamkniętej tuż przed wybuchem konfliktu z Rosją szkole wojskowej w Odessie odkryłem zniszczone tablice wykorzystywane w szkoleniu pilotów. Zamykanie szkół wojskowych było swego rodzaju przygotowaniem pod przyszłą aneksję Krymu w 2013 roku – osłabienie armii i późniejszy konflikt we wschodniej Ukrainie. W zależności od kąta patrzenia, tablice są płaskie albo trójwymiarowe. Idealne połączenie obszarów, nad którymi obecnie pracuję: zaburzeń percepcji, iluzji optycznych z wykorzystaniem kontekstu politycznego. Będę je rekonstruował.
Podobne elementy, przybory szkolne, wykorzystałeś w projekcie Pierwszy marsz dżentelmenów.
Pomoce naukowe. Odniosłem się do szkoły, bo ten projekt powstał w ramach Kolekcji Wrzesińskiej. Projekt zrodził się w reakcji na to, co się wtedy – w 2016 roku – działo w Polsce. Demonstracje, protesty, na które chodziłem. Z Warszawy przenosiłem się do sennej Wrześni, słynnej ze strajku dzieci wrzesińskich. Ten spacyfikowany gest protestu połączyłem z archiwum Ryszarda Szczepaniaka, miejscowego fotografa, który fotografował kolegów – między innymi żołnierzy na przepustce. Lata 50., ciężki czas.
Dobrze myślę, że ten cały projekt nie ma tezy?
Jest zderzeniem dwóch obszarów – swobody i pacyfikacji, ale przede wszystkim zachęceniem do wyrażania sprzeciwu i otwartej manifestacji poglądów. Zazwyczaj staram się pokazywać pewne mechanizmy, nie proponować odpowiedzi. Tak było też z inną książką – The Winners. Chciałem żeby w zależności od otoczenia, w którym się znajdzie, mogła funkcjonować jako materiał krytyczny bądź propagandowy. Jako autor nie sugeruję żadnej z opcji. W książce znajduje się fragment dekretu prezydenta Łukaszenki o wprowadzeniu departamentów ideologii w różne struktury ekonomiczne, ale nie ma w niej tekstu, który informuje widza, że ma do czynienia z dyktaturą, a Łukaszenka jest tyranem. Komunikat jest raczej taki: „Proszę Państwa, to jest model społeczeństwa proponowany przez białoruskie władze”. Chciałem, żeby projekt funkcjonował symetrycznie poza granicami i na samej Białorusi. Niestety, dysproporcja publikacji na rzecz zachodniego obiegu zdominowała narrację odbioru „The Winners”. Na Białorusi pierwsze publikacje nie dość, że ukazały się z opóźnieniem, to jeszcze były kopiowane z zachodnich mediów, które sformułowały komunikat krytyczny: „zachodni fotograf wyśmiewa białoruską propagandę”.
Nie docenili twojego zaangażowania.
No nie. Ten projekt miał być afirmacyjny, przynajmniej w białoruskiej odsłonie, a poszło w krytykę.
Ocenzurowali?
Skąd! Władze kompletnie się tym nie interesują, mimo dość dużej popularności cyklu. Za to gdy pokazywałem Odmowę w Katowicach „Gazeta Polska” ją zapowiedziała. Może kluczem było to, że krytykuję komunizm, postsowiety? Może nie skumali, że jest tam też wątek polski – komiks o tupolewie. Dość zakamuflowany element, wymagający uważności, ale ktoś z gazety nie odniósł krytycznego wydźwięku do Polski. Wspaniała manipulacja komunikatem. Chcę to wykorzystać w kolejnej odsłonie wystawy.
Kiedy pracowałem na Białorusi, pomimo geograficznej bliskości miałem wrażenie, że znajduję się gdzieś daleko. Politycznie to była przecież inna rzeczywistość. Po czym mija kilka lat i okazuje się, że Białoruś nie jest aż taka odległa. Jesteśmy blisko punktu granicznego, za którym – może się okazać – już nie ma odwrotu. Martwię się, niepokoję. Chodzę, fotografuję.
Właśnie miałam pytać, co z Polską?
Szukałem jakiegoś rodzaju formatowania, schematu w Polsce, który wiązałby się z aktualną ideologią. Komiks jest parafrazą różnych oficjalnych, prorządowych interpretacji wydarzeń. Są trzy wątki: grupa rekonstrukcyjna, która przychodziła na miesięcznice smoleńskie na Krakowskie Przedmieście z makietą wraku prezydenckiego tupolewa i tam go rekonstruowała – była rozorana ziemia, krew, przepołowiony kokpit. Przyjeżdżali czerwonym oplem i rozkładali to. Wrak tupolewa zaprojektował artysta, którego inne prace stanowiły oprawę wizualną miesięcznic. Sfotografowałem tę grupę, jak idą przez tłum, składają wrak, robią sobie przy nim selfie i zapraszają ludzi do robienia zdjęć. Wykonałem dobrą dokumentację bardzo symbolicznego gestu, ale fotograficznie utknąłem w miejscu. Nie udało mi się uchwycić absurdu tej sytuacji: składanie wraku, budowanie szczątków. Ciekawa figura. Dlatego na podstawie tych zdjęć zrobiłem serię rysunków. Drugi wątek jest z filmu Krauzego Smoleńsk. Dziennikarka telewizji TVM dochodzi do wniosku, że to jednak był zamach. Niewiarygodne. Ale nie fabuła mnie interesowała, a przedstawiona tam rekonstrukcja zdarzeń. Wizja zgodna z tą lansowaną przez rząd. Przeraża mnie cyniczne wykorzystywanie tragedii do celów ideologicznych. Bardzo polskie. Idealnie się to wpisuje w naszą historię. Na podstawie scen rekonstrukcji wydarzeń też zrobiłem rysunki.
Dobrze rysujesz?
Dość dobrze. Zanim zacząłem robić zdjęcia, rysowałem. Od dwóch lat rysuję coraz więcej. Rysunki są na tyle OK, że nie wstydzę się ich pokazywać. A trzeci wątek to instrukcja obsługi składania modelu Tu-154, zabawki.
Można ją kupić?
Tych prezydenckich dawno już nie ma. Rozeszły się. Relikwie to najwyraźniej świetny biznes. A może je wycofali? Tę instrukcję obsługi wplatam w dialogi. Powstał konglomerat pamięci proponowanej przez obecną rządową narrację.
Przeglądałam twojego Facebooka. Chodzisz na protesty, demonstracje.
Kiedy pracowałem na Białorusi, pomimo geograficznej bliskości miałem wrażenie, że znajduję się gdzieś daleko. Politycznie to była przecież inna rzeczywistość. Po czym mija kilka lat i okazuje się, że Białoruś nie jest aż taka odległa. Jesteśmy blisko punktu granicznego, za którym – może się okazać – już nie ma odwrotu. Martwię się, niepokoję. Chodzę, fotografuję. Ale nie myślę o tym jak o projekcie, traktuję raczej jako archiwum wydarzeń z tego okresu, które być może za jakiś czas będzie punktem wyjścia do dalszej pracy. Wyjątkiem jest książka Prawie każda róża na barierkach przy Sejmie, którą przygotowuję razem z galerią Jednostka. Będzie miała swoją premierę we wrześniu w Amsterdamie. Jest to projekt drogi wzdłuż sejmowego ogrodzenia, podczas którego dokumentowałem kolekcję białych róż poutykanych w policyjne barierki. Książka ma formę leporello – harmonijki, która po rozłożeniu przypomina płot. Na rewersie znajdują się graficzne portrety policjantów, którzy tego płotu pilnowali. Ta książka dzieje się w kontrze do Odmowy, bo jest o gestach protestu. Zrobiłem te zdjęcia w 2017 roku, a one niestety w 2018 roku są wciąż aktualne. Barierki znowu stoją wokół Sejmu…
Wierzysz w moc sprawczą tego, co robisz?
To podobne pytanie, jak to, czy wierzę w swoją siłę idąc na protest. Sam czuję się mało znaczący, ale jeżeli pomyślę o sumie indywidualnych postaw, to jestem bardziej optymistyczny. Jako artyści mamy narzędzia, których możemy użyć, ale nie jestem naiwny i mam świadomość jaką realną moc sprawczą mają działania artystyczne. Niezależnie od tego, nawet jeżeli zasięg naszego komunikatu będzie minimalny, to nie znaczy, że nie powinniśmy reagować.
Wiesz, że Odmowa może być projektem na całe życie? Nie zabraknie wątków.
Czarny scenariusz, ale bardzo prawdopodobny.
Joanna Ruszczyk – dziennikarka, popularyzatorka sztuki. Współpracuje z tygodnikiem „Newsweek Polska”. Współautorka książki Lokomotywa/IDEOLO. Ukończyła filologię polską na Uniwersytecie Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie i Kuratorskie Studia Muzealnicze na Uniwersytecie Jagiellońskim.
Więcej